poniedziałek, 22 grudnia 2014

- XVII -

   Jeszcze nigdy wcześniej nie widziała Llenada w takim stanie. Wyglądał tak, jakby jego organizm zaatakowała jakaś ludzka choroba, chociaż Shelly dobrze wiedziała, że żaden ze zwykłych wirusów nie ima się wilkołaczego ciała. Na zmarszczonym od trosk czole wystąpił mu pot; dłonie, które starały się usilnie coś napisać na pustej kartce papieru, cały czas drżały, a szaleństwo w jego oczach podpowiadało jej, że to nie był najlepszy czas na jakiekolwiek wizyty. Gdyby miała inne wyjście na pewno by z niego skorzystała.
   Przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, rozglądając się uważnie po gabinecie. W ciągu całej swojej pracy dla Llenada, chociaż była krótka, nie udało jej się zwiedzić choćby połowy jego ogromnego domu. Zazwyczaj spotykali się na podjeździe, by omówić jej zadania, lub w ogrodzie. Czasem zaglądała też do kuchni i dzięki Silasowi zwiedziła kilka mało znaczących pokoi, ale sam gabinet robił na niej wrażenie. Spodziewała się wielkiego pokoju, pełnego przepychu i bajerów, a zamiast tego jej oczy błądziły po regałach wypchanych po brzegi książkami. Pomieszczenie było małe i skromnie umeblowane. Prócz wysokich po sam sufit regałów znajdowało się tam jedynie dębowe, duże biurko, dwa krzesła dla gości i jedno obrotowe, które zajmował Sanguis. Na suficie wisiał kryształowy żyrandol, który nijak nie pasował do tego miejsca. Za to mała, pozłacana lampka stojąca na biurku o wiele bardziej. Żadnych obrazów, świec, dywanów. Taki mały, sekretny pokoik, w którym Sanguis chował się przed światem. I w którym w końcu mógł przestać udawać.
   Patrzenie na Alfę było bolesne. Z silnego i władczego mężczyzny stał się szaraczkiem, który nie radzi sobie z problemami. Kiedy odłożył długopis, który od kilku minut obracał między palcami, jego spojrzenie w końcu skupiło się na jej osobie. Rozbiegany, lekko zmącony czymś bliżej nieokreślonym wzrok przewędrował z jej ciała na twarz i zatrzymał się na jej oczach. W duchu się uspokajała. Jeden fałszywy ruch, jedna nieokiełznana myśl i cały plan legnie w gruzach. Przełknęła cicho ślinę, unosząc lekko brwi. Sanguis wskazał jej wolne krzesło, jednak nie ruszyła się z miejsca.
- Nie wyglądasz najlepiej, - zauważyła, robiąc dwa małe kroki w jego stronę. Nie chciała się za bardzo do niego zbliżać i dziękowała w duchu wszystkim bogom, że jeszcze dzieliło ich piękne biurko. - Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. - Odparł trochę za szybko, po czym zaklął siarczyście i przetarł spoconą twarz dłonią. - Badania nie idą tak, jak powinny.
   Wzruszyła ramionami.
- W tym nie mogę ci pomóc. Mogę dla ciebie zabijać, zastraszać i porywać ludzi, ale nie znam się na zadaniach laboratoryjnych.
   Pokiwał jedynie głową, wstając z miejsca. Zachwiał się i gdyby nie podparł się o blat biurka, zapewne runąłby jak długi na środek pokoju. Shelle przekręciła lekko głowę, przyglądając mu się jeszcze uważniej.
- Czy ty przypadkiem nie testujesz niczego na sobie?
- Nie twój interes! - Warknął, jednocześnie uderzając otwarta dłonią w stół.
   Odskoczyła, oddzielając się od niego jeszcze krzesłem. Cokolwiek się z nim działo, miało to cholernie zły wpływ na ich relacje.
- Przepraszam. - Powiedział po chwili, chowając twarz w dłoniach. Popatrzył na nią przez palce. - Ostatnio nie jestem sobą, a ty tym bardziej nie ułatwiasz mi panowania nad emocjami.
- Chyba nie rozumiem...
- Przestań. - Odepchnął się od biurka i chwiejnym krokiem zmniejszył dzielącą ich odległość. Jednak widząc jej pospieszne zerknięcie w stronę drzwi, zatrzymał się i przysiadł na jego blacie. - Nie powinnaś się mnie bać.
- Sądzisz? - Prychnęła, krzyżując ręce na piersi. - Z trudem nad sobą panujesz, a uwierz mi, nie chciałabym porastać futrem co jakiś czas. Tego nie było w naszej umowie.
- Chyba, że będziesz chciała ją renegocjować.
   Zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
   Sanguis westchnął ciężko i wcisnął drżące dłonie do kieszeni ciasnych spodni.
- Oboje wiemy, że oprócz pracy łączy nas o wiele więcej. - Mruknął, spoglądając na nią z pod kurtyny ciemnych rzęs. - Dałaś tego pokaz kilka dni temu, kiedy cię odwiedziłem.
- Zaatakowałeś mnie w moim własnym domu, Sanguisie.
- Uważasz to za atak? - Zaśmiał się lekko. - Pocałowałem cię, a ty odwzajemniłaś pocałunek. Nie wziąłem cię siłą.
- Wykorzystałeś magię Alfy. - Rzuciła oskarżycielsko, powstrzymując się przed pogrożeniem mu palcem. - To nie były moje własne odczucia. Zmusiłeś mnie do nich.
- Czyżby? - Uśmiechnął się szeroko. - Jedynie delikatnie cię popchnąłem. Moja magia wcale nad tobą nie zapanowała. Zrobiłem jeden maleńki krok, a ty wpadłaś w moje ramiona.
- Bzdura.
   Zawahała się. Wcale nie była pewna, czy rzeczywiście jego magia nie miała z tym nic wspólnego. Owszem, na początku ją wyczuła i to dość wyraźnie, ale później, kiedy już zatonęła w jego objęciach i namiętnie oddawała pocałunki, nigdzie jej nie było. Miał cholerną rację. Chciała by ją całował tak samo jak chciała wtedy do niego należeć. Pokręciła energicznie głową.
- Myślę, że przez tyle lat szukałem kogoś takiego jak ty. - Kontynuował, udając, że nie zauważa jej wahania i zdenerwowania. - Jak szczeniak wierzyłem, że gdzieś tam, w tym cholernie brudnym i niesprawiedliwym świecie jest dla mnie kobieta, która da mi to wszystko, o czym marzyłem.
- Żona się nie sprawdziła w tej roli?
- Była żona. - Poprawił ją. - Była idealną kochanką, opiekunką, a nawet rodzicielką, ale nigdy nie stałaby się moją życiową partnerką. Nigdy do końca nie zaakceptowała mojej wilczej natury.
- A skąd pomysł, że ja bym była do tego zdolna? - Nawet nie chciała o tym myśleć. - Nie podobają mi się wilcze prawa, nigdy też nie przeskakiwałabym z łózka do łózka by zadowolić twoją watahę. Nie mam też niczego, co mogłabym ci dać.
- Mogłabyś mi dać dziecko.
   To jedno zdanie ją zmroziło. Logika gdzieś wyparowała, zdrowy rozsądek zakopał się bardzo głęboko, przykrywając się strachem i gniewem. Jedynym przebłyskiem jej gasnącej inteligencji było zauważenie, że jego stan znacznie się poprawił. Przestał się trząść i pocić. Znów był silnym samcem Alfa. A to, co wygadywał, ścięło ją po prostu z nóg.
- Chyba cię źle zrozumiałam... - zaczęła, starając się nad sobą panować. Niewiele jej brakowało do wejścia w stan, w którym potrafiła jedynie mordować. Posłała kolejne szybkie spojrzenie w stronę drzwi. Za wszelką cenę musi się od niego uwolnić.
- Sądzę, że wszystko dobrze zrozumiałaś, nie jesteś głupia. - Sanguis odepchnął się od biurka i pewnym krokiem przemierzył dzielącą ich odległość. Shelle nawet nie ruszyła się z miejsca, uważnie obserwując każdy jego ruch. Coś w jego zachowaniu jej nie pasowało, a oznaczało to, że powinna jak najszybciej opuścić jego ziemię.
   Dłoń Llenada powoli dotknęła jej twarzy, przez co przymknęła powieki. Owszem, jego aura była zniewalająca, a on sam, jako mężczyzna, cholernie pociągający. Był chodzącym marzeniem każdej kobiety. I musiała to przyznać przed samą sobą : Silas miał rację. Jeśli raz podda się Alfie, co zrobiła w swoim domu, wpadnie w jego sidła. Pułapka, jaką na nią zastawił, jak najbardziej działała.
   Przestała myśleć, kiedy jego gorące usta musnęły delikatną skórę jej szyi. Dreszcz pożądania przetoczył się po jej ciele, wyciskając z jej ust cichy jęk. Podświadomość podpowiadała jej, by uciekała, ale ciało nie chciało jej słuchać. Poddawała się jego dotykowi, oddając pocałunki, którymi ją obsypywał. Cholernie ciężko jej było wyrwać się z jego ramion. Kiedy odskoczyła, przez jej ciało przetoczyła się masa niezależnych uczuć. Łapczywie łapała oddech, starając się nie patrzeć w jego oczy.
- To nieprofesjonalne...- wyjąkała, doprowadzając się do porządku. Llenad roześmiał się tak sztucznie, że musiała na niego spojrzeć.
   Erotyczna aura zupełnie zniknęła, a amant, jaki jeszcze przed chwilą był, rozpłynął się w jednej sekundzie. Stał przed nią zupełnie obcy i dziki mężczyzna, z którym nigdy nie chciałaby się spotkać w ciemnym zaułku. Cofnęła się o krok, starając się zwiększyć między nimi dystans. W sposobie, w jaki na nią patrzył, w jego postawie i ruchach było coś niepokojącego. Przełknęła cicho ślinę, starając się zapanować nad własnym ciałem i strachem. Jednak kiedy Llenad wziął oddech i się uśmiechnął, wiedziała, że to koniec. Cokolwiek dla niej zaplanował, nie uda jej się wyjść z tego bez szwanku.
- Sprowadziłeś mnie tu w jakimś celu czy chciałeś po prostu mi udowodnić, że na ciebie lecę? - Zapytała po chwili. Nie spieszył się z odpowiedzią.- Posłuchaj, Llenad. To, co sobie uroiłeś, nigdy się nie spełni. Nie jestem żadną pisaną ci kobietą. Tym bardziej nie podejmę się urodzenia ci dziecka. Nie nadaję się ani na matkę ani na twoją życiową partnerkę, więc sobie po prostu daruj te gadki.
- Dlaczego? - W jego oczach błyszczał gniew, chociaż starał się utrzymywać względny spokój.
- Na przykład dlatego, że nie akceptuję twojej wilczej natury. - Powiedziała to takim tonem, jakby to była najnormalniejsza i najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Jestem zwykłym człowiekiem i nie potrafiłabym spędzić reszty swojego życia u boku...
   Zawahała się. Nie powinna go irytować, zwłaszcza, że w każdej chwili mógł przemienić się na jej oczach i ją zaatakować. Mimo tego, że pierwszą potyczkę z nim wygrała, wątpiła by w takich okolicznościach jej się to udało po raz kolejny. Sanguis jednak nie odpuszczał.
- Dokończ. - Naciskał, zdając sobie sprawę, co chciała powiedzieć.
- Wilkołaka.
   Warknął, odrzucając na bok dzielące ich krzesło, które roztrzaskało się o ścianę. Shelle odruchowo wyszarpała zza paska broń, którą szybko odbezpieczyła i wycelowała w jego klatkę piersiową. To sprawiło, że zatrzymał się w pół kroku i zmrużył gniewnie oczy.
- Nie to chciałaś powiedzieć.
- Nie, nie to. - Przyznała, nie spuszczając go z oczu. - Nie prowokuj mnie, Sanguisie. Jestem po twojej stronie, pracuję dla ciebie i wywiązuję się ze swoich obowiązków. Zmuszanie mnie do czegokolwiek sprawi, że z radością pociągnę za spust.
- Ołów zrobi tylko kilka dziur, które zaraz zaleczę.
- Ale srebro wywoła o wiele większe spustoszenie w twoim ciele. - Odrzuciła z twarzy włosy. - Nie chcę tego robić. Po prostu pozwól mi odejść, a zapomnimy o całej sprawie.
   Zaśmiał się, odrzucając głowę w tył, co wywołało na jej ciele ciarki. Zapewne tak śmieli się seryjni mordercy, kiedy mówiono im, że to ich koniec. Wzdrygnęła się, zaciskając dłonie mocniej na kolbie pistoletu. Kiedy znów na nią spojrzał, miała wrażenie, że zagląda także w jej duszę.
- Mam również zapomnieć o tym, że knułaś za moimi plecami? - Zamarła. - Wyglądasz na zaskoczoną, Shelle, a nie powinnaś. Pogrywanie z wilkołakami nikomu nigdy nie wyszło na dobre. Może by ci się to udało, gdybyś owijała sobie wokół palca zwykłego wilkołaka, ale nie mnie, Shelle. Nie Alfę.
- Nie do końca wiem o czym mówisz... - Ręka jej zadrżała.
   Doskoczył do niej w mgnieniu oka i wytrącił jej broń z ręki. Nie przypuszczała, że był tak piekielnie szybki. Jej głowa huknęła o ścianę, przez co na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością, ale nie trwało to za długo. Kiedy wzrok jej powrócił, nadal stała przy ścianie, a jego silna dłoń zaciskała się na jej gardle. Z trudem łapała powietrze. Wiedziała, że się powstrzymywał. Gdyby zacisnął palce mocniej, skręciłby jej kark. Mimowolnie próbowała rozewrzeć jego dłoń. Bezskutecznie.
- Podaj mi imię wampira, który za tym wszystkim stoi. - Syknął przez zaciśnięte zęby, patrząc jej prosto w oczy. - Natychmiast!
- Silas...- wyszeptała, starając się nabrać powietrza. - Za tym stoi Silas.
- Tak się składa, kochanie, że to właśnie Silas poinformował mnie, że spotykasz się z jakimś wampirem, więc przestań kłamać.
   Kiedy zauważył, że jej twarz zrobiła się czerwona, zwolnił uścisk, ale nie zabrał dłoni. Jej ramiona opadły, kiedy nabierała powietrza, a oczy na chwilę zniknęły za powiekami. W końcu na niego spojrzała.
- Wynajął mnie ojciec Silasa. - Powiedziała ochryple, starając się pozbyć suchości w ustach. - Miałam zniszczyć wyniki twoich badań.
   Jego oczy zrobiły się wielkie niczym spodki, ale trwało to zaledwie kilka sekund. Musiał wyczuć, że mówiła prawdę, bo w końcu ją puścił i cofnąl się o krok. Shelle osunęła się po ścianie na podłogę, rozmasowując pulsującą bólem szyję. Odzyskała oddech, ale wiedziała, że tak łatwo nie odzyska wolności. Jeśli w tym momencie nikt jej nie uratuje, będzie skazana na łaskę Alfy, a wątpiła w to, by ktokolwiek zechciał im teraz przeszkodzić. Z bólem pomyślała o Noctisie. Właśnie ich współpraca zaczęła owocować, a ona zaprzepaści to wszystko z powodu Silasa. Szlag by trafił tego nekromantę!
- Kim on jest?! - Wrzasnął Sanguis, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Jeszcze chwila i jego ciało eksploduje i przed nią stanie potężny wilkołak, który nie będzie widział w niej nikogo innego niż wroga.
- To Alfa jakiegoś małego stada. Jeździ na wózku inwalidzkim. - Wyrzucała z siebie informacje z prędkością światła. - Silas miał mnie przeszkolić i wprowadzić we wszystko.
- Pytam o wampira, Shelle. - Jego głos wydawał się spokojniejszy. - Nie wciskaj mi kitów.
- Wyczuwasz kłamstwo. - Oświadczyła, nagle nabierając pewności. Powoli podniosła się z podłogi i stanęła przed nim. - Wiesz dobrze, że nie zmyślam.
- Przestań! - Chwycił ją mocno za ramiona i przyciągnął do siebie. - Kim jest ten wampir?!
   Nie mogła pojąć dlaczego tak bardzo go interesował Noctis dopóki nie spojrzała mu prosto w oczy. To, co w nich zobaczyła wstrząsnęło nią do głębi. Uczucia zaburzyły jego zdolność oceny sytuacji, i kiedy opowiadała mu o spisku Silasa, on martwił się wampirem, który się wokół niej kręcił. Był po prostu zazdrosny i bał się, że odejdzie, że stanie się nieumarłą. Miała ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz. Zmusiła się jedynie do cierpkiego uśmiechu.
- Julian. - Powiedziała w końcu, modląc się, by po tym wszystkim pozwolił jej odejść. - Widziałam się z nim...
- Spałaś z nim? - Ból w jego oczach był przytłaczający. Wolała kiedy się na nią wściekał i był o krok od przemiany. Zaklęła w myślach.
- Nie. To czysto platoniczna znajomość i...
- Milcz. - Rozkazał, a jego dłoń boleśnie zacisnęła się na jej karku. - Zniszczyłabyś lata moich badań. Byłaś bardzo blisko. Ale zaraz naprawisz ten błąd.
   Szarpnęła się raz, później drugi, ale jego uścisk nie zelżał. Pociągnął ją w stronę drzwi mimo tego, że starała się stawiać opór. Równie dobrze mogła chcieć przesunąć ścianę. Wywlekł ją na wąski korytarz, a kiedy chwyciła sie futryny, pięść huknęła o jej głowę, pozbawiając ją przytomności.

