sobota, 22 marca 2014

- VIII -

   Stała po środku placu otoczonego walącymi się budynkami i płakała. Słone łzy spływały jej po policzkach, tworząc jasne ślady na zabrudzonej buzi. Krzyczała, nawoływała, ale nigdzie nie było widać jej matki. Ludzie biegali w okół niej wrzeszcząc przeraźliwie; próbowali schronić się w płonących i walących się domach. Żaden z nich nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. W oddali słyszała wycie wilków i przeraźliwy wrzask nieumarłych. Całe jej ciało drżało ze strachu i zmęczenia. Zrobiła kilka kroków w kierunku głównej, brukowanej drogi, ale zamarła, kiedy jej oczom ukazała się przygarbiona sylwetka wilkołaka. Ciało kazało jej uciekać, pędzić w przeciwnym kierunku, ale umysł utrzymywał jej ciało w bezruchu. Bała się choćby drgnąć. Po chwili wilkołak zawył przeraźliwie i skoczył na jednego z nieumarłych, który wyłonił się ze zrujnowanego budynku. Wtedy uciekła. 
   Biegła, ile miała sił  w nogach, nie oglądając się za siebie. Po chwili zderzyła się z kimś i upadła na ziemię.
- Shelle, kochanie, wszędzie cię szukałam. - Rozległ się przerażony głos jej wspaniałej matki, a kiedy kobieta pochwyciła ją w ramiona, wszystko inne przestało dla niej istnieć.
   Wciąż płacząc, uczepiła się ramienia kobiety i patrzyła na oddalające się ruiny płonących budynków. Wszędzie w okół czuła zapach śmierci i przelanej krwi. To ją przerażało. Pragnęła znaleźć się daleko od tych potworów i konających ludzi, ale najbardziej na świecie chciała już nigdy nie opuszczać bezpiecznych i ciepłych ramion swojej rodzicielki. Minuty mijały, a jej matka co raz bardziej zagłębiała się w las. Księżyc nad nimi błyszczał, rzucając srebrną poświatę na otaczające je drzewa. Jego blask wskazywał im drogę między zaroślami. Kiedy dotarły na pięknie wyglądającą polanę, kobieta postawiła dziewczynkę na ziemię i kucnęła przed nią. Jej zimne dłonie pochwyciły policzki dziecka. Ich spojrzenia się spotkały i Shelle wiedziała już, że to wcale nie koniec; że nie jest bezpieczna. Zadrżała, pociągając nosem. Przeczuwała to, co za chwilę miało się wydarzyć. 
- Skup się, Shelle. - Powiedziała kobieta, nie odrywając spojrzenia od zielonych oczu dziewczynki. - Musisz tu zostać i zaczekać na pomoc. Mamusia musi wrócić do wioski. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
   Pokiwała głową, chlipiąc coraz głośniej.
- Ale wrócisz, prawda? - Zapytała, wycierając nos. - Wrócisz, mamusiu?
   Kobieta tylko uśmiechnęła się smutno i ucałowała czoło córki. Chwilę później rozpłynęła się w mroku nocy, co było niemalże niemożliwe. Nie przy tak mocnym blasku księżyca. Shelle usiadła na zimnej ziemi i podciągnęła kolana pod brodę, otaczając je ramionami. Płakała głośniej niż przypuszczała. Echo jej szlochów niosło się niemal przez cały las. Po chwili dźwięk łamanych gałęzi zmusił dziewczynkę do odwrócenia głowy. Trzęsła się nie tylko z zimna, ale także i ze strachu. Jej spojrzenie prześliznęło się po sylwetce zmęczonej i przygarbionej kobiety. Było jej wszystko jedno, co się z nią stanie. Bez bezpiecznych ramion matki nie czuła potrzeby, by żyć dalej i martwić się o następny dzień. Zresztą, jak miała sobie poradzić sama w wielkim świecie, mając zaledwie pięć lat? 
   Nieznajoma rozejrzała się po polanie, po czym westchnęła ciężko i podeszła bliżej. Jej twarz była ogorzała od słońca i odcisnęło się na niej piętno wielu przeżytych lat. Ciepłe, czekoladowe oczy uważnie obejrzały drobne ciało dziecka. Zrzuciła z pleców wielki kosz pełen chrustu i przyklękła przy dziewczynce. Delikatnie dotknęła jej policzka i przymknęła oczy. Po chwili wzięła głęboki oddech i podniosła ją z ziemi. Jej ciepło otuliło Shelle i sprawiło, że ponownie poczuła się bezpieczna. 
- Zaopiekuję się tobą, maleńka. - Wyszeptała kobieta, głaszcząc ją po głowie. - Już nic ci nie grozi.
   Świat wydawał się być okrutnym i brudnym miejscem. Łkając i pociągając nosem, Shelle pozwoliła się wynieść z lasu. Jednak nim dotarły na jego skraj, dziewczynka wrzasnęła. Wrzeszczała jak opętana, patrząc na wyłaniające się z pod ziemi potwory. Martwi ludzie, o spojrzeniu pełnym nienawiści, z odpadającymi członkami ciała, wygrzebywali się z mokrej ziemi. Sięgali po nią, a silny odór gnijących ciał niemalże ją dusił. Szarpała się i wrzeszczała, kiedy zimne palce zacisnęły się na jej bosej nóżce. Kobieta warknęła, szarpiąc dzieckiem. Potwór stojący najbliżej nich eksplodował, rozrzucając resztki swojego ciała w okół. Twarz Shelle pokryła dziwna, śmierdząca maź, której nie mogła zetrzeć rękawem. Kolejne stwory wyłaniały się spod ziemi i po nią sięgały. Czuła ich zimne palce, ich zęby zagłębiały się w jej małym ciele. Wrzeszczała. A kiedy okropne, czerwone oczy zajrzały w głąb jej duszy, miała wrażenie, że rozpada się na kawałki. Miliony krystalicznych odłamków. Ciemność dookoła niej się pogłębiała, a ona tonęła w niej, bez możliwości wzięcia choćby jednego oddechu. Mimo tego, nie przestawała krzyczeć.

Jej wrzask odbijał się echem od beżowych ścian jej sypialni. Leżała na drewnianej podłodze, chcąc wyrwać się z objęć kogoś, kto mocno ją przytrzymywał. Słyszała słowa, ale nie potrafiła ich zrozumieć. W końcu zamarła, kiedy wyczuła go na granicy swojego umysłu. Chłodna bryza istnienia nekromanty owiała jej umysł. Gwałtownie otworzyła oczy, biorąc głęboki oddech. Paliły ją płuca, jakby zbyt długo nie zaczerpnęła powietrza, w ustach miała sucho. Z trudem oblizała wargi, przesuwając spojrzenie po twarzy Silasa. Chwilę trwało za nim przypomniała sobie, co tak właściwie się stało. Nim zdążył coś odpowiedzieć, trzasnęła go na odlew w twarz z taką siłą, że przeleciał przez pół pokoju i gruchnął plecami o przeciwległą ścianę. Zerwała się na nogi, ale szybko pochwyciła się ściany, by nie upaść. Drżały jej wszystkie mięśnie, serce tłukło jej się w piersi jak po szalonym biegu z przeszkodami. W głowie wciąż jej się kręciło. Próbowała zapanować nad własnym ciałem, ale nie miała tyle siły. Powoli osunęła się na podłogę, wkładając głowę między nogi. W ustach czuła gorzki smak żółci. Przełknęła kilka razy ślinę obawiając się, że za chwilę zwróci to, co wcześniej udało jej się zjeść. Pulsujący ból głowy mącił jej umysł. Chwilę później usłyszała, jak Silas podnosi się z podłogi. Cichy jęk wyrwał się z jego ust. Poczuła ogromną satysfakcję, że udało jej się go zranić. Jednak jej dusza pragnęła więcej. To, czego się dopuścił było początkiem wojny. Pragnęła jego bólu, cierpienia i krwi. Po raz kolejny powstrzymała wymioty. Nigdy nie czuła się podobnie. I nienawidziła siebie za to. Zabijanie na zlecenie to jedno, ale czerpanie przyjemności z cierpienia innych to zupełnie coś innego. Nie chciała przekroczyć tej granicy. Była zabójczynią, a nie psychopatką. Wzięła oddech przez nos i od razu tego pożałowała. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi. Konwulsje szarpnęły kilka razy jej ciałem, aż w końcu się poddała. Zwymiotowała na podłogę obok łóżka, a oczy zaszły jej łzami. Otarła usta wierzchem dłoni i odważyła się spojrzeć na Silasa. Wyglądał na oszołomionego nie tylko tym, co zobaczył w jej umyśle, ale także jej siłą, dzięki której posłała go na drugą stronę pokoju. Może była tylko człowiekiem, ale to nie znaczyło, że można było ją lekceważyć. Ona szanowała swojego każdego przeciwnika bez względu na jego pochodzenie.
- Nie miałeś żadnego prawa... - wyszeptała, bojąc się brzmienia własnego głosu. Miała wrażenie, że jeśli powie coś odrobinę głośniej, jej głos się załamie, a ona pogrąży się w łzach. - Przekroczyłeś granice, do której nie powinieneś się nawet zbliżać.
   Milczał przez chwilę, ważąc każde swoje słowo. W końcu przełknął ślinę i otarł pot z czoła.
- Nie spodziewałem się, że ujrzę coś takiego, - wychrypiał, robiąc kilka kroków w jej stronę. Zatrzymał się jednak na środku pokoju, patrząc na nią z góry. - Stąd bierze się twój strach przed zombie.
- To nie twoja sprawa. - Tym razem zaryzykowała i napełniła słowa jadem i siłą. - Moja przeszłość nie powinna cię obchodzić. Tym bardziej nie powinieneś grzebać w moich wspomnieniach bez mojej zgody. Powinnam cię zastrzelić.
   Na jego ustach pojawił się lekki, kpiący uśmiech.
- Jeśli to zrobisz, narazisz się Sanguisowi.
   Wzruszyła ramionami.
- Byłabym wstanie zaryzykować. - Wsparła się o łóżko i powoli stanęła na drżących nogach. - Zrobiłeś to po raz ostatni. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Nie chcę cię widzieć w moim domu częściej niż to konieczne.
