sobota, 30 listopada 2013

- IV -

   Zerwała się z ziemi jak oparzona i przylgnęła plecami do drzewa, nie spuszczając wzroku z wystających z ziemi ślepi. Miała nadzieję, że to wszystko jej się tylko wydaje, że ślepia wcale się do niej nie zbliżają, jednak gdy spojrzała za siebie, nie wytrzymała. Jej wrzask potoczył się echem po lesie sprawiając, że ukryte w koronach drzew ptaki, poderwały się gwałtownie do lotu, robiąc jeszcze większy hałas. Przez chwilę stała na uginających się nogach, rozglądając się uważnie. Wszędzie dookoła niej, z pod ziemi wyłaniały się kolejne pary szkarłatnych ślepi, które przyprawiały ją o szybsze bicie serca. Pospiesznie szukała najbezpieczniejszej drogi ucieczki. Wilgotna, lepiąca się dłoń opadła na jej ramię. Z wrzaskiem odskoczyła na bok, miażdżąc stopami jakąś dziwną część ciała jednego ze stworów. Dopiero wtedy dotarło do niej w jakiej sytuacji się znajdowała. Otoczona przez bandę krwiożerczych zombie, bez możliwości samoobrony, z kiepskim planem ucieczki. Zerknęła w stronę swojego domu, w którym znów zapaliło się światło i z trudem powstrzymała się przed kolejnym rozpaczliwym krzykiem. W końcu Silas był nekromantą, mógł jej pomóc. Mógł pozbyć się tych stworów, gdyby tylko chciał. I wtedy do niej dotarł sens  jego słów. Uprzedzał ją przecież, że nie powinna oszukiwać, bo nadal wszystko widzi. Teraz rozumiała dlaczego.
   Strąciła kolejną dłoń ze swojego ramienia i odepchnęła na bok gnijące truchło, po czym puściła się na przełaj biegiem. Zbieganie z górki, którą zmoczył rzęsisty deszcz i sprawił, że podłoże rozjeżdżało jej się pod stopami, nie było najmądrzejszym pomysłem. Praktycznie ześlizgiwała się po błocie na sam dół, nawołując Silasa. Oczyma wyobraźni już widziała, jak się z niej naśmiewa i znów nad nią góruje, jednak w tym momencie nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. Nie mogła pozwolić na to, by którakolwiek ze ścigających ją kreatur znów jej dotknęła. Panika całkowicie zawładnęła jej ciałem. Przestała racjonalnie myśleć. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim bezpiecznym i ciepłym domu, obok Silasa, który mimo wszystko był w stanie ją obronić.
   Upadła, potykając się o wystające korzenie. Błoto oblepiło całe jej ciało. Szarpnęła kilka razy nogami, by się uwolnić, jednak przytrzymujące ją korzenie nie dały za wygraną. W panice rozejrzała się dookoła siebie, pospiesznie walcząc o wolność. Szkarłatne ślepia wciąż się zbliżały. Powtarzała sobie, że jeśli będzie twarda, przetrwa wszystko, jednak lepka dłoń zaciskająca się na jej udzie, pozbawiła ją wszelkich złudzeń. Wrzasnęła, machając na oślep rękami. Kolejne dłonie zaciskały się na jej ciele, uniemożliwiając ucieczkę, a odór zgnilizny i rozkładających się ciał, przyprawił ją o mdłości. Walczyła, ile miała w sobie sił. Próbowała się wyrwać, krzyczała i biła na oślep, wyklinając Silasa. To jednak nie pomagało. Poznane do tej pory tajniki sztuk walki nagle wyparowały z jej głowy. Czuła się bezsilna. Odpychała poczwary od siebie, kopała, ale one nadal się zbliżały, nadal na nią wchodziły. Na całym ciele czuła ich dotyk. Chęć walki umierała, a ona razem z nią. Poddawała się. Z ust wyrwał jej się ostatni krzyk o pomoc i zrezygnowała. Czekała, aż umarli zaczną rozrywać jej ciało. Nagle wszystko ustało. Obrzydliwe dłonie