***

 Obudziło ją pikanie maszyn. Irytujące dźwięki wdzierały się do jej czaszki, przyprawiając ją nie tylko o nieznośny ból głowy, ale także o mdłości. Zwalczyła je, zaciskając powieki tak mocno, że ujrzała pod nimi gwiazdki. Przez chwilę leżała w bezruchu, oddychając powoli i myśląc. Nie miała pojęcia gdzie się znajdowała, chociaż podejrzewała, że w laboratorium Sanguisa, ani ile czasu minęło odkąd została ogłuszona. Zastanawiała się natomiast ile czasu zajmie Noctisowi domyślenie się, że grozi jej niebezpieczeństwo i uratowanie. O ile w ogóle zechce jej pomóc.
   Powoli rozchyliła powieki i obrzuciła pomieszczenie szybkim spojrzeniem. Nic, co mogłoby ją zaskoczyć. Białe ściany wyłożone do połowy kafelkami, wielkie lampy rzucające ostre, jasne światło. Pikające maszyny, stoliki z narzędziami, zlew z bieżącą wodą i zielonkawy parawan oddzielający ją od reszty pokoju. Spróbowała się podnieść i zaklęła. Ktoś przezornie przypiął ją pasami do łóżka. Zrezygnowana opadła z powrotem na poduszki i wbiła bezradny wzrok w sufit. Nie miała na sobie własnych ubrań, więc nie miała także noży, które zawsze przyczepiała do ud i ramion. Nie miała żadnej broni i nadziei, że jakoś z tego wyjdzie. Poddała się, chociaż jej niezależna kobieca część wręcz wrzeszczała, by zerwała okowy i ruszyła do walki.
- Nie spodziewałem się po tobie takiej bierności, Shelle. - Usłyszała Silasa, a chwilę później zamknęły się za nim drzwi. - Gdzie się podział twój duch walki?
- Został w gabinecie Sanguisa. - Burknęła w odpowiedzi, nawet na niego nie patrząc. - Daruj sobie i wyjdź. Nie obchodzi mnie co masz mi do powiedzenia.
   Usłyszała szuranie krzesła, a później jego sylwetka zamajaczyła na krawędzi jej pola widzenia. Chłodna dłoń opadła na jej zaciśniętą pięść.
- Są sytuacje, w których musimy wybrać mniejsze zło, by stało się coś na prawdę dobrego. - Powiedział cicho, jakby chciał się wytłumaczyć. - Chciałem być tego częścią.
- Dlatego zdradziłeś własnego ojca i oddałeś mnie w ręce tego potwora?
   Usłyszała ostrzegawczy warkot z drugiego końca pokoju, co zmusiło ją do spojrzenia Silasowi w oczy. Uśmiechał się. Zupełnie jakby wiedział od niej o wiele więcej, jakby znał jakąś tajemnicę, która jej dotyczy. Miała tego dość.
- Mój ojciec pracuje dla Sanguisa, Shelle. - Wyjaśnił, chociaż zdążyła to już dojrzeć w jego oczach. - Nie ma żadnych badań nad zniszczeniem rasy wilkołaków.
- W takim razie po co to wszystko? - Zacisnęła dłoń na jego palcach.
- Jeszcze nie rozumiesz? - Zaśmiał się cicho i zabrał dłonie, by nie móc jej więcej dotykać. - Sanguis jest bardzo bliski odkrycia zagadki rodzenia wilkołaków przez zwykłe kobiety. Nie wszystkim się to udaje, Shelle. Część kobiet w ogóle nie jest w stanie donosić ciąży, część rodzi zwykłe, ludzkie dzieci, inne umierają przy porodzie, a dzieci okazują się być hybrydami. Ale ty... - Wzruszył ramionami i wziął głęboki oddech, - Ty masz największe szanse na urodzenie wilkołaka. I mamy zamiar to sprawdzić.
-Słucham?!
   Szarpnęła z całej siły rękoma starając się dosięgnąć Silasa, który gwałtownie zeskoczył z krzesła i znalazł się pod ścianą. Więzy nie ustąpiły. Skórzane paski mocniej wpiły się w jej ciało, przez co syknęła.
- Ty sukinsynu! - Wrzasnęła, wyciągając ręce w jego stronę. - Zdechniesz tu, jak oni wszyscy! Dopilnuję tego!
   Krzyczała jeszcze przez chwilę, rzucając w jego kierunku najwymyślniejsze obelgi, jakie tylko przyszły jej do głowy. Silas przez kilka sekund nie spuszczał z niej oczu, po czym warknął coś do swojego ochroniarza i wyszedł z pokoju. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Shelle opadła zrezygnowana na łóżko i przymknęła oczy. Miała ochotę zapłakać nad swoim losem. Nigdy nie zdecydowałaby się na dziecko ze względu na swój tryb życia, a kochała swoją pracę i nie chciała z niej zrezygnować. A jeśli kiedykolwiek by do tego doszło, chciałaby urodzić normalne i całkiem zdrowe dziecko, a nie wyhodowanego w laboratorium wilkołaka. To wszystko zdawało się być tak nierealne. Jak do tego doszło,że w ogóle się tu znalazła? Gdzie popełniła błąd?
- Bierność wypali twoją duszę. - Usłyszała nagle, przez co zamarła w bezruchu. - Wojownicy nie mogą się poddawać, bo to źle wpływa na ich umysł.
   Podniosła się z łóżka na tyle, na ile pozwoliły jej skórzane pasy, ale nadal nie mogła zobaczyć osoby, która dzieliła z nią salę. Nasłuchiwała więc i czekała.
- Ciężko być wojownikiem nie posiadając żadnej broni i wolnych rąk, - sarknęła, wbijając wzrok w sufit.
-Ale nim jesteś bez względu na wszystko inne. - Mężczyzna zaśmiał się cicho. - Taką drogę obrałaś wiele lat temu.
- Może gdybym wiedziała, że któregoś dnia wyląduję w laboratorium zwariowanego wilkołaka, by rodzić mu dzieci, poważnie bym się nad tą decyzją zastanowiła.
- Wcale nie. - Był pewny siebie, co w tej sytuacji ją strasznie denerwowało. - Po prostu byś się lepiej zabezpieczyła.
- Gówno o mnie wiesz, a jednak masz rację. - Uśmiechnęła się lekko. - To nie zmienia jednak faktu, że nie jestem w stanie się stąd wydostać. Ale świetnie ci idzie łechtanie mojego ego, więc nie przestawaj.
- Słyszałem o tobie wiele niewiarygodnych historii, - kontynuował melodyjnym, choć słabym głosem. - Więc jestem zaskoczony taką szybką rezygnacją. Wstawaj i walcz.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jestem skutecznie unieruchomiona. - Warknęła, rzucając mordercze spojrzenie w stronę parawanu. - Co najwyżej mogłabym wstać z tym łóżkiem na plecach, ale wątpię, że zmieściłabym się z nim w drzwiach. Skoro jesteś taki mądry to może sam tu przyjdziesz i pomożesz mi się uporać z tymi pasami?
   Nastała chwila ciszy, po czym jej rozmówca westchnął ciężko.
- Przypuszczam, że moje ciało nie poradziłoby sobie z pokonaniem takiego dystansu po kilku latach spędzonych w tym łóżku. Przykro mi.
- Mnie także, Aminosie.
   Wesoły śmiech wyrwał się z jego gardła i przez chwilę miała wrażenie, że znajdują się w zupełnie innym miejscu i prowadzą najzwyczajniejszą w świecie rozmowę o pogodzie. Tak, jak to się robi z przyjacielem. Pożałowała, że tak na prawdę nie miała żadnych przyjaciół, którzy teraz planowaliby jej odbicie. A przynajmniej nie pozwoliliby na to, by skończyła jako inkubator.
- Wiedziałem, że jesteś bystra.
- Gdybym była stanęłabym po innej stronie w tej walce. - Westchnęła ciężko. - Przykro mi z powodu twojego losu, Aminosie. I również dlatego, że zabiłam twojego przyjaciela.
- Zginęło wielu moich przyjaciół przez tych kilka lat. Pogodziłem się z tym.
   Pokiwała głową, choć wiedziała, że tego nie widzi.
- Więc co teraz? Czekamy aż nafaszerują nas podejrzanymi lekami i będziemy ze sobą rozmawiać przez durny parawan przez następne dziewięć miesięcy?
   Aminos parsknął śmiechem. Widziała jak z trudem mocuje się z parawanem, który za nic w świecie nie chciał się zwinąć. Po krótkiej walce z nim, mężczyzna opadł z powrotem na poduszki i zaklął.
- Szczyt beznadziei. Pokonał mnie szpitalny parawan.
   Sposób, w jaki to powiedział, przyprawił Shelle o atak śmiechu. Po chwili wahania mężczyzna do niej dołączył. Zabawę przerwało im otwarcie drzwi. Shelle natychmiast wbiła wzrok w sufit, za to Aminos zaklął siarczyście. Nie wróżyło to niczego dobrego. Chwilę później przy jej łóżku pojawił się bardzo znajomy mężczyzna, poruszający się na wózku. Na jego widok wywróciła oczami i prychnęła pod nosem, napinając pasy.
- Nie radzę ci mnie dotykać, - ostrzegła, rzucając mu piorunujące spojrzenie. - W przeciwnym razie zginiesz gorszą śmiercią niż zaplanowałam.
- Panno Monroe, zauważyła pani, że znajduje się w pilnie strzeżonej celi, przypięta skórzanymi pasami do łóżka, które jest przytwierdzone do podłogi? - Zakpił, podciągając jej rękaw. - Tylko cud jest w stanie wydobyć panią z pod ziemi. A na takowy bym nie liczył.
- Cuda się zdarzają. - Warknęła. - Zaczniesz się modlić o mały cud dla siebie, kiedy po ciebie przyjdę.
   Uśmiechnął się do niej pocieszająco, jakby chciał jej tym samym powiedzieć, że już nigdy nie ujrzy światła dziennego i na zawsze będzie skazana na ich towarzystwo. Ta perspektywa wcale jej się nie podobała, tym bardziej, że wśród jej towarzyszy znajdowało się coraz to więcej głów do odstrzelenia. Potrzebowała maleńkiego cudu, by się uwolnić i kolejnego, by cało wyjść z tego piekła. Po raz ostatni spojrzała swojemu byłemu zleceniodawcy w twarz i lekko się uśmiechnęła. Gdyby nadarzyła się okazja, wbiłaby mu skalpel między oczy i dla pewności kilka razy przekopała jego ciało. Pocieszał ją fakt, że nadal poruszał się na wózku, co oznaczało, że jednak posiadał jakiś słaby punkt. Przełknęła ślinę, kiedy pomyślała o swoim. Silas dobrze wiedział, jak panicznie bała się zombie, a jeśli był po stronie Sanguisa, nie mogła liczyć na to, że podczas ucieczki, jego marionetki nie będą jej ścigać. To stawiało jej odwagę w nieco gorszym świetle.
- Powiedz mi coś, Aminosie. - Odezwała się Shelle, kiedy drzwi w końcu się zamknęły i znów zostali sami. - Dlaczego twój brat to takie bydlę bez sumienia?
   Po chwili ciszy nastąpił warkot, który wydobywał się z głębi jego gardła, po czym Aminos zakaszlał, a jego aparatura zaczęła pikać nieco szybciej.
- Ej, wszystko z tobą w porządku? - Próbowała się wychylić, jednak pasy skutecznie ją unieruchamiały. - Aminosie?
-Wszystko gra, - odparł po chwili. - Tylko proszę, mimo wszystko, staraj się nie rzucać takich epitetów w stronę Sanguisa.
   Pokręciła z niedowierzaniem głową, wlepiając wzrok w parawan.
- Po tym, co ci zrobił nadal go bronisz? Nie wierzę.
- Jest moim bratem. Wy, ludzie, nigdy tego nie zrozumiecie. Więzy łączące wilkołaków są zupełnie inne. Dlatego nam o wiele ciężej jest pozbawić członków naszej rodziny życia, czy im się przeciwstawić. Tak robią renegaci, a nikt nie chce nim zostać.
- Pieprzenie. - Prychnęła. - Kiedy rodzina wbija ci nóż w plecy i posyła na śmierć, nie jest twoją rodziną tylko oprawcą. I nie zasługuje ani na twoją miłość ani na litość. Tego nauczyło mnie życie.
- Według Sanguisa nie masz rodziny. - Była pewna, że wzruszył ramionami, chociaż go nie widziała.- Więc dlaczego w ogóle o tym mówisz?
- Jeśli wyjdziemy stąd żywi, obiecuję, że opowiem ci moją barwną historię. - Przekręciła delikatnie dłoń czując, jak powoli wysuwa się z pod pasa. Jednak pocenie się miało swoje dobre strony, a nieustające wiercenie się w łóżku poprawiło jej sytuację. - Ale teraz powiedz mi, jak można stąd wyjść? I nie pytam o pokój, bo są tylko jedne drzwi.
- Jeszcze kilka lat temu powiedziałbym ci, żebyś po prostu poszła do końca korytarzem, ale teraz nie jestem nawet w stanie powiedzieć ci, gdzie dokładnie jesteśmy. - Aminos westchnął ciężko. - Przenoszono mnie wiele razy, czasami byłem nieprzytomny. Sanguis rozbudował laboratorium i podejrzewam, że ciągnie się niemal pod całą jego posesją.
- Masz na myśli dom czy ziemię?
- Ziemię. Zawsze był rozrzutny i jeśli coś robił to na ogromną skalę.
- Jasne. - Ręka wyskoczyła z pasów i natychmiast zabrała się za uwalnianie drugiej. Zamarła jednak na chwilę i opadła z powrotem na poduszki. - Jest tu monitoring albo jakiś podsłuch?
  Przez chwilę milczał, jakby nasłuchiwał, ale w końcu się odezwał.
- Nie. Tylko czujniki ruchu w drzwiach. Nieautoryzowane ich otworzenie włączy alarm.
   Wróciła do rozwiązywania pasów, klnąc pod nosem. Z uwolnieniem się jednak nie będzie miała większych problemów, ale opuszczenie tej sali będzie nie lada wyzwaniem.
- Drzwi z zewnątrz otwierane są dzięki magnetycznej karcie? - Zapytała, siadając na łóżku i odpinając pasy przy stopach.
- Chyba tak. Ale na korytarzu jest pełno kamer. Widziałem je, kiedy mnie tu przewozili.
- W takim razie potrzebuje kogoś, kto je wszystkie wyłączy.
   Wyskoczyła z łózka i chwyciła się małej szafki, by nie upaść. Cokolwiek jej podali, zaburzało to odrobinę jej równowagę. Wzięła kilka głębokich oddechów, po czym szarpnęla parawan. To, co zobaczyła, niemalże zwaliło ją z nóg. Aminos, albo raczej to, co zostało z tego człowieka, przypominał wyschnięty, ale dobrze zachowany szkielet. Jak na faceta, który mierzył prawie dwa metry, był tak chudy, że bez problemu była w stanie uczyć się anatomii na jego ciele. Wystawały mu wszystkie kości, twarz całkowicie się zapadła i przypominała bardziej trupią czaszkę niż ludzką głowę. Nic więc dziwnego, że nie miał siły wstać. Te chude nogi, które zapewne w przeszłości doprowadziły nie jedną kobietę do szaleństwa, nie były w stanie unieść jego ciała, nawet, jeśli ważył niecałe czterdzieści kilogramów. Włosy,będące niegdyś jego chlubą, przypominały raczej mocno zużytą miotłę. Sterczały w różne strony wilgotne od potu. Nadal jednak zachowały swoją naturalną barwę jasnego blondu, jakby brud i kurz nie mogły się ich pochwycić. Z wychudzonej czaszki spoglądały na nią piękne, duże, miodowe oczy, przez które przelewała się cala gama uczuć. Śniada cera straciła swój naturalny blask.
- Co oni z tobą zrobili? - Jęknęła, przeklinając w duchu Sanguisa i jego wiernych popleczników. - Takich rzeczy nie robi się nawet najgorszemu wrogowi.
   Nie zwracając uwagi na jego protesty, zabrała się za odpinanie aparatury. W końcu udało mu się pochwycić jej drżące dłonie i zmusić do spojrzenia w oczy.
- Jeśli to zrobisz, poinformujesz ich o swojej wolności. - Powiedział cicho, lekko się uśmiechając. - I tak nie jesteś w stanie mi pomóc. Skorzystaj z okazji i jak najszybciej się stąd wynoś.
- Coś wymyślę i po ciebie wrócę. - Pogładziła go delikatnie po zapadniętym policzku, po czym ruszyła  w stronę drzwi.
   Dyskretnie wyjrzała przez małe okienko na korytarz, po czym zaklęła i przywarła do ściany. Szybki rzut okiem na stolik z medycznym sprzętem poinformował ją, że nie miała za  wielkiego wyboru broni. Chwyciła więc za skalpel i przygotowała się na najgorsze. Drzwi powoli się uchyliły i do środka wszedł jeden z patrolujących korytarz wilkołaków. Prychnął na widok Aminosa, jednak za nim ruszył w stronę jej łózka, Shelle przytrzymała stopą drzwi, po czym wbiła mu skalpel w oko. Mężczyzna bezszelestnie osunął się na podłogę, zalewając białe kafelki krwią. To pobudziło ją do działania. Instynktownie wyrwała mu zza paska broń oraz nóż. Przytrzymując drwi, powoli wyjrzała na korytarz, który zdawał się być pusty. Nie wróżyło to niczego dobrego, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Jej ofiara już powinna wracać na swoje miejsce, a jego nieobecność się przedłużała. Prędzej czy później odkryją, w którym miejscu zaginął, a jej już dawno nie powinno tam być.
Wzięła głęboki, oczyszczający oddech. Musiała zapanować nad emocjami. Musiała być skupiona i uważna, by nie skończyć z powrotem w tej przeklętej sali. Co gorsza leki, które podał jej ojciec Silasa, chyba zaczynały powoli działać. Coraz ciężej było jej się skupić, a podłoga lekko się chwiała. W chwili, w której postanowiła wybiec na korytarz, zgasły wszystkie światła. Przez chwilę stała sparaliżowana strachem, starając się dostrzec coś w ciemnościach.
- To twoja szansa. - Usłyszała słaby głos Aminosa. - Ostatnio coraz częściej się zdarza, że wysiada prąd. Uciekaj, bo zaraz tu będą.
   Nie trzeba było jej tego kilka razy powtarzać. Zacisnęła dłoń mocniej na nożu i puściła się biegiem. Korytarz był wąski, dlatego biegła przy samej ścianie, starając się wyczuć, kiedy któraś z jego odnóg skręcała. Kilka razy udało jej się wpaść na przeciwległą ścianę, ale dość szybko się pozbierała i biegła dalej. Ciemność ją przytłaczała. Czasami miała wrażenie, że się w niej topi, ale wtedy pojawiały się świecące na ścianach znaki ewakuacyjne, i jej nadzieja powracała. Mimo tego wydawało jej się, że biegnie w nieskończoność, a brak pościgu martwił ją coraz bardziej. A kiedy dostrzegła w oddali drzwi, a raczej wiszący nad nimi znak, przyspieszyła i zderzyła się z czyimś umięśnionym i twardym ciałem.
   Zamachnęła się, przecinając nożem powietrze. Ktoś trzasnął ją na odlew w twarz, i kiedy zakręciło jej się w głowie wykorzystał okazję, by zamknąć ja w niedźwiedzim uścisku. Mogła się tego przecież spodziewać. Nawet Sanguis nie był na tyle głupi by zostawić drzwi bez ochrony. Zwłaszcza, kiedy wysiada elektryczność. Szarpnęła się i wtedy to poczuła. Zapach wilgotnej gleby i cytrusów. Po tym pierwszym mogła spodziewać się jedynie Silasa, jednak to na cytrusach skupiła się najbardziej. I za nim mężczyzna skręcił jej kark, wyszeptała tylko jedno słowo:
- Noctis...