   Drgnął, jakby rażony piorunem, a jego oczy rozszerzyły się w niemym zdumieniu. Tego na pewno się po niej nie spodziewał. Wiedział, że po mentalnym gwałcie będzie na niego wściekła. Mogła rzucać przedmiotami, nawet chcieć go uderzyć, ale nie spodziewał się takiej reakcji. Nim zdążył odpowiedzieć uniosła dłoń, nie odrywając od niego wzroku.
- Nie obchodzą mnie twoje żadne argumenty. Możesz osłaniać się Sanguisem, swoim ojcem, a nawet stadem zombie. Nie przekroczysz progu mojego domu, póki nie wyrażę na to zgody lub nie zajdzie taka potrzeba. I nie mówię o byle wymówce. Dopóki nade mną lub tobą nie zawiśnie widmo śmierci nie chcę cię tu widzieć. - Wyprostowała się dumnie, odgarniając z twarzy pozlepiane potem i wymiotami włosy. - A teraz wynoś się z mojej sypialni. Doprowadzę się do porządku i pojedziemy do Sanguisa. Możesz zaczekać na mnie w samochodzie.
   Nie czekała na żadne jego słowa. Walcząc z ciągłymi mdłościami i drżeniem mięśni, powoli wyszła z pokoju i udała się do łazienki. Kiedy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi, osunęła się po nich na ziemię, z trudem powstrzymując łzy. Kryła to wspomnienie bardzo głęboko i nigdy do niego nie wracała. Nie chciała przeżywać tego na nowo. Silas wywlekł je na wierzch i teraz przypominało o swoim istnieniu. Zmusiła się, by wejść pod prysznic, gdy tylko usłyszała trzaśnięcie wejściowych drzwi. Kąpała się dłużej niż powinna, ale potrzebowała czasu, by rozluźnić napięte mięśnie, a nic nie nadawało się do tego bardziej niż strumienie gorącej wody. W końcu wyśliznęła się spod prysznica i wróciła do swojej sypialni. Silas zdążył posprzątać bałagan, jaki oboje zrobili, włączając w to umycie podłogi, na którą zwymiotowała. Wyciągnęła z szafy czarny, jedwabny kombinezon i wciągnęła go na siebie. Nie miał rękawów, dzięki czemu nie musiała męczyć się z przekładaniem zesztywniałej ręki i umieszczaniem jej z powrotem na temblaku. Czarne buty na koturnach i srebrne dodatki dopełniały jej wyglądu. Włosy rozczesała, ale w żadne sposób ich nie układała. Wiatr był najlepszym fryzjerem i zawsze mogła na niego liczyć. Zrobiła też delikatny makijaż i w końcu wyszła z domu. Kiedy podchodziła do auto poczuła coś dziwnego. Ogarnął ją smutek i wyrzuty sumienia, które wcale do niej nie należały. Zawahała się, stając w miejscu. Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego. Rozejrzała się wokół siebie, ale prócz Silasa nie było w pobliżu nikogo żywego. Wiedziała to, choć nie miała pojęcia skąd. Wzięła głęboki oddech i wznowiła spacer. Szarpnęła klamką od samochodu, a kiedy drzwi ustąpiły, wśliznęła się szybko do środka i zapięła pasy. Nie zamierzała z nim rozmawiać. Chciała móc jak najszybciej znaleźć się z powrotem w domu i zalać paskudne wspomnienia litrami alkoholu. Przypomniała sobie, że w piwnicy chowała kilka butelek prawdziwej, polskiej wódki. Uśmiechnęła się lekko. Nic tak nie wymazywało niechcianych myśli i wspomnień jak polski alkohol. Żałowała tylko, że tak trudno było go kupić.
   Auto ruszyło i po chwili gnali jedną z głównych ulic. Shelle wpatrywała się w ciemność za oknem, starając się ignorować spojrzenia, jakie rzucał jej nekromanta. Wyczuwała jego niezdecydowanie. Wolała by się nie odzywał, ale wiedziała, że nie miała co liczyć na ciszę. W końcu westchnął i zwolnił, wtapiając się w tłum aut.
- Chcę z tobą porozmawiać, - powiedział spokojnym głosem, hamując gwałtownie, kiedy światła zmieniły się na czerwone.
- A ja nie chcę cię słuchać, więc mamy konflikt interesów. - Odparła, nie odrywając wzroku od otaczających ich ciemności. - Zrobiłeś coś, czego ci nie wybaczę.
- Wiem. - Skrucha w jego głosie była niemalże namacalna. - I przepraszam.
   Drgnęła lekko. Akurat tego się po nim nie spodziewała. Była niemalże pewna, że zacznie się bronić milionem argumentów i zrobi wszystko, by to ona poczuła się winna. To zmusiło ją do spojrzenia w jego stronę. Był lekko przygarbiony, jakby ciężar tego czynu spoczywał mu na ramionach. Jego frustracja i wyrzuty sumienia wirowały w aucie, niemalże ją dusząc. Wzięła drżący oddech.
- Twoje "przepraszam" niczego nie zmieni. - Z powrotem przeniosła wzrok na ciemność.
- Wiem, ale chcę byś wiedziała, że jest mi z tego powodu na prawdę przykro. Nie powinienem tego robić, ale...
- Nie ma żadnego "ale". - Warknęła. - To był mentalny gwałt. Wdarłeś się siłą do mojego umysłu i zobaczyłeś coś, czego nigdy nie powinieneś oglądać. Nie powinieneś o tym nawet wiedzieć, więc lepiej będzie, jeśli o tym zapomnisz.
- Przynajmniej wiem dlaczego tak boisz się zombie. - Zacisnął dłonie na kierownicy i ruszył powoli, kiedy sznur aut przed nimi w końcu ruszył. - Może gdybyś łaskawie wspomniała wcześniej o tym, że w dzieciństwie zostałaś przez nie zaatakowana, nie musiałbym przedzierać się przez twój makabryczny umysł.
   Wcale się nie myliła. Instynkt od samego początku podpowiadał jej, że będzie chciał obrócić wszystko przeciwko niej. Jakby to była jej wina, że przeżyła napaść tych pokracznych stworów i nie chciała o tym nikomu mówić. Zwłaszcza komuś, kto potrafił wyciągnąć te potwory spod ziemi. Przymknęła na chwilę powieki, biorąc głęboki, oczyszczający oddech. Próbowała w ten sposób uspokoić nerwy. Jednak nie pomogło.
- Nie rób z siebie ofiary. - Zacisnęła dłonie w pięści, z całych sił powstrzymując się przed chęcią przywalenia mu w nos. - Nie prosiłam o grzebanie w mojej głowie. - Posłała mu jedno ze swoich morderczych spojrzeń. - A jeśli jeszcze raz odważysz się do niej zajrzeć bez mojej zgody, przysięgam, że nie zawaham się sięgnąć po broń. I nie będzie to strzał ostrzegawczy.
   Nie odpowiedział. Całkowicie skupił się na prowadzeniu auta, za co dziękowała wszelkim istniejącym bogom i bożkom. Ułożyła się wygodnie w skórzanym fotelu i czekała aż dojadą na miejsce. Miała nadzieję, że szybko dogada się z Sanguisem i będzie mogła wrócić do domu. No tak, będzie musiała poprosić jednego z wilków, by ją odwiózł. Nie chciała spędzać ani chwili dłużej w towarzystwie mrocznego i aroganckiego nekromanty. A przynajmniej nie dłużej niż to było konieczne.
   W końcu Silas skręcił w jedną z bocznych ulic, prowadzących do posiadłości Alfy. Przez dobrych piętnaście minut przedzierali się przez zalesione tereny i całkowitą ciemność. Kiedy dostrzegła migające światła między drzewami, jej serce znacznie przyspieszyło. Z deszczy pod rynnę. Wymknąć się jednemu potworowi, by za chwilę znaleźć się w łapach drugiego. Westchnęła cicho. Sama sobie zgotowała ten los, zgadzając się na warunki umowy. Za nim auto wyhamowało na podjeździe, otworzyła drzwi i szybko wyskoczyła na zewnątrz w akompaniamencie krzyków Silasa. Nie zareagowała. Ruszyła przed siebie, nie oglądając się przez ramię. Gdyby chciał, dogoniłby ją bez problemu. Na szczęście pozwolił jej odejść. Wspięła się po jasnych schodach, prowadzących do ogromnej rezydencji. Nim przemierzyła ogromny taras, Sanguis stanął w drzwiach, wypełniając przestrzeń nie tylko swoją osobą, ale także aurą. Wcześniej tego nie wyczuła, nie dostrzegła. Zaklęła, cofając się o krok. Próbowała złapać oddech, ale mimo otwartych ust, jej płuca nie chciały się zapełnić nocnym, chłodnym powietrzem. Aura Sanguisa ją przytłaczała. Owijała się wokół niej, lizała odsłoniętą skórę wywołując dreszcze. Jego naturalny, piżmowy zapach przybrał na sile. Czuła go każdą komórką swojego ciała. Patrząc Alfie prosto w oczy, zrobiła kolejny krok w tył, co sprawiło, że znacznie zmarszczył brwi, uważnie się jej przyglądając. Nie powinna była tego robić. Cofanie się przed Alfą i patrzenie mu w oczy mogło się dla nie krwawo skończyć, ale w tym momencie miała to gdzieś. Nie wiedziała, co się z nią działo. Boleśnie odczuwała jego silną, niemalże miażdżącą aurę, która nakazywała jej paść do jego stóp i prosić o dotyk. Tak właśnie musiała się czuć każda wilkołaczyca w jego obecności. Jak służąca uzależniona od jego osoby. To było straszne i pokręcone. Nie chciała być tego częścią. Zadrżała, kiedy napotkała za plecami opór męskiego ciała. Dopiero, kiedy chłodne, długie palce owinęły się wokół jej nagich ramion, syknęła i odskoczyła, tnąc powietrze rzemieniem, który do tej pory miała owinięty wokół bioder. Nigdy nie wychodziła z domu bez broni. Jeśli nie miała przy sobie żadnego gnata to przynajmniej nosiła mniejsze zabawki. A rzemień, który pod jej silnym trzaśnięciem potrafił przeciąć paskudnie skórę i nie pozwalał zasklepić się ranom był równie skuteczny, co pistolet naładowany srebrnymi kulami.
