środa, 4 listopada 2015

- Go -

- To czyste szaleństwo! - Wrzasnął Aminos, stając między Shelle a wyjściowymi drzwiami. - Co w ciebie wstąpiło, co cholery?!
   Po raz ostatni Shelle poprawiła przytroczone do ud i przedramiona noże, po czym odruchowo wygładziła lateksowy kostium na brzuchu. Od czasu jej "choroby" minęły zaledwie dwa tygodnie. Przez cały ten czas intensywnie trenowała, wypalała jedną paczkę papierosów za drugą, i znów trenowała. Była w formie, wiedziała to. Mogła wrócić do pracy. Miała zamiar pokręcić się w okolicy nocnych klubów, gdzie zazwyczaj aż roiło się od wampirów, i poczekać na odpowiednią okazję. Wybijanie krwiopijców weszło jej w krew i przynosiło ukojenie.
- Zejdź mi z drogi. - Powiedziała ostro, rzucając mu groźne spojrzenie.
- Albo co? Odprawisz mnie, jak tego wampira? - Po raz pierwszy od ich spotkania, widziała go w takim stanie. Rzadko kiedy tracił nad sobą panowanie, a już na pewno nie używał wulgaryzmów. To ją zaskoczyło. Uniosła brwi. - Co się z tobą dzieje, Shelle?
- O to samo mogłabym zapytać ciebie. Diabeł w ciebie wstąpił.
Podszedł do niej i położył jej dłonie na ramionach. Akihito stał za jego plecami, starając się nie zwracać na siebie uwagi, co dobrze mu wychodziło. Zauważyła, że odkąd trafił do jej domu bardzo zżył się z jej przyjacielem. Niemalże nie odstępował go na krok.
- Martwię się o ciebie. Odkąd Noctis zniknął...
   Nie dała mu dokończyć. Na samo wspomnienie o wampirze, przeszedł ją dreszcz. Wywinęła się z uścisku Aminosa i w mgnieniu oka znalazła się na zewnątrz. Słyszała za sobą jego wrzaski i przekleństwa, ale to jej nie zatrzymało. Wskoczyła do auta i odjechała spod domu zanim zdążył zareagować.

***
Klub Luna tętnił życiem i przywoływał niechciane wspomnienia. Z trudem zmusiła się, by przekroczyć jego próg, zaraz po tym, jak ochroniarz odebrał jej całą broń. Zupełnie o tym zapomniała. Weszła do środka i wciągnęła powietrze. Roiło się tam od wampirów i wilkołaków, a także istot, których nie potrafiła nawet nazwać, a co dopiero zidentyfikować. Rozgrzane i spocone ciała zlewały się na parkiecie w jedną całość. Masa ludzi i nieludzi, którzy oddawali się rozkoszy. Dobrze pamiętała swoje zniesmaczenie, kiedy pojawiła się tu po raz pierwszy. Nie była w stanie na to patrzeć. Teraz było jej wszystko jedno.
   Z trudem przedarła się przez tłum i usiadła na jednym z wolnych barowych stołków. Młody barman posłał jej szeroki, oszałamiający uśmiech, ale jego ręka zadrżała, kiedy wycierał kufel. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi i zamówiła wódkę z lodem. Chciała poobserwować, a później przyczaić się w okolicy klubu i odreagować. Drinka podał jej ktoś zupełnie inny. Spojrzała na starszego mężczyznę, którego oczy w odcieniu miodu, przepełnione były mądrością. Chwyciła za szklankę, a kiedy jego dłoń ostrożnie przykryła jej palce, zesztywniała. Poznawała ten rodzaj magii. I nienawidziła go z całego serca. Nekromanci ją przerażali. Nie cofnęła jednak dłoni.
- Nikomu nie dzieje się w naszym klubie krzywda. - Powiedział powoli z ojcowskim uśmiechem. Mimo huku muzyki i gwaru tańczącego i śpiewającego tłumu, dość dobrze go słyszała. - Kierujemy się własnymi prawami, ale żadna z ras nigdy nie jest pokrzywdzona. Ludzie, którzy tu przychodzą, wiedzą na co się piszą. I nie są do niczego zmuszani.
   Zamrugała zaskoczona.
- Czy ja wyglądam ci na pieprzonego glinę, że mi to wszystko tłumaczysz?
- Wyglądasz mi na Wendetę. - Wzruszył ramionami i zaczął beznamiętnie czyścić ladę, która wcale tego nie potrzebowała.
- Kogo?
- Rudowłosą kobietę, która postawiła sobie za cel wyeliminowanie wampirów. Dość popularną od pewnego czasu.
   Uniosła brwi. Tego się nie spodziewała.
- Skąd w ogóle taki pomysł? Po prostu przyszłam do klubu.
- Uzbrojona po zęby i w lateksowym stroju. - Mrugnął do niej porozumiewawczo. - Zupełnie jakbyś przykleiła do siebie informację: "Jestem Wendetą. Jak mnie wkurzysz to cię sprzątnę."
Parsknęła śmiechem i upiła łyk swojego drinka.
- Jeśli cię to podniesie na duchu, obiecuję, że nikogo nie zabiję. - Powiedziała, dodając w duchu: "Przynajmniej nie na terenie klubu".
- To, co zrobisz po wyjściu stąd to twoja sprawa, ale tutaj daj sobie na wstrzymanie.
   Posłał jej ostatni szczery i pokrzepiający uśmiech, po czym wrócił na swoje miejsce na drugim końcu pomieszczenia. Zdenerwowany młody barman wrócił do pracy, unikając jej spojrzenia. Prawie go pożałowała. Ręce drżały mu tak mocno, że z trudem utrzymywał kufel. Westchnęła i odwróciła się do niego plecami. Wygłupiła się przychodząc do klubu w takim stroju, ale kiedy wychodziła z domu nie miała zamiaru wchodzić do środka. Od dłuższego czasu omijała to miejsce szerokim łukiem i nie do końca wiedziała, dlaczego w ogóle tu przyszła.
   Leniwym wzrokiem potoczyła po sali, przyglądając się tłumowi. Ludzie mieszali się z wampirami i wilkołakami zupełnie się tym nie przejmując. Tak, jakby nie miało dla nich najmniejszego znaczenia to, że za chwilę mogą się stać żywą przekąską albo inkubatorem dla szczeniaków. Wzdrygnęła się na samą myśl. Po raz kolejny pożałowała, że tak potoczyło się jej życie. Mogła skończyć studia i udać się do najnormalniejszej pracy. Mogła biegać po klubach i cieszyć się z randek, jeśli w ogóle by się na nie zdecydowała. Mogła być jedną z tych rozanielonych kobiet, które w rękach wampirów czy wilkołaków wyśmienicie się bawiły i czerpały z życia pełnymi garściami. Zamiast tego była Wendetą. Niemalże prychnęła śmiechem w szklankę. Kto wymyślił jej tak durny pseudonim? Kiedy gorączkowo poszukiwała Noctisa wmawiała sobie, że skończy z tym jak tylko go znajdzie. Teraz chciała mordować, by odreagować i zagłuszyć ból po jego odejściu. Przecież nie znaczył dla niej tak wiele. Znali się dość krótko, współpracowali ze sobą, o mało co nie poszli do łóżka. Tylko tyle. Dlaczego więc dręczące ją wyrzuty sumienia zaprowadziły ją do klubu Luna, gdzie po raz pierwszy miała okazję z nim na spokojnie porozmawiać? Może podświadomie liczyła na to, że go tu spotka. Odepchnęła od siebie tą myśl i haustem wypiła drinka. Kiwnęła na młodego barmana, który automatycznie dolał jej wódki i nawet wrzucił do szklanki listek mięty. Podziękowała mu uśmiechem.
   Minuty mijały, a upojenie alkoholowe ledwo jej dotknęło. Piła jednego drinka za drugim, ale najwyraźniej moc Noctisa, która wciąż siała spustoszenie w jej organizmie, nie pozwalała jej się upić. Czuła tylko lekkie łaskotanie. Przyglądanie się ludziom tylko wzmogło w niej chęć zabawy. Odstawiła pustą szklankę na stół i ruszyła na parkiet. Do licha z jej wszystkimi planami! Miała okazję odreagować w zupełnie inny sposób i nie zamierzała jej zmarnować. Nie potrzebowała partnera, by tańczyć. Kiedyś, jeszcze na studiach, robiła to regularnie. Nim się zorientowała, jej ciało samo poddało się ciężkiemu basowi. Zataczała kręgi biodrami, dając upust wszelkim emocjom. Zamknęła nawet oczy i całkowicie się rozluźniła. Przez dobrych kilka minut tańczyła sama, czuła jedynie, że inni ludzie się o nią ocierają. Ktoś nawet chwycił ją za pośladek, ale za nim zdążyła zareagować, natarczywa dłoń zniknęła. Ktoś stanął za jej plecami i objął ją w pasie. Twarda klatka piersiowa stanowiła oparcie dla jej pleców. Nie przestając się poruszać, chwyciła mężczyznę za biodra i nadała mu własny rytm. Poddał się bez żadnego sprzeciwu, a jego dłonie delikatnie masowały jej brzuch. Odchyliła lekko głowę.
- Bez gryzienia i płodzenia szczeniaków. - Rzuciła z lekkim uśmiechem, na co mężczyzna się roześmiał.
   Miał miły tembr głosu, który odbił się echem w jej głowie.
- Jeśli zmienisz zdanie, jestem tuż za tobą.
   Odwróciła się do niego powoli i zarzuciła mu ręce na szyję, wlepiając wzrok w jego niebieskie oczy. Ten kolor kojarzył jej się z zimowym niebem w Montanie. Była tam kiedy zaczynała dopiero swoją przygodę z bronią i mordowaniem na zlecenie. Miło wspominała tę podróż, a jego oczy, w dokładnie tym samym odcieniu co niebo, które najlepiej zapamiętała, kusiły do grzechu. I byłoby na prawdę wspaniale, gdyby jej partner nie był kolejnym wampirem. Nie miała jednak tyle szczęścia. Mimo tego, nie przestawała tańczyć, przywierając do niego mocniej. Jego dłonie chwyciły ją mocno za pośladki i przycisnęły do siebie, jakby chciał, by wtopiła się w jego ciało. Zamarła, ale tylko na chwilę. Zadowolony uśmiech rozkwitł na jej twarzy, a wzrok spoczął na jego ustach. Miały malinowy odcień i były pełne, jakby stworzone do długich i namiętnych pocałunków. Musiała przyznać, że był przystojny. Nawet bardziej niż Noctis, ale nie miał tego czegoś, co sprawiało, że na samą myśl o nim miękły jej kolana. Skarciła się natychmiast w myślach. Kiedy stała się niezrównoważoną hormonalnie nastolatką?
   Wampir, który przedstawił się jako Benito, miał w sobie tyle z prawdziwego Włocha, iż niemalże czuła zapach oliwnego gaju. Pozwoliła, by jego ręce błądziły po jej ciele, chociaż na długo nie zatrzymywały się w jednym miejscu. Subtelnie jednak omijał strefy erogenne, jakby czekał na zaproszenie do dalszej zabawy, która powinna się odbyć za zamkniętymi drzwiami sypialni. Nawet taka myśl przemknęła jej przez głowę, ale szybko ją odpędziła.
Zanim jednak zdecydowała, co dalej, ktoś gwałtownie szarpnął ją za rękę, wyrywając z objęć przystojnego Włocha. Zaklęła, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku i szykując się do ataku. Zamarła jednak, kiedy napotkała spojrzenie ametystowych oczu. Przestała słyszeć muzykę, a nawet  bicie własnego serca. Co, do jasnej cholery, on tutaj robił?!
- Odejdź zanim zrobię ci krzywdę. - Syknął Noctis przez zaciśnięte zęby, spoglądając groźnie na wampira. - Nie żartuję.
Benito zerknął na nią kątem oka, zaciskając dłonie w pięści. Spodziewała się, że stanie w jej obronie, że będzie chciał ją mieć dla siebie, ale wampir jedynie sztywno skinął głową i po chwili zniknął w tłumie. Shelle jęknęła odprowadzając go wzrokiem. Nim zdążyła się zorientować, co się dzieje, Noctis ciągnął ją przez tłum. Obijała się o ludzi, obrzucając go w myślach najgorszymi wyzwiskami, ale nie stawiała oporu. Równie dobrze mogłaby szarpać się z ogromną skałą, a i tak nie byłaby w stanie przesunąć jej choćby o milimetr. Myślała, że wampir ciągnie ją w stronę łazienek, ale kiedy w ostatniej chwili skręcił za bar, zaczęła się niepokoić. Starszy barman skinął sztywno głową i wpuścił ich na zaplecze, gdzie muzyka wydawała się być jeszcze głośniejsza. Szarpnęła ręką, ale żelazny uścisk Noctisa nie pozostawiał jej żadnych złudzeń. Był w stanie zaciągnąć ją w każde miejsce w tym klubie bez względu na to, czy wyraża zgodę czy nie. Ciemny korytarz ciągnął się w nieskończoność, i kiedy chciała się odezwać, z ciemności wyłoniły się drzwi. Zdumiona popatrzyła, jak wampir otwiera je sprawnie i wepchnął ją do środka.
   Pobieżnie się rozejrzała i niemalże parsknęła śmiechem, kiedy uzmysłowiła sobie, że już wcześniej była w tym pokoju. Apartament Mac'a, lwołaka, który stał na ochronie przed wejściem, był iście królewską komnatą. Ściany miały złoty kolor z delikatnymi, czerwonymi akcentami, a piaskowy perski dywan, który sama mu kupiła w ramach przeprosin za zniszczenie poprzedniego, ledwo nosił ślady użytkowania. Pomieszczenie nie posiadało żadnego okna, ale za to na ścianie wisiał ekran imitujący panoramę chińskiego miasta nocą. Kolory lampionów i świateł były tak żywe, iż miało się wrażenie, że patrzyło się na prawdziwe miasto. Obrazy przedstawiające akty seksualne nadal wisiały na ścianach w ramach w kolorze brudnego złota, ale nie wydawały jej się gorszące. Nawet dodawały uroku temu miejscu. Jedyne, co się zmieniło, odkąd była w apartamencie ostatni raz, to kanapa stojąca pod ścianą. Mac wymienił ją na ten sam model w ciemnoczerwonym odcieniu, co współgrało z ogromnym łożem z baldachimem. Najwidoczniej krew nie chciała zejść z tapicerki albo właściciel uznał, że najwyższy czas pozbyć się stonowanych akcentów.
   Podeszła do kanapy i z uwagą popatrzyła w ekran, kątem oka obserwując krążącego po pokoju wampira.
- Co ty tu robisz, do cholery? - Warknął Noctis, przeszywając ją lodowatym spojrzeniem.
Zamknęła na chwilę oczy, biorąc głęboki oddech.
- Byłam w okolicy.
Zmrużył gniewnie oczy, uważnie ją obserwując. Była spięta, słyszał to w jej głosie, i niezadowolona, czemu wcale się nie dziwił. Zepsuł jej nie tylko zabawę z obcym wampirem, ale także odebrał radość z polowania. Był pewien, że wcale nie przypadkowo pojawiła się w klubie Luna. Na szczęście Mac był jednym z jego przyjaciół i błyskawicznie poinformował go o jej przybyciu.
- Nie próbuj mi wmawiać, że przyjechałaś się zabawić.
- Nie. - Odwróciła się w jego stronę i skrzyżowała ręce na piersi. - Nie wiem dlaczego tu jestem. Chciałam zapolować. Pomyślałam, że w którymś klubie na pewno będzie roiło się od wampirów, ale kiedy weszłam do środka... - Zawahała się, ale tylko na chwilę. Potrząsnęła głową, chcąc odgonić ponure myśli i twardo na niego spojrzała. - A ty jaką masz wymówkę?
- Żadnej. - Wzruszył ramionami robiąc ostrożny krok w jej stronę. Zmarszczyła brwi, ale nie zaprotestowała, więc zmniejszył dzielący ich dystans. - Mac do mnie zadzwonił.
   Mogła o tym pomyśleć wcześniej. Wiedziała, że się przyjaźnili, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że Mac byłby zdolny ściągnąć Noctisa do klubu jednym telefonem. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Przez tak długi czas kręciła się nocami po mieście i wybijała wampiry, by tylko dowiedzieć się czegoś o zniknięciu Noctisa, gdy tak na prawdę powinna przyjechać do klubu Luna. Najwidoczniej mężczyźni byli ze sobą w stałym kontakcie. Zmarnowała tyle nocy, gdy rozwiązanie było banalnie proste. Zaśmiała się ironicznie, ubolewając nad swoją głupotą.
- Mac przez cały czas wiedział, gdzie byłeś, prawda? - Musiała o to zapytać, a kiedy pokiwał głową, wzniosła oczy ku niebu. - Boże, ale ze mnie idiotka.
Lekki uśmiech wykrzywił jego usta.
- Czasem proste rozwiązania nie są tymi, których szukamy.
Kiwnęła sztywno głową.
- Dlaczego mnie tu zaciągnąłeś?
- Chciałem porozmawiać. - Wskazał kanapę, ale nie ruszyła się z miejsca. Westchnął ciężko i sięgnął po złoty dzban z winem. - Chyba możesz poświęcić mi kilka minut, prawda?
- Wydawało mi się, że już odbyliśmy rozmowę tego typu.
   Podał jej złoty kielich, uśmiechając się zachęcająco. Sięgnęła po niego, uważając, by nie dotknąć jego palców. Bała się reakcji własnego ciała. Od samego początku, od ich pierwszego spotkania, gdy posmakowała jego ust, miała nieodparte wrażenie, że był kimś ważnym w jej życiu. Z każdą kolejną minutą tylko utwierdzała się w tym przekonaniu, co ją przerażało. Nie chciała więcej na nim polegać ani tym bardziej się do niego zbliżać. Cofnęła się więc o krok, nie spuszczając z niego wzroku.
- Długo nad tym myślałem, Shelle. - Jego głos był cichy, ale stanowczy. - Zastanawiałem się, jak do ciebie dotrzeć, jak cię powstrzymać, jak uratować. Sądziłem, że najbezpieczniejsza będziesz, kiedy nie będzie mnie przy tobie. Mam wielu wrogów, Muszelko. Silnych i opętanych żądzą krwi. Najwidoczniej chcą dotrzeć do mnie przez ciebie, bo wiedzą, że jesteś moim słabym punktem. - Z gracją usiadł na kanapie, a jego głos stał się nagle dziwnie miękki. - Nie odszedłem po to, by cię zranić. Wydawało mi się, że to najlepszy sposób, by cię chronić. A to naznaczenie... Może i było aktem desperacji. Przeraziłem się, kiedy prawie bez życia przelewałaś mi się przez ręce, a to był jedyny sposób, jaki przyszedł mi do głowy. Jak już mówiłem, czasem proste rozwiązania nie są tymi, których szukamy. Mogłem po prostu nakarmić cię własną krwią, co przyspieszyłoby regenerację twojego organizmu, ale pomyślałem wtedy, że dzięki naznaczeniu będę w stanie wyczuć, kiedy zagraża ci niebezpieczeństwo. Zapomniałem jedynie, że jesteś nieprzewidywalna. - Posłał jej smutny uśmiech, a zielone ogniki zamigotały w jego oczach. - Nie spodziewałem się, że będziesz mnie szukać, a tym bardziej nigdy nie wpadłbym na to, że wytłuczesz sporą część mojego gatunku, prosząc się o śmierć.
   Upiła łyk wina, rozkoszując się jego słodkim smakiem. Analizowała każde jego słowo szukając ukrytego sensu. Wampiry nie działały pochopnie. Zwykle, gdy coś robiły, miały w tym swój cel, więc nie uwierzyła w gadkę o ratowaniu jej życia. Kryło się za tym coś jeszcze, ale nie była pewna, czy chciała poznać odpowiedź. Zagryzła wargi, bijąc się z myślami. Ciekawość zwyciężyła.
- Co ty z tego masz? - Zapytała, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Jego ciemne brwi powędrowały wysoko na czoło. - Ja mam cholernie dobrą moc, którą wykorzystuję do własnych celów. Ale co ty masz z naszego połączenia?
Uśmiechnął się lekko.
- Pewność, że nie wykorzystasz tej mocy, by mnie zabić. - Kiedy wytrzeszczyła na niego oczy, parsknął śmiechem. - Nie możesz mnie skrzywdzić, Muszelko. Nie zwalczysz ognia ogniem ani wody wodą.
- Sukinsyn. - Ona również się uśmiechnęła. - Wiedziałam, że nie robisz niczego z dobroci serca. Nie sądziłam jednak, że widzisz we mnie zagrożenie. Uświadomiłeś mnie wiele razy, że nie jestem w stanie wygrać tej walki.
   Coś w jego wyrazie twarzy się zmieniło. Oczy, chociaż ciemnie niczym noc, stały się głębsze, a zielone ogniki przybrały na sile. Ten widok ją zahipnotyzował. Wstrzymała oddech czując, jak jej serce bezlitośnie tłucze się w piersi. Nagle, mimo pitego wina, poczuła, że zaschło jej w gardle, a dziwne uczucie, które zaczęło ją obezwładniać od wewnątrz, rozprzestrzeniało się po całym ciele, pozostawiając po sobie palące nerwy. Zupełnie, jakby w żyłach miała płynny ogień, a nie krew.
- Jesteś dla mnie większym zagrożeniem, niż początkowo sądziłem. - Powiedział w końcu, a jego głos odbił się echem w jej głowie. Wstrząsnął nią dreszcz. - A najgorsze jest to, że nie mogę się przed tobą dłużej bronić. I nie chcę.
   Za nim zorientowała się, co się dzieje, Noctis był już przy niej. Płomień w  jego oczach spalał ją od środka. Poczuła, jak odbiera jej kielich z winem i odstawia na szklanym stoliku. Nie była w stanie się ruszyć. Całe jej ciało napięło się w oczekiwaniu. Chwilę później wampir zamknął ją w swoich ramionach i powoli złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Kiedy ich wargi się połączyły, poczuła się tak, jak kilka miesięcy wcześniej, w ciemnym korytarzu klubu. Przeraziła się, kiedy dotarło do niej, że tamtego dnia kierowała nią żądza i namiętność bijąca z tłumu bawiących się w ludzi, którą wyczuwała za pomocą empatii, a w tym momencie kierowało nią jej własne pożądanie. Pożądanie, które wybuchło wewnątrz niej, niczym pożar, i trawiło jej ciało z niszczycielską siłą. Odwzajemniła nieśmiało pocałunek i w tym momencie przepadła. Pozwoliła, by emocje nią zawładnęły. Wpiła się w jego usta, wplatając dłonie w jego jedwabiste włosy, i przylgnęła doń całym ciałem. Nie chciała być bierna, ale Noctis był tym, który dominował. W jednej chwili rozpinał jej lateksowy kombinezon, a w następnej położył na ogromnym łożu. Nie miała pojęcia, kiedy ją podniósł i zaniósł do sypialnianej części apartamentu. Przez chwilę widziała złoty baldachim, skupiając się na nierównym rytmie swojego serca. Noctis zawisł nad nią, patrząc jej głęboko w oczy, jakby nie do końca był pewny, czy postępuje słusznie, co ją zmroziło. Wstrzymała oddech, a strach ugrzązł jej w gardle.
- Shelle? - Jego obecność ją przytłaczała.
- Tym razem nie odchodź, dobrze? - Wyszeptała, czując jak pod powiekami zbierają jej się łzy.
Pogłaskał ją pieszczotliwie po twarzy, posyłając najbardziej seksowny uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała.
- Nigdzie się nie wybieram. - Odparł miękko i znów ją pocałował.