_______________________
Wesołych Świąt, kochani! I Szczęśliwego  Nowego Roku ;) Taki skromny prezent dla tych, którzy kiedyś tu zaglądali i dla zbłąkanych duszyczek, które może kiedyś tu trafią :D  
Wytrzymajcie jeszcze troszkę :D I błagajcie o śnieg :P
See yaaaa! 
*dzyn dzyn dzyn*
xD

niedziela, 7 grudnia 2014

- XVI -

- Nie mam zielonego pojęcia na co patrzę, ale wygląda mi to na plany Hadesu. - Zrezygnowana Shelly zapadła się bardziej w fotelu, odsuwając od siebie ogromne, zapisane arkusze papieru.
   Noctis wszedł do salonu z kubkiem parującej i świeżo zaparzonej kawy, lekko się uśmiechając. Rzuciła mu ostre spojrzenie, ignorując swój przyspieszony rytm serca. W satynowej, czarnej koszuli, idealnie przylegającej do jego umięśnionego ciała, wyglądał niczym demoniczny kochanek rodem z romantycznej powieści. Jego ametystowe oczy błyszczały z podniecenia. Jeszcze tego samego wieczoru złożył jej niezapowiedzianą wizytę, ciesząc się jak dziecko, z rulonami planów pod pachą. Do tej pory nie mogła zrozumieć, dlaczego był taki podekscytowany.
- Hadesu? - Zapytał zaskoczony, siadając na podłodze i wlepiając wzrok w dokumenty.
- Według Greków Świat Umarłych. - Machnęła od niechcenia ręką. - Nie mogę uwierzyć, że mając tyle lat na karku nie znasz podstaw, których uczą się dzieci w szkołach.
- Chodzi ci o mity greckie? - W końcu na nią spojrzał. - Kraina zmarłych, Styks, Charon, Cerber i te sprawy?
-Czasami mam wrażenie, że robisz ze mnie idiotkę tylko po to, by poprawić sobie nastrój. - Pożaliła się, robiąc kwaśną minę. - Nienawidzę tego.
- To twoja wina, bo nie umiesz się dokładnie wyrażać. - Wzruszył ramionami, widząc jej oskarżycielską minę. - Skup się, Muszelko. Musimy ustalić plan działania.
- Na podstawie tego? - Wskazała na papiery zalegające na jej szklanym stoliku do kawy. - Studiowałam religioznawstwo a nie architekturę.
   Noctis ponownie się roześmiał i rozłożył przed nią plan. Zwijającą się kartkę przycisnął po obu stronach książkami, które trzymała pod fotelem. Zaczerwieniła się lekko spoglądając na nie. Czasami w chłodne wieczory lubiła zatracać się w historiach opisujących wielkie miłości i namiętne romanse. Traktowała to jako odskocznia od brutalne rzeczywistości, ale wolała się z nikim nie dzielić swoim małym sekretem. Najwidoczniej przed Noctisem nie można było niczego ukryć. Wampir zignorował jej zażenowanie i postukał chudym, długim palcem w papier.
- To plan posiadłości Llenada, - oznajmił poważnym tonem. - Jest tu wszystko, prócz laboratorium, oczywiście.
- Co niewiele nam pomaga.
- Ale, - tu spojrzał jej prosto w oczy, - na planie są zaznaczone miejsca, w których znajdują się wejścia.
- Wejścia do czego? - Zmarszczyła brwi, pochylając się nad stołem.
- No właśnie. - Znów szeroko się uśmiechnął. Entuzjazm niemalże się z niego wylewał, co doprowadzało ją do szału. - Nie ma żadnych innych planów czy map odnośnie tego miejsca. Żadnych zapisów czy notatek, że kiedykolwiek powstało tam laboratorium. Ale wejścia są oznaczone, co świadczy o tym, że Llenad nie do końca zadbał o bezpieczeństwo swojego projektu. Takie małe niedopatrzenie, które działa na naszą korzyść.
   Shelle upiła łyk kawy i odstawiła kubek na podłogę.
- Dla mnie wygląda to na zasadzkę. - stwierdziła po chwili, krzyżując ręce na piersi. - Ktoś taki jak Sanguis nie popełnia błędów. Jest perfekcjonistą.
 Noctis wzruszył ramionami.
- Najwidoczniej nawet najlepszym zdarzają się wpadki. - Postukał palcem w jeden z zaznaczonych na planie punktów. - Nie posiadamy żadnych zdjęć satelitarnych jego posesji, co znacznie ułatwiło by nasze zadanie, ale możemy sprawdzić jak w rzeczywistości wyglądają te wejścia.
- Niby jak?
- Pospaceruj. - Posłał jej szeroki, zadowolony uśmiech, który nie wróżył niczego dobrego. - Pojedziesz do Sanguisa i przejdziesz się po jego ogrodzie. Sprawdzisz wszystkie te miejsca.
- Ile ich jest? - Wychyliła się, by spojrzeć na plan posiadłości Llenada, ale niczego z niego nie potrafiła odczytać. Prychnęła poirytowana. Równie dobrze mogła przyglądać się haiku napisanym w oryginalnym japońskim języku.
- Cztery. - Zaśmiał się cicho. - Na prawdę niczego tu nie widzisz? - Kiedy pokiwała głową, starając się na niego nie patrzeć, uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nie masz przestrzennej wyobraźni.
- Mówienie rzeczy oczywistych nie zrobi z ciebie inteligenta. Nawet jeśli używasz trudnych słów. - Odgryzła się. - Poza tym nie będę chodziła po jego ziemi z mapą w ręku. To tak, jakbym przykleiła sobie na plecy tarczę strzelniczą.
- To weź kogoś ze sobą.
   Uniosła brwi, lekko się uśmiechając.
- Sugerujesz mi randkę czy towarzystwo Silasa?
   Przez jego twarz przemknął cień, a oczy znacznie się zwęziły. Opadł na fotel, nie spuszczając z niej oczu. Czasami, kiedy zachowywał się w ten sposób, po prostu ją przerażał. Na kilka chwil tracił swoje człowieczeństwo i spoglądał na nią ktoś obcy. To sprawiało, że jej puls przyspieszał, a instynkt nakazywał jej sięgać po broń. Za nim jednak o tym pomyślała, Noctis na powrót stał się wampirem, którego znała.
- To z kim się umawiasz jest twoją sprawą, ale dla swojego własnego dobra, unikaj sytuacji, w której pozostaniesz sam na sam z nekromantą. Nie ufam mu.
- Mówisz tak, jakbyś ufał komukolwiek innemu. - Uśmiechnęła się, starając się rozładować sytuację. Zawsze, kiedy rozmowa schodziła na Silasa, Noctis robił się drażliwy.
- Ufam tobie. Powinnaś to docenić.
- I doceniam. - Wzruszyła ramionami. - Na swój sposób. Chociaż zastanawiam się dlaczego tak mało o tobie wiem.
- Powiedziałem ci kim byłem, choć to mało istotne.
   Pokręciła głową.
- Mam na myśli wampiry. - Ona także opadła na fotel, lekko wychylając się w jego stronę. - Nie powiedziałeś mi nic o swoim gatunku. Boisz się, że nagle zacznę na was polować i wykorzystam tę wiedzę przeciwko wam?
- Dlaczego cię to tak interesuje? - Zmrużył groźnie oczy.
- Zaczęłam pracę dla Sanguisa niewiele wiedząc o wilkołakach. To jak stąpanie po kruchym lodzie, dlatego Llenad wprowadził mnie w swój świat. Pracuję z tobą i nie wiem niczego. Jeśli kiedykolwiek natknę się na innego wampira, zgubi mnie ta niewiedza. Może macie jakąś etykietę, którą trzeba się kierować? Cokolwiek, co uchroni mnie od rychłej śmierci?
   Przez dłuższą chwilę milczał, nie odrywając od niej wzroku. Czuła jego obecność na krawędziach swojego umysłu, jakby starał się wybadać jej zamiary. Najwidoczniej nie znalazł niczego podejrzanego, bo w końcu westchnął i potarł twarz, jakby był zmęczony.
- Jest pewna etykieta, ale stosuje się ją tylko podczas spotkań z wyższej klasy wampirami. - Mówił powoli, jakby ważył informacje, które przekazywał.- Jesteśmy drapieżnikami, każdy wampir bez względu na miejsce, jakie zajmuje w społeczeństwie, dlatego kontakt wzrokowy jest bardzo ważny. Trzeba jednak wiedzieć, kiedy go unikać, a kiedy nie.
- Skąd mam wiedzieć, który wampir jest szefem, a który posłańcem?
   Prychnął, urażony.
- Od setek lat działamy na tych samych zasadach. Ludzie przez pewien czas robili dokładnie to samo, ale teraz granica między plebsem a arystokracją jest niewidoczna.
- Chcesz mi powiedzieć, że o zajmowanej pozycji decyduje strój?
- Nie. To pozycja decyduje o stroju. Najprościej będzie, jeśli będziesz zwracała uwagę na szatę. Na jej wykonanie, materiał, dodatki. Pośredni wampir najniższej klasy będzie się nosił zwyczajnie, jak każdy napotkany człowiek.
- Jak ty?
   Warknął nieludzko, przypominając jej po raz kolejny, z kim miała do czynienia. Posłała mu przepraszające spojrzenie, unosząc ręce w poddańczym geście.
- Hej, nie zabijaj posłańca. - Zmusiła się do lekkiego uśmiechu. - Ja tylko staram się was zrozumieć.
- Kiepsko ci idzie. - Burknął. - Wykonanie, materiał, dodatki. Zapamiętaj to.
- Tak dla przykładu, stoją przede mną dwa wampiry. Ich koszule mają ten sam kolor, to samo wykonanie i żadnych dodatków. Ale jedna koszula jest z satyny, a druga z... powiedzmy, bawełny. Nie znam się na modzie.
- Na twoje szczęście, wampiry wyższego szczebla noszą stonowane kolory.Zwykle czerń, ale zdarza się grafit, brąz, granat. Nie spotkasz Mistrza w różowej koszuli i niebieskich spodniach. - Wzruszył ramionami. - To bardzo prosty system.
- Rozumiem. Staję przed takim, i co?
- Po pierwsze, nie patrzysz mu w oczy. Pierwsze spojrzenie, podczas powitania, jest dopuszczalne, oznacza szacunek. Drugie oznacza śmierć.
- Jesteście przerażający.
- Jesteśmy mordercami, - poprawił ją, a jego głos stał się lodowaty. Jeszcze nigdy nie rozmawiał z nią w ten sposób. - Mamy ładne buźki, ponętne ciała i coś, co przyciąga do nas ludzi i ogłupia ich instynkty. Znamy swoją wartość, swoje miejsce w przyrodzie i nikt nam tego nie odbierze. Zwłaszcza ludzie.
- Serio, Noctis, przerażasz mnie. - Skrzywiła się, nie odrywając od niego wzroku. Miała wrażenie, że z miłego wampira nagle stał się maszyną do zabijania, z którą nie chciała przebywać w jednym pomieszczeniu.
  Wychylił się w jej stronę, a jego ametystowe oczy zapłonęły.
- Chcę żebyś właśnie tak się czuła kiedy spotkasz jednego z moich. - Oświadczył cicho. - Wiem, że jesteś silna i twarda, ale zgrywanie chojraka przed wampirami jest idiotycznym pomysłem. Zwłaszcza, że są szybsi, silniejsi i mają mordercze zapędy. - Opadł z powrotem na oparcie fotela i odchylił głowę. Jego wzrok spoczął na białym suficie. - Nie chciałbym byś stała się przekąską dla któregoś z nas.
   Milczała przez dłuższą chwilę. Musiała pozbierać myśli. Z Noctisem wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane. Kiedy wydawało jej się, że są sobie równi i mogą współpracować bez przeszkód, miały miejsce właśnie takie sytuacje. Potrafił zwodzić i manipulować, więc musiała pilnować się przez cały czas.
- Jeśli mnie tego wszystkiego nauczysz, przeżyję. - Powiedziała ostrożnie, przygryzając lekko wargę. Czuła się niepewnie, a nie zdarzało jej się to zbyt często. - A co z podrzędnymi wampirami?
- Dominuj.
- Słucham?
   Oderwał wzrok od sufitu, choć zrobił to niechętnie, i znów na nią spojrzał. Jego oczy były puste, jak u lalki, przez co przeszły ją dreszcze. Nienawidziła kiedy to robił.
- Dominacja odgrywa dużą rolę w społeczeństwie wampirów jak i wilkołaków. Jeśli pokażesz, że jesteś silniejsza, dadzą ci spokój. Chyba, że trafisz na twardego sukinsyna, który nie spocznie dopóki nie ulegniesz i nie przyznasz przy świadkach, że jest silniejszy.
- Po moim trupie. - Posłała mu uśmiech, ale rysy jego twarzy stężały, więc zrezygnowała.
   Machnął w jej stronę ręką.
- Właśnie o tym mówię. Nie masz pojęcia kiedy się wycofać. Czasami mam wrażenie, że ty po prostu chcesz umrzeć, dlatego tak się narażasz.
   Niemalże zakrztusiła się własną śliną. Oczy natychmiast zaszły jej łzami, kiedy próbowała złapać oddech. Dopiero po kilku sekundach jej się to udało. Wstała z fotela i zaczęła krążyć po pokoju.
- Nie wiedziałam, że jesteś psychologiem. - Warknęła. - Skąd tak debilny pomysł?
   Wzruszył ramionami.
- Pogrywasz ze śmiercią. Przyjmujesz zlecenia, z którymi nie jesteś w stanie sobie poradzić i liczysz na to, że "jakoś" ci się uda. - On również wstał. Podszedł do balkonowych drzwi i wyjrzał na zewnątrz. - Przebywasz z wampirem w jednym pomieszczeniu, w domu postawionym w głuszy. Nie masz rodziny, przyjaciół, znajomych. - Zerknął na nią przez ramię. - Równie dobrze mógłbym cię tu zabić i nikt by się niczego nie domyślił. Odnaleźliby cię po latach, a z twojego ciała zostałby tylko szkielet. Mógłbym też się tobą pożywić i zostawić cię konającą na podłodze. Albo po prostu zmienić. I nie jesteś w stanie nic z tym zrobić. - Westchnął ciężko, opierając się plecami o drzwi. - Nie zależy ci na życiu. A twoja broń nie jest w stanie mi nic zrobić, więc ją po prostu odłóż.
   Drgnęła, spoglądając na swoje ręce. Nie była pewna, w którym momencie po nią sięgnęła ani skąd ją wzięła. Dłonie jej drżały tak jak całe ciało. Chciała wszystkiemu zaprzeczyć, ale słowa utknęły jej w gardle. Po części miał rację, ale nie zamierzała mu o tym mówić. Patrzyła mu w oczy zastanawiając się, czy miałaby jakiekolwiek szanse w starciu z nim. Ołów nie działał na wampiry. Robił dziury w ich ciałach i je spowalniał, ale nie zabijał. Chyba, że dostałaby się do ciężkiej amunicji i władowała w jego klatkę piersiową kilka kul, które rozerwałyby mu serce. Tego nikt nie jest w stanie przeżyć.
- Nie panikuj, - powiedział po chwili, odpychając się od szyby. - Nie po to pomagam ci pozbyć się tego kundla, by zabić cię w najmniej odpowiednim momencie.
- Ale masz zamiar to zrobić.
   To nie było pytanie tylko stwierdzenie, jakby przeczuwała odpowiedź. Noctis westchnął ciężko, pocierając zmęczoną twarz. Zrobił kilka kroków w jej stronę. Shelle odruchowo uniosła i odbezpieczyła broń. To go powstrzymało.
- Powinienem, Muszelko. - Jego szept był delikatny, jakby próbował wpłynąć do jej umysłu. Z trudem powstrzymała westchnienie. - Powinienem po wszystkim po prostu cię zabić.
- Dlaczego więc obiecywałeś mi schronienie?
- Widzisz w jak tragiczny sposób z tematu o tajnym laboratorium Llenada przewędrowaliśmy do śmierci? - Zrobił kolejny krok, rozkładając ręce. - To utwierdza mnie w przekonaniu, że przebywanie z tobą nigdy mnie nie znudzi.
   Prychnęła poirytowana, a palec zatrzymał się na spuście. Za nim jednak zdążyła wydać ostrzegawczy strzał Noctis się na nią rzucił. Spodziewała się tego, chociaż była pewna, że powali ją na ziemię i ogłuszy. Albo zabije. Zamiast tego wampir po prostu wytrącił jej z ręki broń, która prześliznęła się po panelach i zniknęła pod fotelem, po czym otoczył ją ramionami i unieruchomił. Czuła na karku jego chłodny oddech, jego zapach drażnił jej nozdrza. Szarpnęła głową, chcąc trafić go w twarz, jednak w ostatniej sekundzie zrobił unik. Mocniej ją do siebie przycisnął.
- Daj spokój, Muszelko, - wyszeptał jej do ucha, kołysząc się na boki. - Nie chcę cię skrzywdzić. Tym bardziej nie zamierzam cię zabić. Ani teraz ani później. Chociaż powinienem. Bóg mi świadkiem, że powinienem cię zabić.
- Bluźnisz, - syknęła, wciąż starając mu się wyrwać. - Sam mówiłeś, że jesteście mordercami, bez względu na wszystko, a teraz wciskasz mi jakiś kit...
   Obrócił ją gwałtownie i stanęli twarzą w twarz. Ramiona przestały ją oplatać, za to ręce zacisnęły się na jej przedramionach. Patrzył jej prosto w oczy, a centymetry, które ich dzieliły, zaczęły zanikać. Ametystowe oczy Noctisa niemalże płonęły, wypalając w jej duszy ślad. Coś, czego nigdy nie zapomni i czego nigdy się nie pozbędzie.
- Jestem mordercą i drapieżnikiem, - powiedział cichutko, a jego usta ledwie się poruszały, - ale nadal posiadam ludzkie uczucia. Nie u wszystkich wampirów zanikają. A ty sprawiasz, że one wszystkie we mnie odżywają. - Powoli zdjął ręce z jej ramion. - Jesteś jak moje sumienie. Nie mógłbym się ciebie pozbyć.
   Cała złość z niej wyparowała. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestała odczuwać strach. Próbowała coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Stała więc i na niego patrzyła, po raz pierwszy widząc w nim mężczyznę, a nie bezdusznego wampira. Przyglądała się tym arystokratycznym rysom twarzy, prostemu nosowi i oczom, tak ciemnym i dużym, że można było w nich zatonąć. Wszystkie jego mięśnie były napięte, jakby szykował się do ataku. Delikatnie poruszały się pod skórą, która miała najpiękniejszy odcień jaki widziała. I ten zapach, który potrafił doprowadzić ją do szaleństwa. Otaczał ją, wdzierał się do jej ciała, ogłupiał. W jednej krótkiej chwili Noctis przestał być tylko wspólnikiem i wampirem. Czuła, że był kimś więcej.
   Za nim zdążyła pomyśleć nad tym, co robi, jej dłonie zacisnęły się na kołnierzu jego nienagannie wyglądającej koszuli i przyciągnęły go do niej. Wpiła się w jego usta zapominając o całym świecie. Miał rację, igrała ze śmiercią, a on był tego najlepszym przykładem. Z każdą sekundą ich pocałunek się pogłębiał, stawał się bardziej namiętny. Ręce Noctisa zacisnęły się na jej udach i uniosły ją tak, że bez problemu mogła otoczyć go nogami w pasie. Przytrzymywał ją, stojąc nieruchomo na środku pokoju, i oddawał jej pocałunki z jeszcze większą pasją. Wplotła dłonie w jego włosy, burząc je i niszcząc ich idealne ułożenie, coraz mocniej do niego przywierając. Część jej mózgu odpowiedzialna za racjonalne myślenie po prostu się wyłączyła po kolejnej nieudanej próbie powstrzymania jej ciała przed tym, co chciała uczynić. A jej ciało płonęło, domagając się natychmiastowego zbliżenia.
   Shelle oderwała się od jego ust, biorąc głęboki oddech. Zaczynało jej się kręcić w głowie, a przed oczami migały jej kolorowe plamki. Niespodziewanie Noctis także zaczerpnął tchu. Jego oczy błyszczały tak nienaturalnie, iż nie mogła przestać w nie patrzeć. Hipnotyzowały ją, przyciągały. Chciała coś powiedzieć, ale kiedy tylko otworzyła usta, wampir ponowił atak. Poczuła jak jego kły delikatnie ocierają się o jej wargę, zmuszając do oddania pocałunku. Z przyjemności zamknęła na chwilę oczy, a kiedy znów je otworzyła, ujrzała ściany swojej sypialni. Noctis delikatnie położył ją na łóżku, nie przerywając pocałunku, po czym jego usta zsunęły się na jej szyję. Jęknęła, wyginając ciało w łuk. Jego dłonie błądziły po jej ciele, delikatnie ściągając z niej koszulkę. Po kilku sekundach leżała pod nim w samych spodniach, oplatając go nogami w pasie. Drżącymi dłońmi zaczęła rozpinać guziki jego satynowej koszuli, a kiedy nie mogła sobie z nimi poradzić, po prostu ją rozerwała. Wampir zaśmiał się cicho i powrócił do obsypywania jej pocałunkami. Powoli wyznaczał płonącą ścieżkę wzdłuż jej klatki piersiowej, zatrzymując się na dłużej przy sutkach. To sprawiło, że Shelle przestała nad sobą panować. Przyciągnęła go z powrotem do siebie, szarpiąc się ze srebrną klamrą paska. Nie pamiętała, kiedy kogoś tak bardzo pragnęła.
   Nagle Noctis zamarł, wpatrzony w jakiś punkt za oknem. Jego twarz stężała, a oczy stały się szkliste, nieobecne. Przestała go dotykać i odchyliła głowę, by zobaczyć,co  na niego tak podziałało. Za oknem jednak niczego nie było. To ją przeraziło. Znów spojrzała na jego ściągniętą twarz.
- Noctis?
   Drgnął na dźwięk swojego imienia, a jego oczy wróciły do normalnego stanu.
- Muszę iść.
   Zerwał się z łóżka tak szybko, że nie była w stanie go powstrzymać. W ułamku sekundy rozpłynął się w ciemnościach pozostawiając ją samą. Przez chwilę wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą się znajdował, po czym zaklęła siarczyści i usiadła na łóżku. Serce waliło jej w piersi, policzki i usta płonęły żywym ogniem. Czuła się jak idiotka. Półnaga idiotka pozostawiona w ciemnym pokoju. Ze złości walnęła pięścią w materac. Po seksownym wampirze pozostała jej jedynie rozerwana koszula i guziki, które walały się po całym pokoju. Sięgnęła po swoją koszulkę, kiedy zadzwonił telefon. Zazgrzytała zębami.
- Monroe, - powiedziała ostro do słuchawki, wciągając koszulkę przez głowę.
- Musisz natychmiast przyjechać. - Usłyszała zdenerwowany głos Silasa. - Z Sanguisem dzieje się coś dziwnego.
"Niech szlag jasny trafi samców" - pomyślała, wyskakując z łóżka.