   W jej oczach zatańczył ogień, kiedy oddychała płytko przez usta, przenosząc spojrzenie z Silasa na Sanguisa i z powrotem. Stała miękko między nimi, balansując na palcach stóp. Była gotowa do walki lub ucieczki. Nie wiedział skąd wzięło się w niej przekonanie, że może dojść do którejkolwiek z tych opcji. Z bladego policzka nekromanty leniwie sączyła się krew. Sanguis zrobił kilka kroków w jej stronę, wyciągając przed siebie ręce, tym samym uświadamiając ją, że jest bezbronny. Akurat. Wiedziała, jak w jednej sekundzie jego duża, miękka dłoń zmienia się w śmiercionośną broń. Chciała coś powiedzieć, ale znów przytłoczyła ją silna aura. Chwilę później zwaliła się na kolana, podpierając jedną ręką o chłodne kafelki. Włosy całkowicie przysłoniły jej twarz.
- Na bogów... - jęknęła, starając się głęboko oddychać. - Przestań, błagam.
   Dłonie Silasa zwisły nad jej ramionami. Nie ośmielił się jej dotknąć po raz kolejny. Zamiast tego, spojrzał na wilkołaka i wzruszył ramionami. Alfa klęknął przed Shelle i delikatnie odrzucił jej włosy na plecy. Jej zielone, zmęczone oczy wciąż wbijały się w kafelki.
- Co się dzieje, Shelle? - Zapytał cicho.
   Jego głos przesunął się nie tylko po jej umyśle, delikatnym tchnieniem, ale także polizał jej skórę, co odczuła jak intensywną pieszczotę. To zwykłe pytanie sprawiło, że serce waliło jej jak oszalałe. Jak miała to wyłączyć? Przecież nigdy wcześniej tego nie czuła.
- Przestań... tak... działać... - wyjąkała między kolejnymi, urywanymi oddechami. - Wycofaj... ją...
- Kogo mam wycofać? - Ciężka dłoń Sanguisa musnęła jej odkrytą skórę, co wywołało jej kolejne jęknięcie. - Na Srebrny Księżyc, jesteś rozpalona!
   Tym razem Silas się nie zawahał. Jego chłodna dłoń opadła na jej czoło.
- Nie ma gorączki, - zauważył, marszcząc brwi.
- Dotknij jej ramienia, - poinstruował go Alfa. - Jej skóra niemalże parzy. Zupełnie jak ciało wilkolaczycy w rui.
   Kiedy wypowiedział te słowa, jego oczy lekko się rozszerzyły, a chwilę później przytłaczające Shelle uczucie zniknęło. Znów mogła swobodnie oddychać, a jej ciało przestało się prężyć. Teraz czuła jedynie drżenie wyczerpanych mięśni, jakby biegała i ćwiczyła przez zbyt długi czas. Uniosła głowę ku niebu i zaczerpnęła haust świeżego powietrza. Jej płuca w końcu się wypełniły i zniknęło uporczywe pieczenie. Bała się spojrzeć na któregokolwiek z nich, ale nie miała innego wyjścia. Ostrożnie podniosła się z kolan, ignorując ich wyciągnięte do pomocy dłonie, i cofnęła się o krok. Jej biodra natknęły się na metalową barierkę. Oparła się o nią i zdrową ręką otarła zroszone potem czoło. Mężczyźni nadal jej się przyglądali.
- Nie chcę tego więcej przeżyć, - powiedziała po chwili, przerywając nocną ciszę. Jej głos był ostry, karcący. - Proszę, Sanguisie, trzymaj swoją aurę na wodzy.
   Mężczyzna zrobił krok w jej stronę, nie odrywając spojrzenia od jej twarzy. W jego oczach zatańczyło zaskoczenie.
- Nie powinnaś jej czuć. - Oświadczył stanowczym głosem. - Wilczą aurę czują jedynie wilki i uzdolnieni psychicznie.
   Zaśmiała się cicho.
- Chciałeś powiedzieć psychicznie chorzy, - poprawiła go. Nawet się nie uśmiechnął.
- Wiem, co chciałem powiedzieć i to powiedziałem. - Skrzyżował ręce na piersi. - Jak to się stało, że odczuwasz moją aurę?
   Zerknęła na Silasa, który wyglądał na równie zszokowanego.
- Wydaje mi się, że to wina twojego nekromanty. - Wysyczała. - Wdarł się dziś do mojej głowy i chyba wychodząc coś we mnie uszkodził.
   Silas wyglądał tak, jakby ktoś trzasnął go prosto w twarz. Szarpnął się, cofając o krok. Jego oczy były zimne, ale płonęła w nich złość. Nawet przez sekundę nie zastanowiła się nad tym, co powiedziała. Równie dobrze mogła własnie wypaplać Sanguisowi, że Silas tak na prawdę nie jest tylko nekromantą. Miał zadatki telepatyczne i najwidoczniej przed wszystkimi to ukrywał. Jednak Sanguis nie wyglądał na zaskoczonego. Westchnął tylko ciężko i rzucił nekromancie zmęczone spojrzenie.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Zapytał spokojnym, ale lodowatym tonem.
- Z ciekawości. - Odparł Silas, zerkając na kobietę. - Bała się mnie, a ja nie wiedziałem dlaczego. Teraz po prostu wiem, że boi się zombie. Ale nadal uważam, że jej nie uszkodziłem. Nie można od tak, po prostu, włączyć komuś empatię. Albo się ma ten dar albo nie. Najwidoczniej był uśpiony, a moja moc pobudziła go do życia.
   Prychnęła urażona, tupiąc jedną nogą. Miała ochotę zdzielić go w ten pusty łeb.
- Nie posiadam żadnych nadnaturalnych zdolności. - Owinęła rzemień z powrotem wokół swojej talii i otrzepała kolana. - I nie będziemy o tym dyskutować. - Spojrzała na Sanguisa i trochę spuściła z tonu. - Przejdźmy do rzeczy. Podobno jestem ci do czegoś potrzebna, chociaż w tym stanie niewiele jestem w stanie zrobić.
- Akurat ta sprawa nie wymaga od ciebie zbyt wiele sprawności. - Przysunął się bliżej. Przez delikatny materiał swojego kombinezonu wyczuwała jego gorącą skórę. - Weźmiesz jednego z moich ludzi i odwiedzisz pewnego zbuntowanego wilka. Masz napędzić mu strachu, to wszystko.
   Zaskoczona uniosła brwi.
- I po to mnie tu ściągnąłeś? - Rzuciła, za nim zdała sobie sprawę z tonu, jakim to powiedziała. Mogła pogrywać i rozkazywać Silasowi, ale nie Alfie. Chyba, że chciała skończyć w krwawych kawałkach. - Twoi ludzie mogliby to zrobić o wiele skuteczniej i szybciej niż ja.
   W jego oczach rozbłysł gniew. Przez chwilę wydawało jej się, że to uczucie było namacalne, kiedy otarło się o jej skórę. Skrzywiła się lekko.
- Moi ludzie nie mogą wejść do wielu miejsc. Poza tym tam, gdzie teraz on przebywa, nie można wejść od tak i wyciągnąć go siłą.
- Chcesz powiedzieć, że przebywa w jakiejś bazie wojskowej?
- Nie. - Jego usta wykrzywił kpiący uśmiech. - W klubie goo-goo na przedmieściach.
   Wywróciła oczami.
- I posyłasz mnie do miejsca, gdzie na rurach prężą się i wyginają nagie kobiety? Nic dziwnego, że żaden z twoich wilków nie jest w stanie wejść tam i wyciągnąć kogokolwiek. Zostaną tam na zawsze, kiedy panienki rozłożą nogi.
- Moje wilki potrafią pohamować swoje pożądanie, - stwierdził ostrym tonem, nie spuszczając z niej wzroku. - Klub jest objęty klauzulą neutralności, a to znacznie utrudnia moją pracę. Jest azylem dla wszystkich nadnaturalnych istot i każde użycie siły wewnątrz będzie odebrane jako wypowiedzenie wojny. A tego staram się uniknąć.
   Im więcej spędzała z nim czasu, tym więcej dowiadywała się o polityce wilkołaków. Cieszyła się, że w mieście istnieją miejsca, gdzie nie może nikomu stać się krzywda. Chyba, że ktoś chce zacząć wojnę z nieludźmi. Jednak błysk w jego oczach podpowiadał jej, że to wcale nie będzie przyjemna misja.
- Więc... Czego tak na prawdę ode mnie oczekujesz? - Bała się odpowiedzi, ale musiała ją poznać.
- Wejdziesz tam jako klientka. - Kiedy otworzyła usta, by zaprzeczyć, machnął dłonią w jej stronę. - Nie masz się czego obawiać. Kręci się tam bardzo dużo kobiet i to nie tylko tych na rurach. Klub Luna to nie tylko striptiz. Jest tam także zwykły bar, sala taneczna, pokoje do wynajęcia i wiele innych atrakcji. - Wziął głęboki oddech i potarł oczy, jakby chciał odgonić zmęczenie, co było do niego niepodobne, bo tak samo jak wampiry, wilkołaki należały do nocnych stworzeń. Z tą różnicą, że bez problemu poruszały się za dnia, nie piły krwi niewinnych i nie spały w trumnach. - Posiedzisz przy barze, rozejrzysz się trochę, a kiedy Ammon się pojawi, pozwolisz by cię uwiódł.
   Ostatnie zdanie wstrząsnęło nią do głębi. Prychnęła niczym rozjuszona kotka.
- Jeśli myślisz, że pójdę z nim do łóżka tylko dla twojego widzimisię to się grubo mylisz. Nie zmusisz mnie do tego, choćbyś nie wiem czym mnie straszył.
   Jego ciało za wibrowało od śmiechu. Gniew z jego oczy natychmiast się ulotnił, ale to, co w nich ujrzała nie spodobało jej się jeszcze bardziej. Nienawidziła, kiedy ktoś wyśmiewał ją prosto w twarz. Raczej nikt za tym nie przepadał.
- Nie każę ci iść z nim do łóżka. - Stwierdził rozbawiony. - Chcę byś trochę z nim poflirtowała i jakimś magicznym sposobem wyciągnęła z klubu. Poza jego ścianami nie będzie w żaden sposób chroniony, a wtedy moje wilki przejmą kontrolę. Tylko tyle.
   Na to mogła przystać. Od flirtu jeszcze nikt nie umarł, chociaż nie mogła obiecać, że Ammon wyjdzie cało z tej pułapki. Pokiwała głową. Ma wyciągnąć go na zewnątrz i po prostu patrzeć, jak inni wykonują za nią brudną robotę. Da radę. W końcu zabijała z zimną krwią. Czasem zdarzało jej się torturować swoje ofiary, by zaczerpnąć informacji. Ta misja nie będzie się zbytnio różniła od reszty.
