niedziela, 15 grudnia 2013

- V -

   Gin, jak wiele innych rodzajów alkoholu, miał jedno główne zadanie : wyłączenie z życia. W dużej dawce uśmierzał ból, ten fizyczny i psychiczny, a w nadmiarze prowadził do całkowitego zapomnienia. Przynajmniej na chwilę. Marzyła o tym, by zapomnieć o wielu rzeczach, by wyłączyć się z życia na kilka chwil. Mimo kuszącej wizji spokoju i głębokiego snu, nawet po niego nie sięgnęła. Lodówkę zamknęła szybciej niż ją w ogóle otworzyła i tym sposobem wstała razem z letnim słońcem.
   Gdy tylko pierwsze ciepłe promienie wpadły do jej pokoju przez szeroko otwarte okno, gwałtownie otworzyła oczy i zerwała się z łóżka. Wiedziała, że od spotkania z wilkołakiem dzieli ją kilka spokojnych godzin, jednak nie opuszczało jej poczucie, że mogą to być jej ostatnie godziny. Nie chciała ich spędzić bezczynnie w łóżku. Wzięła długi, gorący prysznic, chcąc się pozbyć nadmiaru stresu. W końcu stanęła w sypialni przed wielką szafą i zwiesiła głowę. Woda wciąż kapała z koniuszków jej włosów na plecy i drewnianą podłogę, a niedbale zawiązany na ciele ręcznik, zsuwał się z niej z każdym ruchem. Szafa, choć wyładowana po brzegi ubraniami, nagle okazała się być strasznie pusta. Nie miała w niej nic, co mogłaby włożyć na spotkanie z Sanguisem, by wyglądać dobrze i profesjonalnie. Same jeansowe spodnie, ogrodniczki, flanelowe i bawełniane koszule w kratę, w których kochała chodzić, a także koszulki na ramiączka i krótki rękaw. Przez chwilę tępo wpatrywała się w poukładane ubrania, po czym zaczęła je wszystkie wyrzucać na podłogę. Gdzieś przecież powinna mieć coś, co pasowałoby na taki dzień. Problem polegał na tym, że nigdy nie chodziła na rozmowy kwalifikacyjne. Pracodawcy albo sami do niej przychodzili albo kontaktowali się z nią przez internet. Dlaczego wcześniej nie pomyślała o zakupach? Teraz było na to stanowczo za późno. Nie zdążyłaby nawet dojechać do centrum miasta i wrócić, za nim przyjedzie po nią Silas, a co dopiero zrobić zakupy. 
   Wyciągnęła kilka wieszaków i odrzuciła je na łóżko, klnąc pod nosem. Nic. Nagle nic do siebie nie pasowało. Przez chwilę nawet pomyślała, by założyć na siebie to, w czym chodziła na co dzień i w czym czuła się najlepiej. Odgoniła jednak od siebie tę myśl i, z jękiem, oparła czoło o drzwi szafy. Gorzej być nie mogło.
- Na Nocturnusa, przeszło u ciebie tornado? - Odezwał się Silas, stając w drzwiach jej sypialni.
   Myliła się. Mogło być gorzej, o czym świadczyła jego obecność. Miała nadzieję, że przyjedzie dużo później, kiedy już będzie gotowa do drogi. Nie chciała, by widział ją w takim stanie, ale w tym momencie nie miało to już żadnego znaczenia. Nawet na niego nie spojrzała. Nie musiała. Wiedziała, że stał w progu z cierpkim uśmiechem na ustach i miną mówiącą : "Poproś mnie o pomoc". Za cholerę. Zagryzła wargę.
- Tajfun, - sprostowała, przymykając powieki. - I jeszcze nie odszedł, więc uważaj, by w ciebie nie uderzył.
   Zaśmiał się cicho.
- Przestań się nad sobą użalać, weź się w garść i chodź do salonu, - polecił, po czym się oddalił.
   W pierwszej chwili chciała kazać mu się wypchać, jednak szybko wrócił jej rozum. Cokolwiek by sobie wmawiała, jego pomoc w tym momencie była dla niej niezbędna. I nieoceniona. Westchnęła ciężko i powędrowała za nim do salonu. Zastała go leżącego na skórzanej kanapie, z nogami w ciężkich, czarnych buciorach, założonymi na szklany stolik. Powstrzymała się od chęci rzucenia w niego czymś ciężkim, ale za to obdarowała go najchłodniejszym i najbardziej wymownym spojrzeniem, na jakie ją było w tej chwili stać. Oczywiście Silas ją zignorował. Jak zawsze zresztą. Jego chłodne i oceniające spojrzenie omiotło ją całą. Miała wrażenie, że ma w oczach rentgen. Czuła się naga, choć nadal owinięta była ręcznikiem. Co prawda pod nim miała jedynie bieliznę, ale wiedziała, że mężczyzna nie raz widział już nagą kobietę i jej ciało, choćby prawie nagie, nie zrobiłoby na nim żadnego wrażenia. Starała się więc nie myśleć o lustrujących ją ciemnych oczach. Podparła się pod boki, lekko przekrzywiając głowę.
- Pogratuluj mi geniuszu. - Odezwał się w końcu, posyłając jej lekki uśmiech. - Wiedziałem, że nie będziesz miała w czym pokazać się Sanguisowi. A zbyt dobrze znam jego gust. Postanowiłem podrzucić ci kilka rzeczy za nim całkowicie położysz naszą misję swoim kowbojskim wyglądem.
   Zmełła w ustach przekleństwo. Uwielbiała swój kowbojski styl. Czasami, pod osłoną nocy, marzyła, by jakimś cudem cofnąć się w czasie i być jednym z rewolwerowców na Dzikim Zachodzie. Stałaby wtedy ponad prawem i nikt, zwłaszcza Silas, nie mówiłby jej jak ma wyglądać ani jak powinna się zachowywać. A gdyby nawet spróbował, posłałaby mu kulkę w czoło, najlepiej z bliska, i śmiałaby się w głos patrząc, jak jego mózg, a raczej jego cząstki, poniewierają się po ścianach, podłodze, a nawet suficie. Marzenie to jednak było tak dalekie i tak niemożliwe, że jeszcze bardziej spochmurniała, co nie uszło jego uwadze.
- Kiedy już przestaniesz zabijać mnie w swojej głowie na tysiąc sposobów, przymierz to, co ci przywiozłem. - Przeciągnął się niczym kot, aż strzeliły mu kości. - Pudełko leży na komodzie za twoimi plecami. Rusz się, nie mamy całego dnia.
   Zabiła go w głowie jeszcze raz i zerknęła na zegarek. Dochodziła ósma. Mieli jeszcze sporo czasu, a mimo to, czuła na karku zimny oddech śmierci. Może to wcale nie był jej dzień? Zrezygnowana sięgnęła po brązowy, płaski karton i udała się z nim do sypialni. Zatrzasnęła za sobą drzwi, dziękując wszelkim możliwym bogom za to, że Silas miał swoje zasady, których przestrzegał. Jedną z nich był zakaz wejścia do sypialni. Nigdy nie przekraczał jej progu, zawsze stawał w drzwiach, gdy tam przed nim uciekała. Kiedy zapytała go dlaczego, odpowiedział jedynie tajemniczym uśmiechem. Później napomknął coś o zaproszeniu do sypialni. Za nim pojęła, o co mu tak na prawdę chodziło, znów zniknął, śmiejąc się przy tym w głos.
Otrząsnęła się z myśli i rzuciła karton na łóżko. Wcale nie miała ochoty zakładać tego, co jej przywiózł, jednak wiedziała, że nie miała innego wyjścia, jeśli chciała wyglądać w miarę dobrze na spotkaniu. Oczyma wyobraźni widziała lateksowy komplet z wycięciami tak głębokimi, że zakręciło jej się w głowie na samą myśl. Otrząsnęła się jednak i szybko otworzyła pudełko. Z ust wyrwał jej się cichy jęk zawodu. Spodziewała się czegoś na prawdę wyuzdanego, w czym mogłaby wyglądać seksownie i co mogło dać jej powód do wytrząsania się nad nekromantą. Zamiast tego w kartonie spoczywały czarne, lateksowe legginsy, zwykła bawełniana koszulka na ramiączka, czarny pas nabijany ćwiekami i buty. Buty, które ją przeraziły. Ot zwykłe szpilki, czarne, z lekkim czubkiem, ale na tak wysokim obcasie, że krzyknęła. Silas zjawił się chwilę później. Stanął w drzwiach i skrzyżował ręce na piersi, rzucając jej pytające spojrzenie.
- Coś ci się nie podoba? - Zapytał.
Shelle podniosła dwoma palcami but i zamachała nim, zdenerwowana.
- Nie pójdę w czymś takim, - stwierdziła stanowczo. - Będę w tym wyglądała jak pierwsza lepsza dziwka z Main Street. Nigdy w życiu.
   Silas pokręcił lekko głową.
- To tylko but na obcasie, a nie kurwobieg po kolana. Nie zachowuj się jak dziecko. Kobiety chodzą na obcasach. To optycznie wydłuża ich nogi i sprawia, że poruszają się z pewną gracją.
   Cisnęła w niego butem, jednak zdążył się uchylić. But wylądował na korytarzu z głośnym trzaskiem.
- Powiedziałam : nie. - Odruchowo związała mokre włosy w ciasny koczek, piorunując go spojrzeniem. - Nawet nie potrafię w nich chodzić! Na dzień dobry skręcę sobie kostkę albo niechcący zabiję jakiegoś przechodnia, przewracając się na niego. Założę swoje buty. Bez dyskusji.
- I będziesz wyglądała jak punk'ówa z przedmieścia, a nie seksowna zabójczyni. - Wzruszył ramionami. - Jak sobie chcesz. Tylko później nie miej do mnie pretensji, jeśli będę musiał wywieźć cię do lasu i zastrzelić.
   Tym razem to ona szeroko się uśmiechnęła.
- Wątpię, by Sanguis kazał zabić mnie w ten sposób. Ma w kieszeni całe miasto. Równie dobrze mógłby zastrzelić mnie na środku swojego podwórka przy świadkach, a i tak upozorowano by wypadek. - Westchnęła ciężko. - Buty założę swoje, dobrze?
- Niech ci będzie. - Odwrócił się na pięcie i zniknął w salonie.