___________________________________________
Tak, zła i niedobra ja. Ten rozdział pisałam tak długo, że sama na siebie jestem wściekła -,-" Przez ostatnie dwa dni wciąż go poprawiałam, a dzisiaj go wstawiam, chociaż nie do końca jestem z niego zadowolona. Niestety wiem, że nic więcej nie mogłam z nim zrobić. Co najwyżej skasować i zacząć od nowa xD
   Te ostatnie rozdziały są na szczęście już napisane. Wystarczy je tylko poprawić, by nadawały się do czytania i wstawić. Myślę, że za tydzień pojawi się kolejny rozdział. Może to troszkę za szybko, ale potraktujcie to jako wynagrodzenie za ostatnie miesiące zaniedbywania Was :) 
   Pe.eS. Zdarzyło Wam się kiedyś obudzić z przeświadczeniem, że natychmiast musicie coś napisać, a w Waszej głowie w jakiś magiczny sposób pojawia się cały scenariusz opowiadania albo chociaż sytuacja, którą warto opisać? No cóż... Jakiś tydzień temu miałam takie "nawiedzenie" i od tamtej pory po głowie wciąż mi chodzi napisanie czegoś zupełnie innego. Oprócz tego, że wciąż myślę o kontynuowaniu historii Shelle, gdzieś tam w najczarniejszych zakamarkach mojego umysłu biega niezadowolony Loki (tak, wiem xD) i wręcz domaga się własnej historii. Na chwilę obecną jest jedynie moim zamysłem i cichym pragnieniem, ale kto wie? Może się na niego skuszę :)
Pozdrawiam i trzymajcie się cieplutko, bo...
" Winter is comming!" 
 