- Powinnam pojechać do domu i jakoś się przygotować? - Zapytała, wskazując na swoje ubranie.
- Nie. - Posłał jej ciepły uśmiech. - Ammon ma to do siebie, że kręcą go kobiety, które nie są w stanie o siebie zadbać. - Kiedy na jej twarzy odmalował się gniew, szybko sprostował wypowiedź. - W sensie, że są nieporadne lub, jak w twoim przypadku, ranne. To sprawia, że czuje ogromną potrzebę zaopiekowania się kimś, kto sam nie jest w stanie sobie poradzić.
- To jakiś fetysz? - Zakpiła. - Kobiety bez rąk lub nóg muszą się czuć wspaniale w jego obecności.
- Zazwyczaj wspaniale czują się najzwyklejsze w świecie prostytutki. - Wzruszył ramionami. - Ale dla odmiany będzie chciał spotkać się z kimś, kto chwilowo jest niedysponowany. Więc mimo wszystko dobrze się składa, że jesteś ranna. Chociaż osobiście ubolewam nad tym faktem i postaram się znaleźć odpowiedzialną za to osobę.
   Nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, więc tylko pokiwała głową. Nie chciała, by Sanguis mieszał się w jej sprawy. To stanowiło poważne zagrożenie dla jej misji i życia jej matki. Wierzyła, że wszystko się ułoży, jeśli tylko uda jej się posłać wilkołaka do piachu. Wszyscy chcieli tego samego, chociaż nadal nie wiedziała dlaczego. Był miłym i przystojnym biznesmenem, dbającym o interesy swojego stada. Ojciec Silasa powiedział jej jedynie, że prowadzi jakieś eksperymenty, by zniszczyć wilczy gen. Mimo wszystko to nadal do niego nie pasowało. Musiało się za tym kryć coś jeszcze. Musiała tylko odkryć, co.
   Pozwoliła, by Sanguis odprowadził ją na parking, gdzie czekał ją na nią samochód z kierowcą. Owym szoferem okazał się młody chłopak, może kilka lat młodszy od niej, o rumianej cerze bez cienia zarostu, migdałowych, fiołkowych oczach i mahoniowych włosach, które zwinięte w luźną kitkę, opadały mu elegancko na plecy. Uniosła lekko brew i posłała Sanguisowi wymowne spojrzenie. Wierzyła w nieprzeciętną siłę i szybkość wilkołaków, ale chłopiec nie wyglądał na kogoś, kto byłby w stanie ją obronić, jeśli sprawy potoczyłyby się paskudnie. Nie była nawet pewna, czy był w stanie obronić chociażby siebie. Uśmiech Alfy się pogłębił, a w kącikach jego oczu ukazały się delikatne zmarszczki. Wyglądał zabójczo, zwłaszcza, gdy na kilka sekund przestawał panować nad swoją aurą. Jego zapach otoczył ją piżmowym kokonem, a kiedy się nim zaciągnęła, poczuła dziwny skurcz w dole brzucha. Niepokojący znak. Otrząsnęła się szybko i posłała mu piorunujące spojrzenie.
- Twoje rozbuchane libido strasznie mnie irytuje, - stwierdziła oschle, przyglądając się uważnie jego twarzy. Wciąż wyglądał na rozbawionego. - Mógłbyś powściągać swoje seksualne zapędy w mojej obecności?
- Zawsze, kiedy tylko nie zbliża się pełnia. - Wskazał na czyste, ciemne niebo, usłane milionem gwiazd i wielkim księżycem, który stawał się coraz pełniejszy. - Panowanie nad aurą jest o wiele prostsze, kiedy księżyc nie wywiera na nas żadnego wpływu albo nie ma przy nas obiektów, o które powinniśmy się starać.
- Nie wiem, czy nazywanie kobiet "obiektami" jest dobrym zagraniem, jeśli chce się je zdobyć.
- Ludzkich kobiet, nie. Suki mają inne priorytety. - Otworzył jej drzwi od auta i gestem zaprosił do środka. - Jeśli zgodzisz się zjeść ze mną jutro kolację, chętnie odpowiem na kilka twoich pytań odnośnie stylu życia wilkołaków.
   Zaproszenie na kolację. A może randkę? Nie umiała się z nikim od wielu lat. Cholera... ona nigdy nie umówiła się z żadnym facetem. Nawet na głupie wyjście do kina czy niezobowiązującą kolację. Fakt, że była zabójcą na zlecenie nie stanowił dobrej podwaliny dla jakiegokolwiek związku. Pogodziła się z tym już dawno temu, ale przy tym facecie wszystko nabierało nowego znaczenia. Uśmiechnęła się szeroko.
- Bardzo chętnie. - Wśliznęła się na miejsce obok kierowcy i zapięła pas. - Zdać ci raport jeszcze dziś czy poczekać z tym do kolacji?
- Zobaczymy się jutro. - Zatrzasnął za nią drzwi, ale pochylił się do okna, które szybko opuściła. - Po zadaniu pojedź prosto do domu i odpocznij. Gdyby coś się działo, zadzwoń do mnie. Jeśli nie odbierałbym domowego telefonu, spróbuj na komórkę. Będę dziś trochę zajęty, ale postaram się pilnować aparatu.
   Pokiwała jedynie głową. Silnik zawarczał, a po chwili wyjechali z parkingu. Patrzyła na Sanguisa dopóki nie zniknął w ciemnościach i z trudem pohamowała westchnienie. Był jej celem, więc nie powinna się do niego przywiązywać. Żałowała jednak, że będzie musiała pozbawić świat tak smakowicie wyglądającego i dobrego człowieka. Albo nieczłowieka. Czymkolwiek był.
   Jej młody kierowca wciąż się uśmiechał, kiedy auto wyskoczyło na główną drogę, prowadzącą do centrum miasta. Wyczuwała jego rozbawienie i delikatne podniecenie, ale nie była pewna, czy było to spowodowane jej osobą, czy nadchodzącym zadaniem. Poruszyła się niespokojnie na skórzanym fotelu i zaczęła przyglądać się swoim zaniedbanym paznokciom. Definitywnie potrzebowały natychmiastowej pomocy. Westchnęła ciężko i odchyliła głowę, przymykając oczy. Całe jej życie potrzebowało pomocy. Czasem wolałaby pracować jako zwykły sprzedawca albo farmer. Wszystko wtedy byłoby o wiele prostsze. Uderzyła w nią kolejna fala rozbawienia.
- Co cię wprawiło w tak wyśmienity nastrój? - Zapytała poirytowana.
- Twoja mieszanina uczuć, - odparł bez cienia wahania. Zerknęła na niego. - Jeszcze chwilę temu byłaś podniecona, zapewne faktem spotkania się z naszym panem, a chwilę później coś strasznie cię zasmuciło. Wiedziałem, że kobiety potrafią lawirować między uczuciami, ale nigdy nie spodziewałem się, że robią to tak sprawnie i tak szybko. Nic dziwnego, że popadacie z jednej skrajności w kolejną.
   Uśmiechnęła się lekko. Musiał się jeszcze wiele nauczyć o kobietach, jeśli kiedykolwiek chciał mieć jedną całkiem dla siebie. Nie zamierzała mu jednak tego wyjaśniać. Chciała skupić się na zadaniu. Nie wymagało od niej zbyt wiele sprawności i taktyki. Wejść do klubu, uwieść Ammona i wyjść. Nic prostszego. Obawiała się jedynie, że nie posiadając żadnej wprawy we flirtowaniu, może mieć niemałe kłopoty z własnym zachowaniem. Wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze powoli przez nos, oczyszczając tym samym umysł. Jest kobietą - flirtowanie ma zapisane w genach. Poradzi sobie, na pewno.

_______________________
Powiedzmy, że to połowa miesiąca xD Obiecałam notkę w połowie, ale tak mnie wciągnęło pisanie dalszych części, że nie zwróciłam uwagi na datę :P Więc jest kolejna notka. Miłego czytania, komentowania i wtykania mi błędów :)

poniedziałek, 3 marca 2014

- VII -

   Obecność nekromanty była przytłaczająca. Czuła na twarzy jego oddech, zapach mokrej ziemi ją otulał, magia porażała jej neurony. Zaczerpnęła ustami powietrze i lekko się skrzywiła. Bolała ją klatka piersiowa, a rozerwane ramię pulsowało. Próbowała podnieść rękę, by odepchnąć od siebie Silasa. Coś było nie tak. Nie mogła sobie przypomnieć sobie, co takiego się wydarzyło. W tym momencie znała tylko ból.
   Zatrzepotała rzęsami, starając się ustabilizować wzrok. Znała twarz, która się nad nią pochylała i coś pospiesznie mówiła. Potrzebowała krótkiej chwili, by skupić na nim wzrok i jeszcze kolejnej, by zrozumieć słowa, które wylewały się z jego ust.
- Spójrz na mnie, Shelle, - rozkazał, przytrzymując z jednej strony jej twarz. - Wilkołaki cię tak urządziły? Nie, to niemożliwe. Co ci się stało?
   Przełknęła powoli ślinę i spróbowała się odezwać. Pierwszy dźwięk wyszedł trochę kaleczny, ale przynajmniej odnotowała, że mogła się komunikować w cywilizowany sposób. Obeszło się bez chrząkania i potrząsania głową.
- Zombie, - szepnęła, starając się dotknąć miejsca, w którym zatopiły się zęby potwora. Nie dosięgając, zaklęła cicho. - Zombie i jego pan.
   Silas pokręcił głową, ale się nie odezwał. Delikatnie podniósł ją z podłogi i wniósł do salonu. Kanapa delikatnie zapadła się pod jej ciężarem. Odgarnął jej z twarzy włosy i zostawił na krótką chwilę samą. Kiedy wrócił, przyniósł ze sobą miskę z wodą, zestaw pierwszej pomocy i mały, ciemny ręcznik. Przysiadł na skraju kanapy i z cichym westchnieniem spojrzał na poobijaną i zakrwawioną kobietę.
- Zostawiłem cię tylko na kilka godzin, - powiedział w końcu, obmywając jej ciało z krwi. - Albo kłopoty za tobą podążają, jak wierny pies, albo masz najmniej szczęścia na świecie.