____________________
   W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że dużo czasu i energii kosztowało mnie przeskoczenie z jednego opowiadania w drugie, ale chyba całkiem dobrze sobie poradziłam. Minie trochę czasu zanim do tego przywyknę.
   Jeśli ktoś jeszcze nie przeczytał adnotacji w aktualnościach informuję, że na Demonic Heart także jestem dostępna. Wprowadzam powoli w życie kolejne opowiadanie. I serdecznie zapraszam.

piątek, 16 października 2015

- Shi -

   Shelle poprawiła przeciwsłoneczne okulary, które co chwila zjeżdżały jej na czubek nosa, i wzięła głęboki oddech.
Wydawało jej się, że znajduje się w raju. Piasek na plaży był niemalże śnieżnobiały, a woda przejrzysta i lazurowa. Stała w niej zanurzona po pas, rozkoszując się jej ciepłem, i przyglądała się młodemu mężczyźnie, wesoło bawiącym się z psem. Zmarszczyła brwi, chociaż z jej twarzy nie schodził uśmiech. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że bielusieńkie zwierze, którego sierść niemalże zlewała się z cudownym piaskiem, wcale nie jest psem, a potężnym i pięknym wilkiem. Czuła, że jest jej bliski, jakby należał tylko do niej, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd się wziął i co ich łączyło. Młody mężczyzna upadł na piasek śmiejąc się głośno i próbował zepchnąć z siebie zwierzę. Jego śmiech zawibrował gdzieś w jej wnętrzu, wywołując przyjemne ciepło.
   Chłodna woda uderzyła falą w jej plecy, jakby chciała jej coś uzmysłowić. Wzdrygnęła się lekko, a jej ciało pokryło się gęsią skórką. Coś w powietrzu się zmieniło, zupełnie jakby zrobiło się chłodniej, a słońce schowało się za ciemnymi chmurami. Mężczyzna z wilkiem zniknęli, plaża była całkowicie pusta. Rozejrzała się i zawołała. Nie zrozumiała sensu własnych słów, ale kiedy spróbowała wrócić na brzeg, ze strachem stwierdziła, że nie może się ruszyć z miejsca. Kolejna chłodna fala uderzyła ją w kark. Miała ochotę wrzeszczeć z przerażenia.
   Zamiast tego spojrzała w dół, w przejrzystą wodę, i zamarła. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu,a  serce przyspieszyło. Czuła jakby czyjeś dłonie zacisnęły się boleśnie na jej kostkach, chociaż niczego takiego nie dostrzegła. Widziała za to soczyście zielone oczy, utkwione w rozmazanym zarysie czyjejś twarzy. Oczy, które rozpoznawała, ale nie mogła sobie przypomnieć ich właściciela. Była w nich żądza zemsty i uraza tak wielka, że mogła kosztować ją życie. Szarpnęła się, ale to nic nie dało. Nogi nie ruszyły się nawet o milimetr.
- Shelle. - Ktoś wypowiedział miękko jej imię. - Shelle spójrz na mnie.
   Poderwała gwałtownie głowę i jej wzrok zatrzymał się na boleśnie znajomym mężczyźnie. Ametystowe oczy wwiercały się w nią z chłodnym dystansem, a wyciągnięta ku niej ręka dawała jej do zrozumienia, że powinna pójść w jego stronę. Jej serce i ciało rwało się do niego, chciała uciec od tych zielonych, przerażających oczy i zatonąć w jego ramionach, ale rozum nakazywał pozostać w miejscu. Nie powinna się do niego zbliżać. Nie po tym, co zrobił jej, kiedy widzieli się po raz ostatni. To on wpakował ją w to wszystko. To była jego wina, że teraz cierpiała. Tylko nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego.
Kolejna fala uderzyła w nią z jeszcze większą siłą, niemalże zwalając z nóg. Zachwiała się, z trudem utrzymując równowagę.
- Shelle, nie bądź głupia. Wróć.
   Przekrzywiła lekko głowę, nie odrywając od niego wzroku. Wróć? Ale dokąd? I skąd? Co się działo? Mężczyzna poruszył ręką, przypominając jej, że nadal na nią czeka.
- Rusz się, muszelko. - Miękkość jego głosu sprawiła, że zmiękły jej kolana. Wstrzymała oddech. - Czekam na ciebie na brzegu. Wystarczy kilka kroków.
   Nogi miała jak z ołowiu. Poruszyła nimi, zrobiła kilka kroków, ale dystans między nimi wcale się nie zmniejszył. Jęknęła i spróbowała jeszcze raz. Woda przybrała na sile, ciągnęła ją w głąb oceanu, chciała ją pochłonąć. Puściła się biegiem z krzykiem na ustach. Mężczyzna ruszył w jej stronę z zaciętym wyrazem twarzy. Na jego czole perlił się pot, a oczy były przepełnione bólem. Wyciągnęła ku niemu ręce, a ból po uderzeniu fali wycisnął jej z ust jego imię. Jak ono brzmiało? Nie mogła sobie przypomnieć, nie usłyszała w ryku fal własnego głosu, ale je znała. Błąkało się po jej umyśle.
   Kiedy jej chłodne palce zacisnęły się na jego dłoni, wewnątrz niej rozlało się przejmujące ciepło, które niemalże wypalało jej wnętrzności. Przywarła do niego całym ciałem, wbijając mu paznokcie w plecy tak mocno, aż pociekła krew. Mężczyzna zamknął ją w mocnym uścisku i wtulił twarz w jej włosy. Pachniały słoną wodą i słońcem, a także czymś wrogim. Niemalże widział jak ciemne macki odrywają się od jej pleców i znikają w bezkresnej toni. Powoli wziął ją na ręce i ruszył wgłąb plaży, zostawiając za sobą rozwścieczoną wodę i wroga, którego za wszelką cenę musiał dopaść.

