sobota, 13 września 2014

- XIV -

- No proszę, proszę. Mój Szofer o Smutnych Oczach. - Zakpiła, zastanawiając się gorączkowo, czy w apartamencie także są kamery i czy Mac jest w stanie ich zobaczyć. - A myślałam, że się zgubiłeś.
   Mężczyzna krążył wokół niej niczym prawdziwy wilk. Ani na chwilę nie spuścił jej z oczu, uważnie obserwował każdy, nawet najmniejszy ruch. Prócz walki wręcz, której nie mogła wygrać z wilkołakiem, nie miała nic innego. Buty z ukrytymi ostrzami stały przy kanapie. Aby się do nich dostać musiałaby albo go pokonać albo przynajmniej ogłuszyć na kilka chwil. Zaklęła w duchu, spoglądając na drzwi. Jeśli ratunek nie nadejdzie na czas, zostanie po niej mokra plama. Pozostała jej jedynie improwizacja. I modlitwa.
- Czym sobie zasłużyłam na tak nieprzyjemne odwiedziny? - Zapytała po chwili, sunąc po okręgu. Mężczyzna robił dokładnie to samo.
- Wciskasz swój pieprzony nos nie tam gdzie trzeba. - Odparł, ostrzegawczo powarkując. - Nie tylko ty masz swoje życiowe misje do wypełnienia.
   Nie pozwolił jej nawet odpowiedzieć. Skoczył na nią, w locie przeobrażając swoją dłoń w wilkołaczą łapę. Ostre szpony przecięły skórę na jej policzku do krwi, jednak większej szkody nie wyrządziły. W porę zdążyła obrócić się na pięcie i grzmotnęła go łokciem w tył głowy. Zatoczył się, robiąc dwa kroki w przód, jednak szybko odzyskał równowagę. Zamienili się miejscami, co znacznie przybliżyło ją do butów. Potrzebowała jedynie kilku sekund, by po nie sięgnąć i kilku kolejnych, by odblokować zabezpieczenie. Cholera, za nic w świecie nie będzie miała tyle czasu. Co najwyżej mogła zginąć próbując. Dotknęła piekącego policzka i starła z niego krew. Popatrzyła na ubabrane nią koniuszki palców i syknęła.
- Będzie cię to drogo kosztowało.
- Oboje dobrze wiemy, że to będzie nierówna walka. - Wydawał się być pewny siebie. - Jesteś tylko człowiekiem.
- A ty jesteś tępym dupkiem. - Odgryzła się, jak dziecko pokazując mu język. - Ale muszę przyznać, że całkiem nieźle grałeś sprzymierzeńca Alfy.
   Mężczyzna splunął na dywan i zaklął w nieznanym jej języku.
- Ten sukinsyn powinien zdechnąć. - Warknął gardłowo. - I tak by się stało, gdybyś nie uprzedziła go o sabotażu.
   Wzruszyła niedbale ramionami, ostrożnie stawiając stopy na dywanie.
- Spieprzyliście sprawę, zostawiając mnie na pastwę Ammona. Mogliście spodziewać się, że sobie z nim poradzę.
- Chcieliśmy tylko wykraść sir Aminosa.
- Kogo?
