wtorek, 27 stycznia 2015

- XIX - Epilog

Świat wciąż się zmieniał.
Odkrywano nowe choroby, pracowano nad ich zwalczaniem. Co chwila pojawiały się nowe elektroniczne gadżety, rozwijał się przemysł i gospodarka. Nadal walczono z rakiem, którego nie sposób było się pozbyć.
   I nagle to wszystko, co osiągnęli ludzie, odeszło w niepamięć.
Pojawili się Oni. Nadludzie. Nieludzie. Mutanci. Ludzkość w mgnieniu oka przypisała im wiele nieprawdziwych nazw. Stali się obiektem ogólnego zainteresowania. Spółki farmakologiczne zwariowały, kiedy okazało się, że krew wampira potrafi uleczyć każdą ranę, także na obcym ciele; a ciało wilkołaka regeneruje się w kilka minut nawet po "śmiertelnej" ranie. Świat stanął na głowie.
   Media huczały od plotek. Niemalże w każdym stanie Ameryki odkrywano nadnaturalne przypadki. Reporterzy mieli pełne ręce roboty. Ale nie tylko oni. Bezpieczeństwo Ochrony Narodowej, FBI, CIA, a nawet zwykli funkcjonariusze policji nie dawali sobie z tym wszystkim rady. Świat istot nadnaturalnych nagle stał się faktem. Ekspresowo zmieniano ustawy, poprawiano kodeksy, ustalano nowe prawo karne. Morderstwa wśród istot paranormalnych stawały się zmorą Władzy. Tak na prawdę zapanował chaos, ale nikt nie chciał tego przyznać. Nikt nie był na tyle głupi by oświadczyć ludzkiemu społeczeństwu, że nadeszła apokalipsa. A przynajmniej ja to tak odbierałam.

   Po zdarzeniach w posiadłości Sanguisa Llenada pozostały mi jedynie nieprzyjemne wspomnienia, blizna ciągnąca się od prawego ucha, przez całą szyję aż do ramienia oraz nowy lokator. Wydawało mi się, że jakoś sobie z tym wszystkim poradziłam. Starałam się zapomnieć, oddając się wciąż tym samym czynnościom. Kolekcjonowałam broń, czyściłam ją, ukrywałam w każdym zakamarku własnego domu. Sprzątałam. Nawet zaczęłam uczyć się gotować. Prócz paranoicznego strachu, jaki wciąż mi towarzyszył, nie było zmian w mojej psychice. Poradziłam sobie. Chyba.

   Aminos Llenad wciąż pozostaje tajemnicą dla całego świata. Nikt nie wie o jego istnieniu. No, prawie nikt. Ukrywam go we własnym domu, chociaż życie z nim w pełnej symbiozie wydaje się być niemożliwe. Od ucieczki z laboratorium jego brata, nie wrócił do swojej ludzkiej formy. Nadal pozostawał wielkim, jak niedźwiedź, wilkiem. Zagwarantowałam mu bezpieczeństwo i własny pokój, ale rzadko z nich korzystał. Potrafił sam o siebie zadbać, ale nie opuszczał mojej posesji choćby na krok. Zwykle wylegiwał się na tarasie, łapiąc ostatnie promienie jesiennego słońca, albo przed kominkiem, kiedy noce robiły się chłodne. Zima nadchodziła wielkimi krokami i było ją czuć w każdym tchnieniu świeżego powietrza.

   Żyjemy z dnia na dzień, dziękując wszystkim znanym ludziom i nieludziom bogom za zakupy robione online. Dzięki temu nie musimy pojawiać się w mieście, a co za tym idzie, nie wchodzimy w żadne interakcje z obcymi. To zapewnia nam w miarę normalne i bezpieczne życie. Nasze życie, w którym nie ma już miejsca na zlecenia, morderstwa i cały ten paranormalny syf. Chcemy po prostu zapomnieć, ale oboje wiemy, że Przeznaczenie nie zapomina o nikim. Z niepokojem patrzymy w przyszłość zastanawiając się, czy kolejny dzień nie przyniesie nam ogromnego cierpienia. Chyba nie jesteśmy na to jeszcze gotowi. A przynajmniej ja.
 