wtorek, 14 października 2014

- XV -

   Obudziło ją walenie kołatką w drewniane drzwi. Uchyliła powieki i przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Właśnie tak działał jej umysł bez kofeiny. Był spowolniony, często nie rozróżniał miejsc i twarzy. Przetarła oczy i odstawiła na stolik laptopa, który wygodnie hibernował na jej kolanach. Musiała zasnąć, kiedy przeszukiwała internet. Odnotowała jednak z wielką ulgą, że zniknął ból głowy. Prócz tego, że była niewyspana i bolały ją wszystkie kości od spania na fotelu, czuła się niemalże wspaniale. Podniosła się z fotela i ruszyła w stronę wejściowych drzwi, zastanawiając się kogo powinna zamordować. Srebrny zegarek wiszący na jej nadgarstku wskazywał godzinę szóstą rano. Definitywnie ktoś powinien zginąć.
   Przetarła twarz i pociągnęła za klamkę, otwierając na oścież wejściowe drzwi. Minęło kilka sekund za nim jej oczy dały bodźce do mózgu, a ten wysłał do jej języka odpowiednie nazwisko.
- Llenad? - Przetarła oczy raz jeszcze. - Co ty tu robisz?
- Jeden z moich wilków nie wrócił na noc do rezydencji. - Oznajmił groźnie, przepychając się obok niej i wkraczając do jej domu, jak do siebie. - Podobno tej nocy byłaś w klubie Luna.
   Wyjrzała na zewnątrz. Trzy wielkie, terenowe samochody stały przed jej domem, ale tylko z jednego wysiadło dwóch potężnie zbudowanych ochroniarzy. Reszta zapewne czekała na stosowną chwilę. Zatrzasnęła za nim drzwi i podreptała do kuchni. Musiała natychmiast napić się kawy. Inaczej jej mózg nie podejmie pracy, a ona spartoli coś, nad czym razem z Silasem ciężko pracowali.
- Mogłeś mnie uprzedzić, że przyjedziesz. - Nastawiła ekspres i wyjęła dwa kubki. - Kawy?
- Chętnie.
   Usiadł na wysokim stołku, splótł palce i nie odrywał od niej wzroku. Odwiedziny Alfy o tak wczesnej porze nie wróżyły nic dobrego.
- Wybacz, że nie zadzwoniłam do ciebie wczoraj, zaraz po powrocie do domu, ale nie za bardzo byłam w stanie. - Kłamstwo, ale tylko takie malutkie. Szczerze mówiąc nawet nie pomyślała o tym, że powinna go poinformować o incydencie w apartamencie Mac'a. - Jeden z twoich wilków nie wrócił, bo nie żyje. Przebiłam go srebrnym ostrzem.
   Sanguis był bardzo skupiony, chociaż pełnia dawała mu się we znaki. Maleńkie kropelki potu wystąpiły na jego czoło. Machnął w jej stronę ręką dając jej znak, by kontynuowała. Czuła się jak na policyjnym przesłuchaniu. Z tą różnicą, że na komisariacie dawali paskudny gorący napój, który mieli czelność nazywać kawą.
- Był jednym z sabotażystów. W sumie nic by się nie stało, gdyby mnie nie zaatakował.
- W mieszkaniu tego lwołaka.
   Uśmiechnęła się lekko, nalewając kawy do kubków. Informacje wśród wilkołaków rozchodziły się jak świeże bułeczki.
- Owszem. - Postawiła przed nim kubek i oparła się o dzielącą ich kuchenną wysepkę. Upiła łyk ciemnego płynu i poczuła, jak trybiki w jej głowie zaczynają pracować. Spojrzała mu w oczy. - Mógłbyś czasem mówić mi więcej ważnych rzeczy, jak na przykład to, że wykorzystujesz własnego brata w celach badawczych.
   Nawet nie drgnął, co uznała za zły znak. Chociaż mógł się domyślić, że się tego w końcu dowie.
- To nie jest twoja sprawa. - Powiedział ostro.
- Oczywiście, że nie. I nawet nie zamierzam się w nią zagłębiać. - Wzięła kolejny łyk. - Chodzi mi jedynie o to, że twoje wilki czepiają się mnie o coś, czego tak na prawdę nie wiem i nie rozumiem.
- Postaram się to zmienić.
- Twoje starania nie przynoszą rezultatów. W końcu dojdzie do tego, że wybiję całą twoją sforę przez własną niewiedzę. I to ty będziesz ich miał na sumieniu, nie ja.
   Sanguis westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Czego się dowiedziałaś za nim go zabiłaś?
- Jedynie tego, że pewna grupa wilkołaków chce uwolnić jakiegoś sir Aminosa. - Przyjrzała mu się uważnie. - Chcesz mi przez to powiedzieć, że prócz swojego brata przetrzymujesz także jakiegoś szlachcica?
   Alfa potarł twarz i w końcu spojrzał jej w oczy. Miała wrażenie, że jego tęczówki zmieniły barwę z czekoladowej na srebrną. Być może to był właśnie ten wpływ księżyca, o którym jej mówił.
- Aminos to mój brat. - Wyjaśnił, a Shelle poczuła, że trybiki w jej głowie pracują na najszybszych obrotach. - Nie przypuszczałem, że będzie miał jakichś zwolenników, którzy za cenę własnego życia będą chcieli go uwolnić.
- To raczej fanatycy, więc radzę ci być czujnym. - Wzruszyła ramionami udając, że tak na prawdę niewiele ją to obchodzi. - Nadal masz kreta w ogródku, a tych szkodników ciężko się jest pozbyć. Nie podejmę się wskazywania palcami potencjalnych winowajców po to, byś mógł ich zabić z zimną krwią. Jeśli chcesz to przy mnie zrobić, najpierw zbierz dowody.
- Obudziło się w tobie sumienie? - Wyprostował się, a Shelle miała wrażenie, że zajmował całą kuchnię, co było nie lada wyzwaniem. Nie należała do najmniejszych, chociaż przy jego kuchni była jedynie małym pokoikiem zabaw. - Jak przyjmujesz zlecenia nie mając żadnych dowodów winy?
- Nie przyjmuję. - Odstawiła pusty kubek i przeciągnęła się. - Kiedy dostaje zlecenie, gruntownie je sprawdzam. Jestem zabójcą, a nie chodzącą śmiercią. Nawet ktoś taki jak ty powinien mieć sumienie. Zwłaszcza, że jesteś swego rodzaju władcą.
   Pokiwał jedynie głową i zacisnął dłonie na kubku. Przez chwilę myślała, że szkło rozkruszy się w jego dłoniach pod wpływem nacisku, ale oderwał palce i znacznie się rozluźnił. Nie wyglądał najlepiej i zaczynała rozumieć, dlaczego kazał jej się trzymać z dala od rezydencji przez cały tydzień, który swoją drogą jeszcze nie dobiegł końca. Kiedy na nią spojrzał, nogi się pod nią ugięły. Zacisnęła dłonie na blacie, powstrzymując się od upadku. Srebrne tęczówki miały w sobie tyle mocy, że z trudem się im opierała. Całe jej ciało go pożądało. Momentalnie zrobiło jej się gorąco, oddech uwiązł jej w gardle. Kiedy podniósł się z krzesła, nie odrywając od niej oczu, coś w jej umyśle pękło i zalała ją fala dzikich doznań.
   Miała wrażenie, że siedzi w cholernej karuzeli. Świat wirował jej przed oczami, ale jego twarz pozostawała nieruchoma. Zupełnie jakby tylko on się liczył. Jakby był jej opoką, jedynym stałym elementem rozpadającego się świata. Wyciągnęła rękę, by się na nim wesprzeć, a kiedy ich palce się splotły, nie chciała go opuszczać. Nie do końca była pewna w jaki sposób znalazła się tuż obok niego, przylegając do jego klatki piersiowej i wbijając paznokcie w jego silne ramiona. Tonęła w jego oczach, nie mogąc uwolnić się z pod tej hipnotycznej więzi. Jego pożądanie nią owładnęło. Czuła, jak przelewa się przez nią, rozpalając każdy erogenny punkt. Pragnęła tylko jego.
   Gdzieś przez mgłę rozkoszy, którą niemalże czuła na końcu języka, i kurtynę płynnego pożądania przebił się do niej znajomy głos. Słyszała go w swojej głowie, ale nie była w stanie ani dopasować go do konkretnej osoby ani zrozumieć. Słowa się ze sobą zlewały; bełkot narastał, powodując migrenę. Chciała się go pozbyć, ale aura Alfy trzymała ją w szachu, nie pozwalając się choćby ruszyć. Na samo kiwnięcie palcem potrzebowała jego zgody. Całkowicie do niego należała i ta myśl przerażała ją najbardziej. Nie chciała do nikogo należeć, zwłaszcza do despotycznego Alfy, który najchętniej przykułby ją do kaloryfera i zmusił do rodzenia dzieci. Wstrząsnął nią dreszcz, który na ułamek sekundy uwolnił ją z pod jego czaru. Jednak to było za mało. Potrzebowała znacznie więcej czasu, by wystawić go za próg.
   Jego usta bardzo powoli spoczęły na jej szyi, wyznaczając sobie mozolną drogę do jej ust. Chciała go od siebie odepchnąć tak samo mocno, jak przyciągnąć. Jego duże dłonie zatrzymały się na dole jej pleców, palcami delikatnie muskając pośladki. Gdzieś przez jej głowę przemknęła myśl, że po nieprzyjemnej imprezie nie wzięła jeszcze prysznica i nadal miała na sobie koszulkę poplamioną krwią wilkołaka. Sanguisowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Jego nozdrza poruszyły się niespokojnie, kiedy zaciągnął się jej zapachem, a z ust wyrwał się cichy jęk. Zerknęła w stronę swojej sypialni, licząc kroki, jakie dzieliły ich od jej łoża. W sumie, jej ciało tak go pragnęło, a aura otumaniała, że była skłonna rozebrać się choćby w kuchni i pozwolić mu na wszystko. Kiedy ją pocałował, świat rozbłysł milionem dotąd nienazwanych i nieodkrytych barw. Jej umysł przestał pracować. Ciało odpowiadało jedynie na jego dotyk, jakby ktoś włamał się do jej systemu i przejął nad nim kontrolę. Nic jej nie obchodziło. Chciała jedynie do niego należeć. Tu i teraz. Już na zawsze.
   Drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł zdenerwowany Silas. To sprawiło, że czar nagle prysł. Odzyskała nad sobą minimalną kontrolę i popatrzyła na Sanguisa. Jego oczy wracały do normalnego stanu. Posłał nekromancie mordercze spojrzenie, a jego ciało nagle zadrżało. Czuła pracę jego mięśni pod palcami. Serce podeszło jej do gardła.
- Wybacz, nie chciałem przeszkadzać. - Powiedział szybko Silas, nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem. - Wszystkie alarmy w samochodzie zwariowały. Ktoś znów próbuje włamać się do laboratorium.
   Jego słowa sprawiły, że Alfa przestał się trząść. W ułamku sekundy znów był tym opanowanym wilkołakiem, którego poznała. Odsunął się od niej i skierował w stronę drzwi. Bez słowa opuścił jej dom, pozostawiając ją rozdygotaną i przerażoną. Dopiero wtedy ciemne oczy Silasa padły na jej osobę, paląc niczym rozgrzany do czerwoności pręt.
- Mówiłem byś na siebie uważała. - Syknął. - Pogrywanie z Alfą to nie przelewki. Miałaś przedsmak tego, do czego jest zdolny by dostać to, czego pragnie. Byłaś bez szans.
   Wyszedł, za nim zdążyła odpowiedzieć.
***
   Zimna woda spływała strumieniami po jej rozgrzanym ciele. Od kilkunastu minut stała pod prysznicem, chcąc zmyć z siebie zapach Alfy i jego dotyk. Zużyła całą butelkę kremowego żelu pod prysznic o zapachu jaśminu, ale to nie pomogło. Wciąż go czuła. I była bezsilna. Musiałaby wykąpać się w kwasie, by pozbyć się śladów jego palącego dotyku. Silas znów miał rację, co wkurzało ją jeszcze bardziej. Przyznanie się do błędu było jak ucieczka bez próby podjęcia walki. Wielka plama na honorze.
   Trzasnęła otwartą dłonią w jasne kafelki, nie mogąc powstrzymać łez. Słone krople mieszały się z zimną wodą, narastający w gardle krzyk niemocy w końcu się uwolnił i wrócił do niej wzmocniony echem. Brzmiał żałośnie, zupełnie tak, jak się czuła. Skóra piekła ją w miejscach, w których do krwi szorowała się szorstką gąbką. Zaczerwienienia podeszły krwią; kilka jej kropli zabarwiło wodę i zniknęło w odpływie. Nigdy więcej nie chciała się tak czuć. Zniewolona. Unieruchomiona. Podatna na każdą sugestię. Zupełnie jakby nie miała wolnej woli. Jaki bóg obdarzył wilkołaki tak ogromną mocą?
   Nie zauważyła nawet obecności wampira w łazience. Siedział  w milczeniu na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Głowę miał odchyloną i wpatrywał się w sufit, cierpliwie czekając aż się pozbiera. Ona jednak  wciąż trwała w bezruchu, połykając w ciszy łzy. Kiedy kolejny krzyk wyrwał się z jej gardła, a pięść wylądowała na kafelkach, Noctis zareagował. Trzymał ją w swoich ramionach, owijając jej ciało miękkim ręcznikiem. Woda przestała lecieć, a na ciele kobiety pojawiła się gęsia skórka. Płakała, wbijając paznokcie w jego ramiona. Powoli wyciągnął ją z pod prysznica i posadził sobie na kolanach, wracając na miejsce pod ścianą. Nie odezwał się ani słowem. Nie pocieszał jej, nie karcił. Po prostu z nią był i pozwalał zalewać koszulę łzami, zagryzać zęby na własnym ramieniu, gdzie spoczywała jej głowa, i wbijać się paznokciom na plecach. Nawet najtwardszy człowiek, jak i nieczłowiek, miał w swoim życiu gorsze chwile, o których nigdy nie powinno się rozmawiać. A on, jak nikt inny na świecie, doskonale to rozumiał.
   Po kilkunastu minutach jej ciało przestało się trząść, a płacz ustał. Wcale nie czuła się lepiej, chociaż od dziecka wmawiano jej, że zawsze po tym jest lżej, a żal znika. Ona czuła  się jak wrak człowieka. Po raz kolejny pożałowała tego, że przyjęła to zlecenie. Niech szlag jasny trafi ojca Silasa. I wszystkie wilkołaki na ziemi.
   Noctis wziął głęboki oddech przez nos, chociaż wcale go nie potrzebował, i jego uścisk zelżał na tyle, by mogła swobodnie wyplątać się z jego ramion. Uczyniła to dość niezgrabnie, starając się ukryć zaczerwienioną i opuchniętą twarz pod mokrymi włosami. Wampir zerknął na nią dyskretnie, po czym wyszedł z łazienki, cicho zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę stała nieruchomo, opierając się o umywalkę i przyglądając się swojemu odbiciu. Wyglądała równie żałośnie jak się czuła. Opłukała twarz zimną wodą, co i tak nie pomogło, owinęła się szczelniej ręcznikiem i w końcu opuściła łazienkę. Weszła do sypialni, gdzie wyciągnęła z szafy zwiewną, czerwoną spódnicę i koszulkę na ramiączka o tym samym kolorze, i w pośpiechu je na siebie wciągnęła. Mokre włosy związała w niedbały koczek na czubku głowy. Pragnęła samotności, ale wiedziała, że nie pozbędzie się wampira tak łatwo. Z cichym westchnieniem poszła do kuchni. Oba kubki po kawie zniknęły. Ekspres znów podgrzewał świeżo zaparzony napój, a Noctis krzątał się po pomieszczeniu, przygotowując dla niej posiłek. Nie przypuszczała, że w ogóle potrafił gotować. Ona nie robiła tego najlepiej. Zwykle przygotowywała sobie kanapki lub wciskała w siebie jakieś kaloryczne jedzenie. Częściej używała mikrofalówki niż kuchenki.
   Kiedy podeszła do kuchennej wysepki, Noctis postawił przed nią talerze z pocieszającym uśmiechem. Popatrzyła na idealnie ściętą jajecznicę, bekon i stos naleśników. Jakim cudem zrobił to wszystko w tak krótkim czasie? Chyba, że była w łazience dłużej niż podejrzewała. Żołądek skręcił jej się z głodu, a do ust napłynęła ślinka. Jeszcze kilka minut wcześniej niczego by w siebie nie wcisnęła, jednak w tym momencie zjadłaby nawet konia z kopytami. Przysiadła na wysokim krześle i chwyciła za widelec, kiedy dopłynęły do niej jego uczucia. Był zaniepokojony, wręcz zmartwiony, a co najgorsze, bardzo jej współczuł. Nienawidziła tego. Litość była gorsza niż obelga rzucona prosto w twarz. Zwiesiła głowę, zatapiając widelec w jajecznicy.
- Twoja blokada chyba przestała działać. - Powiedziała cicho, nie podnosząc wzroku. - Dławię się twoim współczuciem.
   Szybko odzyskał rezon i uczucia zniknęły. Chyba tylko wampiry potrafiły nie czuć zupełnie nic. Silas po raz kolejny miał rację. Ostatnimi czasy bardzo rzadko się mylił. Może powinna była mu bardziej ufać. Zamiast tego, zaufała wampirowi. Kiedy to się stało? I jak miała to zatrzymać?
- Wybacz. Mogę to naprawić, jeśli chcesz.
   Pokręciła głową. Pragnęła raz na zawsze pozbyć się empatii, ale bez względu na to, czy ją blokowała czy nie, Sanguis i tak miał nad nią władzę.
- To nic nie da. - Wzruszyła ramionami i zmusiła się do podniesienia widelca. Jajecznica rozpłynęła się w jej ustach, wyciskając z niej ciche westchnienie. Spojrzała na zadowolonego wampira. - Najlepsze śniadanie wszech czasów. Gdzie nauczyłeś się tak gotować? Przecież nie jadasz normalnych posiłków.
- Miałem na to bardzo dużo czasu. - Wyglądał na zadowolonego z siebie. - Poczekaj aż spróbujesz obiadu. Chętnie przyrządzę dla ciebie coś innego niż odgrzewana pizza czy niezdrowe żarcie z KFC.
   Wzruszyła tylko ramionami.
- Nie jestem typem perfekcyjnej pani domu. Nie gotuję, rzadko sprzątam, głównie dlatego, że nie bałaganię, nie wychowuję dzieci, nie mam nawet stałego partnera. - Pochłonęła całą jajecznicę i zabrała się za bekon. Noctis postawił przed nią kubek z gorącą kawą. - Mikrofalówka i ekspres to jedyne przydatne rzeczy w tej kuchni.
   Posłał jej rozbrajający uśmiech. Przez kilka następnych minut nie odzywali się do siebie. Shelle zajadała naleśniki, polewając je syropem klonowym, czując na sobie spojrzenie wampira. Zadowolony patrzył jak w zawrotnym tempie wszystko znika z talerzy. Kiedy skończyła, podał jej ściereczkę, wciąż się uśmiechając. Wytarła w nią dłonie i upiła łyk kawy. Odsunęła od siebie puste talerze i westchnęła.
- Teraz możemy porozmawiać o interesach. - Powiedziała powoli. - Dowiedziałeś się czegoś?
- Nie musimy tego robić. Zapowiada się ładna pogoda. Chcesz wyjść na spacer?
- Nie traktuj mnie jak małego dziecka, któremu łobuzy z podwórka zabrali ukochaną zabawkę. - Skarciła go ostrym tonem. - Chyba nie sądzisz, że się rozpadnę na twoich oczach, jeśli od razu zajmiemy się pracą.
- Przed chwilą rozpadałaś się w moich ramionach. - Jego spojrzenie stało się twarde. Wytrzymała je. - Dobra, jak chcesz, ale muszę cię zasmucić. Niczego konkretnego się nie dowiedziałem. Mój informator nie wie kim jest ten Aminos, a tym bardziej nie słyszał nigdy o bracie Llenada. Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia.
- Tak się składa, że Aminos jest właśnie jego bratem. - Wzruszyła ramionami na widok szoku, który odmalował się na jego twarzy. - Bardziej interesuje mnie jednak fakt, dlaczego Alfa wykorzystuje go w swoich badaniach. Nijak nie mogę tego rozgryźć.
- Skąd to wiesz?
- Sanguis tu był. - Westchnęła ciężko i potarła nerwowo czoło. - To zaszło już za daleko, ale nie mogę się wycofać. Nie w tej chwili.
- Po prostu to skończ. - Wyczuła jego oburzenie i determinację. - Jedź tam, wpakuj mu kulkę w głowę i po krzyku.
- Nie mogę. Najpierw muszę znaleźć laboratorium i dobrać się do wyników badań.
- Pieprzyć wyniki i twojego kalekiego zleceniodawcę! - Ich oczy się spotkały i Shelle zamrugała zaskoczona. Wampir prychnął. - Myślisz, że o niczym nie wiem? Nie jesteście tak sprytni, jak wam się wydaje. Od samego początku wiedziałem, że Silas nie jest jedynie nekromantą pracującym dla tego kretyna. Powęszyłem trochę, popytałem kogo trzeba. Jeśli myślisz, że zdobycie tych wyników i zamordowanie Llenada robisz dla większej idei to się grubo mylisz.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
   Noctis trzasnął dłońmi o blat szafki przez co aż podskoczyła. Przez Sanguisa zrobiła się strasznie nerwowa i nieostrożna. Wkurzanie wampirów, tak samo jak wilkołaków, nikomu jeszcze nie wyszło na dobre. Zwykle kończyło się śmiercią lub trwałym kalectwem. Odkąd zaczęła się z nimi zadawać, wciąż balansowała między życiem a śmiercią. Odsunęła się od wampira jak mogła najdalej, nie wzbudzając jego podejrzeń. Gdzieś tu miała broń. Musiała sobie tylko przypomnieć, gdzie.
- Ocknij się, Muszelko. - Jego słowa były ostre niczym brzytwa. Potarła ramiona, mając wrażenie, że zaczyna krwawić. - Ty na prawdę wierzysz, że jakiś wilkołak jest zaniepokojony tym, że inny Alfa robi eksperymenty, które mogą zagrozić całemu gatunkowi? Jego niepokoi fakt, że to on nie ma takich możliwości zwłaszcza, jeśli badania nie są bezowocne. Sądziłem, że jesteś mądrzejsza.
- Najwidoczniej nie jestem...
- Przestań. - Pokręcił głową, znacznie się uspokajając. - Jak myślisz, dlaczego Silasa tak bardzo wkurza moja obecność? I to, że ci pomagam? - Zadawał pytania, chociaż wcale nie oczekiwał na nie odpowiedzi. Kontynuował swój monolog nie zwracając uwagi na to, że chciała się wtrącić. - To nie jest zazdrość, jak sobie wmawiałaś. On wyczuwa zagrożenie. Zdaje sobie sprawę z tego, że mogę wiedzieć więcej niż powinienem. A co najgorsze, mogę zdradzić ci jego tajemnice. Wtedy cały ich misterny plan pójdzie w łeb. Jesteś tylko pionkiem w ich grze. Wykorzystają cię i znikną, a ty zostaniesz sama z tym całym burdelem na głowie.
- Do jasnej cholery, przejdź do rzeczy! - Warknęła, całkowicie tracąc cierpliwość.
- Jak myślisz, co się stanie, kiedy zabijesz Llenada? - Wzruszyła ramionami. Szczerze mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiała. - Setki wilkołaków zostaną bez pana. Nie będzie nikogo, kto mógłby nad nimi zapanować. Jeśli nie uda się to twojemu zleceniodawcy, a na pewno mu się nie uda, bo gówniany z niego Alfa, będzie wymagał od ciebie egzekucji na każdym członku. Ludzie nie są świadomi naszej obecności w ich życiu, ale władze na pewno odnotują fakt, że zniknęło kilkaset osób. Ty wykonasz zlecenie, za które ci zapłacono, oni uznają cię za ludobójcę. Jesteś człowiekiem, podlegasz ludzkim prawom. Powiążą cię z tym i dosięgnie cię sprawiedliwość. Najprawdopodobniej czeka cię kara śmierci.
   Zadrżała na samą myśl o tym. Dlaczego wcześniej tego nie rozważyła? Może właśnie dlatego, że jej zleceniodawca prosił jedynie o śmierć Sanguisa i za to miała otrzymać wynagrodzenie. Nigdy nie było mowy o tym, że będzie musiała wyrżnąć w pień całą sforę. Zadając się z nadnaturalnymi istotami cały czas czuła oddech śmierci na karku, ale teraz, kiedy Noctis wyłożył jej całą sprawę jasno, zaczęło ją to przerażać. Co innego zginąć w boju, na polu bitwy, walcząc o coś ważnego, a co innego zostać skazaną na śmierć przez Sąd Najwyższy.
   Jej głowa zaczęła pulsować tępym bólem, kiedy to wszystko do niej dotarło. Jak mogła być tak głupia? Wierzyła w dobre intencje ojca Silasa, a tak na prawdę nawet go nie sprawdziła. Przecież zawsze to robiła. Dowiadywała się jak najwięcej o swoich zleceniodawcach. A o nim nie wiedziała praktycznie nic. Prócz tego, że Silas był jego pierworodnym synem. A może wcale nie był? Może to też była część ich gry? Próbowała przypomnieć sobie jego nazwisko, ale zamiast tego miała w głowie jedynie czarną dziurę. Jasna cholera, dała się wplątać śmiertelnie niebezpieczną grę i, gdyby nie Noctis, skończyłaby na metalowym stole w zakładzie karnym z trucizną w żyłach. To nie miało tak wyglądać. I nie mogła do tego dopuścić.
   Na chwilę ukryła twarz w dłoniach, pocierając oczy. Musiała wymyślić plan awaryjny i to w trybie natychmiastowym. Całe jej ciało zadrżało. Dzień zaczął się paskudnie i nie zapowiadało się na poprawę. Opuściła ręce i popatrzyła na Noctisa. Silas ją przed nim ostrzegał, próbował się go pozbyć z ich życia. Na początku była pewna, że powodowała nim zazdrość. Łudziła się, że łączyło ich coś więcej niż czysto zawodowe stosunki. Zaufanie. Być może przyjaźń. A on po prostu ją wystawił. Wykorzystywał, udając zatroskanego przyjaciela. Jak mogła się aż tak pomylić?
- Co proponujesz? - Zapytała po chwili, zbierając się w sobie. Miała ciężki dzień, ale po raz drugi Noctis nie musiał oglądać jej rozpadu.
   Lekki uśmiech rozjaśnił jego twarz i przez ułamek sekundy dostrzegła podobieństwo do Juliana Medyceusza z obrazu, na który natknęła się w sieci. Historia nie kłamała odnośnie jego urody.
- Swoją pomoc. Do tej pory dostarczałem ci jedynie informacji, wyświadczałem drobne przysługi. - Machnął od niechcenia ręką, jakby odganiał od siebie natrętnego owada. - Teraz zagramy w ich grę na naszych zasadach. Wprowadzisz mnie na teren rezydencji. Zajmę się laboratorium. Zabiję każdego, kto stanie mi na drodze. Ty masz jedynie wpakować w łeb Llenadowi srebrną kulkę. A później znikniemy.
- Co z watahą? - Podeszła bliżej, niemalże opierając się o kuchenną wysepkę. - Sam mówiłeś, że bez silnego Alfy...
- To już nie będzie twój problem. - Przerwał jej, a jego dłoń spoczęła na jej lodowatych palcach, delikatnie je rozgrzewając. - Zadzwonisz do tego kaleki i powiesz mu, że misja została wykonana. Ukryję cię w bezpiecznym miejscu na pewien czas, gdyby przypadkiem temu śmieciowi zachciało się zlikwidować jedynego świadka. I zajmę się resztą.
   Wahała się przez kilka sekund. Ryzykowna zagrywka, ale nie miała większego wyboru. Noctis do tej pory jej nie zawiódł i znała jego motywy. Zależało mu jedynie na śmierci Sanguisa. Mogli sobie pomóc.
- Zaufaj mi, Muszelko. - Powiedział miękko, patrząc jej prosto w oczy.
- Ufam ci. - Wyciągnęła do niego dłoń, którą uścisnął z szerokim, drapieżnym uśmiechem. - Zróbmy to, partnerze.

________________________________
Ekhm... Tak, zawiodłam xD Ta notka powinna się pojawić dużo, dużo wcześniej, ale... znów jestem  w rozjazdach ;) Wybaczcie :D