- To talent, Silasie, - burknęła w odpowiedzi, zagryzając co chwila z bólu wargi. - Nie pochlebiaj sobie.
- Opowiesz mi w końcu, co się tak właściwie stało?
   Przymknęła na chwilę oczy. Musiała się skupić, by sobie przypomnieć. Wróciła do domu z wilkołakiem, który był najmniej gadatliwą istotą na świecie, weszła do domu i  miała wrażenie, że była obserwowana. A później ten zombie siedzący na stoliku w jej salonie. I mężczyzna, który czekał na nią na zewnątrz. Ale dlaczego własnie tam? Dlaczego po prostu nie wszedł do środka, by z nią porozmawiać albo się z nią zmierzyć. Może wtedy miałaby większe szanse podczas starcia. Jak mogła pokonać coś, co już nie żyło? Zombie nie było dobrym przeciwnikiem. Rozpadało się, poruszało się za wolno... To jej przypomniało, że ten truposz wcale nie poruszał się jak inne poczwary. Był piekielnie szybki. Przecież nie zauważyła, w którym momencie się do niej zbliżył, a nie odrywała od niego wzroku. Skupiła wzrok na Silasie. W jej oczach musiało pojawić się coś, co go zaniepokoiło, bo od razu zmarszczył brwi.
- Opowiedz mi o zombie, - poprosiła słabo, zaciskając dłoń na jego ręce. - Proszę.
   Westchnął i wrócił do obmywania jej ciała. Przez chwilę wcale się nie odzywał i miała wrażenie, że nie ma zamiaru zdradzać jej tajników swojej pracy, ale w końcu przemówił. Jego głos był cichy, ale mocny, jakby bał się, że ktoś może go usłyszeć i pokarać za to, że zdradza tajemnice zwykłemu śmiertelnikowi. A zarazem mocno akcentował każde słowo, dając jej tym samym do zrozumienia, jak bardzo ważna jest dla niego ta praca i, że nie warto zadzierać z żadnym nekromantą. No tak, tego właśnie się spodziewała.
- Przede wszystkim musisz zrozumieć, że jest różnica między zombie, które powstaje z grobu na prośbę nekromanty, a zombie, którego powołuje do życia magia voodoo. - Unikał jej spojrzenia, chociaż ona uważnie go obserwowała. Już na samym początku miała milion pytań, ale postanowiła mu nie przerywać. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej. - Moje zombie to bezmózgie istoty, które wykonują jedynie proste polecenia. Nie mówią, nie czują. Idą, robią swoje, z reguły zastraszają wroga lub go zabijają, i wracają do swoich grobów. Nie mają za dużo siły, rozpadają się i są trudne do utrzymania, ale robią wrażenie i wykonują polecenia. - Przestał wycierać jej twarz i w końcu spojrzał jej w oczy. - Natomiast to, co robi z zombie magia voodoo... - Pokręcił lekko głową, jakby chciał od siebie odgonić słowa, które miał zamiar wypowiedzieć. - To jest coś, czego nikt, prócz szamanów, nie zrozumie. Nie wiem, co to za rodzaj magii i w jaki sposób napędza te stwory, ale one są... są prawie jak ludzie. Myślą, czują, mówią, wykonują polecenia i można je czegoś nauczyć. I są silne. Zachowują się tak, jak ich właściciel. Upodabniają się do niego. - Wzruszył ramionami i w zamyśleniu odgarnął jej z twarzy pukiel zagubionych i posklejanych krwią włosów. - Nie chciej mieć wroga w kimś, kto potrafi stworzyć taką istotę. To tak, jakbyś podpisywała na siebie wyrok śmierci.
   Chciała wzruszyć ramionami, ale ból powstrzymał ja od tego gestu. Westchnęła, przymykając na chwilę oczy.
- Jak to coś zabić? - Była zmęczona. Chciała, by wszyscy dali jej święty spokój. Wilkołaki, nekromanci, zombie i inne paskudnie potwory, które zapewne czaiły się na nią w ciemnościach.
   Silas zaśmiał się cicho, przyglądając się uważnie ranie na jej ramieniu.
- Jak każde inne zombie, - wyjaśnił. - Nie ważne, z którym masz odczynienia. Uśmiercasz osobę, która kieruję umarłymi i oni wracają do swych grobów. To najlepszy i jedyny sposób. Innego nie znam. - Otarł jej ramię i zagwizdał cicho. - To wygląda jakby dopadł cię na prawdę głodny i wściekły pies.
- Zombie, - poprawiła go odruchowo, wbijając wzrok w sufit. Bolało, kiedy przecierał ranę zwykłą wodą. Musiała się na czymś skupić, by nie krzyczeć. - Skoczyło na mnie, powaliło na ziemię i odgryzło mi kawał ciała. I nawet nie wiem, w którym momencie.
   Jego dłonie przestały się poruszać tylko na chwilę, po czym wrócił do oczyszczania ran, jednak na jego twarzy odmalowało się dziwne  uczucie. W końcu napotkał jej wzrok i mocniej zacisnął palce na zranionym ramieniu. Ból eksplodował w jej głowie. Miała wrażenie, że na chwilę zemdlała, bo zrobiło jej się ciemno przed oczami, jednak, gdy obraz znów nabrał ostrości, a światło żarówki boleśnie raniło jej tęczówki, wróciła świadomość wraz z solidną porcją przekleństw.
- Wybacz, - wypluł z siebie przeprosiny, uciskając w jeszcze kilku innych miejscach, które też były bolesne, jednak nie na tyle, by znów odleciała. - Muszę zdezynfekować ranę. I potrzebujesz szczepienia, więc konieczna będzie wizyta u lekarza albo w pobliskim szpitalu.
  Popatrzyła na niego, jak na idiotę.
- I co, twoim zdaniem, mam im powiedzieć? - Prychnęła, wywracając oczami. - Panie doktorze, potrzebuję szczepionki na tężec, bo jakiś popaprany zombie wlazł mi do domu i potraktował moje ramię jak kawał świeżego mięsa. O tak, na pewno mi uwierzy.
- Nie ironizuj, dobrze? - Warknął na mnie. - Coś wymyślę.
- Chcesz mi pomóc? - Wlepiła w niego poważne spojrzenie,a kiedy pokiwał niepewnie głową, prychnęła. - To znajdź tego kogoś, kto kieruje tym potworem i poślij go do piachu. - Kolejne ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. - Dostałam tę pracę. Sanguis mnie zatrudnił, chociaż w tych okolicznościach, chyba nie ma sensu bym do niego jutro jechała. Z tak poharataną rękę to mogę co najwyżej pogłaskać go po grzbiecie.
- Nie przejmuj się Sanguisem, wszystko załatwię. - Przytrzymał gazę na nadal krwawiącej ranie i owinął ją kilka razy bandażem. - Musimy jechać do szpitala. Natychmiast. Jeśli zapytają, powiesz, że dopadł cię jakiś bezpański pies.
   Nie zwracając uwagi na jej protesty, podniósł ją i przeniósł przez cały dom. Przy drzwiach zatrzymał się na chwilę i ściągnął z wieszaka jej wełniany sweter. Zarzucił jej go na plecy i wyniósł z domu. Chwile to trwało za nim udało mu się zapakować ją na tylne siedzenie jego samochodu. W końcu usiadł za kierownica i odpalił silnik.
***
   Szpital Huntsville był ogromny i przeszklony. Silas zaparkował niedaleko wejścia, obok postoju dla karetek. Chwilę to trwało za nim wyciągnął Shelle z auta i wziął ją na ręce. Całą drogę starała się go przekonać, że to wcale nie było jej potrzebne, jednak w końcu się poddała. Kłótnia z nim nie miała sensu. Kiedy się na coś uparł, nie było na niego siły. Pozwoliła  więc, by wniósł ją do oświetlonego i przestronnego hallu, gdzie było pełno ludzi. Pielęgniarki biegały z jednego miejsca na drugie, przekrzykiwały panujący wewnątrz hałas, zajmowały się rannymi ludźmi. Shelle wtuliła twarz w ramię nekromanty i jęknęła. Nienawidziła szpitali bardziej niż zombie. Wszędzie było pełno chorych ludzi; sale wypełniały się umierającymi, a ostry zapach lizolu sprawił, że rozbolała ją głowa. Chociaż do tego przyczynił się także hałas. Silas prowizorycznie opatrzył jej rany i zatamował krwawienie, ale potrzebowała odpoczynku, by zregenerować siły. Jeśli chciał ją zostawić w szpitalu, musiał przygotować się na to, że resztkami sił będzie stawiała opór. Nie zostanie tu dłużej niż to konieczne.
   Automatyczne drzwi zamknęły się za nimi, kiedy Silas doszedł do połowy korytarza. Jeden z czekających na swoją kolej mężczyzn, siedzący na plastykowych krzesłach pod ścianą, na ich widok zerwał się z miejsca i zaczął przywoływać pielęgniarkę. Shelle byłaby mu wdzięczna za natychmiastową pomoc, gdyby jego wrzaski nie spotęgowały bólu głowy.
- Potrzebujemy tu natychmiastowej pomocy! - Ryknął na całe gardło, starając się uwolnić Silasa z jej objęć.
- Jest kolejka! - Wtrąciła jakaś tęga kobieta, zrywając się na równe nogi. - Każdy z nas potrzebuje pomocy.
- Umierasz, cholerna babo? - Rzucił jej tak ostre spojrzenie, że cofnęła się o kilka kroków i gwałtownie pokręciła głową. - Więc zajmij swoje przeklęte miejsce i przestań jęczeć.
   Miała ochotę się roześmiać, oglądając tę scenę z pod przymkniętych powiek. Kościste i chłodne ramiona Silasa zniknęły i zatonęła w ciepłych i miękkich objęciach obcego mężczyzny. Pachniał końmi, co zapewne drażniłoby każdego innego człowieka. Dla niej taki zapach miało właśnie bezpieczeństwo. A przynajmniej z tym kojarzyły jej się konie. Delikatnie zacisnęła dłoń na jego karku, starając się podtrzymać głowę, by móc na niego spojrzeć. Nie mogła odnaleźć wzrokiem jego twarzy. Wciąż wszytko było niewyraźne, rozmazane, a jej głowa co chwila opadała ze zmęczenia i utraty krwi. Chciała coś powiedzieć, ale znów ktoś wziął ją na ręce. Chwilę później wylądowała na twardym, szpitalnym łóżku na kółkach. Wpatrywała się w migające na suficie światła, zaciskając dłoń na czymś chłodnym. Na początku myślała, że to metalowa barierka, ale kiedy chłodne palce owinęły się wokół jej dłoni, uśmiechnęła się lekko. Silas może i był zimnym draniem, ale miał też serce. Dostrzegła to kilkanaście godzin temu, kiedy zabierał Eirę na zakupy i cieszył się jak dziecko, kiedy mógł prowadzić sportowe auto. Mimo wszystko był człowiekiem. Bardziej ludzkim niż chciał to okazać.