   Nie uzyskała jednak odpowiedzi. Wilkołak rzucił się na nią z rykiem, jakby stanęła mu na odcisk. Uniknęła spotkania z jego szponami, odskakując na bok, jednak jedna z jego wydłużonych rąk podcięła jej nogi i z głuchym hukiem upadła na podłogę. Impet uderzenia wycisnął jej oddech z płuc i przez chwilę nie mogła złapać powietrza czując, jak zapada jej się klatka piersiowa. Na swoje nieszczęście wylądowała kilka centymetrów od miękkiego dywanu na twarde panele. Przetoczyła się na brzuch i w mgnieniu oka poderwała się na nogi, uderzając go z całej siły pięścią w podbródek. Zamroczyło go, jednak tylko na chwilę. Ta chwila wystarczyła, by rzuciła się przez pokój do swoich butów. Kiedy facet na nią skoczył, a jego pazury rozorały głęboko jej udo, odblokowała zatrzask przy obcasie. Dwunastocentymetrowe ostrze zatopiło się w jego klatce piersiowej, dosięgając serca. Jego oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Zalała ją jego posoka, doszczętnie niszcząc leżący pod nimi dywan i jej własną koszulę. Zaklęła cicho, kiedy jego oczy się zamknęły, a ręce wróciły do normalnego kształtu. Paskudna rana na udzie pulsowała koszmarnym bólem, który pobudził do życia migrenę. Resztką sił zepchnęła z siebie ciężkie ciało i usiadła, opierając głowę o twardy bok kanapy. Przymknęła powieki, starając się nie zwymiotować. Alkohol, obroty i nagła śmierć nie były wspólnikami. Czuła jak żółć podchodzi jej do gardła, z trudem opanowała targające nią torsje.
   Kilka minut później otworzyły się główne drzwi i do apartamentu wszedł Mac. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że tym razem to był on. Jego piżmowy zapach brutalnie ją otoczył i zdziwiła się, że wcześniej tego nie zauważyła. Zaraz po tym z jego ust wylał się stek niecenzuralnych słów - niektóre mówił w dziwnym języku, ale wiedziała, że należały do tej samej kategorii. Zrobił kilka kroków w jej stronę, ale się zatrzymał, kiedy uniosła dłoń, nadal nie otwierając oczu.
- Zapłacę za sprzątanie i nowy dywan. - Powiedziała szybko, biorąc kilka głębokich oddechów. - Więcej szkód nie widzę, ale zawsze możesz wysłać rachunek na mój adres.
- Co tu się, do kurwy nędzy, stało?! - Wyrzucił z siebie, rozglądając się dookoła. - I kim jest ten śmieć, zalewający mój dom swoją śmierdzącą posoką?
- Tak do końca nie jestem pewna. - Zmusiła się do otwarcia oczu i jej spojrzenie padło na jego twarz. Był blady niczym duch. - Pracował dla Sanguisa Llenada, chociaż  przed śmiercią przyznał się do sabotażu. Pytanie tylko, jak się tu dostał?
- Zamknęliście drzwi po wyjściu na sale?
- A powinniśmy?
   Znów powiedział  coś, czego nie zrozumiała.
- Dove si trova de' Medici?
- Co?
- Gdzie vampiro?
   Otworzyła usta, ale za nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, boczne drzwi otworzyły się gwałtownie, z głośnym trzaskiem uderzając o ścianę. Do środka niemalże wbiegł Noctis, z furią odmalowaną na twarzy. Zatrzymał się jednak zaraz za progiem i jego mroczne spojrzenie spoczęło na zakrwawionym, ale martwym mężczyźnie. Wziął głęboki oddech przez nos, jakby w ten sposób mógł wyczuć coś więcej niż tylko zapach śmierci i krzepnącej krwi, po czym potarł zmęczone czoło. Mac skrzyżował ręce na potężnej piersi i posłał mu wymowne spojrzenie. Shelle podniosła się z podłogi i przysiadła na oparciu kanapy, uważając by nie zabrudzić jej krwią.
- Jesteś cała?
- Medici?! - Patrzyła na niego jak oniemiała. - Należysz do rodu Medyceuszy?!
   Noctis wywrócił oczami, po czym oparł ręce na biodrach. Wcale na nią nie patrzył. Jego obsydianowe tęczówki, płonące zielenią, wpatrywały się w twarz Maca, który jedynie wzruszył ramionami.
-Właśnie dlatego jej nie mówiłem. - Powiedział spokojnie do ochroniarza, nie zwracając na nią uwagi. - Będzie teraz siała zamęt i zamęczy mnie pytaniami.
- Mogłeś mnie równie dobrze uprzedzić, że nie powiedziałeś jej o wszystkim. - Warknął w odpowiedzi Mac, mierząc w niego palcem.