   Zmarszczyła lekko brwi. Zdecydowanie za szybko się zgodził. To było do niego niepodobne. Tłumaczyła sobie to jednak nerwami. Co jak co, ale jeśli jej nie uda się zaskarbić sobie przychylność Sanguisa, Silas także będzie miał problemy. Popadnie w niełaskę i takie tam. A może nawet zginie. Kiedy o tym pomyślała, przeszedł ją zimny dreszcz. Nie przepadała za nim, ale nie życzyła mu źle, pomijając chwile, w których sama miała ochotę go rozszarpać. Pocieszające było jednak to, że jeśli nawet odpowiadałby za nią głową, a jej by się nie powiodło, nie pożyłaby na tyle długo, by mieć jakiekolwiek wyrzuty sumienia, gdyby jednak coś mu się stało. Zrzuciła więc ręcznik na podłogę i sięgnęła po ubrania. Jednak Silas miał dobry gust i oko, jeśli chodziło o ubrania. Przejrzała się w lustrze i stwierdziła, że wszystko leżało na niej jak ulał, a legginsy podkreślały jej pośladki i zgrabne, umięśnione nogi. Pas z ćwiekami miał raczej za zadanie odstraszać i dopełniać jej zabójczy wygląd, gdyż ani nie był wygodny, ani użyteczny. Lekko zwisał jej z bioder, ale za to błyszczał w słońcu tak mocno, iż niemal ją oślepił. Czego innego mogła się spodziewać po nekromancie? Sam ubierał się na czarno, jakby wiecznie miał żałobę. Nic więc dziwnego, że wybrał dla niej te same kolory. Przynajmniej do niego pasowała. Na swój dziwaczny sposób. Wygrzebała z dna szafy ciężkie, czarne buty, które wiele razy ratowały jej życie. Nauczyła się w nich bezszelestnie i szybko poruszać, a twarda podeszwa i jej siła, łamała zbirom szczęki. Uśmiechnęła się na tę myśl. Uwielbiała te buty. Proste, czarne trapery, z ukrytymi ostrzami w podeszwach, które przy dobrym uderzeniu wysuwały się z przodu i z tyłu. Te buty dopełniały stroju. Może w szpilkach wyglądałaby bardziej kobieco, ale nie byłaby sobą. Poza tym nie umiała w nich chodzić, a co dopiero biegać. Gdyby sprawy bardzo się skomplikowały, nie uszłaby nawet kilku metrów i na pewno by ją dopadli. W traperach miała większe szanse na ucieczkę.
   Zadowolona opuściła sypialnie i znalazła Silasa w kuchni. Standardowo przygotowywał sobie śniadanie. Bez pozwolenia. Z uśmiechem pokręciła głową, darując sobie zgryźliwą uwagę na ten temat. Szczerze mówiąc przywykła do jego aroganckiego zachowania. Z nikim się nie liczył, a tym bardziej z nią. Jej zdanie było dla niego tak ważne, jak zwłoki wokół jej domu. Wzdrygnęła się na sama myśl. Silas zamknął lodówkę i zamarł z plastrem sera w ustach. Mierzyli się chłodnymi spojrzeniami przez kilka sekund. W końcu przełknął ser i uniósł brew.
- Nie jest tak źle, - stwierdził, rzucając na kuchenny blat chleb, masło i żółty ser, który wieczorem zdążyła pokroić w plastry. - Chociaż mogło być o niebo lepiej.
- Nie stać cię na zwykłe "wyglądasz świetnie, Shelle, ładnie leżą te ciuchy"? - Podeszła do blatu i wzięła do ręki kromkę chleba. - Komplement by cię nie zabił, serio.
Wzruszył ramionami, jakby go to niewiele obchodziło. W sumie, tak pewnie było.
- Czarny to twój kolor, - zauważył, uciekając spojrzeniem. - Pasuje ci.
   No proszę, proszę. I kto by pomyślał, że nasz tajemniczy i mroczny nekromanta bywa wstydliwy? - Pomyślała, naśmiewając się z niego w duchu. Najwidoczniej domyślił się, co działo się w jej głowie, gdyż obrzucił ją najzimniejszym i najbardziej nienawistnym spojrzeniem, jakie kiedykolwiek u niego widziała. A widziała ich już wiele. Te było najgorsze. Wzdrygnęła się, ale nie odrywała od niego wzroku.
- Powiesz mi teraz, jak mniej więcej będzie wyglądała ta rozmowa? - Zapytała, przeżuwając kanapkę.
   Silas prychnął, niczym rozjuszony kot, któremu nadepnięto na ogon, i wrócił do przygotowywania śniadania.
- Sama zobaczysz. - Patrzyła na niego tak długo i tak intensywnie, że w końcu trzasnął nożem o blat. - Nie wiem, do jasnej cholery! Gdybym wiedział, dawno bym z tobą to przedyskutował i jakoś cię do tego przygotował, nie sądzisz?! A nie posyłał na śmierć z nadzieją, że może się nigdzie nie potkniesz!
- Ale po co od razu te nerwy? - Cofnęła się o krok, mrugając szybko. Widziała wokół niego falujące powietrze, jakie z reguły widzi się nad ogniskami lub asfaltem w upalne dni. Miała wrażenie, że nekromanta za chwilę stanie w płomieniach. - Przestań panikować.
   Zaśmiała się lekko, co w połączeniu z niepewnością nabrało troszkę panicznej barwy. Silas zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów. Nigdy wcześniej nie tracił nad sobą panowania. To ją zaniepokoiło. Może ona podchodziła do zadania z rezerwą i pewną lekkością, ale on zdecydowanie przejmował się tym za bardzo. Chyba, że przejmował się jej życiem; tym, że może jej grozić niebezpieczeństwo. Za nim zdążyła pozbyć się z głowy tej myśli, jej policzki lekko poróżowiały i przyłapała się na tym, że nawet jej się to podoba. Szybko jednak odzyskała rezon i przybrała na twarz lekki uśmiech.
- Nic nam nie będzie. - Zapewniła go. - Pójdę tam, zaliczę tę cholerną rozmowę i jeszcze dzisiaj będziemy świętować. Damy radę.
   Posłał jej pełne niepewności spojrzenie i sztywno pokiwał głową.
- Mam brać ze sobą broń?
- Nie. - Przesunął w jej stronę talerz z kanapkami i wytarł ręce o bordowy ręczniczek. - I tak odbiorą ci ją przy bramie i oddadzą dopiero wtedy, gdy będziesz wyjeżdżać. Tam nikt nie nosi broni palnej, prócz Sanguisa, który uwielbia strzelać do ruchomego celu. - Shelle uniosła pytająco brwi. - Kiedyś dla zabawy postrzelił trzech swoich ochroniarzy, którzy drzemali pod płotem. I kazał im biegać z kulami w nogach. Ku przestrodze dla innych.
   Wcale nie chciała tego wiedzieć. A już na pewno nie teraz, kiedy mieli wyjeżdżać.
- Mogłeś powiedzieć mi o tym, w trakcie powrotu, - skarciła go, czując jak lodowata gula zalega jej w żołądku. Całkowicie odechciało jej się jeść. - Teraz dopiero zaczęłam się stresować.
- Może w końcu potraktujesz to poważnie. - Wzruszył ramionami i zerknął na zegarek. - Mamy pół godziny do odjazdu. Zrób coś ze swoją twarzą. I włosami.
   Właśnie w takich chwilach nienawidziła go najbardziej. Kiedy zaczynali ze sobą normalnie rozmawiać i miała wrażenie, że Silas choć odrobinę się przed nią otwierał, zawsze mówił coś, przez co miała ochotę go zabić. Wiedziała, że taki był jego system obronny : zranić, za nim ktoś zrani jego. Ale czasami zachowywał się gorzej niż nastolatek,w którym w okresie dojrzewania buzują hormony. Zrezygnowała z kąśliwej uwagi i oddaliła się do łazienki. Jej makijaż nigdy nie był ostry, ani rzucający się w oczy. Podkreślała jedynie oczy eyelinerem i kredką, a później nakładała na rzęsy tusz. Od niechcenia wklepała troszkę kremu nawilżającego w twarz i spryskała się drapieżnymi perfumami. Co więcej  mogła zrobić? Szczerze mówiąc nie znała się za bardzo na tych babskich sprawach. Nie była jedną z tych, które godzinami sterczały przed lustrem, by uwydatnić usta, oczy, zwęzić lub wyprostować nos i sprawić, by skóra wyglądała na młodą i idealną. Nie posiadała nawet tych wszystkich mazideł, które widziała kilka razy w drogerii w centrum miasta. Lekki makijaż, włosy zwinięte w ciasny koczek wysoko na głowie i była gotowa do drogi. Nie zamierzała się zbytnio stroić, bo i dla kogo? Na Sanguisie miała zrobić wrażenie swoimi zdolnościami, a nie świecąc cyckami, których wielkość była daleka od ideału, czy tyłkiem. Gdyby chciała, by zaciągnął ją do łóżka, poszłaby w samej bieliźnie, No, może zarzuciłaby na siebie jedwabny szlafrok. I z całą pewnością założyłaby szpilki, które przywiózł jej Silas. Pasowałyby wtedy idealnie.
- Zabiłaś się szczoteczką do rzęs czy jak idiotka wpatrujesz się w swoje odbicie? - Dobiegł ją zza drzwi poirytowany głos nekromanty, przez co zazgrzytała zębami. Och, jak bardzo go nienawidziła.
- Już wychodzę. - Po raz ostatni zerknęła na siebie w lustrze, odetchnęła głęboko i ruszyła do wyjścia. - Zachowujesz się jak rasowy facet. Nie było mnie raptem pięć minut.
- I o pięć za długo. - Rzucił jej skórzaną kurtkę i wskazał drzwi. - Do auta.
   Miała ochotę uderzyć go czymś ciężkim w głowę tak mocno, by na długo stracił przytomność i z trudem się powstrzymała. Nienawidziła, kiedy traktował ją w ten sposób. Górował nad nią, bo wiedział od niej o wiele więcej i dawkował informacje, ale gdyby nie to, odpłaciłaby mu się. I zrobi to, kiedy tylko nadarzy się taka okazja. Posłusznie, choć nerwowo, wsiadła do jego czarnego SUVa i zapięła pasy. I dopiero wtedy dotarło do niej, jak bardzo się denerwuje. Silas zajął miejsce kierowcy i zatrzasną za sobą drzwi z taką siłą, że zatrząsł się cały samochód. Odpalił silnik i gwałtownie wykręcił auto, aż wskoczyło na piaszczystą drogę, prowadzącą do jej domu. Tym razem cel ich podróży był inny i choć bardzo chciała zachować pogodę ducha, burzowe chmury nad głową Silasa, niszczyły jej dobre nastawienie i spokój duszy.