   Jestem Shelle Jane Monroe i uroczyście przysięgam, że nigdy więcej nie wejdę do gry zwanej Śmiercią.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

- XVIII -

   Niedźwiedzi uścisk zelżał natychmiast, dzięki czemu znowu mogła swobodnie oddychać. Zimne dłonie wampira powoli zatrzymały się na jej twarzy, a oczy rozbłysły zielonym blaskiem, który ją oświetlił. Przez chwilę tylko na nią patrzył, jakby bał się, że była złudzeniem. W końcu przyciągnął ją do siebie i ucałował czubek jej głowy.
- Znalazłaś się. - Mruknął z zadowoleniem, opierając się o ścianę. - Nie mamy dużo czasu. Muszę cię stąd wyciągnąć.
- Wróćmy po Aminosa. - Poprosiła, wbijając palce w jego plecy. - Nie możemy zostawić go na pastwę Llenada.
- Najpierw zajmę się tobą, a kiedy będziesz bezpieczna, wrócę po niego.
   Coś w jego głosie mówiło jej, że kłamał, mimo tego się nie opierała. Za wszelka cenę chciała przeżyć, chociaż bała się, że jej życie zmieni się w wegetację, jeśli pozwoli Aminosowi zginąć. Bądź co bądź on jedyny miał czyste sumienie. Pozwoliła więc na to, by Noctis poprowadził ją przez ciemność do jedynej sali, która przy drzwiach nie posiadała żadnych czytników i czujników ruchu, ale znajdowała się tuż przy wyjściu. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli wilkołakom uda się z powrotem uruchomić zasilanie, będzie to pierwsze miejsce, jakie sprawdzą. Nie miała za dużych szans by ukryć się w komórce z mopami i detergentami, chociaż zawsze mogła liczyć na to, że przez ich intensywny zapach, nie będą w stanie jej wyczuć. Noctis posadził ją na drewnianej skrzyni i powiódł palcami po odkrytych częściach jej ciała, jakby szukał ran.
- Nic mi nie jest. - Oświadczyła poważnym tonem, odkładając na kolana pistolet.
- Krwawisz...
- To nie moja krew. - Odbezpieczyła broń, starając się przepatrzeć ciemność. - Co ty tu robisz?
- Nie wróciłaś. - To jedno zdanie miało jej wszystko wytłumaczyć. Gdy nie przestawała się na niego gapić, choć tak na prawdę bardziej wyczuwała jego obecność niż cokolwiek widziała, westchnął ciężko i zacisnął dłoń na jej kolanie. - Wiedziałem, że Llenad wezwał cię do siebie. Widziałem jak wchodzisz do jego domu. A kilka godzin później wywozili cię nieprzytomną na jednym z tych szpitalnych łóżek. Gdybyś po prostu straciła przytomność, wezwaliby karetkę, a nie przewozili do laboratorium. To dało mi do myślenia. I chociaż nie rozumiem dlaczego, nie mogłem im na to pozwolić.
- Llenad chce bym urodziła mu dziecko. - Odpowiedziała cicho, lekko zawstydzona. Sytuacja strasznie ją krępowała. - Podobno znalazł sposób na to, by wilkołaki rozmnażały się w naturalny sposób, a nie poprzez zakażenie krwi.
- Wytłumaczysz mi to innym razem. - Powiedział ostro, zrywając się na równe nogi. - Muszę go odnaleźć za nim włączą się zapasowe agregaty.
   Za nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, drzwi cicho się za nim zamknęły. Po chwili usłyszała wrzaski konających i nawoływanie wsparcia poprzez krótkofalówki. Nie mogła tak bezczynnie siedzieć i czekać aż wróci. Musiała działać. Zwłaszcza, jeśli Noctis nie zamierzał pomóc jej w uratowaniu Aminosa. Według ich wcześniejszego planu, mieli całe to miejsce puścić z dymem. Jeśli Noctis nadal się go trzymał, Aminos nie miał żadnych szans na przetrwanie. Zwłaszcza, że nie był w stanie chodzić o własnych siłach. Wizja jego ciała płonącego w szpitalnym łóżku podziałała na nią jak terapia szokowa. W ułamku sekundy podjęła decyzję i z bronią w ręku opuściła w miarę bezpieczny schowek na środki czystości.