się cofnęły, ale zombie nie zniknęły jej z oczu. Leżały, siedziały i stały nad nią, ale żaden z nich już jej nie dotykał. Patrzyły na nią czerwonymi ślepiami i czekały. Shelle zabrała dłonie z twarzy, którą najbardziej starała się osłonić, i podniosła wzrok. Silas w swoim czarnym jak noc ubraniu i ręką wyciągniętą przed siebie genialnie prezentował się na tle burzowych chmur i delikatnej poświacie księżyca, który za wszelką cenę starał się przez owe chmury przedrzeć. W pierwszej chwili ucieszyła się na jego widok tak bardzo, że zapragnęła rzucić mu się na szyję. Zdusiła w sobie tę chęć i posłała mu groźne spojrzenie. Spodziewała się, że to właśnie on stał za tym nagłym powstaniem zmarłych. Bez słowa chwyciła go za rękę i podniosła się z ziemi. Musiała się powstrzymać, by nie puścić się biegiem w stronę otwartych od domu drzwi, które kusiły ciepłym światłem. Zerknęła nerwowo w ich stronę i wzmocniła uścisk. Twarz Silasa wykrzywił złośliwy uśmiech.
- Odeślij ich, - wysyczała przez zaciśnięte zęby, wtulając się w jego ciało. - Natychmiast.
   Bez słowa sprzeciwu mężczyzna znów machnął ręką, wypowiadając przy tym dziwne słowa. Umarli jęknęli i zaczęli się wycofywać. Część z nich po prostu położyła się na ziemi i pozwoliła, by ta ich pochłonęła. Wyglądało to równie strasznie jak sama ich obecność. Kiedy zniknął odór rozkładających się ciał oraz czerwone ślepia, Shelle odsunęła się od Silasa i posłała mu nienawistne spojrzenie.
- Jeśli to miał być żart to masz makabryczne poczucie humoru, - stwierdziła, odruchowo poprawiając potargane i brudne włosy. - Nie ubawiłam się.
- Za to ja, owszem. - Uśmiechnął się do niej promiennie, co niemalże zwaliło ją z nóg. Zwykle nie był aż tak radosny. - Ostrzegałem cię. Oszukiwałaś, więc dostałaś za swoje.
   Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu. Shelle nie czekała ani sekundy dłużej. Pognała za nim, zerkając za siebie w obawie, że zombie znów wyjdą ze swoich grobów i ją dopadną. I nagle doznała olśnienia. Nie znała się zbytnio na magii, zwłaszcza na nekromancji, ale wiedziała jedno : nie można było wezwać zombie ot tak. Gdzieś w pobliżu musiał znajdować się jakiś zapomniany cmentarz, w końcu nieumarli nie pojawiali się znikąd. To ją zaintrygowało i przeraziło na śmierć. Dogoniła Silasa w kuchni i zatrzasnęła za sobą drzwi. Jakby w ogóle to mogło pomóc z obronie przed umarlakami.
- Skąd oni się tu wzięli? - Zapytała, opierając się rękami o kuchenny blat. - To znaczy, jakim cudem ich przywołałeś? Jest tu gdzieś jakiś zbiorowy grób albo cmentarz?
- Dokładnie rzecz ujmując to raczej cmentarzysko. - Wyjaśnił niedbale. - W otaczającym twój dom lesie jest pełno zwłok. Na początku myślałem, że może tu chowasz swoje ofiary, ale okazało się, że część z nich to bezimienni żołnierze, którzy zostali tu po jakiejś wojnie, a część to po prostu czarnoskórzy niewolnicy. Ich wierzeń nigdy nie szanowano, więc kiedy umierali, po prostu wrzucali ich do dołu wykopanego w tym lesie.
- Jednak nie chciałam tego wiedzieć. - Wyjęła z lodówki butelkę wody mineralnej i usiadła na blat. Ręce nadal jej się trzęsły, kiedy odkręcała zakrętkę, chociaż za wszelką cenę chciała się uspokoić. - Mogłeś mnie uprzedzić, że rozpadające się zwłoki będą mi deptać po piętach. Przygotowałabym się psychicznie na takie towarzystwo.