_______________________________________
Jestem dumna. Nie tyle z rozdziału, co z powrotu weny. Dwa rozdziały jestem do przodu, co bardzo mnie cieszy. I mam całkiem dużo werwy i natchnienia, by napisać kilka kolejnych. 
Myślę, że następna notka pojawi się jakoś w święta - nie żeby to był prezent xD
Pozdrawiam! ^^

sobota, 30 listopada 2013

- IV -

   Zerwała się z ziemi jak oparzona i przylgnęła plecami do drzewa, nie spuszczając wzroku z wystających z ziemi ślepi. Miała nadzieję, że to wszystko jej się tylko wydaje, że ślepia wcale się do niej nie zbliżają, jednak gdy spojrzała za siebie, nie wytrzymała. Jej wrzask potoczył się echem po lesie sprawiając, że ukryte w koronach drzew ptaki, poderwały się gwałtownie do lotu, robiąc jeszcze większy hałas. Przez chwilę stała na uginających się nogach, rozglądając się uważnie. Wszędzie dookoła niej, z pod ziemi wyłaniały się kolejne pary szkarłatnych ślepi, które przyprawiały ją o szybsze bicie serca. Pospiesznie szukała najbezpieczniejszej drogi ucieczki. Wilgotna, lepiąca się dłoń opadła na jej ramię. Z wrzaskiem odskoczyła na bok, miażdżąc stopami jakąś dziwną część ciała jednego ze stworów. Dopiero wtedy dotarło do niej w jakiej sytuacji się znajdowała. Otoczona przez bandę krwiożerczych zombie, bez możliwości samoobrony, z kiepskim planem ucieczki. Zerknęła w stronę swojego domu, w którym znów zapaliło się światło i z trudem powstrzymała się przed kolejnym rozpaczliwym krzykiem. W końcu Silas był nekromantą, mógł jej pomóc. Mógł pozbyć się tych stworów, gdyby tylko chciał. I wtedy do niej dotarł sens  jego słów. Uprzedzał ją przecież, że nie powinna oszukiwać, bo nadal wszystko widzi. Teraz rozumiała dlaczego.
   Strąciła kolejną dłoń ze swojego ramienia i odepchnęła na bok gnijące truchło, po czym puściła się na przełaj biegiem. Zbieganie z górki, którą zmoczył rzęsisty deszcz i sprawił, że podłoże rozjeżdżało jej się pod stopami, nie było najmądrzejszym pomysłem. Praktycznie ześlizgiwała się po błocie na sam dół, nawołując Silasa. Oczyma wyobraźni już widziała, jak się z niej naśmiewa i znów nad nią góruje, jednak w tym momencie nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. Nie mogła pozwolić na to, by którakolwiek ze ścigających ją kreatur znów jej dotknęła. Panika całkowicie zawładnęła jej ciałem. Przestała racjonalnie myśleć. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim bezpiecznym i ciepłym domu, obok Silasa, który mimo wszystko był w stanie ją obronić.
   Upadła, potykając się o wystające korzenie. Błoto oblepiło całe jej ciało. Szarpnęła kilka razy nogami, by się uwolnić, jednak przytrzymujące ją korzenie nie dały za wygraną. W panice rozejrzała się dookoła siebie, pospiesznie walcząc o wolność. Szkarłatne ślepia wciąż się zbliżały. Powtarzała sobie, że jeśli będzie twarda, przetrwa wszystko, jednak lepka dłoń zaciskająca się na jej udzie, pozbawiła ją wszelkich złudzeń. Wrzasnęła, machając na oślep rękami. Kolejne dłonie zaciskały się na jej ciele, uniemożliwiając ucieczkę, a odór zgnilizny i rozkładających się ciał, przyprawił ją o mdłości. Walczyła, ile miała w sobie sił. Próbowała się wyrwać, krzyczała i biła na oślep, wyklinając Silasa. To jednak nie pomagało. Poznane do tej pory tajniki sztuk walki nagle wyparowały z jej głowy. Czuła się bezsilna. Odpychała poczwary od siebie, kopała, ale one nadal się zbliżały, nadal na nią wchodziły. Na całym ciele czuła ich dotyk. Chęć walki umierała, a ona razem z nią. Poddawała się. Z ust wyrwał jej się ostatni krzyk o pomoc i zrezygnowała. Czekała, aż umarli zaczną rozrywać jej ciało. Nagle wszystko ustało. Obrzydliwe dłonie się cofnęły, ale zombie nie zniknęły jej z oczu. Leżały, siedziały i stały nad nią, ale żaden z nich już jej nie dotykał. Patrzyły na nią czerwonymi ślepiami i czekały. Shelle zabrała dłonie z twarzy, którą najbardziej starała się osłonić, i podniosła wzrok. Silas w swoim czarnym jak noc ubraniu i ręką wyciągniętą przed siebie genialnie prezentował się na tle burzowych chmur i delikatnej poświacie księżyca, który za wszelką cenę starał się przez owe chmury przedrzeć. W pierwszej chwili ucieszyła się na jego widok tak bardzo, że zapragnęła rzucić mu się na szyję. Zdusiła w sobie tę chęć i posłała mu groźne spojrzenie. Spodziewała się, że to właśnie on stał za tym nagłym powstaniem zmarłych. Bez słowa chwyciła go za rękę i podniosła się z ziemi. Musiała się powstrzymać, by nie puścić się biegiem w stronę otwartych od domu drzwi, które kusiły ciepłym światłem. Zerknęła nerwowo w ich stronę i wzmocniła uścisk. Twarz Silasa wykrzywił złośliwy uśmiech.
- Odeślij ich, - wysyczała przez zaciśnięte zęby, wtulając się w jego ciało. - Natychmiast.
   Bez słowa sprzeciwu mężczyzna znów machnął ręką, wypowiadając przy tym dziwne słowa. Umarli jęknęli i zaczęli się wycofywać. Część z nich po prostu położyła się na ziemi i pozwoliła, by ta ich pochłonęła. Wyglądało to równie strasznie jak sama ich obecność. Kiedy zniknął odór rozkładających się ciał oraz czerwone ślepia, Shelle odsunęła się od Silasa i posłała mu nienawistne spojrzenie.
- Jeśli to miał być żart to masz makabryczne poczucie humoru, - stwierdziła, odruchowo poprawiając potargane i brudne włosy. - Nie ubawiłam się.
- Za to ja, owszem. - Uśmiechnął się do niej promiennie, co niemalże zwaliło ją z nóg. Zwykle nie był aż tak radosny. - Ostrzegałem cię. Oszukiwałaś, więc dostałaś za swoje.
   Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu. Shelle nie czekała ani sekundy dłużej. Pognała za nim, zerkając za siebie w obawie, że zombie znów wyjdą ze swoich grobów i ją dopadną. I nagle doznała olśnienia. Nie znała się zbytnio na magii, zwłaszcza na nekromancji, ale wiedziała jedno : nie można było wezwać zombie ot tak. Gdzieś w pobliżu musiał znajdować się jakiś zapomniany cmentarz, w końcu nieumarli nie pojawiali się znikąd. To ją zaintrygowało i przeraziło na śmierć. Dogoniła Silasa w kuchni i zatrzasnęła za sobą drzwi. Jakby w ogóle to mogło pomóc z obronie przed umarlakami.
- Skąd oni się tu wzięli? - Zapytała, opierając się rękami o kuchenny blat. - To znaczy, jakim cudem ich przywołałeś? Jest tu gdzieś jakiś zbiorowy grób albo cmentarz?
- Dokładnie rzecz ujmując to raczej cmentarzysko. - Wyjaśnił niedbale. - W otaczającym twój dom lesie jest pełno zwłok. Na początku myślałem, że może tu chowasz swoje ofiary, ale okazało się, że część z nich to bezimienni żołnierze, którzy zostali tu po jakiejś wojnie, a część to po prostu czarnoskórzy niewolnicy. Ich wierzeń nigdy nie szanowano, więc kiedy umierali, po prostu wrzucali ich do dołu wykopanego w tym lesie.
- Jednak nie chciałam tego wiedzieć. - Wyjęła z lodówki butelkę wody mineralnej i usiadła na blat. Ręce nadal jej się trzęsły, kiedy odkręcała zakrętkę, chociaż za wszelką cenę chciała się uspokoić. - Mogłeś mnie uprzedzić, że rozpadające się zwłoki będą mi deptać po piętach. Przygotowałabym się psychicznie na takie towarzystwo.
- Serio?
-Nie. - Wzruszyła ramionami.
- Gdybym ci powiedział nie miałbym takiej frajdy z twojego, jakże naturalnego i ludzkiego odruchu.
   Wyszczerzył się do niej niczym kot z Cheshire, przez co po całym jej ciele przeszły zimne dreszcze. Zamiast czarującego mężczyzny widziała wygłodzonego wilka, który szczerzył kły na jej widok. Przełknęła głośno łyk wody i lekko się wzdrygnęła.
- Nie szczerz się w ten sposób nigdy więcej. Wyglądasz jak idiota.
  Uśmiech zmalał, jednak nie zniknął z jego twarzy. Strzepnął z ramienia niewidzialny kurz i poprawił ubranie.
- Sądzę, że powinniśmy porozmawiać, - stwierdził, opierając się biodrem o kuchenne szafki. - O twojej pracy.
- Myślałam, że już wszystko obgadaliśmy. - Choć znacznie uspokoiła nerwy, jej głos nadal drżał.
- Więc myślenie pozostaw mnie. - Przeczesał palcami krótkie włosy. - Sanguis się niecierpliwi. Dzisiaj pytał o ciebie. To najlepszy czas, byście się w końcu poznali.
- Dlaczego mam wrażenie, że nie jest ci to na rękę?
- Bo nie jesteś jeszcze gotowa, ale nie mogę go dłużej zwodzić. - Zarzucił na siebie czarną, skórzaną kurtkę, która leżała na barowym stołku. - Wyśpij się. Jutro o jedenastej masz spotkanie. Daj z siebie wszystko, inaczej nie dostaniesz tej pracy.
   Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Czeka mnie rozmowa kwalifikacyjna u wilkołaka? - Zapytała, zdziwiona. - Myślałam, że to już załatwiłeś.
   Pokręcił głową.
- Zaproponowałem cię i przygotowałem. Reszta zależy od ciebie i Sanguisa. Chyba nie muszę mówić, co się stanie, jeśli zawiedziesz?
- Nie dostanę zapłaty od twojego ojca. - Wzruszyła ramionami, jakby niewiele ją to obchodziło. W rzeczywistości tak właśnie było. Miała pokaźną sumę na koncie, więc przez długi czas nie musiała się martwić o pieniądze.
- To najmniejsze z twoich zmartwień. - Podszedł do drzwi i otworzył je zamaszystym ruchem. Posłał jej ostatnie, wymowne spojrzenie. - Sanguis każe cię zabić, jeśli nie wcieli cię w swoje szeregi. Lepiej żebyś to wiedziała za nim zrobisz coś głupiego.
   Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Shelle przez dłuższą chwilę wpatrywała się tępo w klamkę, jakby miała nadzieję, że jeszcze zawróci i obróci swoje słowa w żart. Nic takiego nie nastąpiło. Została sama z milionem myśli i strachem w sercu. Nie raz była bliska śmierci. Stawała z nią twarzą w twarz. Tym razem było inaczej. Nie panowała nad niczym, a zwłaszcza nad swoim życiem. Otworzyła lodówkę i jej spojrzenie zatrzymało się na butelce ginu.

______________________________________
Zdecydowanie trwało to o wiele za długo. Znaczy pisanie tego rozdziału. Mogłabym się tłumaczyć w nieskończoność, ale nawet mi się nie chce. Kiedy tworzyłam bloga myślałam, że notki będą się pojawiać przynajmniej trzy razy w miesiącu. Teraz jak pojawia się jedna, uważam to za cud. Cud, że w ogóle coś piszę - strasznie marnie u mnie z czasem. 
Ale w końcu coś napisałam i umieściłam, czyli nie jest tak źle. Chociaż do długości notki można się przyczepić. Oby następna notka ukazała się szybciej i była o wiele dłuższa. Życzcie mi powodzenia! ;)