   Na korytarzu uderzył w nią zapach śmierci i przelanej krwi. Co chwila nastawała na trupy wilkołaków, którym nie udało się wyjść cało z pojedynku z wampirem. Przez kilka chwil napawała się jego zwycięstwem, ale bała się, że Noctis potraktuje tak wszystkich, bez wyjątku. A przecież w szeregach Sanguisa nadal było kilka osób wiernych Aminosowi, a także on sam. Musiała dostać się do niego za nim zrobi to Noctis, co wcale nie było takie proste. Nie pamiętała ile razy skręcała w ciemnościach ani skąd dokładnie przyszła. Wydawało jej się, że szła w nieskończoną ciemność, a w niej wszystko jest takie samo. W oddali mignęło światło latarek, jednak za nim przypadła do podłogi, światło zgasło, a na ziemię upadły dwa ciała. To uświadomiło jej, że wampir znajdował się za szklanymi drzwiami, po drugiej stronie korytarza. Uciekając, nie przechodziła przez żadne, więc skręciła w lewo i namacała klamkę. Drzwi puściły, a ona wśliznęła się do środka i uśmiechnęła się krzywo.
   Aminos leżał tam, gdzie go zostawiła. Jego miodowe oczy rozszerzyły się w szczerym zdumieniu na jej widok. Jednak nie to ją ucieszyło. Na końcu sali, przy jej łóżku, siedział ojciec Silasa, próbując zrozumieć, jakim cudem udało mi się uciec. Za nim jednak wyczuł zagrożenie, Shelle stanęła tuż za nim i przyłożyła mu lufę do głowy.
- Mówiłam, że zadzieranie ze mną to świetny sposób na szybką śmierć. - Warknęła, napawając się jego strachem. - Jesteś w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
- Jakim cudem ty jeszcze chodzisz? - Zapytał z niedowierzaniem, powoli odwracając się w jej stronę.
Cofnęła się o krok, pozostając w bezpiecznej odległości. Nie była pewna, czy na prawdę był kaleką, ale wolała nie ryzykować.
- Mam twardą głowę. - Posłała mu kpiący uśmiech. - Cokolwiek mi podałeś, nie podziałało.
- Po takiej dawce nawet Sanguis by nie podołał.
- Sanguis nie ma po swojej stronie wampira, panie Fallon. - Wzruszyła ramionami na widok szoku malującego się na jego twarzy. - A ten wampir właśnie robi przesiew waszych szeregów. Ostatnie słowo?
- Silas nie ma z tym nic wspólnego.
   Mężczyzna opuścił dłonie i zamknął oczy wiedząc, że błaganie nie miało żadnego sensu. Nie zawahała się.  Huk wystrzału powrócił do niej ze zdwojoną siłą, niemalże ją ogłuszając. Akustyczne miejsca nigdy nie są dobre, kiedy używa się broni palnej. Chwilę jej zajęło za nim jej zmysły zaczęły funkcjonować. Rzuciła się do łóżka Aminosa i zaczęła odłączać go od aparatury.
- To na nic. - Powiedział cicho. - Nie dasz rady wynieść mnie na zewnątrz.
- Zamknij się i współpracuj, jeśli nadal chcesz żyć. - Odpowiedziała, przerzucając jego ramię i opierając go o siebie. - Wiem, że ciężko ci chodzić, ale teraz musisz się postarać. Inaczej Noctis zostawi cię tu na pewną śmierć.
   Pokiwał jedynie głową, napinając wszystkie mięśnie. Posuwając się bardzo powoli wydostali się na korytarz, na którym roiło się od martwych wilkołaków. Aminos warknął cicho, kiedy mijali kolejne ciała. W połowie drogi rozbłysły wszystkie światła. Shelle przyspieszyła, wyrzucając z siebie stek przekleństw. Nie mogła dać się złapać w takim momencie. Intuicyjnie prowadziła go do miejsca, w którym wcześniej zostawił ją Noctis, jednak kiedy usłyszała za sobą kroki, spanikowała. Otworzyła pierwsze drzwi, które nie stawiły oporu i wskoczyli do środka. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Shelle wzięła głęboki oddech, widząc ledwo trzymającego się na nogach Noctisa i martwego wilkołaka. Jego twarz wykrzywił grymas zaskoczenia, jakby nawet po śmierci nie pojmował, jakim cudem go zabito. Chwilę zajęło jej rozpoznanie w denacie Sanguisa. Rozszarpane gardło i dziura w klatce piersiowej uniemożliwiły mu regenerację.