sobota, 13 września 2014

- XIV -

- No proszę, proszę. Mój Szofer o Smutnych Oczach. - Zakpiła, zastanawiając się gorączkowo, czy w apartamencie także są kamery i czy Mac jest w stanie ich zobaczyć. - A myślałam, że się zgubiłeś.
   Mężczyzna krążył wokół niej niczym prawdziwy wilk. Ani na chwilę nie spuścił jej z oczu, uważnie obserwował każdy, nawet najmniejszy ruch. Prócz walki wręcz, której nie mogła wygrać z wilkołakiem, nie miała nic innego. Buty z ukrytymi ostrzami stały przy kanapie. Aby się do nich dostać musiałaby albo go pokonać albo przynajmniej ogłuszyć na kilka chwil. Zaklęła w duchu, spoglądając na drzwi. Jeśli ratunek nie nadejdzie na czas, zostanie po niej mokra plama. Pozostała jej jedynie improwizacja. I modlitwa.
- Czym sobie zasłużyłam na tak nieprzyjemne odwiedziny? - Zapytała po chwili, sunąc po okręgu. Mężczyzna robił dokładnie to samo.
- Wciskasz swój pieprzony nos nie tam gdzie trzeba. - Odparł, ostrzegawczo powarkując. - Nie tylko ty masz swoje życiowe misje do wypełnienia.
   Nie pozwolił jej nawet odpowiedzieć. Skoczył na nią, w locie przeobrażając swoją dłoń w wilkołaczą łapę. Ostre szpony przecięły skórę na jej policzku do krwi, jednak większej szkody nie wyrządziły. W porę zdążyła obrócić się na pięcie i grzmotnęła go łokciem w tył głowy. Zatoczył się, robiąc dwa kroki w przód, jednak szybko odzyskał równowagę. Zamienili się miejscami, co znacznie przybliżyło ją do butów. Potrzebowała jedynie kilku sekund, by po nie sięgnąć i kilku kolejnych, by odblokować zabezpieczenie. Cholera, za nic w świecie nie będzie miała tyle czasu. Co najwyżej mogła zginąć próbując. Dotknęła piekącego policzka i starła z niego krew. Popatrzyła na ubabrane nią koniuszki palców i syknęła.
- Będzie cię to drogo kosztowało.
- Oboje dobrze wiemy, że to będzie nierówna walka. - Wydawał się być pewny siebie. - Jesteś tylko człowiekiem.
- A ty jesteś tępym dupkiem. - Odgryzła się, jak dziecko pokazując mu język. - Ale muszę przyznać, że całkiem nieźle grałeś sprzymierzeńca Alfy.
   Mężczyzna splunął na dywan i zaklął w nieznanym jej języku.
- Ten sukinsyn powinien zdechnąć. - Warknął gardłowo. - I tak by się stało, gdybyś nie uprzedziła go o sabotażu.
   Wzruszyła niedbale ramionami, ostrożnie stawiając stopy na dywanie.
- Spieprzyliście sprawę, zostawiając mnie na pastwę Ammona. Mogliście spodziewać się, że sobie z nim poradzę.
- Chcieliśmy tylko wykraść sir Aminosa.
- Kogo?
   Nie uzyskała jednak odpowiedzi. Wilkołak rzucił się na nią z rykiem, jakby stanęła mu na odcisk. Uniknęła spotkania z jego szponami, odskakując na bok, jednak jedna z jego wydłużonych rąk podcięła jej nogi i z głuchym hukiem upadła na podłogę. Impet uderzenia wycisnął jej oddech z płuc i przez chwilę nie mogła złapać powietrza czując, jak zapada jej się klatka piersiowa. Na swoje nieszczęście wylądowała kilka centymetrów od miękkiego dywanu na twarde panele. Przetoczyła się na brzuch i w mgnieniu oka poderwała się na nogi, uderzając go z całej siły pięścią w podbródek. Zamroczyło go, jednak tylko na chwilę. Ta chwila wystarczyła, by rzuciła się przez pokój do swoich butów. Kiedy facet na nią skoczył, a jego pazury rozorały głęboko jej udo, odblokowała zatrzask przy obcasie. Dwunastocentymetrowe ostrze zatopiło się w jego klatce piersiowej, dosięgając serca. Jego oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Zalała ją jego posoka, doszczętnie niszcząc leżący pod nimi dywan i jej własną koszulę. Zaklęła cicho, kiedy jego oczy się zamknęły, a ręce wróciły do normalnego kształtu. Paskudna rana na udzie pulsowała koszmarnym bólem, który pobudził do życia migrenę. Resztką sił zepchnęła z siebie ciężkie ciało i usiadła, opierając głowę o twardy bok kanapy. Przymknęła powieki, starając się nie zwymiotować. Alkohol, obroty i nagła śmierć nie były wspólnikami. Czuła jak żółć podchodzi jej do gardła, z trudem opanowała targające nią torsje.
   Kilka minut później otworzyły się główne drzwi i do apartamentu wszedł Mac. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że tym razem to był on. Jego piżmowy zapach brutalnie ją otoczył i zdziwiła się, że wcześniej tego nie zauważyła. Zaraz po tym z jego ust wylał się stek niecenzuralnych słów - niektóre mówił w dziwnym języku, ale wiedziała, że należały do tej samej kategorii. Zrobił kilka kroków w jej stronę, ale się zatrzymał, kiedy uniosła dłoń, nadal nie otwierając oczu.
- Zapłacę za sprzątanie i nowy dywan. - Powiedziała szybko, biorąc kilka głębokich oddechów. - Więcej szkód nie widzę, ale zawsze możesz wysłać rachunek na mój adres.
- Co tu się, do kurwy nędzy, stało?! - Wyrzucił z siebie, rozglądając się dookoła. - I kim jest ten śmieć, zalewający mój dom swoją śmierdzącą posoką?
- Tak do końca nie jestem pewna. - Zmusiła się do otwarcia oczu i jej spojrzenie padło na jego twarz. Był blady niczym duch. - Pracował dla Sanguisa Llenada, chociaż  przed śmiercią przyznał się do sabotażu. Pytanie tylko, jak się tu dostał?
- Zamknęliście drzwi po wyjściu na sale?
- A powinniśmy?
   Znów powiedział  coś, czego nie zrozumiała.
- Dove si trova de' Medici?
- Co?
- Gdzie vampiro?
   Otworzyła usta, ale za nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, boczne drzwi otworzyły się gwałtownie, z głośnym trzaskiem uderzając o ścianę. Do środka niemalże wbiegł Noctis, z furią odmalowaną na twarzy. Zatrzymał się jednak zaraz za progiem i jego mroczne spojrzenie spoczęło na zakrwawionym, ale martwym mężczyźnie. Wziął głęboki oddech przez nos, jakby w ten sposób mógł wyczuć coś więcej niż tylko zapach śmierci i krzepnącej krwi, po czym potarł zmęczone czoło. Mac skrzyżował ręce na potężnej piersi i posłał mu wymowne spojrzenie. Shelle podniosła się z podłogi i przysiadła na oparciu kanapy, uważając by nie zabrudzić jej krwią.
- Jesteś cała?
- Medici?! - Patrzyła na niego jak oniemiała. - Należysz do rodu Medyceuszy?!
   Noctis wywrócił oczami, po czym oparł ręce na biodrach. Wcale na nią nie patrzył. Jego obsydianowe tęczówki, płonące zielenią, wpatrywały się w twarz Maca, który jedynie wzruszył ramionami.
-Właśnie dlatego jej nie mówiłem. - Powiedział spokojnie do ochroniarza, nie zwracając na nią uwagi. - Będzie teraz siała zamęt i zamęczy mnie pytaniami.
- Mogłeś mnie równie dobrze uprzedzić, że nie powiedziałeś jej o wszystkim. - Warknął w odpowiedzi Mac, mierząc w niego palcem.
- Ile zdążyłeś wypaplać pod moją nieobecność?
- Niekontrolowanie przeszedłem na język włoski, więc niewiele zrozumiała
- Mac! - Noctis krzyknął, a jego twarz nagle zrobiła się blada. Wyglądał zupełnie jak prawdziwy wampir.
   Teraz to a koszuli, mimo iż szkarłatnej, widniało kilka kropel krwi. Kiedy mówił, nie panował już nad długością swoich kłów. Cienie pod jego oczami się pogłębiły dodając mu mrocznego uroku. W jednej sekundzie zniknął ten przystojny wampir, z którym miło jej się współpracowało, a pojawił się typowy, bezwzględny krwiopijca. Poczuła jak ból głowy narasta do nieopisanej skali. Musiała przymknąć powieki, inaczej gałki oczne wypadłyby jej na podłogę. Oparła przedramiona na kolanach i delikatnie się pochyliła. Ból zelżał, jednak tylko na chwilę.
- Aktualnie mam w głębokim poważaniu to kim jesteś, czy byłeś. - Oznajmiła, wbijając wzrok w podłogę. - Chcę wrócić do domu, nażreć się tabletek przeciwbólowych i iść spać. - Powoli spojrzała na wampira. - Więc z łaski swojej, odwieź mnie do domu, bo barman zabrał moje kluczyki. Wyjaśnicie sobie sprawę pod moją nieobecność.
   Nie czekając na reakcję Noctisa, podniosła się z oparcia kanapy i sięgnęła po kurtkę i kask. Popatrzyła z góry na swoje buty. Jeden wciąż tkwił w piersi wilkołaka. Wyszarpnęła go z cichym plaśnięciem i ukryła ostrze. Po chwili wsunęła stopy w buty i zarzuciła na siebie kurtkę. Obaj mężczyźni uważnie jej się przypatrywali. Shelle odrzuciła na plecy poplątane włosy i szczelnie się zapięła.
- Może chociaż wyjaśnisz mi o co poszło? - Noctis wskazał na trupa, unosząc jedną brew.
- Konflikt interesów. - Wzruszyła ramionami i skierowała się do wyjścia. - Prześlij mi rachunek, Mac.
   Chłodne, rześkie powietrze mocno w nią uderzyło, wyciskając jej z płuc oddech. Odczekała chwilę, aż jej organizm przyzwyczaił się do nagłej zmiany temperatury i oparła się plecami o ścianę obok swojego motoru. Przed klubem nie było już kolejki; kilka młodych osób żegnało się przed wejściem, inni szli już w kierunku parkingu. Impreza dobiegała końca. Gdzie podziały się te godziny, których nie mogła sobie za nic przypomnieć? Odchyliła głowę i oparła ją o ścianę budynku. Noctis wyłonił się z ciemności, niemalże materializując się obok motocykla. Kolory powróciły na jego twarz; zdawał się wyglądać normalnie. Zastanawiała się przez chwilę, czy to była zwykła mentalna sztuczka, czy po prostu zmieniało się jego oblicze, kiedy puszczały mu nerwy.
- Dobrze się czujesz? - Zapytał z nutą troski w głowie. Prawdziwej troski.
- Za chwilę czaszka pęknie mi na pół, a oczy wypadną na ziemię, ale poza tym jest wszystko dobrze. - Sarknęła, siadając na motocyklu. - Możesz?
   Pokiwał jedynie głową i odpalił silnik. Nie spodziewała się usłyszeć jakichkolwiek wyjaśnień i do końca nie była pewna czy w ogóle chciała. Przywarła mocno do jego pleców, wyczuwając pod palcami twarde mięśnie. Zamknęła oczy, kiedy wyskoczyli na główną drogę i gnali z zawrotną szybkością. Nie musiała się martwić krępującą ciszę, jaka między nimi zapadła. Kiedy zeskoczyła z motocykla na swojej ziemi, poczuła się o niebo lepiej. Wyciągnęła ze stacyjki kluczyki i bez słowa skierowała się do drzwi. Noctis szedł tuż za nią, niosąc kask, który zrzuciła z głowy, jak tylko się zatrzymali. Nie próbowała nawet zamykać mu przed nosem drzwi. Jeśliby zechciał i tak wszedłby do środka bez żadnych problemów.
   Skierowała się od razu do kuchni, gdzie z ostatniej małej szuflady wyciągnęła pudełko tabletek przeciwbólowych. Połknęła dwie i zapiła je dużą ilością wody, wyciągniętej z lodówki. Noctis stał w ciemnościach korytarza, uważnie ją  obserwując. Milion pytań cisnęło jej się na usta, ale postanowiła milczeć. Nie wszyscy pragnęli rozmów o swoim życiu, przeszłości i zniszczonych marzeniach. Kiedy ból trochę zelżał, odetchnęła z ulgą i osunęła się powoli na zimną podłogę, z błogim uśmiechem na ustach. Wampir zrobił krok w jej stronę, jednak się zawahał. Popatrzyła na niego z podłogi, przekrzywiając lekko na bok głowię i przykładając do czoła zmrożoną butelkę.
- Ile właściwie masz lat? - Zapytała w końcu, karcąc się za ciekawość.
   Nikły uśmiech wypłynął na jego usta, kiedy pojawił się w plamie światła, rzucanego z małej ściennej lampki, wiszącej tuż nad zlewem.
- Pięćset trzydzieści sześć.
- Ile miałeś, kiedy zostałeś... przemieniony?
- Dwadzieścia pięć.
- I już w tym wieku dostałeś zmarszczek wokół oczu? - Prychnęła rozbawiona.
- W tamtych czasach ludzie umierali dość... szybko. I gwałtownie. - Wzruszył ramionami i oparł się biodrem o szafkę.
   Shelle potarła czoło, zastanawiając się nad tym, co powiedział. Gdzieś już słyszała o Medyceuszach i dałaby uciąć sobie rękę, że na pewno nie w szkole.
- Noctis to nie jest twoje prawdziwe imię, prawda?
- Najprawdziwsze. - Nie odrywał od niej wzroku. - Nadane zaraz po odrodzeniu. Wampiry nie przywiązują wagi do poprzednich tytułów. Liczy się tylko to, kim się stajesz po przemianie. Albo jesteś jednym z uliczników albo walczysz o lepsze życie.
- A jak się na prawdę nazywasz?
   Zawahał się, jednak tylko przez chwilę. Jego oczy nagle straciły blask, jakby myślami cofnął się do tamtych czasów i dostrzegła w nich nie tylko udrękę i życiowe doświadczenie, ale także mądrość, jaką nabywa się jedynie dzięki minionym dekadom.
- Giuliano di Piero de' Medici. - Zagłębiając się w jej oczach, wykonał głęboki ukłon, czubkami palców dotykając zimnych płytek podłogowych. Uniosła brwi i zamrugała kilka razy, niewiele rozumiejąc z jego belkotu. - Julian Medyceusz.
   Wytrzeszczyła na niego oczy, powoli podnosząc się z podłogi.
- Wybacz, że to powiem, ale ty nie żyjesz. - Pokręciła z niedowierzaniem głową. - Zaszlachtowali cię jak świnie w jakimś kościele.
- W katedrze Santa Maria del Fiore. - Poprawił ją, wywracając oczami. - Padłem ofiarą spisku, ale przysięgam, że spiskowców dosięgnęła zasłużona kara. Niestety Bandini nie wiedział, że bylem już w trakcie przemiany. To dziwne być na własnym pogrzebie.
   Stanęła blisko niego, nie mogąc oderwać od niego oczu.
- Narodziłeś się na Świętej Ziemi? Jakim cudem?
- Paradoksalnie, mój brat i ja byliśmy poganami. - Mówił szeptem, zmniejszając między nimi dystans. - Ziemia Święta ma swoją moc tylko wtedy, kiedy wierzą w nią ludzie. Nasza wiara nie była zbyt silna. Poza tym, Florencja prowadziła wtedy dość poważną wojnę z Papieżem. Zresztą to bardzo długa i nudna historia.
   Którą pragnęła usłyszeć. Zwłaszcza, że mogła dowiedzieć się wszystkiego z prawdziwego źródła, a nie z przekłamanych książek historycznych. Zmusiła się jednak do poprzestania na tym etapie wiedzy. Były o wiele ważniejsze sprawy niż barwna przeszłość Noctisa. Stali twarzą w twarz, niemalże stykając się nosami. W porę odsunęła się odrobinę i pociągnęła łyk zimnej wody. Wampir wyglądał na rozbawionego.
- Mam do ciebie mnóstwo pytań, ale to musi zaczekać. - Oświadczyła poważnym tonem, bawiąc się zakrętką. - Dowiedziałeś się czegoś ważnego?
   Wzruszył niedbale ramionami.
- Nie bardzo. Prócz tego, że Llenad nie dopuszcza nowo wcielonych do stada do swoich samic.
- To wyjaśnia ich obecność w klubie. - Pokiwała głową, zagryzając wargę. - Na nich także działa pełnia, więc postanowili ulżyć sobie w inny sposób.
- Najwidoczniej niepotrzebnie zawracałem ci głowę.
- Niekoniecznie. - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się tajemniczo. - Facet, którego zabiłam był jednym z sabotażystów. Stwierdził, że jestem zagrożeniem dla jego życiowej misji, więc postanowił mnie zabić. Cóż... Jakoś mu nie poszło.
- Powiedział coś za nim go zaszlachtowałaś?
   Ich oczy się spotkały.
- Tylko tyle, że musi uwolnić sir Aminosa, kimkolwiek jest. - Nagle coś jej się przypomniało. - Ale za to jeden z młodych zaczepił mnie przy barze. Alkohol wypchnął mu z ust więcej niż tylko język. Podobno Sanguis przeprowadza jakieś badania laboratoryjne na swoim bracie.
   Noctis zmarszczył brwi w zadumie, ale jego oczy pozostały unieruchomione na jej twarzy. Poczuła się dziwnie nieswojo.
- Nic nie wiem o tym, że w ogóle posiada brata. - Stwierdził po chwili ciszy. - Rozmówię się z kim trzeba i zadzwonię do ciebie.
   Złożył kilkusekundowy pocałunek na jej rumianym policzku i zniknął. Nienawidziła tej sztuczki. Potrafił rozpływać się w ciemności i pojawiać się w niej na zawołanie. Przerażająca myśl. Jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, w którym niedawno stał, po czym zgasiła światło i udała się do salonu z zamiarem przekopania internetu w poszukiwaniu informacji. Miała zamiar przeczytać wszystko, co tyczyło się rodu Medyceuszy. I tak nie miała nic lepszego do roboty. Noctis miał dowiedzieć się czegoś o tajemniczym bracie Sanguisa i wspomnianym Aminosie, który najwyraźniej też wywodził się ze szlacheckiego rodu. Rozsiadła się wygodnie na fotelu i włączyła laptopa, układając go na swoich kolanach. Jej organizm prawie całkowicie zwalczył alkohol, jaki w siebie wlała, a nadmiar informacji odpędził sen. Do świtu pozostało jedynie kilka godzin, które miała zamiar poświęcić na czytanie. Dopóki nie rozwiąże zagadki i nie wykona misji, nie będzie miała okazji, by spędzić z Noctisem wystarczająco dużo czasu, by o wszystko go wypytać. Musiała zadowolić się tym, co serwował jej internet. Westchnęła ciężko i wpisała w wyszukiwarkę jego prawdziwe imię.
___________________________
Melduję, że wróciłam. Wszystkie notki na czytanych przeze mnie blogach nadrobię. Na dzień dzisiejszy musicie mi wybaczyć i zadowolić się tym. Dziękuję, jeśli ktokolwiek czekał i tu zaglądał. :) Jeśli nie... no cóż... jakoś sobie z tym poradzę :D