- Ile zdążyłeś wypaplać pod moją nieobecność?
- Niekontrolowanie przeszedłem na język włoski, więc niewiele zrozumiała
- Mac! - Noctis krzyknął, a jego twarz nagle zrobiła się blada. Wyglądał zupełnie jak prawdziwy wampir.
   Teraz to a koszuli, mimo iż szkarłatnej, widniało kilka kropel krwi. Kiedy mówił, nie panował już nad długością swoich kłów. Cienie pod jego oczami się pogłębiły dodając mu mrocznego uroku. W jednej sekundzie zniknął ten przystojny wampir, z którym miło jej się współpracowało, a pojawił się typowy, bezwzględny krwiopijca. Poczuła jak ból głowy narasta do nieopisanej skali. Musiała przymknąć powieki, inaczej gałki oczne wypadłyby jej na podłogę. Oparła przedramiona na kolanach i delikatnie się pochyliła. Ból zelżał, jednak tylko na chwilę.
- Aktualnie mam w głębokim poważaniu to kim jesteś, czy byłeś. - Oznajmiła, wbijając wzrok w podłogę. - Chcę wrócić do domu, nażreć się tabletek przeciwbólowych i iść spać. - Powoli spojrzała na wampira. - Więc z łaski swojej, odwieź mnie do domu, bo barman zabrał moje kluczyki. Wyjaśnicie sobie sprawę pod moją nieobecność.
   Nie czekając na reakcję Noctisa, podniosła się z oparcia kanapy i sięgnęła po kurtkę i kask. Popatrzyła z góry na swoje buty. Jeden wciąż tkwił w piersi wilkołaka. Wyszarpnęła go z cichym plaśnięciem i ukryła ostrze. Po chwili wsunęła stopy w buty i zarzuciła na siebie kurtkę. Obaj mężczyźni uważnie jej się przypatrywali. Shelle odrzuciła na plecy poplątane włosy i szczelnie się zapięła.
- Może chociaż wyjaśnisz mi o co poszło? - Noctis wskazał na trupa, unosząc jedną brew.
- Konflikt interesów. - Wzruszyła ramionami i skierowała się do wyjścia. - Prześlij mi rachunek, Mac.
   Chłodne, rześkie powietrze mocno w nią uderzyło, wyciskając jej z płuc oddech. Odczekała chwilę, aż jej organizm przyzwyczaił się do nagłej zmiany temperatury i oparła się plecami o ścianę obok swojego motoru. Przed klubem nie było już kolejki; kilka młodych osób żegnało się przed wejściem, inni szli już w kierunku parkingu. Impreza dobiegała końca. Gdzie podziały się te godziny, których nie mogła sobie za nic przypomnieć? Odchyliła głowę i oparła ją o ścianę budynku. Noctis wyłonił się z ciemności, niemalże materializując się obok motocykla. Kolory powróciły na jego twarz; zdawał się wyglądać normalnie. Zastanawiała się przez chwilę, czy to była zwykła mentalna sztuczka, czy po prostu zmieniało się jego oblicze, kiedy puszczały mu nerwy.
- Dobrze się czujesz? - Zapytał z nutą troski w głowie. Prawdziwej troski.
- Za chwilę czaszka pęknie mi na pół, a oczy wypadną na ziemię, ale poza tym jest wszystko dobrze. - Sarknęła, siadając na motocyklu. - Możesz?
   Pokiwał jedynie głową i odpalił silnik. Nie spodziewała się usłyszeć jakichkolwiek wyjaśnień i do końca nie była pewna czy w ogóle chciała. Przywarła mocno do jego pleców, wyczuwając pod palcami twarde mięśnie. Zamknęła oczy, kiedy wyskoczyli na główną drogę i gnali z zawrotną szybkością. Nie musiała się martwić krępującą ciszę, jaka między nimi zapadła. Kiedy zeskoczyła z motocykla na swojej ziemi, poczuła się o niebo lepiej. Wyciągnęła ze stacyjki kluczyki i bez słowa skierowała się do drzwi. Noctis szedł tuż za nią, niosąc kask, który zrzuciła z głowy, jak tylko się zatrzymali. Nie próbowała nawet zamykać mu przed nosem drzwi. Jeśliby zechciał i tak wszedłby do środka bez żadnych problemów.