środa, 9 października 2013

- III -

Silas potrafił wyprowadzić ją z równowagi jak nikt inny na świecie. Po dwóch tygodniach ciężkich treningów miała go serdecznie dość. W jej domu pojawiał się o różnych porach dnia i nocy, dezorganizował jej wszystkie zajęcia, nie pozwalał jej się wysypiać. Alkohol zamieniła na kawę, by móc z miarę możliwości funkcjonować, rzuciła także palenie, by poprawić wyniki testów wytrzymałościowych. Przy pierwszych treningach jej organizm głośno zaprotestował, co rozbawiło mężczyznę. Kiedy leżała na rozgrzanej od słońca ziemi, czując swoje wszystkie mięśnie i niemalże wypluwając z siebie płuca, Silas stał nad nią zanosząc się śmiechem. Oczyma wyobraźni widziała jak rozbija mu głowę kolbą strzelby i pławi się w jego krwi, ale gdy chciała się podnieść, jej ciało całkowicie odmówiło posłuszeństwa. Jednak od tego momentu wiele się zmieniło. I mimo tego, że nienawidziła go z całego serca, była mu wdzięczna za to, że nad nią pracował. Oczywiście nie miała zamiaru się do tego przyznać, zwłaszcza przed nim.
   Słońce powoli zachodziło, a wkradający się do jej domu chłód, całkowicie ją orzeźwił. Rozciągając się w salonie na piankowej macie, odetchnęła głęboko zimnym powietrzem. Poprzedniej nocy Silas się nie pojawił, dzięki czemu w końcu się wyspała i wypoczęła. Czuła się świetnie. Kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwi, szeroko się uśmiechnęła. Po chwili do salonu wkroczył jej wspólnik, jak zwykle odziany w czarne szaty. Cienie pod jego oczami i blada twarz świadczyły o totalnym wykończeniu, ale nie to ją zaniepokoiło. Przyzwyczaiła się już do jego wyglądu. Czasami zasypiał podczas nocnych treningów, a kiedy pytała, co tak naprawdę robi dla Sanguisa, szybko zmieniał temat albo zbywał ją milczeniem. W końcu przestała pytać o cokolwiek. Jednak tym razem jego widok sprawił, że zadrżała.
- Na bogów, co ci się stało? - Zapytała, zrywając się z podłogi. W mgnieniu oka znalazła się obok niego, by w porę uchronić go przed upadkiem. Oparł się o nią całym ciężarem swojego ciała, oddychając bardzo ciężko. - Gdzieś ty się podziewał?
   Mężczyzna pokręcił jedynie głową, pozwalając na to, by delikatnie ułożyła go na skórzanej kanapie. Ściągnęła mu z nóg ciężkie buty i podłożyła pod głowę poduszkę. Silas miał opuchniętą prawą stronę twarzy, z łuku brwiowego oraz wargi sączyła się krew, a kostki na dłoniach były pozdzierane. Mogła się jedynie domyślać, że wdał się w jakąś bójkę.
- Mam nadzieję, że wygrałeś. - Oświadczyła, obmywając jego twarz chłodną wodą.
- W walce nie ma zwycięzców, - burknął, po czym skrzywił się z bólu. - Wszyscy są przegrani.
- W takim razie mam nadzieję, że ten drugi jest w gorszym stanie.
- Owszem, leży dwa metry pod ziemią. - Shelle wytrzeszczyła na niego oczy, a jej ręka zadrżała, chociaż nie wiedziała dlaczego. Była przyzwyczajona do obecności śmierci. - W kawałkach.
   Uśmiechnęła się lekko. Silas był pełen sprzeczności i chłodu, a do tego był szalenie niebezpieczny, choć na takiego wcale nie wyglądał. Im więcej czasu z nim spędzała tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie warto z nim zadzierać. Miała wrażenie, że skrywał jakąś mroczną tajemnicę i nie była do końca pewna, czy chciała ją poznać. Zajęła się opatrywaniem jego ran. Silas uważnie jej się przyglądał, jakby chciał cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Po chwili odłożyła do miski z wodą zaczerwieniony ręczniczek i wytarła ręce o bawełniane legginsy, posyłając mu pocieszający uśmiech. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić.
- Ciekawi mnie jedna rzecz,- zaczęła, nie spuszczając z niego wzroku. - Dlaczego po tym wszystkim przyszedłeś właśnie do mnie zamiast wrócić do swojego mieszkania albo do ojca?
   Silas prychnął oburzony.
- Nie utrzymuję z ojcem żadnych kontaktów. Sanguis jest ostrożny, nie ufa byle komu, a jeśli już zdarzy mu się komuś zaufać, uważnie go obserwuje przez bardzo długi czas. Nie mogę sobie pozwolić na wpadkę z tak głupiego powodu, jak kilka siniaków i otarć. - Poprawił się na kanapie, krzywiąc się z bólu. - Poza tym Sanguis wie, że cię testuję. W końcu to z mojego polecenia masz u niego pracować, więc przebywanie u ciebie wcale nie jest podejrzane. A co najważniejsze, - uniósł w zadowoleniu brwi, - lubię patrzeć na twoje zatroskanie. Przebywanie z tobą jest jak gra w rosyjską ruletkę, bo przechodzisz ze skrajności w skrajność.
   Gdyby nie fakt, że był już wystarczająco poturbowany, porządnie by mu przyłożyła. Tylko on wiedział, w którą uderzyć strunę, by wyprowadzić ją z równowagi, a przynajmniej zdenerwować. Bez słowa wstała z podłogi i poprawiła ubranie, choć wyglądało nienagannie. Czarne legginsy i koszulka na krótki rękaw o tym samym kolorze idealnie na niej leżały i były bardzo wygodne.
- Zaczynasz się do mnie upodabniać, - zauważył, siadając. Jego usta wykrzywił grymas bólu. - Nie wiem, czy powinienem się czuć mile połechtany, czy zniesmaczony brakiem gustu.
- Powinno cię boleć. Mocno.
   Zazgrzytała zębami, opuszczając salon. Musiała ochłonąć, bo wyobraźnia podsuwała jej dziwne obrazki jej samej, polewającej ciało Silasa czystym spirytusem. Krzyk i agonia były wszędzie. Zamiast tego wyciągnęła z lodówki butelkę wody mineralnej i oparła się o kuchenną wysepkę, spoglądając w stronę drzwi. Przygotowania do jej misji szły całkiem dobrze, chociaż narzekała na nudę i rutynę. Chciała, by coś się działo, by zastrzyk adrenaliny pobudził ją do życia. Cholernie jej tego brakowało. Jednak Silas widział to zupełnie inaczej i mimo jej ciężkich treningów, nadal uważał, że nie jest wystarczająco dobra. Czasem i ona w siebie wątpiła, ale nie zamierzała się do tego przyznawać. Zwłaszcza przed nim. Kiedy już ochłonęła i miała zamiar wrócić do salonu, Silas stanął w drzwiach. Nawet w mroku wyglądał tragicznie. Otarł z czoła pot i głośno przełknął ślinę.
- Musisz mi pomóc. - Jęknął, słaniając się na nogach. - Natychmiast.
   Westchnęła, zakręcając butelkę. Starała się opanować zdenerwowanie, a dystans, jaki ich dzielił, nadawał się do tego idealnie. Chcąc nie chcąc, zaczynała się o niego martwić. Podeszła do niego wolnym krokiem i z beznamiętnym wyrazem twarzy, przerzuciła sobie jego ramię. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że mimo kruchego wyglądu ten facet jednak swoje ważył. Nogi lekko się pod nią ugięły, jednak wytrzymała i szybko się wyprostowała. Mimo opatrunków, krew nadal sączyła się z jego ran.
- Wynieś mnie na zewnątrz. - Wyszeptał, ledwo unosząc głowę. - Muszę pobyć chwilę na świeżym powietrzu.
   Ruszyła w stronę tarasowych drzwi, zaciskając usta, na które cisnęły jej się pytania. Wiedziała, że i tak na żadne z nich by nie odpowiedział, więc milczała. W końcu udało jej się wywlec jego poranione ciało na dwór i pomogła mu usiąść na suchej trawie. Może gdyby podlewała od czasu do czasu ten teren, trawa stałaby się soczyście zielona i byłaby miękka w dotyku. I zachęcałaby do przebywania na zewnątrz w tak miłe wieczory. Shelle otrząsnęła się z rozmyślań i popatrzyła z góry na swojego towarzysza. W momencie, w którym jego dłonie dotknęły suchego podłoża coś się w nim zmieniło. Na jego twarzy malowała się prawdziwa ulga, pod przymkniętymi powiekami gałki oczne wariowały, oddech stał się szybki i płytki. Mimowolnie cofnęła się o krok, nie chcąc go dotykać. Podświadomie wiedziała, że działała na niego jakaś magia. Karmił się nią, odżywiał. I wcale by się nie zdziwiła, gdyby nagle wstał, pełen wigoru, życia i dobrego humoru. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Wręcz przeciwnie, Silas wyciągnął się na ziemi jak długi, dotykając mokrym od potu policzkiem nagrzany piach. Trawa zaszeleściła pod ciężarem jego rąk, które rozłożył szeroko, tak samo jak nogi. Miała ochotę zachichotać, kiedy przyjął pozycję pięcioramiennej gwiazdy, jednak się powstrzymała, gdy ziemia lekko pod nią zadrżała. Zmełła w ustach przekleństwo, odskakując od niego na bezpieczną odległość. Pragnęła uciec od niego jak najdalej, jednak wciąż stała w miejscu, zafascynowana rażącą, zieloną poświatą, która otoczyła jego ciało. Cholerna magia. Nienawidziła jej, jednak zawsze miała z nią styczność.
   Wrzask Silasa sprawił, że nogi się pod nią ugięły i upadła na kolana. Nie wiedziała, czy była to reakcja na dźwięk, jaki z siebie wydał, czy strach przed otaczającą go poświatą i lekkim drżeniem powierzchni. Miała wrażenie, że jego regeneracja trwała kilka godzin. Słońce zdążyło się już schować za horyzont, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Od chłodnego powietrza na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, chociaż równie dobrze mogła przypisać to Silasowi i jego tajemnicom. Kiedy drżenie ustało, a zielona poświata zniknęła, Shelle podniosła się z ziemi i na chwiejnych nogach ruszyła w jego stronę. Mężczyzna przez chwilę się nie ruszał, jednak kiedy trąciła go czubkiem buta, jęknął. Uniósł się na łokciach i spojrzał na nią ostro.