***

   Pierwszy oddech niemalże wypalił jej płuca. Czuła się tak, jakby przez dłuższy czas w ogóle nie oddychała, jakby jej ciało umarło, a ona nagle wróciła do życia. Jęknęła, przekręcając na bok głowę, i otworzyła oczy. Widok ametystowych tęczówek, silnie się w nią wpatrujących, przyprawił ją o szybsze bicie serca. W pierwszym odruchu chciała sięgnąć po sztylet, który zawsze miała pod poduszką, ale ręce miała jak z ołowiu. Mięśnie paliły ją żywym ogniem. Kiedy się nie ruszała, ból był całkiem znośny.
- Na bogów, Shelle... Shelle...
Czyjaś twarz wtuliła się w jej rozpalone ciało. Rozpoznała jego zapach zanim zdążyła oderwać wzrok od Noctisa. Przełknęła ślinę i zwilżyła spierzchnięte usta. Dopiero za drugim razem udało jej się cokolwiek wyszeptać.
- Mam nadzieję, że nie zagryzłeś kruka.
Aminos parsknął śmiechem, Wziął w drżące ręce jej dłoń i przyłożył sobie do wilgotnego policzka. Czyżby płakał? Zmusiła się do obrócenia głowy w jego stronę. Popatrzyła na jego kilkudniowy zarost i uśmiech wykrzywił jej usta.
-Zaniedbałeś się, przyjacielu. - Mruknęła, przymykając na chwilę oczy i gładząc go dłonią po policzku. - Weź się w garść.
Pokiwał jedynie głową, a po policzkach znów popłynęły mu łzy. To było przyjemne zaskoczenie. Aminos był dla niej kimś więcej niż uratowaną istotą, którą się zaopiekowała. Sporo czasu zajęło im nawiązanie więzi, ale kiedy się udało, wiedziała, że nie straci w nim przyjaciela z byle powodu. Mężczyzna nachylił się nad nią i oparł swoje czoło o jej. Przez chwilę po prostu wdychał jej zapach.
- Cieszę się, że wróciłaś. - Powiedział cicho, po czym ucałował jej czoło i się odsunął. - Akihito niemalże wypłakał sobie oczy.
Uśmiechnęła się. Teraz zrozumiała dlaczego widziała na tamtej plaży młodego mężczyznę bawiącego się z wilkiem. Samo wspomnienie sprawiło, że strach objął całe jej ciało. Z trudem przełknęła ślinę. Chłodna dłoń Noctisa opadła na jej czoło i odgarnęła mokre włosy.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy, muszelko. Znajdę go i zapłaci za to, co zrobił.
   Patrzyła w jego ametystowe oczy. Chciała mu powiedzieć wiele rzeczy. Zaczynając od tego, że wie, kto za tym stoi, a kończąc na owyrzutach, jakie długo w sobie trzymała. Zmrużyła gniewnie oczy i przełknęła głucho ślinę.
- To jeszcze nie koniec. - Powiedziała chłodno. - Mamy sobie wiele do powiedzenia. I wyjaśnienia. Uratowanie mi życia niczego między nami nie zmieniło.
Pokiwał głową ze smutnym wyrazem twarzy.
-Wiem o tym, ale to nie jest czas ani miejsce na takie rozmowy. Może kiedyś...
- Kiedyś? - Prychnęła czując, że gniew wraca jej siły. Powoli uniosła się na łokciach, co sprawiło, że wampir wstał. - Żebyś znów miał czas zniknąć na dobre?
- Nigdzie się nie wybieram. - Był stanowczy i... zdystansowany. - Kiedy całkowicie wrócą ci siły nadal tu będę. W tym pokoju. Obok ciebie.
   Ze świstem wypuściła powietrze. W głębi serca chciała mu wierzyć, pragnęła by został, ale coś jej podpowiadało, że tacy ludzie nigdzie zbyt długo nie zagrzewają miejsca. Wywróciła oczami i opadła na poduszki. Aminos ścisnął pocieszająco jej dłoń.
- Zatrzymam go dla ciebie. - Powiedział cicho, czym przykuł jej uwagę. - Jeśli będzie trzeba, siłą. A jeśli zniknie, Akihito jest w stanie ściągnąć go z powrotem.
   Tengu. Mistyczna istota, którą udało jej się uratować z rąk prześladującego ją wampira. W sumie, sama się o to prosiła, prawda? Wdarła się do jego domu, poczęstowała go srebrną kulą, a później wykradła mu to, czego tak pilnie strzegł. Chociaż, jakby się nad tym dłużej zastanowić, wcale mu na nim nie zależało. Pozwolił jej go wykraść, a później ją ukarał. I czerpał z tego niesamowitą przyjemność. Widziała to w wodze, w jego oczach. Zacisnęła mocno zęby i gwałtownie usiadła. Z trudem stłumiła jęk. Całe jej ciało było odrętwiałe, a każdy ruch sprawiał ból. Wytrzyma to. Wytrzymała o wiele więcej. Postawiła nogi na podłodze, ale nie odważyła się wstać. Przeczuwała, że nie zdoła samodzielnie stanąć, a nie miała zamiaru prosić ich o pomoc. Wystarczająco odarła się z dumy.
- Nie forsuj się. - Ostrzegł ostro Noctis, robiąc krok w jej stronę, ale wystarczyło, by na niego spojrzała, by się zatrzymał. - Co chcesz przez to osiągnąć? - Warknął. - Chcesz paść z wycieńczenia? Umrzeć nam na rękach?!
- Gdyby nie twoje nieczyste zagrania... - Zawiesiła głos, próbując się uspokoić. Wzięła głęboki oddech. - Nie. Odbędziemy tę rozmowę teraz żebym nigdy więcej nie musiała do tego wracać. - Wbiła w niego ostre spojrzenie. - Wysłucham tego, co masz mi do powiedzenia. Później ty zrobisz to samo. I znikniesz z mojego życia raz na zawsze.
   W pokoju zapanowała cisza tak przerażająca, że aż dzwoniło jej w uszach. Aminos poruszył się niespokojnie, po czym ucałował po raz ostatni jej czoło i mrucząc coś o przygotowaniu dla niej posiłku, wymknął się z pokoju. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Shelle przystąpiła do ataku.
- Chcę wiedzieć, co mi zrobiłeś.
- Naznaczyłem cię. - Odpowiedział, a jego głos zdawał się być wyprany z emocji. To zabolało ją bardziej niż słowa, które usłyszała. - W rzadko praktykowany sposób. Zapewniłem ci swoistą ochronę.
- Dlaczego?
Skrzyżował ręce na piersi, nie spuszczając z niej chłodnego spojrzenia. Wydawał się być zupełnie innym mężczyzną niż ten, którego poznała.
- Bo tak należało zrobić. Wplątałem cię w niebezpieczną sprawę, wykorzystałem w celu zaspokojenia głodu i zregenerowania mocy. Pomyślałem, że powinienem w jakiś sposób ci się za to zrewanżować.
   Poczuła ukłucie zawodu. A czego innego oczekiwała? Wyznania? Skarciła się w myślach i zmusiła do złośliwego uśmiechu.
- Chcesz mi wmówić, że zrobiłeś to z rozsądku i dobrego serca? - Ostra nuta w jej głosie była dla niej takim samym zaskoczeniem, jak dla niego, ale nie dała po sobie niczego poznać. - Gdyby każdy wampir postępował w ten sam sposób, nie byłoby z wami żadnego problemu. Ludzie by się zabijali, by tylko móc służyć wam tętnicami.
- Do czego zmierzasz?
Wychyliła się w jego stronę, ignorując ból w napiętych mięśniach.
- Do motywu.
- Uważasz, że powinien jakiś istnieć?
- Uważam tylko, że żaden wampir nie jest zdolny do poświęceń, jeśli nie ma z tego żadnych korzyści.
   Zmrużył gniewnie oczy, zaciskając dłonie w pięści.
- Najwidoczniej nic nie wiesz o moim gatunku. - Wycedził przez zaciśnięte zęby, na co wzruszyła ramionami.
- I nie wiele mnie to obchodzi. Chcę tylko byś to cofnął. Nie potrzebuję twojej ochrony. Do tej pory świetnie sobie radziłam.
- Radziłaś sobie właśnie dzięki mojej mocy. - Odparł ostro i zrobił krok w jej stronę. - Korzystałaś z niej wybijając mój gatunek. Robiłaś wszystko, bym cię odnalazł. A kiedy już tu jestem, każesz mi zniknąć ze swojego życia? Jaki więc cel miała ta cała zabawa? Narażanie życia?
   Dlaczego to robiła? Nie miała pojęcia. Wmawiała sobie, że po prostu chce poznać prawdę; że chce się dowiedzieć jakimi kierował się motywami, kiedy umożliwił jej korzystanie z jego mocy. Teraz, kiedy już wiedziała, wolałaby nigdy go nie odnaleźć. Ale skąd on się, u licha, wziął w jej domu? Kto go sprowadził i jak tego dokonał? Odpowiedź przyszła z prędkością światła. Tengu. Sama chciała go wykorzystać w ten sposób. Najwidoczniej kiedy straciła przytomność, Aminos zrobił to za nią. Nie wiedziała, czy powinna mu być za to wdzięczna, czy raczej wściekła. Pokręciła jedynie głową, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Poczuła, że Noctis ostrożnie się do niej zbliża. Kiedy na niego spojrzała, gorzko tego pożałowała. Serce zaczęło jej bić niebezpiecznie szybko, a przed oczami stanęła scena z jej sypialni, kiedy oboje stracili nad sobą panowanie i niemalże wylądowali w łóżku. Och, kogo ona oszukiwała? Wylądowali w łóżku, ale przezorny wampir szybko się z niego wymiksował. Poczuła, że na samo wspomnienie oblewa się rumieńcem. Noctis, jakby czytając jej w myślach, zatrzymał się w pół kroku i posłał jej oskarżające spojrzenie.
- Nie powinnaś do tego wracać. To nie jest odpowiedni czas, by...
- Nigdy nie był. - Wtrąciła, czując, że musi zacząć się w końcu bronić. - Jesteś tym, kim jesteś. Uciekłeś dla naszego wspólnego dobra. I jestem ci wdzięczna z tego powodu.
   Przez chwilę miała wrażenie, że Noctis eksploduje. Jego ciało zadrżało z gniewu,a dłonie zacisnęły się w pięści.
- Zostawiłem cię, bo musiałem odpowiedzieć na wezwanie. - Powiedział ostro. - A nie dlatego, że jest z tobą coś nie tak. I żałuję, że musiałem zniknąć właśnie w tamtej chwili.
   Nie wiedziała dlaczego, ale mu wierzyła. Mimo wszystko zdobyła się na lekceważące wzruszenie ramion i znów wyjrzała przez okno.
- To już nieważne. - Westchnęła. - Czy jest jakiś sposób na to, byśmy nigdy więcej nie weszli sobie w drogę?
- Mam odejść? Tego właśnie chcesz? - Całkowicie wytrącony z równowagi stanął nad nią i chwycił ją mocno za ramiona. Syknęła, kiedy sprawił jej ból, ale nic nie powiedziała. Pokiwała jedynie głową, co wywołało jeszcze gorszą reakcję. - Igrałaś ze śmiercią starając się zwrócić na siebie moją uwagę tylko po to, by kazać mi zniknąć z twojego życia raz na zawsze?!
   Chciała odwrócić wzrok, ale jego oczy ją hipnotyzowały. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.
- Kiedyś powiedziałeś mi, że nie zależy mi na własnym życiu. - Mruknęła, starając się nie patrzeć na jego usta. - Miałeś rację. Nie zależy mi. Ale zależy mi na osobach, które obiecałam chronić. Dla nich wstaję każdego kolejnego dnia i robię swoje. Z pomocą twojej mocy czy bez niej, nadal będę to robić. - Przełknęła cicho ślinę. - Ale nie poradzę sobie, jeśli będziesz w pobliżu.
   Ostatnie zdanie wypowiedziała praktycznie szeptem. Bała się jego reakcji i swojej własnej. Do tej pory wmawiała sobie, że chce go odnaleźć tylko po to, by się na nim zemścić za wyrządzone krzywdy. Ale z każdą kolejną informacją, która go do niego zbliżała czuła, że kryje się za tym coś więcej. Tłumiła to. Walczyła. Jak można darzyć uczuciem wampira, którego znało się tak krótko? To było niedorzeczne. Musiała odzyskać panowanie nad własnym, do tej pory ułożonym, życiem.
- Dlatego chcę żebyś odszedł. - Dodała po chwili, zbierając w sobie całą odwagę. - Raz na zawsze.
   Jej słowa zawisły w powietrzy niczym noże. Czekała na jego reakcję. W głębi duszy chciała by się nie zgodził, by walczył, by okazał jej odrobinę ciepła. Nie zdziwiła się jednak, kiedy jego dłonie się cofnęły, a on sam ruszył w kierunku drzwi.
- Nie rozumiem po co było to wszystko. - Rzucił krótko, trzymając rękę na klamce. - Nie pakuj się więcej w żadne kłopoty.
   Drzwi zamknęły się za nim cicho, a wraz z nimi jej serce. Przełknęła łzy i zacisnęła dłonie na kołdrze. Będzie zdrowa. I silna. Wróci do formy najszybciej jak się da. A kiedy to się stanie, zatłucze każdego nieumarłego, jakiego spotka na swojej drodze.

____________________

Dziś dość krótko. Może dlatego, że strasznie pochłonęła mnie praca nad kolejnym opowiadaniem. Oczywiście nie zaniedbam tego i nadal będę pisała, ale koncepcja, która zrodziła się pewnej nocy w mojej głowie, po prostu musiała zostać przelana na papier... w formacie cyfrowym.
Bogom niech będą dzięki za telefony wyposażone w Office! ^^

poniedziałek, 5 października 2015

* San *

   W środku nocy obudził ją przeraźliwy krzyk.
Gwałtownie usiadła na łóżku, przyciskając dłoń do klatki piersiowej. Serce waliło jej jak oszalałe, jakby chciało wydostać się na zewnątrz i najzwyczajniej w świecie uciec. Kilka sekund później drzwi od jej sypialni otworzyły się, z hukiem uderzając w ścianę. Rozbudzony Aminos wpadł do środka niczym burza, uważnie jej się przyglądając. Zaraz za nim wkroczył tengu, przecierając zaspane oczy.
- Co wy tu robicie? - Warknęła, starając się uspokoić serce głębokimi oddechami.
- Wrzeszczałaś. - Aminos zapalił małą lampkę, stojącą obok łóżka na nocnej szafce i spojrzał jej w oczy. - Wszystko z tobą w porządku?
- Nie jestem pewna...
   Nie mogła opanować tego kołatania. Ciało zupełnie nie chciało jej słuchać, jakby kierowało się własnym rozumem. Zaklęła. próbując wyplątać się z pościeli. Kiedy postawiła stopy na chłodnej podłodze, świat wokół niej zawirował. W jednej chwili patrzyła na swoje stopy, które ślizgały się po podłożu, a w następnej widziała już tylko twarz przyjaciela, który w porę uchronił ją przed upadkiem. Chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego obróciła się w jego ramionach i zwymiotowała krwią. Metaliczny posmak drażnił jej gardło. Ciało paliło żywym ogniem.
- Na wszystkich bogów, co z tobą?!
   Nie była pewna czyje to były słowa. Świat wciąż wirował nawet wtedy, gdy Aminos położył ją delikatnie z powrotem do łóżka. Nie mogła pozbyć się uczucia, że nie powinna tam być. Powinna gdzieś iść, ale gdzie? Dokąd miała się udać? Coś jakby szeptało w jej umyśle, kusiło ją i przyciągało. Przerażona otuliła się ramionami i przekręciła na bok, wychylając głowę za ramę łóżka. Znów zrobiło jej się niedobrze, a kwaśny posmak wędrował w dół przełyku.
   Wydawało jej się, że słyszała czyjąś rozmowę. Jej strzępki z opóźnieniem do niej docierały, a słowa nabierały sensu. W końcu przypomniała sobie, że przecież nie mieszkała już sama. Chłodna dłoń opadła na jej czoło. Otworzyła oczy i wrzasnęła, starając się wyrwać z jego objęć. Nie pozwoli, by po raz kolejny na niej żerował. Rzucała się po łóżku, starając się trzymać go na dystans, ale kiedy opadła z sił, a oczy same się zamknęły, odetchnęła głęboko i zapadła w niespokojny sen.
- Coś ty zrobił? - Aminos popatrzył nieufnie na kruka, zaciskając pięści.
- Subtelnie zasugerowałem jej umysłowi, że powinien odpocząć. - Odparł kruk, ale widząc pytające spojrzenie mężczyzny, szybko się poprawił. - Uśpiłem ją. Odrobiną magii.
- Nie będzie zadowolona, kiedy się obudzi.
- Jeśli, a nie kiedy. - Akihito zsunął się z łóżka i popatrzył na kobietę ze smutkiem w oczach. - Ona umiera.
Przez kilka sekund Amionos patrzył na niego z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał sensu słów. W końcu coś do niego dotarło, bo brutalnie chwycił kruka za pomiętą koszulkę i wywlekł za drzwi. Kiedy je za sobą zatrzasnął, posłał Azjacie mordercze spojrzenie.
- Nie waż się nawet tak mówić. - Wysyczał, mocno nim potrząsając. - Cokolwiek jej dolega, poradzi sobie.
- Wybacz, że znów cię poprawię, przyjacielu, ale nie "cokolwiek" tylko "ktokolwiek". Mianowicie wampir, o którym nie chcecie przy mnie za dużo mówić. - Wyszarpał się z uścisku wilka i odsunął od niego na bezpieczną odległość. - Tam, skąd pochodzę, nie ma wampirów, ale będąc tutaj nauczyłem się o nich dość sporo. Zwłaszcza, jeśli chodzi o inkubowanie mocy. Ten, który pozostawił na niej swe piętno, właśnie ma spory problem albo nieświadomie pakuje w nią własną moc. Jej ciało tego nie wytrzyma.
    Aminos rzucił krótkie spojrzenie na drzwi i w ułamku sekundy podjął decyzję.
- Wiem, że nie miało to tak wyglądać, - przeniósł lodowaty wzrok na swojego kompana, - ale masz mało czasu, by go znaleźć. I zrobisz to teraz. Inaczej do niej dołączysz.
   Akihito prychnął, wzruszając ramionami.
- Wystarczyło poprosić. - Skierował się do salonu. - Ale ostrzegam, że to nie będzie ani łatwe ani przyjemne.