   Skierowała się od razu do kuchni, gdzie z ostatniej małej szuflady wyciągnęła pudełko tabletek przeciwbólowych. Połknęła dwie i zapiła je dużą ilością wody, wyciągniętej z lodówki. Noctis stał w ciemnościach korytarza, uważnie ją  obserwując. Milion pytań cisnęło jej się na usta, ale postanowiła milczeć. Nie wszyscy pragnęli rozmów o swoim życiu, przeszłości i zniszczonych marzeniach. Kiedy ból trochę zelżał, odetchnęła z ulgą i osunęła się powoli na zimną podłogę, z błogim uśmiechem na ustach. Wampir zrobił krok w jej stronę, jednak się zawahał. Popatrzyła na niego z podłogi, przekrzywiając lekko na bok głowię i przykładając do czoła zmrożoną butelkę.
- Ile właściwie masz lat? - Zapytała w końcu, karcąc się za ciekawość.
   Nikły uśmiech wypłynął na jego usta, kiedy pojawił się w plamie światła, rzucanego z małej ściennej lampki, wiszącej tuż nad zlewem.
- Pięćset trzydzieści sześć.
- Ile miałeś, kiedy zostałeś... przemieniony?
- Dwadzieścia pięć.
- I już w tym wieku dostałeś zmarszczek wokół oczu? - Prychnęła rozbawiona.
- W tamtych czasach ludzie umierali dość... szybko. I gwałtownie. - Wzruszył ramionami i oparł się biodrem o szafkę.
   Shelle potarła czoło, zastanawiając się nad tym, co powiedział. Gdzieś już słyszała o Medyceuszach i dałaby uciąć sobie rękę, że na pewno nie w szkole.
- Noctis to nie jest twoje prawdziwe imię, prawda?
- Najprawdziwsze. - Nie odrywał od niej wzroku. - Nadane zaraz po odrodzeniu. Wampiry nie przywiązują wagi do poprzednich tytułów. Liczy się tylko to, kim się stajesz po przemianie. Albo jesteś jednym z uliczników albo walczysz o lepsze życie.
- A jak się na prawdę nazywasz?
   Zawahał się, jednak tylko przez chwilę. Jego oczy nagle straciły blask, jakby myślami cofnął się do tamtych czasów i dostrzegła w nich nie tylko udrękę i życiowe doświadczenie, ale także mądrość, jaką nabywa się jedynie dzięki minionym dekadom.
- Giuliano di Piero de' Medici. - Zagłębiając się w jej oczach, wykonał głęboki ukłon, czubkami palców dotykając zimnych płytek podłogowych. Uniosła brwi i zamrugała kilka razy, niewiele rozumiejąc z jego belkotu. - Julian Medyceusz.
   Wytrzeszczyła na niego oczy, powoli podnosząc się z podłogi.
- Wybacz, że to powiem, ale ty nie żyjesz. - Pokręciła z niedowierzaniem głową. - Zaszlachtowali cię jak świnie w jakimś kościele.
- W katedrze Santa Maria del Fiore. - Poprawił ją, wywracając oczami. - Padłem ofiarą spisku, ale przysięgam, że spiskowców dosięgnęła zasłużona kara. Niestety Bandini nie wiedział, że bylem już w trakcie przemiany. To dziwne być na własnym pogrzebie.
   Stanęła blisko niego, nie mogąc oderwać od niego oczu.
- Narodziłeś się na Świętej Ziemi? Jakim cudem?
- Paradoksalnie, mój brat i ja byliśmy poganami. - Mówił szeptem, zmniejszając między nimi dystans. - Ziemia Święta ma swoją moc tylko wtedy, kiedy wierzą w nią ludzie. Nasza wiara nie była zbyt silna. Poza tym, Florencja prowadziła wtedy dość poważną wojnę z Papieżem. Zresztą to bardzo długa i nudna historia.