- Widzę, że wzięłaś sobie do serca moje wskazówki na temat kopania leżących, - burknął, podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego zwykle nienagannie wyglądający strój był w piachu i kurzu, co skwitował jedynie cichym prychnięciem. - Mieliśmy na dziś jakieś plany?
   Zadziwiał ją. Jeszcze kilka chwil temu leżał ledwo żywy za jej domem, a teraz jak gdyby nic się nie stało pytał o ich nocne plany. Czasami po prostu za nim nie nadążała. Odetchnęła głęboko, zamykając na chwilę oczy. Potrzebowała kilka sekund, by ochłonąć i nie wyrządzić mu żadnej krzywdy. A w tym momencie bardzo tego pragnęła. Niepokoiło ją to, że zaczynała się o niego martwić.
- Może mnie łaskawie oświecisz, co to, do jasnej cholery, było? - Warknęła, patrząc w jego ciemne oczy. - Nie przypominam sobie byś wspominał mi o tym, że parasz się jakąś pieprzoną magią. A jeśli jest jeszcze coś, co powinnam o tobie wiedzieć, by nigdy więcej nie czuć się tak, jak w momencie twoich magicznych sztuczek, to mnie poinformuj, bym nie wyszła na idiotkę.
   Silas uśmiechnął się złośliwie i niedbale wzruszył ramionami.
- Jestem nekromantą, - oświadczył tonem, jakby opowiadał o pogodzie na kilka następnych dni. - Ale nie uważam to za informację wartą uwagi. Co serwujesz na kolację po naszym treningu?
   Poczuła bolesne pulsowanie w okolicach skroni, które odruchowo pomasowała. Nekromanta w jej domu? Będący jej trenerem i partnerem w interesach? Tego było dla niej za wiele. Od zawsze uciekała przed jakąkolwiek magią, trzymała się z daleka od magicznych istot, panicznie bała się wiedźm i ich uroków, bo w głębi duszy wierzyła w te wszystkie czary, klątwy i wywary. A teraz dzieliła część swojego życia z kimś, kogo powinna unikać. Instynkt od samego początku jej podpowiadał, że nie powinna się z nim zadawać, ale zagłuszyła go. Chciała po prostu wykonać kolejne zlecenie. Na spokojnie. Nie spodziewała się, że jej partner okaże się być gościem od trupów, a jej zleceniodawca będzie wilkołakiem. Na samą myśl o tym pulsowanie w głowie znacznie się nasiliło. Potrzebowała silnej dawki leków przeciwbólowych. Albo po prostu dobrego i mocnego alkoholu.
- Muszę się napić, - skwitowała, po czym szybko podniosła się z ziemi i ruszyła w stronę domu.
   Silas dogonił ją w salonie i zagrodził drogę, posyłając jej mordercze spojrzenie.
- Nie potrzebujesz alkoholu, by się z tym uporać. - Oświadczył twardo, odpychając ją na bok. - Zresztą nigdy nie wspominałaś, że boisz się magii.
- Może nie uważam tego za informację wartą uwagi? - Powtórzyła jego słowa, krzyżując ręce na piersi i uciekając wzrokiem. Nienawidziła swoich słabości, a tym bardziej nie lubiła się do nich przyznawać. Silas zdecydowanie nie był osobą, której zechciałaby się zwierzyć. - Przepuść mnie.
- I co dalej? Zalejesz się w trupa z nadzieją, że to pomoże ci zapomnieć? Co jest z tobą nie tak, kobieto?
Szturchnęła go palcem w pierś, patrząc na niego z wyrzutem. Krew się w niej zagotowała. Pouczał ją ktoś, kto karmił się najbrudniejszym rodzajem magii.
- Nie twój, pieprzony interes, - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Mogłeś uprzedzić mnie na samym początku, że jesteś napakowany tym gównem.
- Nie sądziłem, że zrobi to na tobie aż takie wrażenie. - Nadal stał twardo w drzwiach, uniemożliwiając jej tym samym przejście do kuchni. - To była tylko odrobina magii ziemi. Nekromanci karmią się nią, gdy czują, że brakuje im sił. Dzięki temu w ogóle żyję. - Wziął głęboki oddech, po czym spojrzał na otwarte drzwi tarasowe. - Zbiera się na burzę.
   Shelle prychnęła pod nosem i korzystając z chwili jego nieuwagi, odepchnęła go na bok. Przemknęła do kuchni, wyciągnęła z lodówki butelkę dobrze schłodzonego ginu i pociągnęła porządnie kilka łyków. Palące ciepło rozlało się w jej ciele, na co westchnęła zadowolona. Dawno nie czuła tego cudownego smaku i nawet nie wiedziała, że tak bardzo jej go brakowało. Tęskniła za chwilami, kiedy mogła wylegiwać się na werandzie i nie przejmować się kolejnym dniem. Obecność Silasa jej to uniemożliwiała. Mężczyzna wkroczył chwilę później do kuchni z niezadowoleniem wypisanym na twarzy, po czym oparł się o kuchenną wysepkę. Stali na przeciw siebie, posyłając sobie groźne spojrzenia. Chciała coś powiedzieć, jednak w chwili, w której tylko otworzyła usta, w okolicy trzasnął piorun. Drgnęła, mimowolnie spoglądając w sufit. Nie zapowiadało się na tak drastyczną zmianę pogody. Dzień był przyjemny, ale nie za upalny, natomiast pod wieczór znacznie się ochłodziło. Skąd więc burza? Kolejna błyskawica przecięła niebo, rozjaśniając wnętrze jej kuchni, by chwilę później pogrążyć ich w całkowitych ciemnościach. Shelle zaklęła siarczyście pod nosem i odstawiła na bok butelkę z głośnym trzaskiem.
- Świetnie, - warknęła, starając się dostrzec jego sylwetkę w ciemnościach. - Ciekawe czy tylko ja, jak zawsze, nie mam prądu, czy tym razem całe miasteczko.
- Powietrze naładowane jest elektrycznością. - Dobiegł ją głos Silasa. - Sądzę, że nie jesteś jedyna.
- Pocieszające.
   Ostrożnie wysunęła dolną szufladę i wymacała latarkę. Była przygotowana niemalże na każdą sytuację, tak więc zwykła burza i awaria prądu nie były dla niej problemem. Zapaliwszy latarkę szybko odnalazła miejsca, w których poupychała świecie i zajęła się ich zapalaniem, podczas gdy Silas w półmroku studiował swoje paznokcie. Zauważyła, że z reguły robił tak, kiedy coś naprawdę go denerwowało. W ten sposób okazywał swoja frustrację. Albo złość. W sumie zależało to zwykle od sytuacji w jakiej się znajdował.
   Kiedy wróciła do kuchni, zauważyła otwarte na oścież wejściowe drzwi, co ją zaniepokoiło, jednak Silas nadal znajdował się w tym samym miejscu, w którym go zostawiła. Zaskoczona uniosła brwi, rzucając mu pytające spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie, Muszelko. - Mężczyzna wzruszył ramionami i wcisnął dłonie do kieszeni spodni. - Czeka cię trening, pamiętasz?
Wyłączyła latarkę i odstawiła ja na szafkę.
- Na zewnątrz pada, - oznajmiła, wskazując palcem na szalejącą za drzwiami pogodę. - I grzmi.
-Troszkę deszczu ci nie zaszkodzi, a jeśli będziesz biegła zygzakiem, piorun nie powinien cię trafić.
Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Chyba sobie żartujesz?!
- A wyglądam, jakbym żartował? - Kiwnął głową w stronę drzwi. - Zapraszam na sześciokilometrowy bieg z przeszkodami.
W proteście skrzyżowała ręce na piersi, chociaż dobrze wiedziała, że nie miała szans z nim wygrać. Jeśli chodziło o treningi to on stawiał warunki, do których musiała się dostosować. Jednak nigdy nie podejrzewała go o całkowity brak serca. Kiedy ponaglił ją kolejnym sztywnym skinieniem, odpuściła. Zrezygnowana wciągnęła na nogi adidasy i poprawiła włosy, związując je w ciasny kucyk.
- Tylko nie oszukuj, - ostrzegł. - Będę miał na ciebie oko.
   Prychnęła pod nosem i wybiegła na zewnątrz. Owiało ją chłodne powietrze, które wywołało gęsią skórkę na całym jej ciele. Zerknęła za siebie po raz ostatni, tęsknym spojrzeniem obrzucając swój ciepły i suchy dom. Silas nawet nie ruszył się z miejsca. Przez chwilę przyglądała mu się przez okno, rozciągając mięśnie. Wyglądał na znudzonego, jakby wcale nie obeszło go to, że wygonił ją na zewnątrz w tak marną pogodę. Bardziej był zainteresowany swoimi paznokciami niż jej osobą. W końcu westchnęła i pognała przed siebie. Silas dokładnie wytyczył jej trasę biegu, wokół jej domu, głównie przez las. Jarzące zielenią paliki wskazywały jej drogę. Biegła truchtem, oddychając równomiernie i uważnie patrząc pod nogi. Przy takiej pogodzie nawet dobrze znana jej trasa znacznie się zmieniła. Pojawiły się nowe przeszkody, jak zwalony pień czy większe gałęzie, zalegające na jej drodze. Mijając swoją ulubioną polanę, pośliznęła się na rozmoczonej nawierzchni i, z trudem łapiąc równowagę, zaklęła siarczyście. Zatrzymała się na chwilę, chcąc złapać oddech, i spojrzała w kierunku swojego domu. Z takiej odległości nie był w stanie jej zobaczyć, a w taka pogodę na pewno nie poszedłby za nią. Zrezygnowana przysiadła pod drzewem i podkuliła pod siebie nogi. Deszcz powoli przestawał padać. Pojedyncze krople skapywały z nieba wprost na jej uniesioną twarz. Jednak prawdą było, że woda miała właściwości uspokajające. Odetchnęła z ulgą, a kiedy spojrzała pod nogi niemalże umarła ze strachu. Czerwone ślepia. wystające leniwie z nad góry błota przyprawiły ją o szybsze bicie serca, a krzyk uwiązł jej w gardle.