***

Przygotowanie salonu do rytuału zajęło im kilkanaście minut. Tengu rozrysował na podłodze dziwny wzór, którego Aminos nigdy wcześniej nie widział, i usiadł wewnątrz niego. Na kolanach ułożył sobie drewnianą miseczkę, a w dłoni trzymał nóż. Przez chwilę mruczał do siebie, kiwając się w przód i w tył, po czym dotknął czołem podłogi i tak już pozostał. Aminos miał wrażenie, że trwało to przeraźliwie długo, a każda cenna minuta oznaczała bliższy koniec Shelle. Miał ochotę podejść i kopnąć kruka, by ten się pospieszył. Zamiast tego odkaszlnął cicho. Do jego stóp potoczyła się miseczka.
- Potrzebuję krwi. - Szepnął Akihito, nie odrywając czoła od podłogi. - Jej krwi.
   Gdyby na szali nie stało życie jego wybawczyni, zapewne rąbnąłby mężczyznę tą miską w głowę. Zamiast tego wrócił do sypialni Shelle. Przez kilka sekund po prostu na nią patrzył. Jej skóra była przeraźliwie blada, na czole perlił się pot, a całe ciało skręcało się w konwulsjach. Przeprosił ją cicho kilka razy, nacinając jej dłoń, i z niepokojem patrzył jak krew powoli spływa do miseczki. Chwilę to trwało nim wypełnił ją do połowy. Ostrożnie opatrzył zadaną Shelle ranę i wrócił do salonu, gdzie nic się nie zmieniło, prócz powietrza. Miał wrażenie, że było go o wiele za mało w pomieszczeniu. Zgęstniało, mieszając się z magią, którą wyczuwał każdym porem swojego ciała. Niemalże widział iskry mocy kruka, które tańczyły nad jego głową. Niewiele wiedział o tych istotach. W końcu, kto by się przejmował "potworami" z innych kontynentów?
   Starając się nie nadepnąć na żadną linię i nie przekroczyć kręgu, podsunął krukowi miskę pod nos. Ten, nie przerywając monologu, którego słów Aminos nie rozumiał, ostrożnie wziął ją w obie ręce i wzniósł nad głowę, prostując plecy. Miał wrażenie, że rytuał, czy cokolwiek to było, trwało wieki. Przez dłuższy czas nic się nie zmieniało: Akhito ściskając mocno miseczkę w długich palcach, co chwila prostował się i skłaniał ku podłodze, dotykając czołem paneli. Każdy jego ruch był precyzyjny; nie uronił ani kropli krwi. W końcu umoczył w niej usta. Powoli i wyraźnie powiedział jeszcze kilka słów, odstawił miseczkę na podłogę i znów się pochylił. Kiedy jego zakrwawione usta spotkały się z podłożem, w pomieszczeniu eksplodowała nieokreślona energia, zdmuchując wszystko z półek, komody i stolika. Aminos przytrzymał się futryny, a jego oczy rozszerzyły się w szczerym zdumieniu. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widział.
   Pokój wypełnił się białym dymem, podobnym do tego, który Shelle zwykła wypuszczać z ust paląc papierosy, z tą różnicą, że nie śmierdział aż tak mocno i nie był taki gryzący. Tuż nad podłogą, w samym centrum okręgu, powietrze zdawało się gęstnieć i migotać. Z gęstniejącego dymu najpierw wyłoniła się noga, jakby makabrycznie oderwana od reszty ciała, ale chwilę później zmaterializowała się druga. Trwało to zaledwie kilkanaście sekund, ale efekt był piorunujący. Przez chwilę, nieznajomy wampir unosił się nad ziemią, jakby lewitował, co było dla niego samego nie lada szokiem, po czym powoli opadł na ziemię, jednak nie mógł się poruszyć. Nawet się nie rozejrzał. Mgła iskrzącego się pyłu opadła, powietrze się rozrzedziło, zniknęły też gorące podmuchy wiatru. Nastał prowizoryczny spokój. Cisza przed burzą.
   Wzrok Noctisa zatrzymał się na barczystym mężczyźnie, którego oczy ciskały pioruny. Zdążył zauważyć jego zaciśnięte pięści zanim postanowił się odezwać. Otrzepał idealnie skrojoną marynarkę z niewidzialnego pyłu i rozciągnął usta w fałszywym, zadowolonym uśmiechu.
- Cześć chłopcy*. - Przywitał ich, starając się rozluźnić napięte do granic możliwości mięśnie. - Powiedzcie mi, to wasze niedopatrzenie, że wezwaliście wampira zamiast demona czy już całkiem postradaliście zmysły? Niestety nie spełniam żadnych życzeń i nie zawieram umów.
   Akihito powoli podniósł głowę i niemalże wrzasnął. Z trudem pozbierał się z podłogi i wyskoczył z kręgu jak oparzony, nie przerywając żadnej linii. To było ich zabezpieczenie. Jego krąg działał niczym ochronny mur: póki sam na to nie pozwoli, wampir nie mógł wyjść poza jego granice.
Aminos zerknął na drżącego z wycieńczenia i strachu kompana, po czym zrobił krok w stronę wampira. Zatrzymał się jednak i rzucił porozumiewawcze spojrzenie tengu , który powoli i z ociąganiem pokiwał głową. To mu wystarczyło. Bez słowa rzucił się na wampira z pięściami. Pierwszy cios trafił Noctisa prosto w szczękę, na chwilę go ogłuszając, ale kiedy drugi minął się z jego czaszką, postanowił się bronić. Niewiele rozumiejąc, chwycił Aminosa za gardło i uniósł nad ziemią, unikając kontaktu z jego rękami, które próbowały go pochwycić. W końcu go od siebie odepchnął i nonszalanckim gestem poprawił marynarkę.
- Nie wiem, o co tu chodzi, ale wydaje mi się, że nie tak powinno się witać gości. Nawet tych niechcianych. - Burknął, przekrzywiając lekko głowę i przyglądając się Aminosowi. - Wyglądasz jakoś dziwnie znajomo...
- A na ile znajomo wygląda ci to? - Mężczyzna zamachał w powietrzy srebrnym sztyletem z rękojeścią w kształcie kła.
   Twarz Noctisa stężała, po czym oblał go zimny pot. Gdyby jego serce nadal biło, zapewne w tym momencie tłukłoby się jak oszalałe. Strach otulił go swoimi lodowatymi ramionami, wdzierając się do jego wnętrza. Dobrze znał ten sztylet. Sam podarował go Shelle kilka dni przed planowanym atakiem na siedzibę Sanguisa. Kobieta nigdy go nie używała. Trzymała go w sypialni, zwykle pod poduszką, co wtedy strasznie go rozbawiło. Teraz nie było mu wcale do śmiechu. Obrzucił pokój pobieżnym spojrzeniem i zorientował się, gdzie się znajdował. Wiele nocy spędził w tym salonie, dyskutując z Shelle o wszystkich aspektach życia. Teraz te czasy wydawały się być strasznie odległe.
   Wyciągnął rękę, jakby chciał sięgnąć po sztylet, ale w ostatniej chwili się wycofał. Nie spuszczał jednak z niego wzroku wciąż modląc się w duchu, że to po prostu głupi zbieg okoliczności. Albo kosmiczny żart. Nie spodziewał się, że dwoje nieznanych mu mężczyzn ściągnie go za pomocą magii do domu kobiety, którą ... No właśnie. Którą, co?
Zacisnął dłonie w pięści walcząc z zalegającą mu w gardle gulą. Bał się zapytać o cokolwiek, a z drugiej strony każdy fragment jego ciała żądał, by rzucić się jej na ratunek. Z trudem powściągnął emocje, chociaż kiedy się odezwał, jego głos dziwnie drżał.
- Gdzie ona jest? - Starał się brzmieć naturalnie, ale kiedy zauważył szczerze zaskoczoną minę stojącego przed nim mężczyzny zrozumiał, że nie za dobrze mu to wyszło. Skrzywił się, ale w spokoju czekał na odpowiedź. Aminos milczał. - Gdzie ona jest, do cholery?!
   Reakcją na jego krzyk była paniczna ucieczka Akihito. Nim się zorientowali, zniknął za drzwiami łazienki, którą zatrzasnął za sobą z hukiem. Aminos nawet nie drgnął, jakby wrzaski wampira nie robiły na nim żadnego wrażenia. Noctis potarł drżącą dłonią czoło.
- Jeśli coś jej zrobiłeś to przysięgam, na wszystkich bogów, że gorzko tego pożałujesz. - Spojrzał Aminosowi w oczy. - Już jesteś martwy.
- Z nas dwóch to ty jestes przedstawicielem umarlaków, a Shelle niedługo do ciebie dołączy, jeśli czegoś z tym nie zrobisz. - Kiedy wampir zrobił krok w przód, Aminos uniósł ręce w obronnym geście. - Nie jestem tym, za kogo mnie masz. Ostatni raz widzieliśmy się w rezydencji Aminosa, kiedy to brutalnie się na niej pożywiłeś i kazałeś mi się nią opiekować. Zrobiłem ile mogłem, ale teraz nie jestem w stanie za nią walczyć. Ona umiera, a ty jesteś tego powodem.
- Słucham? - Noctis popatrzył na niego wyraźnie zaskoczony,niewiele rozumiejąc. Pamiętał, że mówił wtedy do wilka, ale nie spodziewał się, że ten nadal będzie u jej boku.
- Nie obchodzi mnie w jakiej norze się do tej pory chowałeś, ale zdziwiłbym się, że nie słyszałeś o kilkutygodniowej krucjacie przeciwko wampirom. - Kiedy brwi Noctisa powędrowały wysoko na czoło, a w jego ametystowych oczach zalśnił ogień, Aminos pokiwał głową. - Shelle. To, co z nią zrobiłeś... Nie potrafię tego opisać. Wycięła w pień kilka procent twojej populacji tylko po to, by cię znaleźć. Zmieniłeś ją, a ta zmiana ją teraz zabija.
   Zapadła cisza. Ciężka i przytłaczająca. Noctis poruszył się nieświadomie, po czym z prędkością światła pobiegł w stronę jej sypialni. Kiedy wszedł do środka uderzył go odór stęchłej krwi, wymiocin i słonych kropli. Przysiadł na skraju łózka i, najdelikatniej jak potrafił, wziął ją w ramiona. Na jej twarzy malował się bezgraniczny ból, jakby mimo snu wciąż cierpiała katusze, a ciało co chwila drgało i sztywniało. Mokre od potu włosy przykleiły się do jej czoła i policzków, które jako jedyne miejsce na jej ciele, miało kolor. Była przeraźliwie blada, ale rozpalona, jakby trawiła ją gorączka, a jej usta były popękane i suche. Delikatnie przytulił ją do własnej piersi, szepcząc wprost w jej włosy. Przez kilka chwil po prostu z nią siedział w całkowitym bezruchu. Z zamkniętymi oczami liczył jej płytkie oddechy; starał się skoncentrować i uspokoić, chociaż coś wewnątrz niego rozpadało się na mikrocząsteczki. Musiał się wziąć w garść. Musiał. To była jego wina i tylko on mógł to naprawić. I nawet wiedział jak.
   Zerknął w stronę drzwi, gdzie w milczeniu obserwował go Aminos, i kiwnął na niego głową.
- Nienawidzić mnie możesz później, ale teraz zrobisz, co ci każę. - Powiedział ostrym tonem. - Masz zbić tę gorączkę i co jakiś czas zwilżać jej usta. Jeśli ci się uda, daj jej pić, ale pod żadnym pozorem nie wybudzajcie jej z tej śpiączki. Ból ją zabije, jeśli odzyska świadomość. Potrzebuję czasu.
   Odłożył ją delikatnie na łózko, po czym złożył na jej czole czuły pocałunek i skierował się do wyjścia.
- A ty dokąd?! - Zawołał za nim Aminos, stając w kuchni. - Przysięgam pijawko, że choćbym miał zajechać tengu na śmierć, wymaluje te hieroglify jeszcze raz i ściągnę cię tu z powrotem!
   Noctis zatrzymał się w pół kroku. Powoli zerknął przez ramię, obrzucając mężczyznę chłodnym spojrzeniem. W jego oczach, niczym kaskada, przelewały się uczucia, a głos był przepełniony smutkiem.
- Nie będziesz musiał. Sam wrócę.
   Po tych słowach jego sylwetka zamigotała i rozpłynęła się w powietrzu.