- Na Boga, co jej się stało? - Zapytał lekarz, który pojawił się znikąd.
   Przewieźli ją do jednoosobowej sali, wyłożonej po sam sufit białymi kaflami. Było jej zimno, dygotała na całym ciele. Próbowała skupić na czymś wzrok, ale nadal wszystko jej się rozmazywało. Gdzieś kapała woda; najwyraźniej ktoś nie zakręcił kranu. Metalowe narzędzia trzaskały o chirurgiczny stolik. Była na sali operacyjnej? Jej stan nie był aż tak poważny. Miała kilka siniaków, rozerwany bark, może pogruchotaną rękę. Co najwyżej straciła za dużo krwi, dlatego nie widziała wyraźnie ani nie miała siły się ruszać. Ale za to czuła. Czuła lodowate palce Silasa, zaciskające się na jej nadgarstku oraz ciepłe kobiece dłonie, przytrzymujące ją z drugiej strony. Ból promieniował od barku. Powoli zajmował całe ramię i część pleców. Do tego huczało jej w głowie.
- Nie mam pojęcia. - Odezwał się Silas, odgarniając jej z twarzy pozlepiane krwią włosy. - Znalazłem ją na tarasie, cała we krwi. Ona mieszka w lesie. Prawdopodobnie to jakiś dziki zwierzak.
- Niedźwiedzie nie atakują bez powodu i nie zbliżają się do ludzi. Wilk nie zostawiłby krwawiącego ciała.
- Może to po prostu jakiś bezpański pies? - Podchwycił mężczyzna z hallu. Dziwiło ją, że jeszcze nie wyproszono go z sali. - Wszędzie ich pełno, w schroniskach nie ma miejsc. Niektórzy ludzie dokarmiają przybłędy, a później dochodzi do takich tragedii.
   Mężczyzna w białym fartuchu pochylił się nad nią i zaświecił jej latarką prosto w oczy.  Przymknęła powieki odwracając głowę. Zrobiło jej się niedobrze.
- Źrenice w porządku, ale trzeba będzie zrobić prześwietlenie całego ciała. - Oświadczył ciepłym głosem. - Przy upadku mogła uszkodzić głowę. Oczyścimy ranę, podamy antybiotyki, założymy kilka szwów. Dla pewności zatrzymamy ją na obserwacji na dobę. Pan jest kimś z rodziny?
- Jej narzeczonym. -Na dźwięk słów nekromanty chciała się roześmiać. Gdyby nie potęgujący ból i mdłości, zapewne właśnie tak by zareagowała. - Nie ma bliższej rodziny. Jej rodzice nie żyją od lat, jest całkiem sama.
- Rozumiem. Podamy jej teraz znieczulenie i przewieziemy na zabiegową. Poinformuję pana, kiedy skończymy.
   Kobieta w jasnoróżowym stroju pochyliła się nad nią ze strzykawką. Może, gdyby miała siłę, zaprotestowałaby. Chwilę później ból całkowicie zniknął i poczuła senność. Z trudem powstrzymywała powieki przed opadnięciem, ale bez skutku. Przegrała walkę nie tylko z zombie, ale także z lekarzami. Tak wiele porażek jednego dnia jeszcze nie przeżyła. Jednak kiedy cały ból i świat zniknęły, odetchnęła z ulgą.
***
   Obudził ją ból głowy. Potężny i przytłaczający. W ustach całkiem jej zaschło. Zupełnie jakby miała kaca po dobrej, samotnej libacji. Ostatnie, co pamiętała to szpital. Powoli otworzyła oczy i rozejrzała się wokół. Białe ściany, biały sufit, biała podłoga. Tak, to na pewno był szpital. A przecież prosiła Silasa by jej w nim nie zostawiał. A przynajmniej tak jej się wydawało. Sięgnęła ręką do twarzy i przetarła oczy. Druga jej ręka spoczywała na temblaku, owinięta bandażami niczym kończyna egipskiej mumii. Odnotowała, że ręka prawie wcale nie bolała, a przynajmniej nie tak bardzo, jak głowa.
   Drzwi od jej jednoosobowego pokoju rozsunęły się powoli i do środka wszedł Silas. Wyglądał tragicznie. Miał bladą twarz, która kontrastowała z ciemnymi, jak noc, oczami i cieniami pod nimi. Zmarszczki zmartwienia na jego czole znacznie się pogłębiły, kiedy na nią patrzył. Wciąż miał na sobie ubranie, w którym widziała go ostatnio. Było ubabrane błotem i pozlepiane ziemią. Wyczuwała ostry zapach potu, jakby od dłuższego czasu wcale się nie kąpał. To było do niego nie podobne. Czasem potrafił brać prysznic kilka razy dziennie z byle powodu.
- Nie wyglądasz najlepiej, - stwierdziła cicho, osuwając się na poduszkach. - Pokłóciłeś się z wodą?
   Uśmiechnął się lekko i zamknął za sobą drzwi. W ręku trzymał butelkę zimnej, mineralnej wody. Powoli podszedł do jej łóżka i usiadł na stojącym obok krześle.
- Nie miałem czasu na prysznic. - Odparł zmęczonym głosem. - Zajmowałem się umierającą kobietą.
- Przeżyła?
- Najwyraźniej tak, skoro wkurza mnie od chwili, gdy tylko otworzyła oczy. - Podał jej butelkę. - Pomyślałem, że będziesz spragniona.
   Z wdzięcznością przyjęła od niego wodę i szybko wychyliła połowę. Ból zelżał, ale nadal pragnęła znieczulenia.
- Muszę zadzwonić do Sanguisa. Żeby nie pomyślał, że zdezerterowałam.
- Zająłem się tym. - Nekromanta przymknął na chwilę oczy, odchylając głowę w tył. Musiał być bardzo zmęczony, skoro niemalże zasypiał na siedząco.
- Dlaczego nie wróciłeś do domu? - Zapytała, uważnie mu się przyglądając. - Skoro zajęli się mną lekarze, mogłeś się wyspać i, co najważniejsze, wykąpać.
   Uśmiechnął się lekko.
- Nie wybaczyłabyś mi, gdybym zostawił cię tu samą. - Wyprostował się i przetarł rękami twarz. - Poza tym, chciałem być pewien, że nic ci nie będzie.
- I nie jest. Możesz spokojnie zająć się sobą. Nalegam.
   Pokiwał głową i wstał z krzesła. Widocznie musiał być wykończony, skoro poddał się bez walki. Normalnie by się z nią kłócił, aż dałaby sobie spokój z przekonywaniem go do odejścia. Powłóczył nogami w kierunku wyjścia, nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem. Zawahał się, otwierając drzwi.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, skorzystam z twojej łazienki. I sypialni.
- Salonu, - poprawiła go, posyłając groźne spojrzenie. - Nie waż się nawet zaglądać do mojego pokoju, rozumiesz?
   Machnął tylko ręką.
- Jasne, jak chcesz.
- I posprzątaj ten bałagan w naszym miłosnym gniazdku.
   To go zatrzymało. Odwrócił się bardzo powoli, z zaskoczonym wyrazem twarzy.
- Słyszałaś?
- Głośno i wyraźnie, kochanie. - Parsknęła śmiechem, na widok jego miny, ale szybko przestała, kiedy ból zaatakował. Położyła dłoń na oczach i głośno westchnęła. - Idź już. Jestem zmęczona.
- Zadzwoń, kiedy cię wypiszą. Przyjadę po ciebie.
   Wyszedł, za nim zdążyła odpowiedzieć. Z uśmiechem na ustach wpatrywała się w sufit. Silas był zimnym draniem, profesjonalistą i pracoholikiem, a do tego perfekcyjnie wykonywał swoją pracę. Ale posiadał ludzkie uczucia, które kiedyś mogły wpędzić go w poważne tarapaty. Powinien przywieźć ją do szpitala i zostawić, a nie czuwać przy jej łóżku. Sanguis mógł coś podejrzewać, a nie chciała zostać zdemaskowana. Przynajmniej nie na samym początku. Ale musiała zacząć działać, a było to niemożliwe, dopóki znajdowała się w szpitalu. Równie dobrze mogła odpoczywać w domu; z kablówką, lepszymi posiłkami i świętym spokojem. Wcisnęła guzik przywołujący pielęgniarki i usiadła. Zakręciło jej się w głowie, ale nie na tyle mocno, by ją powstrzymać. Dadzą jej coś na ból, spakuje swoje rzeczy i opuści to cuchnące lizolem miejsce.
   Młoda pielęgniarka, w łososiowym stroju, niemalże wbiegła do jej pokoju. Odetchnęła z ulgą widząc Shelle ze spuszczonymi nogami. Próbowała wstać, ale bała się, że straci przytomność, jeśli zrobi to za szybko.
- Nie powinna pani jeszcze wstawać, - zauważyła, podając jej swoje ramię. Przeczyła sama sobie. - Lekarz prowadzący nie będzie zadowolony, kiedy się o tym dowie.
- Chcę jak najszybciej opuścić szpital, - odparła Shelle, siląc się na ciepły i spokojny głos. - Muszę wracać do domu.
- Pani chłopak zapewniał nas, że się wszystkim zajmie. Nie powinna się pani o to martwić.
   Wywróciła oczami.
- On jest nieporadny. Spali dom, jeśli w porę nie przypomni sobie, że zostawił włączone żelazko albo gotuje się woda. - Wzruszyła ramionami, ignorując ból. - Potrzebuje mnie bardziej, niż mu się wydaje. Czasem mam wrażenie, że opiekuję się dzieckiem, a nie dorosłym mężczyzną.
   To wywołało uśmiech na ładnej twarzy pielęgniarki. Zachichotała, odłączając kroplówkę.
- Mężczyźni są jak dzieci. - Przytaknęła. - Ale przydają się w kryzysowych sytuacjach, o czym miała się pani okazję przekonać. On uratował pani życie. Powinna mu pani podziękować.