___________________________________________
Z przykrością stwierdzam, że notka jest kiepsko dopracowana. W ogóle nie jest. Nienawidzę pisać na kilka podejść. Zwykle siadam raz, może dwa i mam napisaną notkę - wszystko trzyma się kupy i miło się czyta (tak sądzę!). W tym przypadku notkę pisałam bardzo długo, na milion podejść. Czasami zdarzało się, że byłam w stanie napisać jedynie jedno zdanie, czasem zmieniałam słowa w poprzednim. Szło mi bardzo kiepsko, czego wynik macie przed sobą. I musiałam rozbić notkę na pół - nie napisałabym więcej w tej notce, więc końcówka może być na prawdę straszna i nadająca się jedynie do wykasowania. Za to więc bardzo przepraszam! 
   Mam nadzieję, że napisanie kolejnego rozdziału nie zajmie mi miesiąca (znowu -,-") i będzie trzymała się kupy. Musicie to jakoś przetrzymać. Krytyka mile widziana - jak zawsze zresztą ^^

wtorek, 10 września 2013

- II -

Myśl o nowym zleceniu nie dawała jej spokoju. Po raz pierwszy martwiła się, że może nie dać sobie rady. Nigdy wcześniej z nikim nie współpracowała, a kontakty międzyludzkie, czy też międzygatunkowe, ograniczała do minimum. Współpraca opierała się na pełnym zaufaniu, a ona nie miała go dla obcych zbyt wiele. Zresztą ufała jedynie sobie i wcale nie chciała tego zmieniać, a przecież zdawała sobie sprawę z tego, że może to pociągnąć za sobą wiele zmian w jej życiu. Cholera, niepotrzebnie dała się w to wpakować.
   Gwałtownie zaparkowała przed swoim domem i wyskoczyła z auta, trzaskając drzwiami. Podobno zakupy powinny kobietom poprawiać humor,a mimo to nadal czuła się paskudnie. Być może gdyby odwiedziła jakiś sklep z bronią to chociaż przez chwilę poczułaby się lepiej, bezpieczniej. Jednak kupowanie zwykłych produktów spożywczych wcale nie podniosło jej na duchu. Z tylnego siedzenia zabrała dwie papierowe torby z zakupami i, z kluczami w zębach, ruszyła na werandę. Na ułamek sekundy stanęła na drewnianych schodkach i uważnie przyjrzała się swojej posesji. Coś jej się nie zgadzało. Szósty zmysł mordercy wykrzykiwał ostrzeżenia. Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić kołaczące w piersi serce i chwyciła za klamkę. Drzwi stawiły opór. Podtrzymując jedną z toreb kolanem, przekręciła kluczyk w drzwiach i mocno je pchnęła. Światła były pogaszone, a w środku panowała cisza. Jednak butelka ginu, którą pozostawiła na blacie w kuchni, została przesunięta na jego krawędź. Nie miała wątpliwości, że ktoś był w jej domu. Ostrożnie odstawiła na blat torby i wesoło pogwizdując, zabrała się za ich wypakowywanie, ukradkiem obserwując widoczną część korytarza i salonu. Intruz zapewne wcale nie zniknął. Przeczuwała, że czaił się gdzieś w ciemnościach, czekając na odpowiedni do ataku moment. Wysunęła szufladę, w której przechowywała wszelkiego rodzaju szmatki i ściereczki, i wymacała rękojeść nożyka. Przedmioty, które mogły kiedyś uratować jej życie, pochowała w różnych miejscach w całym domu. Znacznie się uspokoiła, gdy jej palce natknęły się na chłodne srebro kilu ostrzy. Wyważone, małe noże idealnie nadawały się do rzucania nawet w ruchomy cel. Kątem oka w ciemnościach dostrzegła ruch. Była obserwowana i to z bliskiej odległości. Najwyraźniej rabuś nie wiedział z kim miał do czynienia, co znacznie poprawiło jej humor. Już kiedyś znajdowała się w takiej sytuacji. Grupa włamywaczy nieopatrznie znalazła się w jej domu, co dało jej wszelkie prawa do pozbycia się ich. Wtedy powstrzymała się od rozlewu krwi, tym razem nie zamierzała.
   Nożyk spoczął w jej dłoni. Wystarczyła sekunda, by wycelowała i następna, by wzięła potężny zamach. Ostrze przecięło powietrze i zniknęło w ciemnościach panujących wewnątrz domu. Ktoś jęknął. Z drugim nożykiem w dłoni przeskoczyła przez blat kuchennych szafek i pognała w stronę korytarza, skąd doszedł ją dźwięk. Po drodze zerwała ze ściany sai* i natarła całą sobą na postać, majaczącą tuż przed nią. Na kilka sekund ogłuszył ją dźwięk metalu uderzonego o metal, co przeciwnik sprawnie wykorzystał, wytrącając jej z dłoni nożyk. Zmełła w ustach przekleństwo, odpierając jego atak. Intruz zdawał się być znakomitym wojownikiem. Żaden z ciosów Shelle nie dosięgnął celu, a wytrącony z dłoni nożyk, co chwila uderzał o podeszwę jej butów. Kilka razy na nim stanęła, gdy blokowała jego pięści, przez co omalże nie straciła równowagi. W końcu udało jej się zablokować nadchodzący z góry cios i , korzystając z nadarzającej się okazji, odwróciła sai, po czym trzasnęła go głowicą w czaszkę. Intruz jęknął, stracił równowagę i runął jak długi na ciemne, korytarzowe panele. Shelle nie czekała ani sekundy dłużej. Nie zwracając uwagi na cieknącą jej z wargi krew, usiadła na nim okrakiem i przytknęła mu ostrze do gardła. Mężczyzna automatycznie znieruchomiał, a jego ciemne, duże oczy zatrzymały się na jej twarzy. Miała wrażenie, że gdzieś już je widziała. Podniosła z podłogi mały nożyk, po czym cisnęła nim we włącznik światła, które rozjaśniło ciemny korytarz, na chwilę ich oślepiając.
   Wzięła cichy, głęboki oddech, a ręka lekko jej zadrżała. Gdyby nie powaga sytuacji, zaśmiałaby się w głos. Zamiast tego prychnęła pod nosem, odrzucając z twarzy zbłąkany kosmyk rudych włosów, który wymknął jej się z ciasnego kucyka. Miała pod sobą ucieleśnienie marzeń nie jednej kobiety. Z twarzy o delikatnych, azjatyckich rysach spoglądały na nią naprawdę duże, lekko skośne, ciemne oczy, otoczone wachlarzem czarnych jak noc rzęs. Usta miał wąskie, ale gdy się lekko do niej uśmiechnął, w jego policzkach pojawiły się maleńkie dołeczki. Jedynym mankamentem szpecącym jego twarz była blizna, ciągnąca się pod skosem od brwi do krawędzi szczęki, ale według niej dodawała mu mrocznego uroku.