____________________________
* Ku czci i chwale Crowley'a! ^.^    <3

sobota, 19 września 2015

* Ni *

   Ciało wampira upadło z łoskotem na podłogę. Nie zwlekając, Shelle pobiegła w kierunku drzwi i mocno szarpnęła za klamkę. Tak, jak się spodziewała, nikogo na korytarzu nie było, ale zewsząd słyszała wrzaski. Zatrzasnęła za sobą drzwi i pędem pognała na sam dół. Mimo pośpiechu, czuła na karku oddech nieprzytomnego wampira. Kula jedynie go zamroczyła, a srebro zapewniło jej kilka dodatkowych minut zanim dojdzie do siebie i rzuci się jej do gardła. Kiedy to nastąpi, powinna być już bardzo daleko. Wejście do piwnicy znalazła bez żadnych problemów. Zamknięte na klucz drzwi, znajdowały się w przedpokoju, nieudolnie schowane za regałem z książkami. Wampiry bywają strasznie przewidywalne, jeśli chodzi o drobiazgi. Wpakowała w zamek kilka kul, po czym naparła na drzwi całym ciałem. Ustąpiły dopiero po kilku sekundach. Bez namysły zbiegła kamiennymi schodkami na sam dół i odczekała chwilę, aż oczy przyzwyczają jej się do całkowitego mroku. Po swojej prawej stronie wyczuła ruch, więc tam się skierowała. Kiedy zabrzęczały łańcuchy, odruchowo uniosła broń.
- Mam pokojowe zamiary, ale jeśli spróbujesz tym we mnie rzucić, zastrzelę cię. - Powiedziała, powoli sunąc do przodu. - Nie mamy za dużo czasu, więc decyduj. Zostajesz z tymi krwiopijcami czy wolisz zostać oswobodzony?
   Skulona w kącie postać uniosła obie ręce, wskazując na okowy.
- Mądry wybór.
   Rzuciła się, by mu je ściągnąć, ale mimo wszelkich starań nadal tkwiły na jego nadgarstkach. Zamiast tego wyrwała łańcuch ze ściany, w duchu dziękując Noctisowi za siłę, i pociągnęła go w stronę wyjścia. Chociaż spodziewała się kłopotów, nic takiego na nich nie czekało. Najwidoczniej wampir nadal nie odzyskał przytomności, przez co jego "dzieci" wciąż cierpiały katusze.
- Zaparkowałam przed bramą. Jeśli w miarę szybko się tam dostaniemy, uda nam się wyjść z tego gówna bez szwanku.
   Mimo chwiejnych nóg, więzień dotrzymywał jej kroku. Biegli najszybciej jak potrafili, nie oglądając się za siebie. Nie tego się spodziewała. W duchu miała nadzieję, że jednak będzie zmuszona przelać krew, a zamiast tego otworzyła auto i wepchnęła mężczyznę na siedzenie pasażera. Kiedy okrążała auto, poczuła na skórze przepływającą moc wampirów. Mistrz w końcu powstał i nie wydawał się być zadowolony z faktu, że byle człowiek poczęstował go modyfikowanymi kulami. Wskoczyła za kierownicę i po chwili z piskiem opon odjechali.

***

- Wszystko z tobą dobrze? - Zapytała po godzinie ciszy, zerkając na pasażera kątem oka. Starała się nie odrywać wzroku od ulicy, by przez przypadek nie wpakować ich na drzewo. - Zbladłeś.
- Wyglądam tak od dłuższego czasu. - Mruknął cicho, kuląc się na siedzeniu.
   Miał na sobie jakąś brudną i porwaną szmatę, która bardziej przypominała worek jutowy niż jakiekolwiek ubranie. Żal ścisnął ją za serce, kiedy na niego patrzyła. Jakim trzeba było być sukinsynem, by tak traktować żywe istoty?
- Potrzebuje jedzenia. - Dodał po chwili krępującej ciszy, a Shelle zamarła.
   Na ułamek sekundy przymknęła powieki, starając się oddychać głęboko i spokojnie. Co takiego jedzą ludzie-kruki? Bała się go zapytać.
- Czego dokładnie?
- Mięsa. Bardzo dużej ilości.
   Cholera. Cholera, cholera...
- A konkretnie?
Tym razem to on spojrzał na nią, jak na wariatkę i dopiero dostrzegła piękny, lazurowy kolor jego tęczówek. Ktoś z tak cudownymi oczami nie mógł być zły. Prawda?
- Uwielbiam wieprzowinę.
Odetchnęła z ulgą. Nie jadał ludzi, nie pił ich krwi, nie żerował na nich w żaden sposób. Czy to możliwe, że uwolniła całkiem normalną osobę? Nie licząc czarnych, ogromnych skrzydeł, które były w opłakanym stanie. Niegdyś piękne pióra były poprzycinane w wielu miejscach, a w niektórych nawet nadpalone; część z nich została po prostu brutalnie wyrwana lub uszkodzona w taki sposób, by nie mógł wzbić się w powietrze. Wątpiła, że mógłby nimi ruszyć bez grymasu bólu. Był raczej chudy, ale mogła to być wina głodzenia w ramach mało wymyślnych tortur. Policzki miał zapadnięte, twarz poszarzałą od brudu i krwi. Czarne, niczym noc, włosy przyklejały mu się do głowy i czoła. Nie należał do osób wysokich. Raczej mieścił się w tej samej granicy, co ona. I tak na prawdę przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Patrzenie na niego bolało.
   Posłała mu pokrzepiający uśmiech.
- To się da załatwić.
   Skręciła w boczną drogę, która prowadziła wprost na jej ziemię. Mężczyzna nadal milczał, co jakiś czas nerwowo zerkając na broń, którą trzymała na kolanach i telefon komórkowy, który nie przestawał wibrować. Cholera, obiecała Aminosowi, że tym razem zadzwoni. Facet będzie niepocieszony zwłaszcza, kiedy dowie się, że mają nowego lokatora. Na ogół nie przepadał za towarzystwem.
Zaparkowała tuż przed drzwiami i czym prędzej wyskoczyła z auta. Kruk nie ruszył się z miejsca. Aminos zatrzasnął z łoskotem za sobą wejściowe drzwi i z zaskoczeniem spoglądał w kierunku auta. Po chwili jego twarz przybrała pochmurny wyraz i zmarszczył czoło.
- Otwierasz przytułek dla więźniów? - Rzucił, krzyżując ręce na piersi. - Dobrze przynajmniej, że masz całkiem spory dom. Jeszcze kilku wejdzie, chociaż później będziesz ich układać piętrowo.
- Jakiś czas temu byłeś taki jak on. - Przypomniała mu ostro. - Wtedy jakoś nie oponowałeś.
   Potarł czoło, przymykając na chwilę oczy. Wiedziała, że zagrała nieczysto i w głębi duszy cholernie tego żałowała, ale on także przesadził.
- Nie bądź hipokrytą. - Dodała już łagodniejszym głosem. - Facet jest niegroźny. Do tego ranny i głodny.
- Zaserwujesz mu krwisty stek z wilka czy litr własnego osocza?
Uśmiechnęła się lekko.
- Masz okazję popisać się umiejętnościami kulinarnymi. Potrzeba nam bardzo dużo mięsa wieprzowego.

***

Godzinę później Shelle z uśmiechem patrzyła na kruka, który z ogromnym zapałem wcinał podawane przez Aminosa kotlety. Miała wrażenie, że facet przybierał na wadze na jej oczach. Po pierwszych dziesięciu kotletach jego twarz nabrała pełniejszych kształtów i w końcu była bardziej podobny do człowieka. Musiał mieć genialny metabolizm, skoro tak szybko odzyskiwał siły. Kiedy Aminos przyniósł ostatnią porcję, nieznajomy posłał mu szeroki uśmiech i poklepał się po brzuchu.
- Nigdy nie jadłem czegoś tak wspaniałego. - Stwierdził zadowolony, zatapiając się w fotelu. - Wy, ludzie, potraficie z najzwyklejszego produktu zrobić coś niesamowicie pysznego.
- Nie jestem człowiekiem. - Warknął Aminos, na co uniosła w zaskoczeniu brwi. Nie sądziła, że będzie się aż tak wrogo nastawiony.
- Włącza ci się terytorializm? - Zapytała, mierząc go uważnym spojrzeniem.
Otrząsnął się po sekundzie i posłał jej przepraszające spojrzenie.
- Wybacz, przyjacielu. - Powiedział, pochylając lekko głowę przed krukiem. - Nie przywykłem do obecności kogokolwiek innego w tym domu niż jego właścicielki.
   Kruk wzruszył tylko ramionami, jakby niewiele go to obchodziło, po czym poprosił o wskazanie drogi do łazienki. Shelle poprowadziła go korytarzem i zanim zamknął drzwi, wcisnęła mu w ręce miękki ręcznik. Kiedy usłyszała szum wody, wróciła do salonu, miażdżąc Aminosa wzrokiem.
- Zachowuj się, wilkowaty. - Ostrzegła. - Potrzebuję pomocy kruka, a jeśli przez ciebie ucieknie z krzykiem, zabierzesz swoje rzeczy i również odejdziesz.
W jego oczach pojawił się dziwny błysk.
- Wytłumacz mi chociaż dlaczego aż tak bardzo ci zależy na odnalezieniu tego krwiopijcy. - Ściszył głos do szeptu, jakby bał się, że mimo hałasu w łazience, nowy towarzysz ich usłyszy. - Wyrżnęłaś jedną trzecią wampirów w mieście i okolicy, a nie dostałaś żadnej informacji. Może ten palant zdechł, a ty tracisz tylko czas.
- On żyje. - Shelle podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz, obejmując się ramionami. - Wiem to, bo mam wrażenie, że coś należące do niego płynie w moich żyłach. I sądzę, że boleśnie odczułabym jego śmierć.
- Subtelnie chcesz mi oznajmić, że go kochasz?
Rzuciła mu ostre spojrzenie.
- Nie bądź śmieszny. - Wycedziła przez zaciśnięte zęby. - To raczej coś jak niewidzialna, ale silna więź. Nie potrafię tego nawet opisać. Po prostu czuję i wiem, że on żyje, ale nie mogę go namierzyć.
- Nic nie rozumiem z tego bełkotu.
Odruchowo przeczesała palcami splątane włosy.
- Kiedy się mną pożywił... u Sanguisa... po prostu czuję, że nie tylko napił się mojej krwi, ale tak jakby wpompował we mnie część swojej mocy. - Westchnęła ciężko. - Myślisz, że dlaczego tak chętnie na nich wszystkich poluję? Bo mam przewagę. Wyczuwam ich, zanim jeszcze się pokażą. Widzę w ciemności, lepiej słyszę, mam więcej siły. Czuję się jak wampir, ale nie piję krwi, a moje serce nadal bije. - Znów na niego spojrzała. - Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
   Zapadła cisza, którą przerwał cichy głos kruka. Nawet nie zauważyli, że skończył się kąpać i od dłuższego czasu po prostu im się przysłuchiwał.
- On cię chroni. - Wyszeptał. - To by wyjaśniało, dlaczego sukinsyn, który do tej pory mnie więził, nie podążył za naszym zapachem i nie próbował nas wykończyć. Byłem pewien, że nam nie podaruje.
Aminos podrapał się po głowie.
- Muszę przyznać, że krukowaty ma rację. - Stwierdził po chwili namysłu. - To troszkę dziwne, że wampir, który został pokonany przez człowieka, nie szuka zemsty. One tak nie postępują. Kiedy ktoś nadepnie im na odcisk, ścigają go dopóki nie upuszczą mu ostatniej kropli krwi.
   Shelle wzruszyła ramionami.
- Niewiele mnie to interesuje. Gdyby się tu pojawił z radością stawiłabym mu czoła. Wyrwałabym mu serce, a później wepchnęłabym mu je do gardła.
   Aminos i kruk wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Wydaje mi się, że znam cię wystarczająco, ale kiedy mówisz takie rzeczy, najzwyczajniej w świecie mnie przerażasz. - Stwierdził jej przyjaciel. - Przeżyłem i widziałem wiele, spotkałem różne istoty; te dobre i te złe, ale ty jesteś wyjątkiem.
- Dziękuję.
- Nie powiedziałem, że to był komplement.
Na te słowa Shelle się roześmiała. Ponownie otuliła się ramionami, zgniatając w dłoni paczkę papierosów.
- Nieważne. - Lekko potrząsnęła głową, odrzucając z twarzy niesforne kosmyki. - Skoro przerażam ciebie, to niedługo połowa nadnaturalnej populacji będzie spieprzać na sam mój widok. To pocieszające i w pewien sposób motywujące. - Zerknęła na niego przez ramię, otwierając balkonowe drzwi. - Na samą myśl o tym mam ochotę postarać się jeszcze bardziej. I nie spocznę dopóki nie odnajdę tego łajdaka.
   Drzwi zasunęły się za nią cicho, a po chwili błysnął ogień zapalniczki.

sobota, 29 sierpnia 2015

* Ichi *

Na wstępie napiszę, że miałam nie małe problemy z napisaniem pierwszego rozdziału. Jednej nocy usiadłam i ruszyłam z kopyta, ale utknęłam gdzieś w połowie i zaczęło się kasowanie. I tak kilka razy. Aż w końcu powstało to, co macie przed swoimi oczami. Mam nadzieję, że nie jest aż tak tragicznie :)
    Wytykanie błędów stylistycznych i ortograficznych mile widziane. Przynajmniej się  czegoś nowego nauczę.  
Enjoy! ^^