- Zrobię to, jak tylko wrócę do domu.
   Kobieta westchnęła i usadziła Shelle na krześle. Podparła się pod boki i przez chwilę na nią patrzyła, niczym matka besztająca swoje dziecko. Pokręciła głową.
- Nie da pani za wygraną, prawda? - Shelle posłała jej zadowolony uśmiech. - Dobrze, pójdę po lekarza. Ale wypisuje się pani na własne życzenie.
- Dziękuję.
   Godzinę później, Shelle była gotowa do drogi. Miała na sobie za duży dres, który wcale do niej nie należał. Szpital posiadał ubrania na "specjalną okazję". Zwykle były to rzeczy ludzi, którzy w pośpiechu opuszczali szpital lub tych zapominalskich. Nigdy ich nie odsyłano. Zbierano je, prano i przetrzymywano w składziku z innymi ubraniami po to, by przypadkowi pacjenci mieli co na siebie włożyć, gdy opuszczali szpital. Większość osób nie korzystała z tych zasobów. Zawsze mieli swoje ubrania, przygotowane na tę okazję, ale zdarzały się wyjątki.
   Za duży, szary dres sprawiał, że Shelle wcale nie czuła się wyjątkowo. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy przemierzała wolnym krokiem długi korytarz. Oczywiście lekarz uświadomił ją, że ból będzie jej towarzyszył jeszcze przez długi czas, ale dostała od niego w prezencie zapas środków przeciwbólowych, których nie zamierzała przyjmować. Po wypełnieniu odpowiednich papierów, wysłuchaniu nudnej przemowy i ciepłym pożegnaniu przez pielęgniarkę, w końcu mogła wrócić do domu. Przemierzając parking przez chwilę pożałowała, że nie zadzwoniła po Silasa. Nie chciała być jego dłużniczką, ale musiała przyznać przed samą sobą, że potrzebowała jego pomocy. Nienawidziła być od kogoś zależna. Udało jej się złapać taksówkę i namówić kierowcę, by zaczekał chwilę przed domem. Nie miała przy sobie żadnych pieniędzy. Powoli wygramoliła się z auta i ruszyła w stronę domu. Wyglądał tak, jak wcześniej. Najwidoczniej Silas nie zdążył zdewastować dorobku jej życia, za co w myślach dziękowała wszystkim znanym jej bogom. Ufała mu na tyle, by powierzyć mu swoje życie, ale nie zostawiłaby mu pod opiekę nawet swojego psa. Gdyby go w ogóle miała. Zaczęła się zastanawiać nad zakupieniem jakiegoś. Może przynajmniej uprzedzałby ujadaniem o obecności obcego. Albo chowałby się od razu pod łóżko. Kiedy znalazła się w kuchni, odetchnęła głęboko. W końcu poczuła się bezpieczna. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Teraz to rozumiała. Wyciągnęła z szuflady lniany woreczek i wyjęła z niego zwitek banknotów. Zawsze chowała gdzieś pieniądze. Tak samo jak broń. Przydawały się w najmniej oczekiwanym momencie. Wróciła na werandę, ale nie zamierzała iść dalej. Chciała jak najszybciej wziąć prysznic i wyciągnąć się we własnym łóżku. Kierowca taksówki bez słowa przyjął od niej sowitą zapłatę i odjechał, nim zdążyła zamknąć za sobą drzwi. Pozostało jej jedynie odnaleźć Silasa i mu podziękować. Albo się na nim wyżyć. Wolała tę drugą opcję, ale wiedziała, że powinna wybrać pierwszą. Więc zebrała się w sobie i powoli ruszyła do salonu. Zatrzymała się przed zasuniętymi drzwiami, a jej ręka zawisła w powietrzu. Serce momentalnie zaczęło tłuc jej się w piersi. Nigdy nie zamykała tych drzwi, a kiedy ostatnio zastała je zasunięte, czekała na nią w środku niemiła niespodzianka. Przez chwilę walczyła ze sobą, próbowała złapać oddech. W końcu szarpnięciem rozsunęła drzwi i zamknęła oczy. Czekała. Przez chwilę stała bez ruchu i po prostu czekała na atak. Kiedy nie nadszedł, powoli rozchyliła powieki.
   Drzwi tarasowe były otwarte. Do środka wpadało ciepłe, świeże powietrze, wymiatając z pomieszczenia niewyczuwalne resztki zgniłego odoru. Z podłogi zniknęły plamy krwi, wszystko wróciło na swoje miejsce. Silas bardzo się postarał, by nic nie przypominało jej o tamtych wydarzeniach, a sam nekromanta spokojnie spał na skórzanej, czarnej kanapie. Wyciągnął się na niej niczym kot. Poduszka od dłuższego czasu spoczywała na podłodze, tak samo jak bordowy koc, którym zwykła go przykrywać. Leżał jedynie w czarnych, opinających jego muskularne nogi bokserkach. Skóra, która w gruncie rzeczy powinna mieć lekko  żółtawy odcień była kredowo biała. Dzięki temu, ciemne niczym noc włosy, odcinały się na jego twarzy, a kurtyna ciemnych rzęs rzucała lekki cień na jego policzki. Shelle wzięła cichy, głęboki oddech. Patrzyła na niego wiele razy, czasem dłużej niż powinna, ale nigdy nie wywarł na niej takiego wrażenia. Jakby nagle zrozumiała, że był przystojnym facetem, który spał spokojnie w jej salonie. Serce nadal tłukło jej się w piersi, ale już nie ze strachu. Powoli podeszła do kanapy, wyciągając przed siebie dłoń. Wcale nie chciała go budzić. Wolała na niego patrzeć i cieszyć się każdym jego oddechem. Pokręciła głową, odrzucając od siebie wszystkie myśli. Nie powinna go tak postrzegać. Pracowali razem, pomagali sobie i nic więcej. Niepotrzebnie się nakręcała. Zmarszczyła lekko brwi i szarpnęła go za ramię. W ułamku sekundy zerwał się z kanapy i przycisnął ją do ściany. Jęknęła, uderzając w nią głową. Chwilę to trwało za nim Silas zorientował się, co się działo. Pokręcił głową, zabierając ręce z jej ciała i cofnął się o krok.
- Co ci strzeliło do głowy, by budzić mnie w ten sposób? - Warknął, przecierając twarz. - Mogłem cię zabić.
- Chciałeś mnie oślepić swoim nagim ciałem? - Prychnęła w odwecie, zagryzając wargi. - Widzę, że się zadomowiłeś.
   Przez chwilę na jego twarzy odmalowało się zawstydzenie, ale trwało to tylko kilka sekund. Kiedy mrugnęła wrócił stary, dobry Silas. Skrzyżował ręce na piersi, lustrując ją oceniającym spojrzeniem. Poczuła się nieswojo w za dużym, szarym dresie, z ręką na temblaku i splątanymi włosami. Nagle zapragnęła wyglądać ładnie, by mu dorównać. On nawet w zwykłych bokserkach prezentował się zaskakująco dobrze. Był jak grecki bóg, chodzący po ziemi. Jej ziemi. Momentalnie otrząsnęła się z zamyślenia i westchnęła teatralnie.
- Przepraszam, - powiedziała zmęczonym głosem, pocierając dłonią oczy. - Jestem zmęczona, a przez to nieostrożna. Może powinnam narobić w kuchni hałasu za nim wtargnęłam w twoją strefę osobistą.
   Uśmiechnął się lekko.
- Weź prysznic i się prześpij. Wieczorem pojedziemy do Sanguisa. - Machnął od niechcenia ręką. - To dziwne, ale bardzo się o ciebie martwi. Próbował ustawić straże wokół twojego domu. Nie chcę wiedzieć, co z nim robiłaś, że tak mu zależy na twoim życiu.
- Nie stosowałam się do twoich wskazówek, - odcięła się szybko. Poczucie winy zniknęło. - Byłam sobą, nie trzymałam języka za zębami, co najwidoczniej mu zaimponowało. - Ruszyła w stronę drzwi. - Nie rozumiem dlaczego obchodzicie się z nim jak z jajkiem. Jakby był jakimś królem.
- Kiedy dotrze do twojego małego móżdżku, że to "jajko" ma wielkie kły i ostre pazury, zrozumiesz. - Nie czekając na jej wyjście, położył się z powrotem na kanapę i okrył kocem. - Irytowanie wilkołaka to jedna z najgłupszych rzeczy, jaką możesz zrobić. I ostatnia w twoim życiu.
   Zatrzymała się na korytarzu z ręką na drzwiach i popatrzyła na niego rozbawiona.
- Mama mówiła mi, że nie powinno się zadzierać z nieludźmi, - poinformowała go. - Zapomniała tylko dodać, że nekromantę powinno się zamykać w piwnicy, by w końcu przestał kłapać dziobem. - Widząc jego niezadowoloną minę, parsknęła śmiechem. - A tak w gwoli ścisłości, moja mama żyje. Nie jesteś moją jedyną rodziną.
   Zasunęła drzwi za nim zdążył odpowiedzieć.
***
Dopiero, kiedy zaczęło się ściemniać, Silas zapukał do drzwi jej sypialni. Wcale nie miała ochoty wstawać z łózka, a tym bardziej jechać do Sanguisa. Do tej pory nie wiedziała na czym miała polegać jej praca dla niego. Od zabijania i napędzania strachu wrogom miał Silasa. Zresztą nawet, gdyby go nie posiadał, miał na zawołanie całą watahę wilków, które bez słowa rozszarpałyby gardło każdemu, kto by mu się naraził. Leżąc w  ciemnościach w ciepłym łóżku, próbowała rozgryźć tę zagadkę. Nie należała do pięknych kobiet, więc nie mógł wciskać jej w suknie i wystawiać na pokaz na czas spotkań z interesantami. Poza tym, musiał mieć jakąś kobietę, skoro w jego domu kręciła się najzwyczajniejsza w świecie nastolatka. Była w stanie obstawiać nawet, że posiadał swój własny harem. Sanguis należał do diablo przystojnych mężczyzn. Nie grzeszył też inteligencją, a co najważniejsze dla wielu kobiet, był na wysokiej pozycji, kierował własnym biznesem i spał na pieniądzach. Więc, co ona w tym wszystkim znaczyła?