- Jak na mojego współpracownika jesteś strasznie przewidywalny. I powolny. - Oświadczyła, zgrabnie podnosząc się z podłogi. Kiedy stanęła twardo na nogach, wyciągnęła do niego rękę.
- Za to mam wiele innych przydatnych zdolności, - dodał z uśmiechem, podnosząc się dzięki jej pomocy. - Staruszek nie uprzedzał cię, że wpadnę w odwiedziny?
   Pokręciła głową, odkładając sai na półkę.
- Najwidoczniej zapomniał mnie uprzedzić, że jakiś podejrzany typ, będący moim wojennym kompanem, nawiedzi mój dom. Poza tym, nie wygląda tak staro.
Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Nie masz pojęcia ile liczy sobie lat. Ojciec dobrze to ukrywa.
   Popatrzyła na niego zaskoczona, kiedy bezceremonialnie wyminął ją w korytarzu i udał się do kuchni. Potrzebowała kilku sekund, by przyswoić ową informację, a kiedy jej się to udało, powędrowała za nim. Opierając się biodrem o kuchenną wysepkę i krzyżując na piersi ramiona, rzuciła mu kolejne pobieżne spojrzenie. Jak na kogoś pochodzącego z Japonii był przerażająco wysoki. Górował nad nią, przez co czuła się nieswojo. Ale pocieszała się faktem, że wyróżniał się w tłumie. Nie tylko przez to, iż nosił się na czarno, niczym Pan Nocy, ale także przez wzgląd na budowę jego ciała. Przywykła już do tutejszych mężczyzn. Wszyscy byli szerocy w barach, mieli wąską talię oraz silne i umięśnione nogi. Jej partner wręcz przeciwnie. Wysoki, szczupły, może lekko umięśniony, co raczej zawdzięczał siłowni niż naturalnej pracy. Do tego czarny golf na długi rękaw, jeansy w tym samym kolorze i ciężkie, wojskowe buty. Chociaż bardziej była skłonna przyznać, że były to najzwyczajniejsze w świecie glany. Sama miała kilka modyfikowanych par w szafie. W końcu westchnęła, kiedy mężczyzna bez słowa wyjął z lodówki talerzyk z jej niedojedzonym sushi i zaczął powoli jeść. Nie pofatygował się nawet zapytaniem o pałeczki. Wystarczyły mu chude, długie palce.
- Czyli dostałam pod opiekę synalka swojego chlebodawcy? - Prychnęła, wywracając oczami. - Gorzej być chyba nie mogło.
- To raczej ty dostałaś się pod moją opiekę i, uwierz, wcale mi to nie odpowiada. - Wzruszył niedbale ramionami. - Nienawidzę pracować z kobietami, a tym bardziej tak wybrakowanymi. - Widząc jej zdenerwowanie, machnął tylko ręką. - Wydaje ci się, że powalenie mnie jakąś bronią obuchową to wielki wyczyn? Gdybym chciał, skopałbym ci tyłek. Po prostu pozwoliłem ci przejąć kontrolę. To wszystko.
   Miała ochotę trzasnąć go pustą butelką w tył głowy, co wydawało jej się kuszącym pomysłem zwłaszcza, że butelka po ginie stała na wyciągnięcie ręki. Musiała przymknąć powieki i odetchnąć kilka razy głęboko, by się uspokoić. Nie przepadała za nim od chwili, gdy ujrzała go w tym ciemnym korytarzu, ale teraz była to czysta wrogość. Z reguły lubiła pewnych siebie facetów, ale gdy dochodził do tego egoizm, chciała sięgnąć po broń palną i władować mu kilka kulek. To na pewno poprawiłoby jej humor. Zamiast tego, odepchnęła go od lodówki i wyciągnęła z niej butelkę piwa.
- Więc, co jest ze mną nie tak, Panie Idealny? - Zapytała.
- Przede wszystkim używki. - Wskazał palcem na butelkę. - Alkohol wyłącza wyobraźnię, spowalnia czas reakcji, przytępia wszystkie zmysły. Papierosy natomiast uszkadzają twoje kubki smakowe, a także węch. Przez dym wyczuwasz dużo mniej zapachów niż powinnaś, a w twojej pracy zapachy czasem są kluczem. Tego, czego nie widzą oczy ani nie dotykają ręce powinien wyczuć nos. A z tego, co zauważyłem nawet skunksa byś nie wyczuła, choćby kręcił ci się pod nogami. - Wzruszył niedbale ramionami. - Ale muszę przyznać,  że jesteś spostrzegawcza. To chyba jedyny plus, jaki widzę na obecną chwilę.
   Shelle zacisnęła dłoń na butelce, spokojnie znosząc krytykę. Fakt, miała kilka nałogów, które do tej pory nie kolidowały z jej pracą. Poza tym, bardzo je lubiła i nie zamierzała się ich pozbywać. Zwłaszcza teraz. Uśmiechnęła się lekko, przygładzając włosy.
- Mam rozumieć, że jesteś perfekcjonistą i nie zamierzasz ze mną współpracować, tak?
- Zamierzam wyplenić z ciebie złe nawyki i sprawić, że będziesz się nadawała do tej pracy.
   Jego cwany uśmiech niemalże wyprowadził ją z równowagi. Resztką niezachwianej samokontroli powstrzymała się przed wyrzuceniem go za drzwi. Za to zlecenie dostała całkiem niezłą zaliczkę i zamierzała sięgnąć po całą pulę. Nie wierzyła, że aż tak poświęca się dla pieniędzy, których miała na koncie całkiem sporo. Poczuła do siebie obrzydzenie. Kiedy zmieniła się w taką materialistkę? Odrzuciła od siebie wszystkie myśli i rzuciła mu chłodne spojrzenie.
- W takim razie słucham. Jaki jest plan?
   Akurat tego się nie spodziewał. Po tym, co powiedział mu ojciec był pewien, że Shelle zrezygnuje, unosząc się dumą i honorem. Liczył nawet na kolejną wymianę ciosów i wrzaski, a nie na ugodę. Dokończył sushi i wyrzucił tackę do kosza, po czym wytarł dłonie o miękki ręczniczek o stalowym odcieniu. Przyjrzał jej się krytycznie, okrążając jak ofiarę. Zacmokał, uderzając wskazującym palcem w brodę.
- Najpierw popracujemy nad twoją kondycją i wytrzymałością. Później zadbamy o ogładę i wygląd. - Uśmiechnął się na widok jej uniesionych brwi. - Wierzę, że twoich morderczych zdolności nie musimy poprawiać, chociaż dobrze by było popracować nad walkami wręcz. Zdążyłem wychwycić kilka podstawowych i rażących błędów podczas tej krótkiej wymiany ciosów. Naprawimy je.
   Shelle posłała mu szeroki, choć kwaśny uśmiech.
- Nienawidzę cię, wiesz?
Zadowolony pokiwał głową.
- Cieszę się. - Powiedział  i w końcu wyciągnął do niej dłoń. - Silas Ammon Fallon, - przedstawił się, mrugając do niej porozumiewawczo. - Witaj w bractwie Kalendras**. 