- Shelle, na wszystkich bogów, gdzie ty jesteś?
   Głos Aminosa pełen zniecierpliwienia i nagany, drażnił jej uszy. Odebrała tylko dlatego, że wibrujący w kieszeni telefon nie pozwalał jej się skupić. Przytrzymała aparat ramieniem i sprawdziła magazynek ulubionego Magnum.
- Stare zamczysko na wzgórzu. Za miastem. Kojarzysz? - Odburknęła, siląc się na spokojny ton.
Aminos westchnął ciężko i oczyma wyobraźni widziała jak marszczy brwi i w zdenerwowaniu pociera czoło. Lubiła ten gest. Oznaczał, że mimo wszystko, ktoś się o nią troszczył. Mimowolnie się uśmiechnęła i wcisnęła broń za pasek lateksowych spodni.
- Przypuszczam, że to siedziba jakiegoś wampira, o czym oczywiście doskonale wiesz. To kruchy lód, Shelle. Nie będę mógł ci pomóc.
- Mówisz tak, jakbyś robił to setki razy. - Poprawiła pasek i spojrzała na ogromny budynek przed sobą. - Zapowiada się ciekawie.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli są tam jakieś wampiry to cię słyszą, prawda?
- Oczywiście. Właśnie na to liczę. Może ktoś wyjdzie mi na spotkanie i zaproponuje zapoznawczą herbatkę.
- Masz makabryczne poczucie humoru. - Stwierdził cicho, ale wyczuła w jego głosie odrobinę rozbawienia. - Kiedy będzie już po wszystkim, nie zapomnij do mnie zadzwonić.
- Tak, tato. - Wywróciła lekceważąco oczami i schowała telefon.
   Nie było wcale tak źle, jak myślał. No, może odrobinę. Wcale nie wybrała pierwszej lepszej kryjówki wampirów. Od dłuższego czasu prowadziła swoje małe, tajne śledztwo. Miała nadzieję odnaleźć Noctisa. Musiała zadać mu kilka pytań odnośnie tego, co między nimi zaszło ostatnim razem, kiedy się widzieli. Pamiętała wszystko jak przez mgłę, ale zdawała sobie sprawę z tego, że jego ugryzienie nie było aktem pożądania krwi. Owszem, był ranny i wyczerpany, więc pewnie jej hemoglobina wróciła mu siły, ale było coś jeszcze, o czym nie chciała z nikim rozmawiać. Od tamtej pory zauważyła w sobie kilka niewinnych zmian. Lepiej widziała i poruszała się w ciemności, intensywniej odbierała bodźce ze świata zewnętrznego, zupełnie jakby cały czas była na prochach. Rozpierała ją energia i nie potrafiła zbyt długo usiedzieć w miejscu. A przecież była domatorką. Kochała swój mały domek na odludziu, a przez jego brudne zagrywki, coraz częściej opuszczała swoje zacisze i szukała wrażeń. Na początku ją to bawiło. Siadała w przydrożnych barach i zaczepiała młode wampiry tylko po to, by zobaczyć ich minę, kiedy ze śmiechem je demaskowała. Ale pragnęła czegoś więcej, jakiejś namiastki zemsty, która nie dawała jej spokoju. To doprowadziło ją do pierwszego domu na przedmieściach, zamieszkałego przez pięć przeciętnych wampirów. Tamtej deszczowej nocy wróciła do domu cała we krwi, ale z wielkim uśmiechem na ustach. To właśnie było to, czego jej mroczna strona potrzebowała.
   Chodziła od kryjówki do kryjówki. Dopadała wampiry i je eliminowała. Miała nadzieję, że ten, którego szukała, sam się w końcu do niej zgłosi, kiedy zbyt duża liczba wampirów odejdzie w zapomnienie. Ale dwa dni wcześniej trafiła na coś niespodziewanego. Jeden z młodzików, który jeszcze dobrze nie potrafił spijać krwi z ludzkiej szyi, przed śmiercią próbował się wykupić informacjami. To zaprowadziło ją do gotyckiego pałacyku, stojącego na wzgórzu. Podobno mistrz, który tam mieszka, jest w posiadaniu ludzi-kruków, którzy potrafią odnaleźć każdą żywą i nieżywą istotę. To była jej droga na skróty, chociaż mniej makabryczna. Wystarczyło wejść do środka, pozbyć się krwiopijców i przygarnąć uwięzioną istotę.
Plan wydawał się być prosty, ale już na samym początku znalazła w nim kilka luk. Po pierwsze nie spodziewała się, że w budynku będzie się znajdowało około dwudziestu wampirów. Po drugie, miała za mało amunicji, a po trzecie, nie była pewna, czy siła, jaką zdobyła, będzie wystarczająca by ich wymordować. Nie miała jednak zamiaru wracać do domu. Jeśli nie uda jej się wyciągnąć stwora dla siebie, przynajmniej postara się zdobyć jakieś informacje o Noctisie. Ktoś musiał wiedzieć coś na jego temat. Może i przepadł bez śladu dla ludzkiego świata, ale wśród wampirów nie można od tak zniknąć.
   Ostatni raz zerknęła na zegarek, który wskazywał prawie północ, poprawiła włosy i ruszyła przed siebie. Żwir chrzęścił głośno pod jej stopami, alarmując wampiry, które stały na straży. Mimo tego doszła niemalże pod same drzwi, zanim pierwszy z nich wynurzył się z ciemności.
- Imponujące, ale widziałam dużo lepszą sztuczkę. - Rzuciła na powitanie, unosząc ręce nad głową. - Umiesz może stopić się z otoczeniem?
- Nikt tego nie potrafi. - Odburknął mężczyzna, krzyżując ręce na piersi. - Kim jesteś i czego tu szukasz?
- Tatuś w domu? Przyszłam się zabawić.
   Zupełnie jakby trafiła w sedno. Momentalnie ogromny mężczyzna przed nią, najeżony, silny i skupiony, uśmiechnął się do niej obleśnie, a z jego ciała zniknęło napięcie. Shelle przełknęła cicho ślinę, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Mam nadzieję, że wiesz na co się piszesz, dziecinko. - Odsunął jej się z drogi i wskazał dłonią ogromne drzwi. - Może i dobiorę się do ciebie jako czwarty, ale kiedy stąd wyjdziesz, będziesz pamiętała tylko o mnie.
   Powstrzymała się przed rzuceniem uszczypliwego komentarza i ruszyła przed siebie. Olbrzym nie odprowadził jej do drzwi, ale na pożegnanie trzepnął ją w tyłek. Z zaciśniętymi zębami szarpnęła za klamkę i chwilę później utonęła w całkowitych ciemnościach. Przyzwyczajanie oczu zajęło jej kilka sekund, ale już wiedziała, że obserwowało ją kilka par oczu. Zatoczyła się więc w korytarzu, obiła o ścianę, po czym zaklęła głośno. Normalny ludzie nie widzą w ciemnościach. A poza tym, nikt normalny nie pchałby się w paszczę lwa zwłaszcza w środku nocy.
- Halo! Można zapalić światło? - Zawołała, starając się nie parsknąć śmiechem.
Tuż za plecami wyczuła ruch, ale nawet nie drgnęła. Otaczali ją, korzystając z całkowitej ciemności.
- Powiadomcie pana, że kolacja przyszła. - Syknął ktoś na prawo ode mnie.
Coś świsnęło i podmuch wiatru musnął jej policzek. Wiadomość została wysłana. Pozostawało jedynie czekać i nie dać się zabić. Czyjaś ręka opadła na jej zesztywniałe ramię i w ostatniej chwili przypomniała sobie, że nie powinna używać siły. Pisnęła więc, jak na przerażoną dziewczynę przystało, i otuliła się ramionami. Ktoś za nią zachichotał, jakaś kobieta w głębi domu parsknęła śmiechem, a inna prychnęła. Shelle pozwoliła, by jej serce przyspieszyło. Szybszy przepływ krwi powinien podziałać na wampiry.
- Dłużej tego nie zniosę...
   Silna ręka oplotła jej kark i przytrzymała. Za nim jednak kły zatopiły się w jej szyi, wampira wyrzuciło w powietrze. Rozległy się piski i okrzyki. Zamknęła oczy, udając jeszcze większe przerażenie, i czekała.
- Ile razy mam wam przypominać o dobrym zachowaniu? - W ciemności rozległ się aksamitny głos, który musiał powalić nie jedną niewinną istotę. - W tym domu panują zasady, których trzeba przestrzegać. Jeśli nie potraficie się do nich dostosować, nie jesteście mi potrzebni.
   Jak na komendę, wszystkie wampiry upadły na kolana z opuszczonymi głowami, i posypały się ciche przeprosiny. Wampir, który się do niej zbliżał musiał posiadać na prawdę wielką moc, inaczej nie byłby w stanie zapanować nad nimi wszystkimi.
Nagle zapaliły się wiszące na ścianach kinkiety, co na moment ją oślepiło. Zamrugała kilka razy i szybko się rozejrzała. Po wampirach nie było nawet śladu. Za to przed nią stał mężczyzna tak urodziwy, iż zapierał dech w piersiach.
 Miał ostre rysy twarzy, prosty i lekko zadarty nos, a do tego delikatnie wystające kości policzkowe. Oczy miał tak zielone, jak świeżo wyrośnięta na wiosnę trawa, a ciemne, długie włosy związane miał z tyłu głowy czerwoną wstążką. Z gracją opadały mu na plecy, idealnie proste i lśniące, aż zapragnęła ich dotknąć. Idealnego wyglądu dopełniały dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiechał. Cholera, czy wszyscy nieumarli są tak oszałamiająco przystojni? Wampir skłonił się przed nią, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Szykowny garnitur za dobrych kilka tysięcy dolarów miał czarny odcień, choć czasami w świetle okazywał się granatowy. Do tego czerwona koszula, lekko rozpięta pod szyją, ale przewiązana czarną wstążką. Buty, zapewne z wężowej skóry, oślepiająco błyszczały przy każdym jego ruchu. Wyglądał perfekcyjnie.
- Wszytko w porządku? - Zapytał, a Shelle uświadomiła sobie nagle, że ma otwartą ze zdziwienia buzię. Zamknęła ją szybko i pokiwała energicznie głową. To wywołało uśmiech na jego przystojnej twarzy. - Cieszę się. Jak się nazywasz, puella?
- Shelle Monroe. - Cholernie pragnęła skłamać, ale usta same wypowiedziały te słowa, za nim mózg przetworzył pytanie. To wzmogło jej czujność.
- Witaj, Shelle.  - Podał jej swoje ramię, a kiedy delikatnie je ujęła, poprowadził ją schodami na górę. Nie protestowała, chociaż wszystkie jej mięśnie napięły się do granic możliwości. - Pozwolisz, że zaprowadzę cię do swojej komnaty?
   Było ją stać jedynie na lekki, onieśmielony uśmiech i krótkie skinienie. Bała się, że jeśli facet za bardzo się do niej zbliży, wyczuje ukrytą broń. Pozwoliła się jednak zaprowadzić do najbardziej osamotnionej komnaty na końcu korytarza. Kiedy ciężkie drzwi zamknęły się za jej plecami, głucho przełknęła ślinę. Nie miała już żadnego wyjście, nie mogła się wycofać. Wampir puścił jej rękę i gestem wskazał czerwoną sofę stojącą pod oknem. Za nim zrobiła choćby jeden krok, uważnie się rozejrzała. Pokój nie był zbyt duży, ale za to dobrze wyposażony. W zaciemnionym rogu stało ogromne łoże z karmazynowym baldachimem i kilkoma poduszkami, które aż prosiło, by się w nim położyć i odpocząć. Pod oknem, które zajmowało niemalże połowę ściany, stała wspomniana sofa, dwa fotele i niewielki, drewniany stolik do kawy. Aktualnie całą jego przestrzeń zajmowały opasłe tomiska ksiąg, kilka czystych i lśniących szklanek oraz świece. Mnóstwo świec. Prócz nich w pokoju nie było żadnego innego światła. Pod ścianą na przeciw łóżka i na prawo od niej, stał ogromny segment i komoda. Boczne drzwi zapewne prowadziły do łazienki, ale nie miała okazji tego sprawdzić. Zmusiła się, by w zrobić krok w kierunku sofy, gdzie stał domniemany mistrz wampirów.
- Napijesz się czegoś? - Zapytał nagle, na co podskoczyła.
- Czystej wódki, jeżeli masz. - Bąknęła cicho, skupiając się na własnych krokach. Serce waliło jej jak młot. Była głupia, bardzo głupia, jeśli chociaż przez chwilę wydawało jej się, że będzie to bardzo prosta i czysta robota.
   Wampir uśmiechnął się pocieszająco, po czym wręczył jej szklankę z wódką. Z gracją opadł na sofę i założył nogę na nogę. Każdy jego ruch był delikatny i perfekcyjny. Shelle złapała się na tym, że mogłaby mu się przyglądać godzinami.
- A teraz przejdźmy do interesów. - Nagle jego głos zrobił się zimny niczym lód, przez co całe jej ciało zamarło w bolesnym oczekiwaniu. - Oboje dobrze wiemy, że nie jesteś tym, za kogo się podajesz. Wiem dobrze, na kogo czekam. Więc zapytam grzecznie tylko raz, później odbędzie się to w staromodny sposób. Czego chcesz?
   To przywróciło jej zdrowy rozsądek i uspokoiło nerwy. Jednym haustem przelała zawartość szklanki do gardła i lekko się wstrząsnęła, czując jak płyn wypala jej przełyk. Uśmiechnęła się drwiąco, po czym odstawiła szklankę na stolik, utrzymując bezpieczną odległość. Dobrze wiedziała, że taka nie istnieje. Wampiry w ułamku sekundy potrafią rozszarpać gardło i wrócić na swoje miejsce, by móc oglądać jak wykrwawiasz się na śmierć. Ale nadal zachowywała pozory.
- A już traciłam wiarę w twój rodzaj. - Powiedziała chłodno, podchodząc do okna. - Bez problemu podstawili mnie prosto pod twoje zęby. - Rzuciła mu krótkie, ale dobitne spojrzenie. - Zdajesz sobie sprawę, że otaczają cię sami idioci? Kiedyś przez nich zginiesz. Ochronę też masz do kitu. Doszłam aż pod same drzwi za nim ktokolwiek mnie zauważył.
   Wampir westchnął ciężko i potarł dłonią zmarszczone czoło.
- Wychowuje i szkolę każdego z nich. Jeszcze nie mogę liczyć na cuda, bo są nieokrzesanymi i żądnymi krwi niemowlętami, ale kiedyś będą moją armią. - Tym razem jego wzrok dłużej zatrzymał się na jej twarzy, a kiedy przekrzywił lekko głowę, niemalże westchnęła. - Nie sądzę jednak, że przyszłaś tu wytykać mi błędy wychowawcze, Shelle. Czy jak ci tam na imię.
- W tej kwestii nie skłamałam. - Oparła się ramieniem o ścianę i skrzyżowała ręce na piersi. - Chociaż i tak niewiele ci pewnie to mówi.
Na jego usta wypłyną cwany uśmiech.
- Och, oczywiście, że o tobie słyszałem. - Machnął od niechcenia ręką, jakby odganiał od siebie natrętnego robala. - Wytłukłaś watahę Llenada, chociaż dam sobie odciąć przyrodzenie, że nie zrobiłaś tego w pojedynkę. Nie wiem kto ci pomagał, ale musiał być to ktoś wystarczająco silny.
- I tym oto sposobem trafiliśmy w sedno. Tak się składa, że teraz szukam tego kogoś, ale najwidoczniej zapadł się pod ziemię.
- Przykro mi kochana, ale jeśli nie jest wampirem, nie jestem w stanie ci pomóc. - Mężczyzna osunął się na sofie, podkładając sobie pod głowę jedną z małych poduszeczek. - Przyszłaś tu na próżno.
   Tym razem to ona się uśmiechnęła.
- Tak się składa, że szukam umarlaka, a skoro zaoferowałeś pomoc... - Znacząco urwała zdanie, czekając na jego reakcję.
   To wystarczyło, by go zainteresować. Nagle oczy mu rozbłysły i w mgnieniu oka znalazł się tuż przy niej. Nie zdołał jej jednak zaskoczyć. Kiedy jego ciało otarło się o nią, szpic ostrza dotknął jego męskości. To sprawiło, że zamarł, patrząc jej w oczy z niedowierzaniem.
- Z łaski swojej, zabierz to z mojego ciała. - Szepnął. - Nie miałem zamiaru cię zaatakować.
   Na jego słowa, Shelle lekko wzruszyła ramionami, a ostrze przesunęło się wyżej o kilka milimetrów. Jego wzrok stał się jeszcze twardszy.
- Możesz się szarpnąć i czmychnąć na drugi koniec pokoju. - Podpowiedziała mu cicho, lekko pochylając się ku niemu. - Ale ostrzegam, że ten nóż ma haczykowaty koniec.
Westchnął ciężko, ale nie ruszył się z miejsca.
- A jeśli nie będę w stanie ci pomóc?
- Lepiej dla ciebie, jeśli udzielisz mi kilku informacji. Albo skorzystasz z pomocy trzymanego w piwnicy kruka.
   Jego źrenice znacznie się rozszerzyły, przez co wyglądał bardziej jak spłoszone zwierzę niż maszyna do zabijania, za jaką uważał się każdy zadufany wampir. Shelle zacmokała cicho, odgarniając mu z twarzy zbłąkany pukiel czarnych włosów.
- Niektórzy z twojego gatunku zrobią i powiedzą wszystko, by przeżyć. A wydawało mi się, że jesteście lepsi niż ludzie, jeśli chodzi o emocje.
- Nie igraj ze mną, puella. - Ostrzegł, a namiastka jego mocy spłynęła po jej ręce, rażąc niczym prąd. Zaskoczyło ją to, ale nie zabrała ręki. Przyzwyczaiła się już do tego dziwacznego uczucia. Jednak wampir absolutnie się tego nie spodziewał.
- Umówmy się w ten sposób: podasz mi kilka zadowalających mnie informacji, a odejdę i nigdy nie wrócę. - Zaproponowała. - Jeśli odmówisz lub w jakikolwiek sposób będziesz próbował mnie wykiwać, lepiej mnie zabij bym nigdy po ciebie nie wróciła. - Zmrużyła gniewnie oczy. - Może nie jestem na tyle silna, by stanąć z tobą do walki, ale poradzę sobie z twoimi sługusami i będziesz musiał zaczynać wszystko od nowa.  To długa i mozolna praca, więc dobrze się zastanów.
   Mężczyzna przez kilka sekund milczał, zastanawiając się nad jej propozycją. W końcu westchnął ciężko i uniósł ręce w poddańczym geście. Na ten znak Shelle schowała nóż, ale nie spuszczała z niego wzroku. Co jak co, ale postanowiła, że nigdy więcej nie zaufa wampirowi. Raz jedyny złamała swoje zasady i jak na tym wyszła?
Wampir wrócił na swoje poprzednie miejsce i sięgnął po szklankę z bursztynowym napojem. Najwidoczniej whisky była ulubionym trunkiem krwiopijców.
- Skoro doszliśmy do jakiegoś porozumienia... - Zaczął, ale nie pozwoliła mu snuć wywodów.
Odruchowo przeładowała broń, na co zamarł w pół słowa, i posłała mu rozradowany uśmiech.
- Znajdź dla mnie Noctisa.
   W jednej chwili stało się kilka rzeczy na raz. Z dłoni wampira wyśliznęła się szklanka i z hukiem rozbiła się o kamienną podłogę; z piwnicy dobiegł ich przerażający wrzask, a w drzwi ktoś natarczywie załomotał. Wycelowała broń w tamtą stronę, szeroko rozstawiając nogi. Wampir nie spuszczał z niej zszokowanego spojrzenia, a jego usta otworzyły się w niemym pytaniu. Nie takiej reakcji się spodziewała. Kątem oka starała się go obserwować. Jeśli wydawało jej się kiedyś, że wampiry nie tracą z twarzy koloru, to bardzo się myliła. Owszem, jej towarzysz nie należał do najbardziej opalonych mężczyzn, ale jego skóra nie byłą też alabastrowa. W tej jednak chwili wyglądał niemalże jak albinos.
- Chyba się przesłyszałem. - Burknął, w końcu zbierając się do kupy. - Żartujesz sobie ze mnie?!
- A wyglądam, jakbym żartowała? - Zrobiła kilka kroków w kierunku drzwi. - Ucisz swoje pieski, bo zacznę strzelać.
Wystarczyło, by syknął przez zaciśnięte zęby, a wszystkie dźwięki w domu ucichły. Zupełnie jakby na pilocie znalazł guziczek mute. Uniosła w zaciekawieniu brwi i lekko skinęła głową.
- Nie pomogę ci. - Zawyrokował zaciskając pięści.
- Nie chcesz czy nie możesz?
- Jedno i drugie. - Kiedy skierowała lufę w jego stronę, zmrużył gniewnie oczy. - Jesteś tylko głupim człowiekiem, Monroe, i niczego o nas nie wiesz. Wolałbym stracić życie niż narażać się Noctisowi. Nie masz pojęcia, kogo szukasz. To tak, jakbyś podpisywała na siebie wyrok śmierci. I to bardzo brutalnej.
- Chyba nie mówimy o tej samej osobie. - Zamrugała kilka razy, nie wierząc własnym uszom. - Pracowałam z nim i wcale nie wydawał się taki straszny.
- Róża jest piękna, ale gdy przyjrzysz się bliżej, zauważysz kolce.
- Ciekawe porównanie.
- Noctis jest moim stworzycielem, moim panem. Dlatego nie jestem w stanie ci pomóc.
   Tego się nie spodziewała, a przecież powinna. Każdy wampir kiedyś tworzy kolejne. To ją uświadomiło, że wcale nie znała Noctisa.
- Więc zamknij oczy, zabierz swoje kundle i pozwól mi pogadać z krukiem.
- Nie ma takiej opcji.
Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie z nienawiścią. Zabawne, jak w ciągu chwili mogą ochłodzić się relacje między ludźmi. I  nieludźmi także. W końcu usta Shelle wygięły się w ironicznym uśmiechu.
- Więc nie pozostawiasz mi żadnego wyboru.
   Nacisnęła spust. Huk wystrzału lekko ją ogłuszył, ale nie odrywała wzroku od kuli, która przemknęła przez pomieszczenie i utkwiła w czaszce wampira nim zdołał się poruszyć.