 Noctis warknął na jej widok, a jego oczy zapłonęły. Oparł się o kolumnę, przytrzymując dłonią ranę na szyi. Najwidoczniej wilkołak za nim odszedł, postanowił zabrać go ze sobą.
- Nie powinniśmy tu być. - Szepnął Aminos, nie spuszczając oczu z wampira. - On nie jest teraz sobą.
- Noctis? - Shelle zrobiła krok w jego stronę, ignorując dobre rady Aminosa. - Wszystko w porządku?
   W pierwszej chwili, gdy na nią spojrzał, wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku. Jednak to, co ujrzała w jego oczach, po prostu ją przeraziło. Zrozumiała, że Noctisa, którego znała, w tym momencie tam nie było. Był za to zraniony i niebezpieczny wampir, który czuł się zagrożony. Przełknęła cicho ślinę i zaczęła się powoli wycofywać. Aminos zaklął, kiedy wyczuł jego ruch, ale było już za późno. W jednej chwili wilkołak gruchnął o ścianę, a Shelle znalazła się w ramionach wampira. Walczyła, starając się nie dopuścić go do siebie, jednak mimo poważnej rany, był od niej silniejszy. Zatopił kły w jej szyi i pociągnął solidny łyk, a kiedy po raz kolejny próbowała się wyrwać, jego zęby rozerwały jej skórę. Wrzasnęła, bijąc go pięściami na oślep i wyrywając mu z głowy włosy, jednak to go nie powstrzymało. W żaden też sposób nie spowolniło. Nadal z niej pił, pozbawiając ją nie tylko krwi, ale także życiowej energii. Po chwili jej ramiona opadły, a powieki zatrzepotały w ostatnim życiowym tchnieniu. Czuła, że jej dusza wyrywa się z ciała; serce powoli zwalniało rytm. Ostatkiem sił wyszeptała jego imię, niemalże przelewając się w jego ramionach.
   To wystarczyło, by oprzytomniał. W ułamku sekundy jego oczy znów stały się ametystowe, a zęby przestały rozrywać jej ciało. Syknął przeraźliwie, przyciągając jej wiotkie ciało.
- Muszelko... - jęknął i opuszkami palców zaczął dotykać poszarpanej tkanki. - Tak bardzo mi przykro...
   Przesunął językiem po ranie, która momentalnie zaczęła się zabliźniać, wciąż mrucząc coś pod nosem. Ucałował jej szyję, później jego usta przeniosły się na jej oba policzki, czoło, a na samym końcu opadły delikatnie na jej zimne wargi, wtłaczając w nią jego oddech. Powietrze skrzyło się od magii. Kiedy jej klatka piersiowa znów zaczęła się poruszać o własnych siłach, a serce ruszyło, potężny biały wilk skoczył wprost na nich, powalając ich na ziemię. Wampir wyśliznął się z pod jego cielska i syknął, ciskając cielsko wilka w ścianę. Jego wzrok znów spoczął na ciele Shelle, a z gardła wyrwał się dziwny dźwięk.
- Muszelko... - Wampir zrobił krok w jej stronę, jednak wilk skutecznie zaszedł mu drogę.
   Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, a głuchy warkot wilka informował wampira o zagrożeniu. Zrezygnowany, opuścił ramiona i wbił wzrok w podłogę.
- Zaopiekuj się nią dopóki nie wrócę, dobrze? - Wyszeptał, spoglądając na wilka spod rzęs. - Z tymi regałami jest ukryte wyjście do lasu. Tędy się tu dostałem. Wyprowadź ją, jak tylko odzyska przytomność.