   Natręt nie znikał. Próbowała zagłuszyć pukanie, chowając głowę pod poduszkę. Ręka znów zaczęła boleśnie pulsować, co przypomniało jej o nie wykupieniu recepty danej przez lekarza. Wracając do domu stwierdziła, że obejdzie się bez leków przeciwbólowych.  Teraz nie była tego taka pewna. Syknęła cicho, kiedy próbowała przewrócić się na drugi bok, zapominając o zranionej ręce. Cholera, wszystko było nie tak.
- Obiecałem nie wchodzić do twojej sypialni, ale jeśli za chwilę mi nie otworzysz, wyłamię drzwi. - Zagroził Silas.
- Pieprz się, - odparła w poduszę, nie wierząc, że był w stanie ją usłyszeć.
   Nie czuła zmęczenia. Po prostu nie miała ochoty wychodzić ze swojego bezpiecznego domu. Chciała zostać w łóżku i pomyśleć. Albo najzwyczajniej w świecie poleniuchować. Silas miał jednak inne zdanie na ten temat. Kiedy drzwi groźnie zatrzeszczały, odrzuciła kołdrę i poczłapała w ich kierunku. Szarpnęła nimi gwałtownie i posłała mężczyźnie niezadowolone spojrzenie.
- Były otwarte, głupku, - warknęła, wracając do łóżka.
- Nieważne. Ubieraj się. Za chwilę wyjeżdżamy.
   Spojrzała na niego i głęboko odetchnęła. Mogła mu się przeciwstawić i zadzwonić do Sanguisa, ale nie zmieniałoby to faktu, że Silas tak czy inaczej, by pojechał. Zostałaby w domu całkiem sama. Znikąd pomocy, gdyby Władca Marionetek, jak w myślach nazywała swojego oprawcę, zechciał złożyć jej wizytę. O ile dobrze pamiętała obiecał jej kolejne spotkanie. Jeśli miało do niego kiedykolwiek dojść, wolałaby mieć Silasa pod ręką. To jej o czymś przypomniało. Cała zesztywniała, a jej twarz zrobiła się kredowo biała. Wielkimi, przestraszonymi oczami spojrzała na Silasa, który wyglądał na zaniepokojonego.
- Kiedy sprzątałeś salon, nie znalazłeś czasem pożółkłej koperty? - Zapytała z nadzieją, że jej się to tylko przyśniło.
   Na jej nieszczęście nekromanta pokiwał głową.
- Włożyłem ją do szuflady w komodzie, - odparł, uważnie jej się przyglądając. - To coś ważnego? Na kopercie widnieje twoje imię, więc jej nie otwierałem.
- To wiadomość, - wyszeptała, bojąc się brzmienia własnego głosu. Kiedy stała się taka bojaźliwa? - Od tego gościa, który mnie tak urządził.
   Ledwo skończyła zdanie, a Silas już biegł  do salonu. Usłyszała trzask zasuwanej szuflady i chwilę później znów stał w drzwiach jej sypialni. W dłoni trzymał kopertę. Pożółkłą, wyglądającą na bardzo starą. Ostrożnie wzięła ją do ręki i przyjrzała się napisowi. Piękne, czarne litery składały się w jej imię. Wcale nie chciała jej otwierać, ale liczyła się z tym, że prędzej czy później ten człowiek ją odwiedzi. I nawet gdyby pilnowała jej cała wataha wilkołaków, dostałby ją w swoje ręce. Przemogła się i powoli ją otworzyła. W środku znajdował się najprzyjemniejszy w dotyku papier, a na nim tylko kilka słów : "Sanguis Llenad musi zginąć. Nie dopuść do wcielenia jego planów w życie. N." To było najpiękniejsze "N", jakie kiedykolwiek w życiu widziała. Wpatrywała się w kartkę nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Spodziewała się gróźb, może nawet daty swojej śmierci, gdyby jej się nie powiodło. Odwróciła kartkę na drugą stronę i sparaliżował ją strach. To jedno zdanie sprawiło, że zapragnęła znaleźć się daleko stąd. "Twoja matka to na prawdę urocza i gościnna kobieta". Brakowało tylko wesołej minki na końcu zdania. Władca Marionetek, kimkolwiek był, w subtelny sposób dał jej do zrozumienia, że na szali jego wielkiego planu postawione jest życie jej matki. Tak z reguły działała mafia, ale nigdy nie słyszała, by w okolicy jej miasteczka istniała. Zacisnęła mocno zęby i zgniotła kartkę. Tego było już za wiele.
- Sukinsyn, - warknęła, zrywając się z łóżka.
   W mgnieniu oka wciągnęła na siebie czarne spodnie i wyciągnięty sweter w tym samym kolorze. Włosy związała w niedbały kok na czubku głowy. Nie przejmowała się makijażem. W tamtej chwili pragnęła tylko znaleźć się w rezydencji wilkołaka, strzelić mu prosto w głowę i położyć kres całemu szaleństwu. Jej zleceniodawca będzie musiał darować sobie wszelkie wyniki badań Sanguisa, których tak pragnie. Życie jej matki było o wiele cenniejsze niż kilka kartek papieru i próbek. Wilkołaki - niech ich wszystkich piekło pochłonie.
- Co ty wyprawiasz? - Odezwał się nagle Silas, przypominając jej o swoim istnieniu. Spojrzała na niego, zakładając podramienną kaburę.
- Kończę to, w co dałam się wplątać twojemu tatusiowi, - warknęła, siłując się z szelkami. Temblak krępował jej ruchy, przez co nie mogła ich zapiąć. - Pojadę do Sanguisa i wpakuję mu w głowę cały magazynek srebrnych kul.
   Doskoczył do niej, nim zdążyła mrugnąć, i chwycił ją mocno za nadgarstki. Popatrzyła mu ze złością w oczy. Wiedziała, że nie miała co liczyć na jego pomoc.
- Zniszczysz wszystko, na co pracowałem przez kilka ostatnich lat. - Wysyczał jej prosto w twarz. - Opanuj się.
- Nie. On ma moją mamę.
-Sanguis?
- Nekromanta, idioto. - Odepchnęła go najsilniej jak umiała. - Czy kim on tam jest. Ma moją mamę. Nie pozwolę na to, by stała jej się krzywda z powodu jakiegoś popieprzonego wilkołaka i jego brudnych interesów.
- Przestań.
   To jedno słowo wystarczyło, by przestała się opierać i siłować z szelkami. W jego głosie było nie tylko ostrzeżenie, ale także magia. Silna i dominująca. Czuła jak ją przytłacza i nie mogła sobie z nią poradzić. Nagle miała wrażenie, że w sypialni zrobiło się strasznie zimno i zabrakło jej powietrza. Zakręciło jej się w głowie i musiała oprzeć się plecami o ścianę, by nie upaść. Przestraszona spojrzała na Silasa. Cokolwiek robił, nie dawał po sobie tego poznać. Ale dostrzegła tą tajemniczą zieleń, która płonęła w jego oczach, kiedy korzystał z magii ziemi. Wzdrygnęła się, starając się odsunąć od niego jak najdalej. Kiedy znajdował się w takim stanie, przerażał ją najbardziej na świecie. Ludzie zawsze boją się tego, czego nie rozumieją. Potrafiłaby walczyć z  wilkołakiem, bo wiedziała do czego był zdolny. Znała jego siłę i fizyczność. Mogła się bronić. Ale jak miała się bronić przed czymś, czego nie rozumiała?
   Twarz Silasa złagodniała, a ogniki w jego oczach przygasły, kiedy wyciągnął w jej stronę rękę. Skuliła się w sobie i próbowała przeniknąć ścianę. Nie chciała, by jej dotknął. Na pewno nie wtedy, kiedy w jego ciele huczała magia. Jego ręka zawisła nad jej ramieniem, ale na nim nie spoczęła.
- Boisz się mnie. - To było najprostsze w życiu stwierdzenie, które zaskoczyło go bardziej niż ją. - Dlaczego?
- Nie dotykaj mnie, - powiedziała ostro, choć zadrżał jej głos. - Nie dotykaj mnie, proszę.
   Miała wrażenie, że za chwilę się rozpłacze. Ręka pulsowała jej boleśnie, a chłód magii, która powoli opadała na jej ramię, tylko nasilał to odczucie. Więc błagała, bojąc się go dotknąć. Bojąc się choćby poruszyć.
- Shelle, - tym razem jego głos zabrzmiał bardzo miękko. - Przecież wiesz, że nie zrobię ci krzywdy. Skąd ta panika w twoich oczach?
   Nie wiedziała. Gdzieś na granicy jej podświadomości pływało wspomnienie, które tak bardzo starała się wyprzeć ze swojej pamięci. Teraz zbliżało się do niej i prosiło, by do niego powróciła. Pokręciła głową, odpychając od siebie wszystkie myśli. Nie. Już nigdy w życiu do tego nie dopuści. Nie chciała znów tego przeżywać. Chłodna dłoń Silasa otoczyła jej policzek, wyrywając jej z ust ciche westchnienie. I poczuła go w głowie. Chłodny powiew wiatru, oczyszczający jej umysł. Działał tak kojąco. Jakby weszła do oceanu i pozwalała mu obmywać swoje zmęczone życiem ciało. Bała się spojrzeć mu w oczy. Zacisnęła je najmocniej jak umiała i czekała. Ściana okazała się być najlepszą podporą dla jej ciała. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, serce tłukło się jak szalone w piersi; miała problem z wzięciem kolejnego oddechu. Dusiła się. Magia ziemi ją przytłaczała. Miała wrażenie, że została zakopana żywcem i nie mogła się spod niej wydostać. Panika narastała. Wrzasnęła, kiedy Silas przebił się przez jej ostatnią mentalną barierę i brutalną siłą wdarł się do jej umysłu.

______________________________________
Rozdział nie jest zbyt długi i może sprawiać wrażenie nie do końca dopracowanego. I pewnie tak jest. Ale w związku z goniącymi mnie terminami - umieszczam go teraz. Dzisiejsza data jest dla mnie specjalnie ważna - dziś są moje urodziny :3 Jestem strasznie stara - a przynajmniej taka się czuję :P Kolejny rozdział mam nadzieję, że pojawi się w połowie miesiąca. Jestem w trakcie pisania, a to ciężka praca :P Zwłaszcza, że ma być kluczowy ^^ Dziękuję za dodawanie otuchy i utwierdzanie mnie w przekonaniu, że moja twórczość jest jednak coś warta :D To dla mnie wiele znaczy.