czwartek, 13 sierpnia 2015

I kończymy... wakacje, oczywiście :)

Od razu wyjaśniam : NIE ZAMYKAM ani NIE ZAWIESZAM bloga.

Fakt, przerwa była dość długa... Ok, bardzo długa. Po części spowodowane to było moim wrodzonym lenistwem, a po części upalnymi wakacjami. Jako, że moje dziecko ma chyba robaki w tyłku i nie potrafi usiedzieć w domu (mam nadzieję, że to przypadłość wszystkich dzieci xD), mamy za sobą kilka wyjazdów. 

   W końcu dotarłyśmy do domu i raczej nigdzie się już nie wybieramy, więc na spokojnie będę mogła wrócić do tego, co kocham najbardziej, czyli do pisania. Muszę przyznać, że to będzie bardzo ciężki orzech do zgryzienia  ze względu na koszmarny chaos w mojej głowie. Przez ostatnie tygodnie cały czas rozmyślam nad fabułą, chociaż wydawało mi się, że praktycznie skończyłam kolejne dwie części. Wcześniej pisałam na zapas i byłam z siebie dumna, ale po przerwie przeczytałam to jeszcze raz i stwierdziłam, że naniosę kilka poprawek. Skończyło się na tym, że skasowałam dwadzieścia cztery rozdziały, które nie wiem jakim cudem wyszły z pod mojej klawiatury xD

Może troszkę przesadziłam. Z fabułą wcale nie było tak źle, ale zauważyłam wiele niedociągnięć, a kiedy zaczęłam je poprawiać, wszystko wokół się posypało. Także cierpliwości - która nie jesteś moją najlepszą cechą - racz zawitać w moje życie, a wena niechaj mnie natchnie! ^^

Skoro dotarliśmy do tego fragmentu... "Bajka" o Shelle Monroe właśnie została zapowiedziana, a pierwszy rozdział właśnie się pisze :) 

Okej, kłamię *.*

Nawet nie zaczęłam. Nie mam nawet tytułu ani jakiegokolwiek pomysłu typu "jak zacząć". Od razu do sedna nie ma co uderzać :D 

Życzcie mi więc powodzenia! I się afiszujcie, przypominajcie i co tam jeszcze. 
Wracam do żywych!! ^^


piątek, 22 maja 2015

Wywód ? A, proszę bardzo!

Chyba nadeszła pora, by się odezwać. Napisać cokolwiek. Coś na swoje usprawiedliwienie, coś na pogrzebanie własnych nadziei. Cokolwiek, by resztki niedobitków, którzy mimo wszystko od czasu do czasu zaglądali na mojego bloga, mieli świadomość, że nadal żyję. I czasami jeszcze coś piszę. Choć nie zawsze to się gdziekolwiek pojawia. 

   Tak więc, jestem. 

Z tą piękną, nic nie znaczącą, datą postanowiłam odświeżyć bloga i wszystko to, co do tej pory napisałam. Głowę mam ciężką i wypchaną setką nowych pomysłów. Część dotyczy ciągu dalszego opowiadania o Shelly Monroe, część jest czymś nowym, świeżym i nieukształtowanym. Jeszcze do końca nie wiem, w którą stronę podążyć, ale pomyślałam, że dobrze by było się odezwać. 

Blog przeszedł przebudowę. Czasami myślę nawet o założeniu drugiego, ale jeszcze nie wiem czy to ma sens. Zastanawiam się nad tym w wolnych chwilach. Jeśli mój mózg zacznie ze mną współpracować, podejmę to wyzwanie i o tym napiszę. Póki co, skupię się na nawiązywaniu nowych znajomości. Może znajdę kilka ciekawych blogów, które mnie zainspirują. Potrzebuję twórczego kopa, więc zaczynam przeszukiwać internet. 

Jeśli macie na oku coś, co mogłoby mnie zainteresować (głównie preferuję opowiadania fantasy), dajcie mi jakoś znać. 

I dziękuję za uwagę.

Pozdrawiam, Aduu.


wtorek, 27 stycznia 2015

- XIX - Epilog

Świat wciąż się zmieniał.
Odkrywano nowe choroby, pracowano nad ich zwalczaniem. Co chwila pojawiały się nowe elektroniczne gadżety, rozwijał się przemysł i gospodarka. Nadal walczono z rakiem, którego nie sposób było się pozbyć.
   I nagle to wszystko, co osiągnęli ludzie, odeszło w niepamięć.
Pojawili się Oni. Nadludzie. Nieludzie. Mutanci. Ludzkość w mgnieniu oka przypisała im wiele nieprawdziwych nazw. Stali się obiektem ogólnego zainteresowania. Spółki farmakologiczne zwariowały, kiedy okazało się, że krew wampira potrafi uleczyć każdą ranę, także na obcym ciele; a ciało wilkołaka regeneruje się w kilka minut nawet po "śmiertelnej" ranie. Świat stanął na głowie.
   Media huczały od plotek. Niemalże w każdym stanie Ameryki odkrywano nadnaturalne przypadki. Reporterzy mieli pełne ręce roboty. Ale nie tylko oni. Bezpieczeństwo Ochrony Narodowej, FBI, CIA, a nawet zwykli funkcjonariusze policji nie dawali sobie z tym wszystkim rady. Świat istot nadnaturalnych nagle stał się faktem. Ekspresowo zmieniano ustawy, poprawiano kodeksy, ustalano nowe prawo karne. Morderstwa wśród istot paranormalnych stawały się zmorą Władzy. Tak na prawdę zapanował chaos, ale nikt nie chciał tego przyznać. Nikt nie był na tyle głupi by oświadczyć ludzkiemu społeczeństwu, że nadeszła apokalipsa. A przynajmniej ja to tak odbierałam.

   Po zdarzeniach w posiadłości Sanguisa Llenada pozostały mi jedynie nieprzyjemne wspomnienia, blizna ciągnąca się od prawego ucha, przez całą szyję aż do ramienia oraz nowy lokator. Wydawało mi się, że jakoś sobie z tym wszystkim poradziłam. Starałam się zapomnieć, oddając się wciąż tym samym czynnościom. Kolekcjonowałam broń, czyściłam ją, ukrywałam w każdym zakamarku własnego domu. Sprzątałam. Nawet zaczęłam uczyć się gotować. Prócz paranoicznego strachu, jaki wciąż mi towarzyszył, nie było zmian w mojej psychice. Poradziłam sobie. Chyba.

   Aminos Llenad wciąż pozostaje tajemnicą dla całego świata. Nikt nie wie o jego istnieniu. No, prawie nikt. Ukrywam go we własnym domu, chociaż życie z nim w pełnej symbiozie wydaje się być niemożliwe. Od ucieczki z laboratorium jego brata, nie wrócił do swojej ludzkiej formy. Nadal pozostawał wielkim, jak niedźwiedź, wilkiem. Zagwarantowałam mu bezpieczeństwo i własny pokój, ale rzadko z nich korzystał. Potrafił sam o siebie zadbać, ale nie opuszczał mojej posesji choćby na krok. Zwykle wylegiwał się na tarasie, łapiąc ostatnie promienie jesiennego słońca, albo przed kominkiem, kiedy noce robiły się chłodne. Zima nadchodziła wielkimi krokami i było ją czuć w każdym tchnieniu świeżego powietrza.

   Żyjemy z dnia na dzień, dziękując wszystkim znanym ludziom i nieludziom bogom za zakupy robione online. Dzięki temu nie musimy pojawiać się w mieście, a co za tym idzie, nie wchodzimy w żadne interakcje z obcymi. To zapewnia nam w miarę normalne i bezpieczne życie. Nasze życie, w którym nie ma już miejsca na zlecenia, morderstwa i cały ten paranormalny syf. Chcemy po prostu zapomnieć, ale oboje wiemy, że Przeznaczenie nie zapomina o nikim. Z niepokojem patrzymy w przyszłość zastanawiając się, czy kolejny dzień nie przyniesie nam ogromnego cierpienia. Chyba nie jesteśmy na to jeszcze gotowi. A przynajmniej ja.
 
   Jestem Shelle Jane Monroe i uroczyście przysięgam, że nigdy więcej nie wejdę do gry zwanej Śmiercią.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