***

Ogień był wszędzie. Trawił meble, schody i wszystko to, co znajdowało się w jego zasięgu, a duszący dym unosił się tuż nad podłogą, drapiąc ją w gardło. Powoli otworzyła oczy, starając się skupić wzrok na dwóch żółtych punktach widniejących nad jej twarzą. Ciepłe powietrze omiatało jej twarz, przypominając o niebezpieczeństwie. Po chwili ostatnie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Zerwała się do pozycji siedzącej, zanosząc się kaszlem, i cofnęła się pod ścianę, odpychając się od lepkiej podłogi nogami. Dopiero po chwili zauważyła, że jej ciało lepi się od jej własnej krwi. To ją nieco pobudziło. Dwa żółte punkty, na których wcześniej się skupiała, powoli zaczęły się do niej zbliżać, a kiedy wyłoniły się z gęstego dymu, mimowolnie wstrzymała oddech. 
   To, co na nią patrzyło było straszniejsze od wilkołaka, a mimo to o wiele piękniejsze. Biały wilk, wielkości niedźwiedzia, o przerażająco żółtych ślepiach przekręcił powoli głowę, marszcząc nos. Przysunął się do niej, zlizując z podłogi jej własną krew. Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, skąd ona się tam wzięła. Z nikim nie walczyła, nawet nie natknęła się na żadnego pracownika Llenada. W głowie jej się zakręciło, kiedy przypomniała jej się twarz Noctisa. Jego oczy, tak lodowate i puste, i ten uśmiech, który już wtedy mówił jej, że to koniec. Powinna wykrwawić się w tym miejscu, zdechnąć jak każdy wilkołak w okolicy. A mimo to siedziała pod ścianą, oblepiona własną krwią, dusząc się od gryzącego dymu. I patrzyła w te dzikie ślepia potężnego wilka, który najwyraźniej uratował jej życie. Zaufała już raz jednej bestii i doprowadziło ją to właśnie w to miejsce. Ale czy miała inne wyjście?
   Wilk podszedł do niej bardzo powoli, nie spuszczając z niej ostrożnego spojrzenia, po czym pochylił głowę, dając jej do zrozumienia, by się go podtrzymała. Postawiła wszystko na jedną kartę i pochwyciła się białego futra. Chwilę jej zajęło nim obraz jej się ustabilizował, a zmysły zaczęły w miarę normalnie pracować. Praktycznie nic nie widziała, dym wgryzał się w jej płuca. Gdyby nie silne ciało wilka, zapewne nigdy nie byłaby w stanie opuścić laboratorium.
   Mimo sprzeciwów, wilk zaprowadził ją do regałów, które lekko odskoczyły od ściany, gdy tylko dotknął ich bokiem. W ścianie była solidna wyrwa, jakby ktoś do jej stworzenia użył materiałów wybuchowych. Powoli zrobiła kilka kroków w stronę słabego światła, nadal się go przytrzymując. Jego futro było miękkie w dotyku i tak śnieżnobiałe, iż niemalże raziło w oczy w kontakcie ze światłem. Musiała zmrużyć oczy, by widzieć, gdzie idzie. Kilkanaście minut później udało im się znaleźć na zewnątrz. Kiedy trawa połaskotała ją w bose stopy, mimowolnie spojrzała w dół. Miała ochotę położyć się na wilgotnej zieleni i cieszyć się jej zapachem, jednak twardy nos wilka wciąż ją popychał. Z trudem pokonała kilka metrów, nie oglądając się za siebie. Cały czas miała wrażenie, że o czymś zapomniała; o czymś cholernie ważnym i to sprawiało, że spowalniała ich ucieczkę. Zatrzymała się na jednej z piaskowych dróg, która prowadziła w głąb lasu, poza granicami ziemi należącej do Llenada, i się odwróciła.