- Serio?
-Nie. - Wzruszyła ramionami.
- Gdybym ci powiedział nie miałbym takiej frajdy z twojego, jakże naturalnego i ludzkiego odruchu.
   Wyszczerzył się do niej niczym kot z Cheshire, przez co po całym jej ciele przeszły zimne dreszcze. Zamiast czarującego mężczyzny widziała wygłodzonego wilka, który szczerzył kły na jej widok. Przełknęła głośno łyk wody i lekko się wzdrygnęła.
- Nie szczerz się w ten sposób nigdy więcej. Wyglądasz jak idiota.
  Uśmiech zmalał, jednak nie zniknął z jego twarzy. Strzepnął z ramienia niewidzialny kurz i poprawił ubranie.
- Sądzę, że powinniśmy porozmawiać, - stwierdził, opierając się biodrem o kuchenne szafki. - O twojej pracy.
- Myślałam, że już wszystko obgadaliśmy. - Choć znacznie uspokoiła nerwy, jej głos nadal drżał.
- Więc myślenie pozostaw mnie. - Przeczesał palcami krótkie włosy. - Sanguis się niecierpliwi. Dzisiaj pytał o ciebie. To najlepszy czas, byście się w końcu poznali.
- Dlaczego mam wrażenie, że nie jest ci to na rękę?
- Bo nie jesteś jeszcze gotowa, ale nie mogę go dłużej zwodzić. - Zarzucił na siebie czarną, skórzaną kurtkę, która leżała na barowym stołku. - Wyśpij się. Jutro o jedenastej masz spotkanie. Daj z siebie wszystko, inaczej nie dostaniesz tej pracy.
   Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Czeka mnie rozmowa kwalifikacyjna u wilkołaka? - Zapytała, zdziwiona. - Myślałam, że to już załatwiłeś.
   Pokręcił głową.
- Zaproponowałem cię i przygotowałem. Reszta zależy od ciebie i Sanguisa. Chyba nie muszę mówić, co się stanie, jeśli zawiedziesz?
- Nie dostanę zapłaty od twojego ojca. - Wzruszyła ramionami, jakby niewiele ją to obchodziło. W rzeczywistości tak właśnie było. Miała pokaźną sumę na koncie, więc przez długi czas nie musiała się martwić o pieniądze.
- To najmniejsze z twoich zmartwień. - Podszedł do drzwi i otworzył je zamaszystym ruchem. Posłał jej ostatnie, wymowne spojrzenie. - Sanguis każe cię zabić, jeśli nie wcieli cię w swoje szeregi. Lepiej żebyś to wiedziała za nim zrobisz coś głupiego.
   Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Shelle przez dłuższą chwilę wpatrywała się tępo w klamkę, jakby miała nadzieję, że jeszcze zawróci i obróci swoje słowa w żart. Nic takiego nie nastąpiło. Została sama z milionem myśli i strachem w sercu. Nie raz była bliska śmierci. Stawała z nią twarzą w twarz. Tym razem było inaczej. Nie panowała nad niczym, a zwłaszcza nad swoim życiem. Otworzyła lodówkę i jej spojrzenie zatrzymało się na butelce ginu.

______________________________________
Zdecydowanie trwało to o wiele za długo. Znaczy pisanie tego rozdziału. Mogłabym się tłumaczyć w nieskończoność, ale nawet mi się nie chce. Kiedy tworzyłam bloga myślałam, że notki będą się pojawiać przynajmniej trzy razy w miesiącu. Teraz jak pojawia się jedna, uważam to za cud. Cud, że w ogóle coś piszę - strasznie marnie u mnie z czasem. 
Ale w końcu coś napisałam i umieściłam, czyli nie jest tak źle. Chociaż do długości notki można się przyczepić. Oby następna notka ukazała się szybciej i była o wiele dłuższa. Życzcie mi powodzenia! ;)