   Którą pragnęła usłyszeć. Zwłaszcza, że mogła dowiedzieć się wszystkiego z prawdziwego źródła, a nie z przekłamanych książek historycznych. Zmusiła się jednak do poprzestania na tym etapie wiedzy. Były o wiele ważniejsze sprawy niż barwna przeszłość Noctisa. Stali twarzą w twarz, niemalże stykając się nosami. W porę odsunęła się odrobinę i pociągnęła łyk zimnej wody. Wampir wyglądał na rozbawionego.
- Mam do ciebie mnóstwo pytań, ale to musi zaczekać. - Oświadczyła poważnym tonem, bawiąc się zakrętką. - Dowiedziałeś się czegoś ważnego?
   Wzruszył niedbale ramionami.
- Nie bardzo. Prócz tego, że Llenad nie dopuszcza nowo wcielonych do stada do swoich samic.
- To wyjaśnia ich obecność w klubie. - Pokiwała głową, zagryzając wargę. - Na nich także działa pełnia, więc postanowili ulżyć sobie w inny sposób.
- Najwidoczniej niepotrzebnie zawracałem ci głowę.
- Niekoniecznie. - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się tajemniczo. - Facet, którego zabiłam był jednym z sabotażystów. Stwierdził, że jestem zagrożeniem dla jego życiowej misji, więc postanowił mnie zabić. Cóż... Jakoś mu nie poszło.
- Powiedział coś za nim go zaszlachtowałaś?
   Ich oczy się spotkały.
- Tylko tyle, że musi uwolnić sir Aminosa, kimkolwiek jest. - Nagle coś jej się przypomniało. - Ale za to jeden z młodych zaczepił mnie przy barze. Alkohol wypchnął mu z ust więcej niż tylko język. Podobno Sanguis przeprowadza jakieś badania laboratoryjne na swoim bracie.
   Noctis zmarszczył brwi w zadumie, ale jego oczy pozostały unieruchomione na jej twarzy. Poczuła się dziwnie nieswojo.
- Nic nie wiem o tym, że w ogóle posiada brata. - Stwierdził po chwili ciszy. - Rozmówię się z kim trzeba i zadzwonię do ciebie.
   Złożył kilkusekundowy pocałunek na jej rumianym policzku i zniknął. Nienawidziła tej sztuczki. Potrafił rozpływać się w ciemności i pojawiać się w niej na zawołanie. Przerażająca myśl. Jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, w którym niedawno stał, po czym zgasiła światło i udała się do salonu z zamiarem przekopania internetu w poszukiwaniu informacji. Miała zamiar przeczytać wszystko, co tyczyło się rodu Medyceuszy. I tak nie miała nic lepszego do roboty. Noctis miał dowiedzieć się czegoś o tajemniczym bracie Sanguisa i wspomnianym Aminosie, który najwyraźniej też wywodził się ze szlacheckiego rodu. Rozsiadła się wygodnie na fotelu i włączyła laptopa, układając go na swoich kolanach. Jej organizm prawie całkowicie zwalczył alkohol, jaki w siebie wlała, a nadmiar informacji odpędził sen. Do świtu pozostało jedynie kilka godzin, które miała zamiar poświęcić na czytanie. Dopóki nie rozwiąże zagadki i nie wykona misji, nie będzie miała okazji, by spędzić z Noctisem wystarczająco dużo czasu, by o wszystko go wypytać. Musiała zadowolić się tym, co serwował jej internet. Westchnęła ciężko i wpisała w wyszukiwarkę jego prawdziwe imię.
___________________________
Melduję, że wróciłam. Wszystkie notki na czytanych przeze mnie blogach nadrobię. Na dzień dzisiejszy musicie mi wybaczyć i zadowolić się tym. Dziękuję, jeśli ktokolwiek czekał i tu zaglądał. :) Jeśli nie... no cóż... jakoś sobie z tym poradzę :D