   Biały wilk na tle płonących budynków wyglądał przerażająco. Ogień trawił dosłownie wszystko i wszystkich; do jej uszu nawet z takiej odległości dobiegały krzyki konających wilkołaków. Nikomu nie życzyła takiej śmierci i gdyby to od niej zależało, każdego z nich poczęstowałaby jedynie srebrnym nabojem. Uważała, że była to humanitarna śmierć w odróżnieniu od tego, co zgotował im Noctis.
Na samo wspomnienie wampira mimowolnie uniosła rękę do szyi, gdzie pod palcami wyczuła dwie małe dziurki i zaschniętą krew. Mimo wszystko Silas miał rację mówiąc, że wampiry z natury były egoistami. Działały na własną rękę i nie przejmowały się nikim innym prócz własną osobą. Teraz to wiedziała i żałowała, że nie odkryła tego o wiele wcześniej. W tamtej chwili, patrząc z oddali na ogień i migające światła wozów strażackich oraz policyjnych aut, przysięgła sobie, że jeśli kiedykolwiek natknie się na wampira bez słowa potraktuje go każdą bronią, do jakiej będzie miała dostęp. Tym bardziej, jeśli jej życiowe ścieżki znów splotą się ze ścieżkami Noctisa.
   I nagle ją olśniło. Wchodząc do tamtej sali, gdzie zastała rannego i zdziczałego wampira, była z Aminosem. Niosła na plecach jego osłabione ciało, ale kiedy się ocknęła, mężczyzna zniknął. Nie był w stanie chodzić o własnych siłach, więc nie mógł po prostu sobie pójść. Były jedynie dwa wyjścia: albo ktoś go zabrał, pozostawiając ją tam na pewną śmierć, albo... Znów spojrzała na wilka i wtedy zrozumiała. Od samego początku Sanguis jej mówił, że jego brat jest inny, niepowtarzalny. Że tylko dzięki eksperymentom z jego krwi będą w stanie coś osiągnąć. On był kluczem do wszystkiego. Był także zwierzęciem, które stało spokojnie kilka metrów przed nią i wciąż ją obserwowało. Jednak jego oczy wydawały się być ludzkie, jakby mimo formy, jaką przybrał, wciąż pozostawał sobą. Aminosem.
- Sądzę, że będziesz miał mi wiele do powiedzenia. - Powiedziała spokojnym tonem, choć serce waliło jej jak szalone. Wilk opuścił łeb, jakby wyrażał na to zgodę. - Wynośmy się stąd. Policja wpadnie na nasz trop prędzej czy później i wolałabym rozmawiać z nimi na swoim terytorium. Ubrana.
   Coś jakby parsknięcie wyrwało się z jego pyska, a chwilę później wilk podążał u jej boku, merdając ogonem niczym zadowolony z życia pies.

________________________________
Ech, życie, życie :) 
Oto przed wami przedostatni rozdział :P Mam nadzieję, że się cieszycie, o ile jeszcze tu jesteście. Święta minęły, zaczął się Nowy Rok, a z nim startuję z dalszą częścią opowiadania. A jak wena i czas pozwolą to może i pojawi się inny projekt. Na chwilę obecną mam jedynie pomysł i nic więcej. 
Pod koniec tygodnia, bądź na początku następnego, zakończymy tę część. I mam nadzieję, że kolejna sprowadzi na tego bloga więcej czytelników. 
See yaaa! :D