sobota, 7 czerwca 2014

- XIII -

   Ręka całkowicie się zagoiła. Miała, co prawda, niewielkie problemy z poruszaniem palcami, ale ćwiczyła je kiedy tylko mogła. Sztywność powoli znikała, dzięki czemu czuła się swobodnie i w końcu nie miała problemów z ubieraniem się. Co nie zmieniało faktu, że wcale nie zamierzała jakoś szczególnie się stroić przez następnych kilka dni. Wzięła sobie do serca przestrogę Sanguisa i mimo kilku nieodebranych połączeń od Silasa, nie pojawiła się w rezydencji. Ciekawość zżerała ją od środka, ale wolała nie ryzykować. Zniosłaby pobicie nawet do nieprzytomności, ale z grupowym gwałtem by sobie nie poradziła. Zresztą, nie należała do stada, więc nie powinno ją to w ogóle interesować.
   Dzień powoli chylił się ku upadkowi. Złotawe promienie słońca chowającego się za horyzont, z trudem przedzierały się przez las, jaki otaczał jej dom, by ogrzewać ziemię i jej ciało. Niebo było bezchmurne; wiatr dął delikatnie, rozwiewając jej włosy, kiedy ćwiczyła. Lekarze zalecili jej szybką rehabilitację dłoni, ale zapewne nie mieli na myśli ciężkich treningów, do których przyzwyczaił ją Silas. Kukła, którą razem wykonali nadawała się jedynie na ognisko.
   Shelle stała na tarasie i przypatrywała się zachodzącemu słońcu. Księżyc słabo błyszczał na niebie; gdzie nie gdzie widać już było wschodzące gwiazdy. Noc zapowiadała się jasna i ciepła. Wzięła głęboki oddech, rozkoszując się zapachem przekwitających kwiatów. Otarła z czoła pot i po raz kolejny spojrzała na wibrujący telefon. Silas nie odpuszczał. Wydzwaniał do niej przez cały dzień. Westchnęła ciężko i w końcu zdecydowała się odebrać. Mogła go unikać w nieskończoność, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż razem pracowali i musieli dociągnąć tę sprawę do końca.
- Widocznie Sanguis nie zapewnił ci wystarczającej rozrywki skoro wisisz na telefonie. - Powiedziała na przywitanie, wchodząc do domu.
- Co się z tobą dzieje, do cholery? - Warknął w odpowiedzi. - Dzwonie cały dzień!
- Nie uszło to mojej uwadze. - Włączyła ekspres do kawy i oparła się biodrem o kuchenną szafkę. - Czego właściwie chcesz?
- Dlaczego cię tu nie ma? Mamy kryzys, a ty w najlepsze odpoczywasz w domu!
   Uśmiechnęła się lekko.
- Wasz kryzys mnie nie interesuje. Alfa definitywnie zabronił mi przyjeżdżać do rezydencji przez cały tydzień. Wykorzystuję przymusowy urlop.
- Nie rozumiem...
- I nie musisz. - Przelała kawę do kubka i zaciągnęła się jej mocnym aromatem. - Coś jeszcze?
- Była kolejna próba włamania się do laboratorium. - Zastygła w bezruchu. - Oczywiście nieudana, co działa na naszą niekorzyść. Sanguis podwoił straże, wydał masę rozkazów i zakupił nowy sprzęt elektroniczny, który ma pomóc w pilnowaniu tego miejsca.
- Złapano kogoś?
- Nie. - Silas brzmiał na poirytowanego. - Czy ty w ogóle rozumiesz, co do ciebie mówię?
- Bełkoczesz. - Z trudem powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem. Denerwowanie go na odległość wcale nie było najmądrzejszym posunięciem, ale nie mogła się powstrzymać.
- Właśnie instalują kamery na podczerwień, czujniki ruchu i masę innych zabezpieczeń. - Powiedział tonem, jakim zwykle rodzic zwraca się do niesfornego dziecka. - Nawet mysz nie przemknie się niezauważona.
- I to jest problem, bo... ?
- Bo nijak nie idzie się włamać do środka, nie informując przy tym centrum ochrony. - Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a nekromanta wybuchnie. - Ktoś nie tylko sabotuje Sanguisa, ale także utrudnia nam pracę. I ten ktoś zapewne wie, co chcemy zrobić.
- I oczywiście sugerujesz, że maczał w tym palce Noctis. - Westchnęła ciężko. - Ile razy mam ci powtarzać, że jest po naszej stronie?
- Nie ufam mu i ty też nie powinnaś. To wampir.
- A ty jesteś nekromantą. Ja za to zwykłym człowiekiem. Co wychodzi z tej kalkulacji?
- Przestań kpić. - Wyczuła to subtelne ostrzeżenie. - Dobrze wiesz, do czego zmierzam.
- Póki Noctis nas nie narazi, nie ma sensu go likwidować. - Jakby to było takie proste, dodała w myślach. - Pomaga mi bardziej niż myślisz. Daj mu więc spokój i zajmij się swoją robotą.
- Dlaczego tak go bronisz? - Irytacja całkowicie zniknęła z jego głosu. Zastąpił ją czysty gniew. Zadrżała.
- Bo bezpodstawnie go o wszystko oskarżasz.
   Usłyszała cichy trzask tłuczonego szkła, a później ciche westchnienie Silasa.
- Nie rób tego, Shelle.
- Czego mam nie robić?
- Nie zakochuj się w nim. To wampir. One nie przykładają uwagi do uczuć. Nie posiadają ich. Przyniesie ci to tylko cierpienie, nic więcej.
- Od kiedy to jesteś specem od wampirów i miłości? - Prychnęła, odstawiając z trzaskiem kubek. - Poza tym nie musisz  się o mnie martwić. Pod względem uczuć jestem bardzo podobna do wampirów. Po prostu ich nie posiadam.
- Jesteś kobietą, a to oznacza, że emocje i uczucia mają nad tobą władzę. Uważaj na siebie.
   Nie zdążyła odpowiedzieć. Połączenie zostało przerwane, a ona tępo wpatrywała się w ciemniejący ekran telefonu. Prychnęła poirytowana i cisnęła go na szafkę. Mrucząc pod nosem najwymyślniejsze przekleństwa, wzięła kubek z kawą i usiadła na podłodze. Cholera, Silas miał całkowitą rację, czego nigdy nie powie głośno. Noctis był wampirem i to bardzo starym. Może i ją chronił i jej pomagał, ale nie musiał przecież czegokolwiek do niej czuć. On również wykonywał polecenia. Czemu w ogóle zawracała sobie tym głowę? Całowali się tylko raz i to przez to, że oddziaływała na nią żądza tłumu bawiącego się w klubie Luna. Jednorazowy wyczyn. Nieważny epizod, który miał się już więcej nie powtórzyć.
   Otrząsnęła się z zamyślenia, kiedy ciszę w domu przerwał dźwięk wibrującego po szafce telefonu. Z trudem podniosła się z podłogi i zerknęła na migający ekran. Kiedy pojawiło się na nim imię wampira, jej serce przyspieszyło. Musiała przyznać, że facet miał wyczucie chwili. Odczekała chwilę i podniosła telefon do ucha.
- Słucham. - Była z siebie dumna, że jej głos nie zadrżał.
- Myślę, że powinnaś tu przyjechać. - Mimo gwaru i dudniącej muzyki, słyszała go bezproblemowo. - Mam na oku kilka wilków Llenada.
- To niemożliwe. Wszyscy powinni znajdować się teraz w rezydencji. Zbliża się pełnia.
- Mam do nich podejść i im zakomunikować, że w tej chwili powinni pieprzyć swoje samice, a nie imprezować? - Usłyszała w jego głosie nutkę rozbawienia mimo, iż mówił całkiem na poważnie. - Mówiłem, że zawsze można obejść przysięgi i umowy. Twój nekromanta najwidoczniej wie wszystko lepiej.
   Zazgrzytała zębami. Poczuła się jak w liceum, kiedy jeszcze jej świat składał się głównie z chłopaków, nauki i durnych koleżanek. Wtedy też stała między dwiema dziewczynami i słuchała, jak jedna opowiada brednie na temat drugiej. I odwrotnie.
- Przyjadę najszybciej, jak się da. - Powiedziała w końcu, siląc się na spokojny ton. Nie była do końca pewna, czy chciała się z nim spotkać.
- Proponuję wziąć motocykl. - Zamrugała, szczerze zaskoczona, i rozejrzała się po swoim domu. - Nie, nie ma mnie tam. Nie śledzę cię ani nie obserwuję. Wiem, że dostałaś prezent od tego pchlarza. Wykorzystaj go.
- Chcę wiedzieć skąd o tym wiesz skoro mnie nie szpiegujesz?
- Nie. - Roześmiał się głośno. - Założę się, że motocykl naszpikowany jest różnymi czujnikami. W ten sposób Llenad wie, gdzie się wybierasz. Zapewnij sobie alibi i przyjedź się zabawić.
- Nie mam nastroju do zabawy. - Odparła, wpadając do swojej sypialni jak burza. Otworzyła szafę i zaczęła wyrzucać z niej na podłogę ubrania. - Przyjadę powęszyć. Powiedz mi tylko, jak mamy się spotkać i porozmawiać, skoro w klubie kręcą się wilki Sanguisa.
   Wampir prychnął, jakby go obraziła.
- O to się nie martw. - Szorstkość w jego głosie sprawiła, że zacisnęła zęby. - Pospiesz się.
   Otworzyła usta, ale przed powiedzeniem czegokolwiek powstrzymał ją głuchy sygnał. Faceci. Niby tak bardzo się od siebie różnią, a zachowania mają te same. Nie ważne: biały, żółty czy czarny; wampir, wilkołak czy nekromanta - wszyscy byli tacy sami. Rzuciła telefon na łóżko i zanurzyła się w stercie czarnych ubrań. Po kilku minutach przekładania ich i przeklinania, znalazła w końcu satynową koszulkę bez rękawów, o soczyście czerwonej barwie, i lateksowe spodnie, które były idealnie dopasowane do jej figury. Z dna szafy wyciągnęła swoje ulubione, czarne buty z ukrytymi ostrzami. Z pakunkiem ubrań w rękach pognała do łazienki, gdzie w pośpiechu wzięła prysznic, umalowała się i wciągnęła na siebie przygotowane ubrania. Spojrzała na zegarek, bardzo z siebie zadowolona. Była gotowa w piętnaście minut. Pozostawało jej jeszcze dojechać do klubu.
   Kluczyki od motocykla leżały na szafce przy drzwiach wejściowych, tam gdzie zwykle kładła wszystkie klucze. Wyskoczyła na dwór, zamknęła za sobą drzwi i podeszła do motocykla. Nie znała się za bardzo na takich maszynach, ale sam jego wygląd sprawił, że zapragnęła natychmiast go odpalić i przetestować na prostej drodze. Był czarny, ale gdzie nie gdzie przebijały się czerwone dodatki, które sprawiały, że pasował do niej jeszcze bardziej. Na siedzeniu znalazła skórzaną kurtkę, idealnie pasującą kolorami do pojazdu, i kask. Sanguis pomyślał o wszystkim. Uśmiechnęła się na tę myśl i podziękowała mu cicho. Nie czekając ani chwili dłużej, ubrała kurtkę, wcisnęła na głowę kask i odpaliła silnik. Jego pomruk sprawił, że zadrżała z czystej przyjemności i roześmiała się głośno. Powinna już dawno sprawić sobie podobny. Dlaczego jeszcze tego nie zrobiła?
   Powoli opuściła swoją posesję i wyjechała na główną drogę. Kiedy udało jej się bezkolizyjnie przejechać kilka pierwszych kilometrów, przestała się kontrolować. Do miasta prowadziła prosta droga, więc mogła sprawdzić, co potrafiła ta maszyna. Wciskając gaz do dechy, roześmiała się w głos. Tak musiała smakować wolność. Przy głównym skrzyżowaniu zwolniła i nastawiła się na normalną prędkość. W końcu udało jej się zaparkować przed rozświetlonym klubem, niedaleko wejścia. Kiedy zeskoczyła z motocykla i zdjęła kask, Mac, jeden z wielkich ochroniarzy, uśmiechnął się do niej szeroko. Odwzajemniła uśmiech, po czym, z kurtką przewieszoną przez ramię, powoli do niego podeszła. Ku wejściu ciągnęła się niesamowicie długa kolejka. Pół nagie dziewczyny starały się zwrócić uwagę ochroniarzy mając nadzieję, że w ten sposób szybciej dostaną się do środka. Nie wiedziały jednak najważniejszego: Mac był zainteresowany tylko jedną kobietą, której nie miała okazji jeszcze poznać, a drugi ochroniarz, Ben, był homoseksualistą.
   Shelle podeszła do Maca i ucałowała go w oba policzki, zaciągając się jego piżmowym zapachem. Nie ważne do jakiego rodzaju łaków należał, pachniał typowo po męsku i uwodzicielsko. Poza tym był bliskim znajomym Noctisa, więc w jakimś stopniu mu ufała. Zapewne wiedział tyle, ile powinien, dlatego nie miała żadnego problemu by wejść do środka, omijając cholernie długą kolejkę. Kilka osób za jej plecami zaprotestowało, ale nawet się nie obejrzała. Mordercze spojrzenie Maca wystarczyło, by zaraz zapanowała cisza.
- Widzę, że macie dziś niezłe branie. - Powiedziała, odruchowo poprawiając włosy. Kask w jej dłoni strasznie ciążył. Nie była do niego przyzwyczajona. - To jakiś dzień specjalny?
- Zbliża się pełnia. - Mac posłał jej rozbrajający uśmiech i wskazał na jaśniejący na niebie księżyc. - W klubie prawie nie ma wilkołaków, są tylko ci, którzy nie należą do żadnej sfory lub ich sfora jest bardzo daleko. Ludzie, chociaż są nieświadomi, wyczuwają, kiedy ich nie ma i wtedy walą drzwiami i oknami.
- Właśnie przyjechałam sprawdzić te Dzieci Księżyca, które tu dziś są. - Poklepała go przyjaźnie po ramieniu i ruszyła w kierunku wejścia, ale ją zatrzymał. Spojrzała na niego zaskoczona. - Coś nie tak?
- Zamierzasz dołączyć do tłumu i tańczyć bez butów? - Zapytał, obrzucając ją oceniającym spojrzeniem.
- Raczej nie...
- W takim razie nawet dla ciebie nie zrobię wyjątku, Shelle.
   Wywróciła oczami. Czymkolwiek był, metal musiał wyczuwać na kilometr. Zupełnie o tym nie pomyślała.
- Kwestia przyzwyczajenia. - Pochyliła się, by rozpiąć metalowe klamry. - Wiesz czym się zajmuję, więc nie powinno cię to wcale dziwić.
- I nie dziwi. - Wyciągnął w jej stronę rękę. Kiedy na nią spojrzała, zauważyła srebrny klucz z metalowym brelokiem w kształcie lwa. - Wejście dla personelu. Ktoś na ciebie czeka.
   Dobrze wiedziała kto. Uśmiechnęła się lekko i przyjęła z wdzięcznością klucz. Podeszła do drugich drzwi i je otworzyła. Za nim weszła do środka, usłyszała jeszcze słowa Mac'a.
- I pozbądź się tych butów. Inaczej wyciągnę cię z klubu siłą.
   Pokiwała tylko głową i zamknęła za sobą ciężkie drzwi. Przez chwilę stała w ciasnym korytarzu w całkowitych ciemnościach, czekając aż jej oczy się do nich przyzwyczają, po czym ruszyła przed siebie. Drugie drzwi nie potrzebowały klucza, ale kiedy stanęła w drugim pomieszczeniu, wstrzymała oddech. To musiał być ten prywatny apartament, o którym wspominał Mac. Jego apartament. Tak na prawdę składał się tylko z jednego, ogromnego pomieszczenia. Ściany pomalowane były na złoty kolor, podłogę pokrywał perski dywan o podobnym odcieniu. Wszędzie zapalone były świecie, różnego kształtu i wielkości; część przymocowana była do ścian za pomocą staromodnych kinkietów. Miała wrażenie, że znalazła się w starej, królewskiej komnacie. Ramy obrazów przedstawiających akty były pozłacane, tak samo jak chiński parawan oddzielający część sypialnianą od "łazienki". Z miejsca, w którym stała widziała tylko fragment pozłacanej wanny, która musiała mieścić co najmniej cztery osoby. Nie było żadnych okien tylko wielki ekran na ścianie, który imitował nocne niebo z jasno świecącym księżycem i panoramę miasta. W rogu pokoju stało ogromne łoże z baldachimem o ciemnoczerwonym odcieniu. Satynowa pościel była w tym samym kolorze, choć kilka mniejszych, ozdobnych poduszek miała kolor ścian. Beżowa, skórzana kanapa stała przed ekranem, tuż przed nią szklany stolik z kolejnymi, płonącymi świecami. Punkt kontrolny znajdował się zaraz po jej lewej stronie. Ogromne biurko z kilkoma monitorami, komputerem i misą owoców, a w ścianie wbudowana była szafa - również pozłacana, co wcale jej nie dziwiło. Wszystko do siebie idealnie pasowało. Dostrzegła drzwi po swojej prawej, które zapewne prowadziły do klubu, skąd cicho sączyła się muzyka. Pokój musiał być wygłuszony. Dopiero po chwili dostrzegła Noctisa i jej serce znacznie przyspieszyło. Idealnie pasował do tego miejsca. Szkarłatna koszula komponowała się z czerwonymi akcentami pomieszczenia; ciemne spodnie współgrały z otaczającymi go cieniami. Włosy jak zawsze miał zaczesane do tyłu, a w świetle świec jego rysy były jeszcze bardziej wyraźne. Kiedy na nią spojrzał, delikatnie się uśmiechając, coś w niej pękło. Mogła oszukiwać wszystkich w okół, zwłaszcza Silasa, ale nie mogła oszukać siebie. Czuła coś do tego wampira, jednak nie miała odwagi nazwać tego uczucia. Bała się, że jeśli to zrobi, czar pryśnie. Dopiero po kilku sekundach zagłębiania się w jego ciemnych tęczówkach zdała sobie sprawę, jak głupio musi wyglądać. Wzięła się w garść i powoli ruszyła w jego stronę.
- Wow. - Powiedziała, po raz kolejny ciesząc się, że jej głos nie zdradzał tego, co działo się wewnątrz niej.
- Trzeba przyznać, że Mac ma poczucie stylu. - Rozejrzał się po pokoju, jakby również był w nim pierwszy raz. - Wiedziałem, że ma chińskie korzenie, ale nie spodziewałem się, że tak bardzo przywiązuje do nich wagę.
   Uśmiechnęła się tylko, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Kiedy się odezwała wcale nie chodziło jej o apartament tylko o niego. Nie chciała go jednak wyprowadzać z błędu. Im mniej wiedział, tym lepiej. Przysiadła na skraju skórzanej kanapy, kładąc obok kas i kurtkę, i wbiła wzrok w ekran. Obraz był tak realny, że można było uwierzyć w nieistniejące okna. Noctis nie ruszył się z miejsca, uważnie ją obserwując. Bez słowa zdjęła buty i odstawiła je na bok. Kiedy napotkała jego pytające spojrzenie, zachichotała.
- Obiecałam je zdjąć, kiedy tu wchodziłam. - Wzruszyła ramionami. - Mają wbudowane srebrne ostrza.
- Jesteś pełna niespodzianek. - Stwierdził miękko. Czuła na sobie jego palące spojrzenie. - Jest coś, z czego jeszcze nie zrobiłaś śmiercionośnej broni?
   Zmusiła się, by na niego spojrzeć. Serce waliło jej jak oszalałe, chociaż wciąż sobie przypominała, że są tutaj tylko po to, by omówić kwestię wilkołaków. Przełknęła ślinę, ale gardło nadal miała suche.
- Chyba nie. - Zerknęła na złoty dzban modląc się, by w środku znajdowała się woda. Czuła się tak spragniona, jakby od kilku dni nic nie piła. - Mogę?
- Nie krępuj się. - Machnął dłonią w stronę stolika i usiadł na przeciw niej na fotelu. - Co wiesz o wilkach Llenada?
   Cieszyła się, że przeszedł od razu do rzeczy. Chwyciła za dzban i przelała część jego zawartości do złotego kielicha. Mac nie posiadał nawet zwykłych szklanek. Za to wino, które znajdowało się w dzbanie, było najlepszym, jakie kiedykolwiek piła. Nie uważała się za znawcę win, ale te było równie słodkie co cierpkie. Idealne na nocne schadzki. Osuszyła kielich i znów go napełniła. Suchość gardła zniknęła, ale obawiała się, że wróci, jeśli w miarę szybko nie opuści tego pomieszczenia. Rozsiadła się wygodnie na kanapie.
- Dwa dni temu miałam rozmowę z Sanguisem. - Poinformowała go rzeczowym tonem. - Dał mi tydzień przymusowego urlopu ze względu na pełnię. Mówił, że wszystkie jego wilki przez ten czas pozostaną na terenie rezydencji, więc nie mam się o co martwić. I zabronił mi zbliżać się do jego ziemi.