- XVIII -

   Niedźwiedzi uścisk zelżał natychmiast, dzięki czemu znowu mogła swobodnie oddychać. Zimne dłonie wampira powoli zatrzymały się na jej twarzy, a oczy rozbłysły zielonym blaskiem, który ją oświetlił. Przez chwilę tylko na nią patrzył, jakby bał się, że była złudzeniem. W końcu przyciągnął ją do siebie i ucałował czubek jej głowy.
- Znalazłaś się. - Mruknął z zadowoleniem, opierając się o ścianę. - Nie mamy dużo czasu. Muszę cię stąd wyciągnąć.
- Wróćmy po Aminosa. - Poprosiła, wbijając palce w jego plecy. - Nie możemy zostawić go na pastwę Llenada.
- Najpierw zajmę się tobą, a kiedy będziesz bezpieczna, wrócę po niego.
   Coś w jego głosie mówiło jej, że kłamał, mimo tego się nie opierała. Za wszelka cenę chciała przeżyć, chociaż bała się, że jej życie zmieni się w wegetację, jeśli pozwoli Aminosowi zginąć. Bądź co bądź on jedyny miał czyste sumienie. Pozwoliła więc na to, by Noctis poprowadził ją przez ciemność do jedynej sali, która przy drzwiach nie posiadała żadnych czytników i czujników ruchu, ale znajdowała się tuż przy wyjściu. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli wilkołakom uda się z powrotem uruchomić zasilanie, będzie to pierwsze miejsce, jakie sprawdzą. Nie miała za dużych szans by ukryć się w komórce z mopami i detergentami, chociaż zawsze mogła liczyć na to, że przez ich intensywny zapach, nie będą w stanie jej wyczuć. Noctis posadził ją na drewnianej skrzyni i powiódł palcami po odkrytych częściach jej ciała, jakby szukał ran.
- Nic mi nie jest. - Oświadczyła poważnym tonem, odkładając na kolana pistolet.
- Krwawisz...
- To nie moja krew. - Odbezpieczyła broń, starając się przepatrzeć ciemność. - Co ty tu robisz?
- Nie wróciłaś. - To jedno zdanie miało jej wszystko wytłumaczyć. Gdy nie przestawała się na niego gapić, choć tak na prawdę bardziej wyczuwała jego obecność niż cokolwiek widziała, westchnął ciężko i zacisnął dłoń na jej kolanie. - Wiedziałem, że Llenad wezwał cię do siebie. Widziałem jak wchodzisz do jego domu. A kilka godzin później wywozili cię nieprzytomną na jednym z tych szpitalnych łóżek. Gdybyś po prostu straciła przytomność, wezwaliby karetkę, a nie przewozili do laboratorium. To dało mi do myślenia. I chociaż nie rozumiem dlaczego, nie mogłem im na to pozwolić.
- Llenad chce bym urodziła mu dziecko. - Odpowiedziała cicho, lekko zawstydzona. Sytuacja strasznie ją krępowała. - Podobno znalazł sposób na to, by wilkołaki rozmnażały się w naturalny sposób, a nie poprzez zakażenie krwi.
- Wytłumaczysz mi to innym razem. - Powiedział ostro, zrywając się na równe nogi. - Muszę go odnaleźć za nim włączą się zapasowe agregaty.
   Za nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, drzwi cicho się za nim zamknęły. Po chwili usłyszała wrzaski konających i nawoływanie wsparcia poprzez krótkofalówki. Nie mogła tak bezczynnie siedzieć i czekać aż wróci. Musiała działać. Zwłaszcza, jeśli Noctis nie zamierzał pomóc jej w uratowaniu Aminosa. Według ich wcześniejszego planu, mieli całe to miejsce puścić z dymem. Jeśli Noctis nadal się go trzymał, Aminos nie miał żadnych szans na przetrwanie. Zwłaszcza, że nie był w stanie chodzić o własnych siłach. Wizja jego ciała płonącego w szpitalnym łóżku podziałała na nią jak terapia szokowa. W ułamku sekundy podjęła decyzję i z bronią w ręku opuściła w miarę bezpieczny schowek na środki czystości.
   Na korytarzu uderzył w nią zapach śmierci i przelanej krwi. Co chwila nastawała na trupy wilkołaków, którym nie udało się wyjść cało z pojedynku z wampirem. Przez kilka chwil napawała się jego zwycięstwem, ale bała się, że Noctis potraktuje tak wszystkich, bez wyjątku. A przecież w szeregach Sanguisa nadal było kilka osób wiernych Aminosowi, a także on sam. Musiała dostać się do niego za nim zrobi to Noctis, co wcale nie było takie proste. Nie pamiętała ile razy skręcała w ciemnościach ani skąd dokładnie przyszła. Wydawało jej się, że szła w nieskończoną ciemność, a w niej wszystko jest takie samo. W oddali mignęło światło latarek, jednak za nim przypadła do podłogi, światło zgasło, a na ziemię upadły dwa ciała. To uświadomiło jej, że wampir znajdował się za szklanymi drzwiami, po drugiej stronie korytarza. Uciekając, nie przechodziła przez żadne, więc skręciła w lewo i namacała klamkę. Drzwi puściły, a ona wśliznęła się do środka i uśmiechnęła się krzywo.
   Aminos leżał tam, gdzie go zostawiła. Jego miodowe oczy rozszerzyły się w szczerym zdumieniu na jej widok. Jednak nie to ją ucieszyło. Na końcu sali, przy jej łóżku, siedział ojciec Silasa, próbując zrozumieć, jakim cudem udało mi się uciec. Za nim jednak wyczuł zagrożenie, Shelle stanęła tuż za nim i przyłożyła mu lufę do głowy.
- Mówiłam, że zadzieranie ze mną to świetny sposób na szybką śmierć. - Warknęła, napawając się jego strachem. - Jesteś w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
- Jakim cudem ty jeszcze chodzisz? - Zapytał z niedowierzaniem, powoli odwracając się w jej stronę.
Cofnęła się o krok, pozostając w bezpiecznej odległości. Nie była pewna, czy na prawdę był kaleką, ale wolała nie ryzykować.
- Mam twardą głowę. - Posłała mu kpiący uśmiech. - Cokolwiek mi podałeś, nie podziałało.
- Po takiej dawce nawet Sanguis by nie podołał.
- Sanguis nie ma po swojej stronie wampira, panie Fallon. - Wzruszyła ramionami na widok szoku malującego się na jego twarzy. - A ten wampir właśnie robi przesiew waszych szeregów. Ostatnie słowo?
- Silas nie ma z tym nic wspólnego.
   Mężczyzna opuścił dłonie i zamknął oczy wiedząc, że błaganie nie miało żadnego sensu. Nie zawahała się.  Huk wystrzału powrócił do niej ze zdwojoną siłą, niemalże ją ogłuszając. Akustyczne miejsca nigdy nie są dobre, kiedy używa się broni palnej. Chwilę jej zajęło za nim jej zmysły zaczęły funkcjonować. Rzuciła się do łóżka Aminosa i zaczęła odłączać go od aparatury.
- To na nic. - Powiedział cicho. - Nie dasz rady wynieść mnie na zewnątrz.
- Zamknij się i współpracuj, jeśli nadal chcesz żyć. - Odpowiedziała, przerzucając jego ramię i opierając go o siebie. - Wiem, że ciężko ci chodzić, ale teraz musisz się postarać. Inaczej Noctis zostawi cię tu na pewną śmierć.
   Pokiwał jedynie głową, napinając wszystkie mięśnie. Posuwając się bardzo powoli wydostali się na korytarz, na którym roiło się od martwych wilkołaków. Aminos warknął cicho, kiedy mijali kolejne ciała. W połowie drogi rozbłysły wszystkie światła. Shelle przyspieszyła, wyrzucając z siebie stek przekleństw. Nie mogła dać się złapać w takim momencie. Intuicyjnie prowadziła go do miejsca, w którym wcześniej zostawił ją Noctis, jednak kiedy usłyszała za sobą kroki, spanikowała. Otworzyła pierwsze drzwi, które nie stawiły oporu i wskoczyli do środka. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Shelle wzięła głęboki oddech, widząc ledwo trzymającego się na nogach Noctisa i martwego wilkołaka. Jego twarz wykrzywił grymas zaskoczenia, jakby nawet po śmierci nie pojmował, jakim cudem go zabito. Chwilę zajęło jej rozpoznanie w denacie Sanguisa. Rozszarpane gardło i dziura w klatce piersiowej uniemożliwiły mu regenerację.
 Noctis warknął na jej widok, a jego oczy zapłonęły. Oparł się o kolumnę, przytrzymując dłonią ranę na szyi. Najwidoczniej wilkołak za nim odszedł, postanowił zabrać go ze sobą.
- Nie powinniśmy tu być. - Szepnął Aminos, nie spuszczając oczu z wampira. - On nie jest teraz sobą.
- Noctis? - Shelle zrobiła krok w jego stronę, ignorując dobre rady Aminosa. - Wszystko w porządku?
   W pierwszej chwili, gdy na nią spojrzał, wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku. Jednak to, co ujrzała w jego oczach, po prostu ją przeraziło. Zrozumiała, że Noctisa, którego znała, w tym momencie tam nie było. Był za to zraniony i niebezpieczny wampir, który czuł się zagrożony. Przełknęła cicho ślinę i zaczęła się powoli wycofywać. Aminos zaklął, kiedy wyczuł jego ruch, ale było już za późno. W jednej chwili wilkołak gruchnął o ścianę, a Shelle znalazła się w ramionach wampira. Walczyła, starając się nie dopuścić go do siebie, jednak mimo poważnej rany, był od niej silniejszy. Zatopił kły w jej szyi i pociągnął solidny łyk, a kiedy po raz kolejny próbowała się wyrwać, jego zęby rozerwały jej skórę. Wrzasnęła, bijąc go pięściami na oślep i wyrywając mu z głowy włosy, jednak to go nie powstrzymało. W żaden też sposób nie spowolniło. Nadal z niej pił, pozbawiając ją nie tylko krwi, ale także życiowej energii. Po chwili jej ramiona opadły, a powieki zatrzepotały w ostatnim życiowym tchnieniu. Czuła, że jej dusza wyrywa się z ciała; serce powoli zwalniało rytm. Ostatkiem sił wyszeptała jego imię, niemalże przelewając się w jego ramionach.
   To wystarczyło, by oprzytomniał. W ułamku sekundy jego oczy znów stały się ametystowe, a zęby przestały rozrywać jej ciało. Syknął przeraźliwie, przyciągając jej wiotkie ciało.
- Muszelko... - jęknął i opuszkami palców zaczął dotykać poszarpanej tkanki. - Tak bardzo mi przykro...
   Przesunął językiem po ranie, która momentalnie zaczęła się zabliźniać, wciąż mrucząc coś pod nosem. Ucałował jej szyję, później jego usta przeniosły się na jej oba policzki, czoło, a na samym końcu opadły delikatnie na jej zimne wargi, wtłaczając w nią jego oddech. Powietrze skrzyło się od magii. Kiedy jej klatka piersiowa znów zaczęła się poruszać o własnych siłach, a serce ruszyło, potężny biały wilk skoczył wprost na nich, powalając ich na ziemię. Wampir wyśliznął się z pod jego cielska i syknął, ciskając cielsko wilka w ścianę. Jego wzrok znów spoczął na ciele Shelle, a z gardła wyrwał się dziwny dźwięk.
- Muszelko... - Wampir zrobił krok w jej stronę, jednak wilk skutecznie zaszedł mu drogę.
   Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, a głuchy warkot wilka informował wampira o zagrożeniu. Zrezygnowany, opuścił ramiona i wbił wzrok w podłogę.
- Zaopiekuj się nią dopóki nie wrócę, dobrze? - Wyszeptał, spoglądając na wilka spod rzęs. - Z tymi regałami jest ukryte wyjście do lasu. Tędy się tu dostałem. Wyprowadź ją, jak tylko odzyska przytomność.

***

Ogień był wszędzie. Trawił meble, schody i wszystko to, co znajdowało się w jego zasięgu, a duszący dym unosił się tuż nad podłogą, drapiąc ją w gardło. Powoli otworzyła oczy, starając się skupić wzrok na dwóch żółtych punktach widniejących nad jej twarzą. Ciepłe powietrze omiatało jej twarz, przypominając o niebezpieczeństwie. Po chwili ostatnie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Zerwała się do pozycji siedzącej, zanosząc się kaszlem, i cofnęła się pod ścianę, odpychając się od lepkiej podłogi nogami. Dopiero po chwili zauważyła, że jej ciało lepi się od jej własnej krwi. To ją nieco pobudziło. Dwa żółte punkty, na których wcześniej się skupiała, powoli zaczęły się do niej zbliżać, a kiedy wyłoniły się z gęstego dymu, mimowolnie wstrzymała oddech. 
   To, co na nią patrzyło było straszniejsze od wilkołaka, a mimo to o wiele piękniejsze. Biały wilk, wielkości niedźwiedzia, o przerażająco żółtych ślepiach przekręcił powoli głowę, marszcząc nos. Przysunął się do niej, zlizując z podłogi jej własną krew. Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, skąd ona się tam wzięła. Z nikim nie walczyła, nawet nie natknęła się na żadnego pracownika Llenada. W głowie jej się zakręciło, kiedy przypomniała jej się twarz Noctisa. Jego oczy, tak lodowate i puste, i ten uśmiech, który już wtedy mówił jej, że to koniec. Powinna wykrwawić się w tym miejscu, zdechnąć jak każdy wilkołak w okolicy. A mimo to siedziała pod ścianą, oblepiona własną krwią, dusząc się od gryzącego dymu. I patrzyła w te dzikie ślepia potężnego wilka, który najwyraźniej uratował jej życie. Zaufała już raz jednej bestii i doprowadziło ją to właśnie w to miejsce. Ale czy miała inne wyjście?
   Wilk podszedł do niej bardzo powoli, nie spuszczając z niej ostrożnego spojrzenia, po czym pochylił głowę, dając jej do zrozumienia, by się go podtrzymała. Postawiła wszystko na jedną kartę i pochwyciła się białego futra. Chwilę jej zajęło nim obraz jej się ustabilizował, a zmysły zaczęły w miarę normalnie pracować. Praktycznie nic nie widziała, dym wgryzał się w jej płuca. Gdyby nie silne ciało wilka, zapewne nigdy nie byłaby w stanie opuścić laboratorium.
   Mimo sprzeciwów, wilk zaprowadził ją do regałów, które lekko odskoczyły od ściany, gdy tylko dotknął ich bokiem. W ścianie była solidna wyrwa, jakby ktoś do jej stworzenia użył materiałów wybuchowych. Powoli zrobiła kilka kroków w stronę słabego światła, nadal się go przytrzymując. Jego futro było miękkie w dotyku i tak śnieżnobiałe, iż niemalże raziło w oczy w kontakcie ze światłem. Musiała zmrużyć oczy, by widzieć, gdzie idzie. Kilkanaście minut później udało im się znaleźć na zewnątrz. Kiedy trawa połaskotała ją w bose stopy, mimowolnie spojrzała w dół. Miała ochotę położyć się na wilgotnej zieleni i cieszyć się jej zapachem, jednak twardy nos wilka wciąż ją popychał. Z trudem pokonała kilka metrów, nie oglądając się za siebie. Cały czas miała wrażenie, że o czymś zapomniała; o czymś cholernie ważnym i to sprawiało, że spowalniała ich ucieczkę. Zatrzymała się na jednej z piaskowych dróg, która prowadziła w głąb lasu, poza granicami ziemi należącej do Llenada, i się odwróciła.
   Biały wilk na tle płonących budynków wyglądał przerażająco. Ogień trawił dosłownie wszystko i wszystkich; do jej uszu nawet z takiej odległości dobiegały krzyki konających wilkołaków. Nikomu nie życzyła takiej śmierci i gdyby to od niej zależało, każdego z nich poczęstowałaby jedynie srebrnym nabojem. Uważała, że była to humanitarna śmierć w odróżnieniu od tego, co zgotował im Noctis.
Na samo wspomnienie wampira mimowolnie uniosła rękę do szyi, gdzie pod palcami wyczuła dwie małe dziurki i zaschniętą krew. Mimo wszystko Silas miał rację mówiąc, że wampiry z natury były egoistami. Działały na własną rękę i nie przejmowały się nikim innym prócz własną osobą. Teraz to wiedziała i żałowała, że nie odkryła tego o wiele wcześniej. W tamtej chwili, patrząc z oddali na ogień i migające światła wozów strażackich oraz policyjnych aut, przysięgła sobie, że jeśli kiedykolwiek natknie się na wampira bez słowa potraktuje go każdą bronią, do jakiej będzie miała dostęp. Tym bardziej, jeśli jej życiowe ścieżki znów splotą się ze ścieżkami Noctisa.
   I nagle ją olśniło. Wchodząc do tamtej sali, gdzie zastała rannego i zdziczałego wampira, była z Aminosem. Niosła na plecach jego osłabione ciało, ale kiedy się ocknęła, mężczyzna zniknął. Nie był w stanie chodzić o własnych siłach, więc nie mógł po prostu sobie pójść. Były jedynie dwa wyjścia: albo ktoś go zabrał, pozostawiając ją tam na pewną śmierć, albo... Znów spojrzała na wilka i wtedy zrozumiała. Od samego początku Sanguis jej mówił, że jego brat jest inny, niepowtarzalny. Że tylko dzięki eksperymentom z jego krwi będą w stanie coś osiągnąć. On był kluczem do wszystkiego. Był także zwierzęciem, które stało spokojnie kilka metrów przed nią i wciąż ją obserwowało. Jednak jego oczy wydawały się być ludzkie, jakby mimo formy, jaką przybrał, wciąż pozostawał sobą. Aminosem.
- Sądzę, że będziesz miał mi wiele do powiedzenia. - Powiedziała spokojnym tonem, choć serce waliło jej jak szalone. Wilk opuścił łeb, jakby wyrażał na to zgodę. - Wynośmy się stąd. Policja wpadnie na nasz trop prędzej czy później i wolałabym rozmawiać z nimi na swoim terytorium. Ubrana.
   Coś jakby parsknięcie wyrwało się z jego pyska, a chwilę później wilk podążał u jej boku, merdając ogonem niczym zadowolony z życia pies.

________________________________
Ech, życie, życie :) 
Oto przed wami przedostatni rozdział :P Mam nadzieję, że się cieszycie, o ile jeszcze tu jesteście. Święta minęły, zaczął się Nowy Rok, a z nim startuję z dalszą częścią opowiadania. A jak wena i czas pozwolą to może i pojawi się inny projekt. Na chwilę obecną mam jedynie pomysł i nic więcej. 
Pod koniec tygodnia, bądź na początku następnego, zakończymy tę część. I mam nadzieję, że kolejna sprowadzi na tego bloga więcej czytelników. 
See yaaa! :D