- Rozsądne, chociaż zaskakujące zachowanie. - Mruknął wampir, wbijając wzrok w ekran. - A powiadają, że nie da się zmusić do szacunku poprzez strach.
- Co masz na myśli? - Spojrzała na niego, a kiedy ich oczy się spotkały, od razu tego pożałowała. Miała wrażenie, że widzi nie tylko ją, ale także jej duszę. To ją przerażało.
- Llenad najwyraźniej się ciebie boi, a co za tym idzie, szanuje twoją osobę i pracę, jaką dla niego wykonujesz. - Wzruszył niedbale ramionami. - Inaczej nie uprzedzałby cię o pełni tylko pozwolił, byś wpadła w jego ręce. Zdajesz sobie sprawę, jak ciężko jest wilkołakom przedłużać swój gatunek? Ich samice są praktycznie bezpłodne. Rzadko się zdarza, by któraś zaszła w ciążę, a jeśli jej się uda, ma problem z jej utrzymaniem. Przemiana wilkołaków jest gwałtowna. Niekontrolowanie jej doprowadza do poronienia.
- Myślałam, że wilkołaki muszą się przemieniać podczas pełni.
- Te niższego szczebla, owszem. - Sięgnął po pusty kielich i zaczął obracać go w dłoni. - Wszystkie Bety, kontrolowane przez silnego Alfę, są w stanie zatrzymać przemianę. Samice mają ku temu większe zdolności. Ale nie zmienia to faktu, że potrzebują mocy przywódcy. Dlatego czasem dzieje się tak, że Alfa bierze sobie do łóżka zwykłą kobietę. Jeśli uda jej się urodzić dzieci z wilkołaczymi genami i przy tym nie umrzeć, zostaje wcielona do stada. Czasem siłą. Jeśli nie, zostaje wyeliminowana.
   Wstrząsnął nią dreszcz. Z każdym dniem dowiadywała się coraz więcej na temat wilkołaków i wampirów i nie była do końca pewna, czy w ogóle chciała posiadać taką wiedzę.
- Sądzisz, że gdybym nie wywarła na Sanguisie tak silnego wrażenia, wziąłby mnie siłą?
- Tak.
   Westchnęła ciężko i ostawiła kielich na stół. Żołądek związał jej się w ciasny supeł. Jednak bycie suką popłacało.
- Więc dlaczego w klubie są wilki? - Zapytała, zmieniając szybko temat. Coś w jego oczach mówiło jej, że dalsza rozmowa na ten temat mogła jej się nie spodobać. - Nie powinny zapładniać teraz samic?
- Powinny. - Znów na nią spojrzał. - Dlatego to dobry powód, dla którego powinnaś tu być. Przyjechałaś się rozerwać, a przy okazji odkryłaś coś nowego. Mimo wszystko, w tych dniach Llenad nie jest w stanie upilnować wszystkich swoich wilków. Jego umysł jest nastawiony na rozmnażanie i tylko tym teraz żyje.
- Wspominał o tym. - Poczuła dziwne zażenowanie mówiąc mu o tym, chociaż nie wiedziała dlaczego. - Nie sądzę jednak, że będę w stanie podsłuchiwać ich rozmowy. Całe stado wie jak wyglądam. Przy mnie będą milczeć jak grób.
- Ale przy mnie nie. - Uśmiechnął się szeroko, błyskając kłami. - Powiem ci wszystko, czego uda mi się tutaj dowiedzieć, a ty zrobisz z tymi informacjami co będziesz chciała. Lepiej jednak byś miała dobre alibi. Dlatego cię tu ściągnąłem.
- Dobre posunięcie. - Odwzajemniła uśmiech, ale zaraz zniknął z jej twarzy. - Gdzie jest haczyk?
   Zamrugał zaskoczony.
- Jaki haczyk?
- No właśnie ja się pytam. Nie wmawiaj mi, że robisz to z dobroci serca. Musisz mieć w tym swój interes.
   Wstał powoli z kanapy i zaczął przechadzać się po pokoju.
- W moim interesie leży to, by Llenad zginął. - Zatrzymał się w pół kroku i posłał jej poważne spojrzenie. - Jeśli ty jesteś do tego kluczem, zrobię wszystko, by ci pomóc. Nie ma innych haczyków.
- Dlaczego jakoś ci nie wierzę?
   Również wstała i powoli się do niego zbliżyła, chociaż jej ciało zapragnęło stamtąd natychmiast uciec.
- Bo w twojej głowie siedzi mały potwór o imieniu Silas i wciąż piszczy, że bezbronna wchodzisz do jaskini lwa.
   Jakże pasująca do sytuacji metafora. Z poważną miną stanęła przed nim i skrzyżowała ręce na piersi. Nie ugięła się pod siłą jego oceniającego spojrzenia, kiedy zlustrował ją od stóp po czubek głowy, na chwilę zatrzymując się na jej ustach. Zrobiło jej się strasznie gorąco i nie wiedziała, czy to była jego wina czy po prostu temperatura w pomieszczeniu była tak wysoka.
   Zaciągnęła się jego cudownym zapachem i powoli wypuściła oddech przez usta, co pomogło odzyskać nad sobą kontrolę. Z trudem zmusiła swoje ciało do cofnięcia się i ruszyła w kierunku szafy. Noctis wydawał się być zaskoczony jej zachowaniem, ale nie odezwał się ani słowem, tylko ją obserwował. Otworzyła pozłacane drzwi i zajrzała do środka. Z jej ust wyrwał się zduszony okrzyk podziwu, kiedy zaczęła wyrzucać na środek pokoju nowe, damskie buty, posiadające jeszcze metkę i cenę, która nawet bogaczy mogłaby przyprawić o atak serca. Odwróciła się do wampira z dwiema parami butów w dłoniach i szokiem odmalowanym na twarzy.
- Proszę, powiedz mi, że on to kupuje dla swojej kobiety. - Potrząsnęła butami. - Jeśli to jego fetysz to wychodzimy.
   Noctis zaśmiał się cicho i znacznie się do niej zbliżył. Przyjrzał się uważnie krwistoczerwonym szpilkom, które idealnie pasowały do jej koszuli i przeniósł spojrzenie na drugie, buty. Zwykłe czarne, ciężkawe obuwie wojskowe. Skrzywił się i wskazał na szpilki. Westchnęła ciężko.
- Nienawidzę butów na obcasach. Może i wydłużają nogi, ale są cholernie niewygodne i ciężko się w nich ucieka. - Jęknęła, odrywając metkę od paska i wciągając buty na stopy.
- Póki będę w pobliżu nie będziesz musiała się martwić uciekaniem. - Uśmiechnął się dobrotliwie. - Ochronię cię.
- Powiedział lew, po czym zaprosił owieczkę do swojej jaskini. - Parsknęła, ruszając w kierunku drugich drzwi.
- Jesteś nieznośna. - Zaśmiał się Noctis, otwierając je przed nią.
   Przeszli przez pulsujący w rytm muzyki i dudniący ciężkim basem ciasny korytarz i znaleźli się w ogromnej sali tanecznej. W miejscu, w którym stali nie było żadnych świateł. Wtapiali się w mrok, rozglądając się po sali. Na parkiecie znajdowało się mnóstwo tańczących par i przez chwilę Shelle miała nadzieję, że pomyliła wejścia. Kiedy była tu ostatnim razem, wszystko wyglądało dość normalnie, nie licząc tego, że wszędzie pełno było łaków, wampirów i innych dziwacznych stworzeń, które idealnie wtapiały się w tłum nieświadomych ludzi. Tym razem w klub sam w sobie emanował seksem, ale to, co ujrzała, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Rumieniec wypłynął na jej policzki, a kiedy próbowała się nie gapić i uciekła wzrokiem, napotkała rozbawioną twarz wampira. Oglądanie takich scen w filmie czy czytanie o nich w prasie lub w książkach  to jedno, ale kiedy widzi się takie sceny na żywo, to nie jest się pewnym czy chce się uciekać gdzie pieprz rośnie, czy dołączyć do rozochoconego tłumu.
   Masa ludzi stapiała się w całość. Dosłownie. Nie wiedziała, gdzie zaczyna się jedna para, a gdzie druga. Wszyscy byli niemalże nadzy i bez żadnego zażenowania uprawiali seks na środku parkietu. Jedynymi ubranymi osobami na tej sali, nie wliczając w to jej i Noctisa, było trzech barmanów, uwijających się za ladą jak osy, oraz kilka kelnerek krążących między drewnianymi stolikami. Kątem oka popatrzyła na najbliżej tańczącą parę. Przyciskali się  do siebie w dość dziwaczny sposób i dopiero po chwili dotarło do niej, że tak na prawdę oni również się kochali. Dziewczyna miała na sobie jedynie siateczkową koszulkę, która kończyła się zaraz poniżej piersi, chociaż i tak je całkowicie odsłaniała; krótką czarną spódniczkę, pod którą nie było żadnych majtek. Ciemne włosy i ciemny makijaż, który od potu zdążył się rozmazać, dopełniały gotyckiego wyglądu. Mężczyzna natomiast miał na sobie jedynie biodrową przepaskę. Prócz wspólnego seksu tych wszystkich ludzi łączył także brak butów. Chyba tylko po to, by nie deptali się nawzajem. Teraz zrozumiała rozbawienie Mac'a, kiedy zapytał ją, czy dołączy do tłumu. Boże uchowaj...
   Odwróciła się plecami do roztańczonych ludzi i przymknęła na chwilę powieki. Dla niej seks był cudowną częścią związku i czymś, co powinno odbywać się za zamkniętymi drzwiami sypialni, a nie wielką, masową imprezą. Nie mogła się zmusić, by spokojnie na to patrzeć, czego nie można było powiedzieć o Noctisie. Jego oczy błądziły po nagich ciałach, a zielone ogniki rozpalały je od wewnątrz. Nawet bez empatii wyczuwała jego podniecenie. Na bogów, nie trzeba było być w żaden sposób uzdolnionym żeby wyczuwać w powietrzu żądzę, seksualność i pot spływający po nagrzanych ciałach. Przez chwilę patrzyła na wampira, chcąc odnaleźć w sobie siłę, ale kiedy jego płonące spojrzenie padło na jej twarz, przełknęła głucho ślinę czując, jak uginają się pod nią nogi.
- Twoje wilki siedzą przy barze. - Powiedział spokojnie, a tembr jego głosu spłynął po niej jak fala gorącego powietrza. Mimo dudniącej muzyki doskonale go słyszała. - Powinnaś się tam udać.
- Wyglądasz... inaczej. - Zauważyła, z trudem wydobywając z siebie słowa.
   Wampir uśmiechnął się lekko.
- Idź zanim zmienię zdanie.
   Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Wyminęła go i trzymając się ściany podeszła do baru. Na drugim jego końcu dostrzegła trzech mężczyzn, których nie raz widziała na terenie rezydencji Alfy. Jednym z nich był młody wilkołak, który kilka dni wcześniej przywiózł ją do klubu i miał pilnować. Usiadła na wysokim, barowym stołku i zamówiła wodę z lodem. Nie przyniosła żadnego skutku. Wypiła ją jednym haustem, a mimo to, wciąż czuła suchość w gardle. Przez chwilę bawiła się pustą szklanką patrząc, jak kostki lodu odbijają się od ścianek. W końcu poprosiła barmana o kolejnego drinka, tym razem z czystą wódką. Wzięła solidny łyk i lekko się skrzywiła. To powinno jej pomóc przetrwać tę noc, o ile nie upije się do nieprzytomności. Ktoś usiadł na stołku obok niej.
- Panna Monroe. - Na dźwięk swojego nazwiska od razu poderwała głowę. Młody wilkołak wyglądał niczym grecki bóg, chociaż efekt psuł nadmiar alkoholu, który w siebie wlał. - Nie spodziewałem się pani tutaj.
- No i znalazł się mój szofer. - Zaśmiała się, starając się wyluzować. - Nie powinieneś czasem być gdzieś indziej?
- Chyba tak, ale nie mógłbym sobie darować, gdyby ominęła mnie taka impreza. - Skinął lekko w stronę bawiącego się tłumu. - Nie wygląda mi pani na taką, która szuka szybkich numerków. Chyba, że jest pani tu z całkiem innego powodu. - Zmrużył gniewnie oczy. - Szpieguje nas pani?
   Prychnęła poirytowana, po czym upiła łyk drinka.
- Nie pochlebiaj sobie. - Rzuciła, dyskretnie się rozglądając. - Wpadłam porozmawiać z Mac'iem, ale nie wiedziałam, że będzie miał dzisiaj tak dużo roboty.
- Umawia się pani z tym wielkim lwołakiem? - Niedowierzanie wypłynęło na jego twarz. - To się nie spodoba naszemu Alfie. Ma co do pani własne plany.
   Przełknęła szybko ślinę, ale nie dała niczego po sobie poznać.
- Nie, nie umawiam się z nim. Przywiozłam mu kilka rzeczy, o które prosił. - Wyjaśniła cierpkim tonem. - Zresztą nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. Sanguisowi również. To, co robię po pracy jest tylko i wyłącznie moją sprawą.
- Nie, jeśli Alfa chce mieć panią dla siebie. I będzie panią miał. - Chłopak ześliznął się z krzesła i z trudem złapał równowagę. - Nic pani na to nie poradzi.
- To się jeszcze okaże.
- Takich jak on nie można powstrzymać. On nie ma żadnych skrupułów. - Odgarnął z czoła jasną grzywkę, a jego oczy zapłonęły. - Sądzę, że nie będzie brał pod uwagę pani moralności i niechęci do współpracy, skoro wykonuje eksperymenty na swoim własnym bracie. - Pokręcił głową i zerknął na jedną z nagich kobiet, stojącą przy barze. - A teraz niech mi pani wybaczy, ale idę przedłużać swój gatunek, póki laseczki są jeszcze chętne i napalone.
   Pokiwała jedynie głową, udając, że nie dotarło do niej ani jedno jego słowo. Kiedy się oddalił, wypiła do końca swojego drinka i rozejrzała się po sali. Noctis po prostu wyparował albo zamknął się z jedną ze swoich nowych ofiar w jakimś ustronnym miejscu. Skrzywiła się na samą myśl o tym i stłumiła w sobie rosnącą zazdrość. Wcale nie powinna jej czuć, co jeszcze bardziej ją wkurzyło. Wyciągnęła z kieszeni kluczyki od motocykla i spojrzała na nie. Musiała się jak najszybciej dostać do domu. Pal licho wilkołaki sabotujące jej zlecenie. Po prostu nie chciała być w tym miejscu. Zanim jednak zeskoczyła z krzesełka, barman siłą wyrwał jej kluczyki z ręki, z przepraszającym uśmiechem.
- Nie pozwolę pani prowadzić w tym stanie. - Powiedział spokojnym głosem, który podziałał na nią jak melasa. Burza w jej wnętrzu znacznie się uspokoiła.
- Wypiłam jednego drinka. - Burknęła. - Jestem w stanie prowadzić, więc oddaj je natychmiast.
   Pokręcił głową i wcisnął kluczyki do kieszeni.
- Nie. I proszę nie zmuszać mnie do zawołania Maca. Nie chciałbym mieć pani na sumieniu.
   Prychnęła niczym rozjuszona kotka i zeszła z gracją ze stołka. Świetnie. Od domu dzieliło ją kilkanaście kilometrów, a nie miała zamiaru zrobić sobie tak długiego spaceru. Utknęła w klubie, w którym każdy pieprzył się z każdym, straciła z oczu Noctisa i nie miała przy sobie telefonu. Gorzej już być nie mogło.
- Świetnie, - syknęła, kładąc zwitek banknotów na ladę. - W takim razie daj mi butelkę wódki żebym mogła przetrwać tę noc.
   Barman przez chwilę patrzył na nią uważnie, a kiedy obiecała mu, że do domu pojedzie ze znajomym, w końcu podał jej butelkę. Schwyciła ją mocno i ruszyła w stronę najbliższego stolika. Szlag jasny trafił jej plan i czysty umysł. Miała dziś tylko obserwować i szpiegować, a nie zalewać się w trupa i to w samotności, patrząc na grupowy seks. Zajęła jedną z mniejszych, czerwonych kanap i wtopiła się w otaczające ją cienie. Z tego miejsca miała oko na wilkołaki, które podrywały wszystko, co tak na prawdę miało cycki i było chętne do kopulacji. Z każdym kolejnym łykiem, taneczne akty nie miały już dla niej znaczenia. Patrzyła na tych wszystkich ludzi i nie czuła zupełnie nic.
   Nie wiedziała, ile czasu minęło odkąd otworzyła butelkę, ale tłum troszkę się przerzedził; część ludzi wróciła do domów, część umilała sobie czas przy stolikach. Kelnerki nadal się uwijały, lawirując między nimi niczym baletnice. Po wilkołakach Sanguisa nie było śladu. Tyle, jeśli chodzi o jej szpiegowanie. Wzięła głęboki oddech i ukryła twarz w dłoniach. Ostatnimi czasy zupełnie nie panowała nad swoim życiem. Czas przeciekał jej przez palce i nie mogła go zatrzymać, a zegar zabójcy tykał niemiłosiernie głośno. Zatracała się w nadnaturalnym świecie i przyłapała się na tym, że musi sobie przypominać o własnym człowieczeństwie. W ogólnym rozrachunku jej poukładane życie legło w gruzach, kiedy poznała Silasa, a później Noctisa. Wcześniej nie patrzyła na nich w ten sposób. Po butelce wódki zaczęła dostrzegać ich jako potencjalnych życiowych partnerów, a nie wspólników zbrodni.
   Potrząsnęła głową, starając się ich z niej wyrzucić. Aura klubu Luna, jej własne hormony i to, że jednak była kobietą sprawiały, że zaczynała myśleć niedorzecznie. Jak można było dzielić życie z kimś, kto tak na prawdę nie żył? Albo z kimś, kto ożywiał zmarłych i wykorzystywał ich jako broń? Nie należała przecież do najbrzydszych kobiet. Mogła znaleźć sobie normalnego, zwykłego mężczyznę, z którym mogłaby dzielić życie. No tak... Który normalny mężczyzna zaakceptowałby to, że jego kobieta jest płatnym zabójcą i zarabia w kilka dni o wiele więcej niż on w ciągu roku ciężkiej pracy? To by było na tyle, jeśli chodzi o związki. Kiedy zdecydowała się na pracę jako płatny zabójca, raz na zawsze przekreśliła swoje życie osobiste. Do tej pory jej to nie przeszkadzało, dlaczego więc nagle zaczęła się nad tym zastanawiać? Do tego plany Sanguisa, które wciąż nie dawały jej spokoju. Cokolwiek dla niej zaplanował, nie zapowiadało to niczego przyjemnego. To znacznie ją otrzeźwiło. Podniosła głowę w momencie, w którym jedna z kelnerek podeszła do stolika.
- Mac prosił bym zawołała panią do jego apartamentu. - Powiedziała beznamiętnym głosem, zmierzyła ją ostrym spojrzeniem i odeszła.
   Shelle westchnęła głośno i podniosła się z kanapy. Wcale nie było tak źle. Czuła jedynie nieprzyjemne pulsowanie głowy, co oznaczało, że alkohol postanowił powoli opuszczać jej organizm, oraz delikatnie skrzywioną równowagę. Po kilku krokach wszystko wróciło do normy. Wyglądała całkiem normalnie, kiedy udała się w stronę ciemnych drzwi z tabliczką "Tylko dla personelu". Uśmiechnęła się lekko. Prawie wszyscy w klubie uważali, że miała romans z Mac'iem. To dużo lepsze niż kojarzenie jej z kilkusetletnim wampirem.
Powoli przecisnęła się przez mały korytarz i weszła do apartamentu. Nadal paliły się w nim świecie, rzucając delikatne cienie i sprawiając, że było tam przyjemnie, jak w jej własnym domu. Mało na świecie było miejsc, w których mogła czuć się tak dobrze. Od razu zdjęła buty. Nie chciała ryzykować upadku na oczach Mac'a. Z cichym westchnieniem przeszła przez żółtawy, miękki dywan i klapnęła na kanapę. Czuła się cholernie zmęczona i jedyne, czego w tamtej chwili pragnęła to spora dawka snu w jej własnym łóżku. Nie odwróciła się, kiedy usłyszała za plecami kroki.
- Mógłbyś podać mi wodę? - Zawołała, odchylając głowę na poduszki i zamykając oczy. - I coś od bólu głowy. Ciśnienie rozsadza mi czaszkę.
- Ulżę twoim cierpieniom z wielką przyjemnością.
   W ostatniej chwili zdążyła zsunąć się z kanapy na kolana i przekoziołkować na drugą stronę pokoju. W głowie jej się zakręciło, ale widmo ścigającej jej śmierci było silniejszym bodźcem. Poderwała się z podłogi i strzeliła napastnika na odlew w twarz. Mężczyzna zatoczył się w tył, posyłając jej mordercze spojrzenie. Zamarła na ułamek sekundy, kiedy jej umysł rozpoznał jego twarz.

______________________
Miałam poczekać do dziesiątego, ale z okazji mojego dobrego nastroju i Dni Ursynowa, pozwolę sobie zamieścić notkę :) Błędy pewnie gdzieś się pojawią - nie bić :D I komentować ^^ To mnie cholernie nakręca do pisania kolejnych rozdziałów.