________________________________
* sai - inaczej "róg śmierci", to japońska broń defensywna podobna do widełek.
** kalendras - z greckiego "nów"

Pe.eS. Wyłapywać błędy, proszę  ^^

niedziela, 1 września 2013

- I -

   Język szczypał ją od nadmiaru papierosów. Od kilku dni nie robiła nic innego, prócz popijania schłodzonego piwa i wypalaniu kolejnej paczki. Rozkoszowała się chwilami wolności odkąd odebrała ostatni czek za wykonane zlecenie. W końcu mogła sobie pozwolić na to, by bez pośpiechu i żadnych zmartwień usiąść na werandzie i w spokoju odpocząć. A pierwszy dzień czerwca nadawał się do tego idealnie.
   Słońce nie prażyło zbyt mocno, a do tego chłodny, północny wiatr sprawiał, że mimo wysokiej temperatury ciągle czuła się rześko i świeżo. Wyciągnięta na schodach werandy obserwowała z pod przymrużonych powiek błądzące po niebie obłoczki, które co jakiś czas na krótką chwilę przysłaniały słońce. Chłód butelki mroził jej koniuszki palców, ale nie zbyt się tym przejmowała. Nie mogła uwierzyć, że było już po wszystkim, że jednak dała radę, chociaż w pewnym momencie w siebie zwątpiła. W końcu nie co dzień zostaje się płatnym mordercą. Często wracała myślami do dnia, w którym zdecydowała się na taki właśnie sposób zarabiania na życie, ale nigdy nie pożałowała swojej decyzji. Miała teraz spory kawałek własnej ziemi, duży drewniany dom oraz pokaźną sumę pieniędzy na koncie. Wszystko układało się po jej myśli. Odetchnęła głęboko, delektując się smakiem tytoniu. Nic nie smakowało lepiej niż papieros zapijany zimnym piwem i spokój, który napływał z otaczającego jej dom lasu. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Miała w planach krótki wyjazd, rekreacyjne zwiedzanie sąsiedniego stanu, a nawet krótki pobyt w Nowym Yorku, chociaż tak na prawdę nie przepadała za tłokiem w wielkich miastach. Sama mieszkała kilkanaście kilometrów za Huntsville w stanie Teksas, z dala od smogu, miejskiego hałasu i tłumu ludzi. Otaczający jej dom las dodawał jej energii i wyciszał zwłaszcza, gdy udawała się lub wracała z  misji. A teraz sprawiał, że po prostu się uśmiechała. 
   Odgarnęła z twarzy zagubiony pukiel rudych włosów i wzięła kolejny łyk piwa, gdy jej uszu dobiegł ostry dźwięk samochodowego silnika. Zamarła na kilka chwil, usilnie sobie przypominając, gdzie odstawiła strzelbę. Jeszcze nigdy nie skorzystała z prawa własnego mienia, ale nie miałaby oporów, gdyby została do tego zmuszona. Mimo wszystko nie ruszyła się z miejsca. Uważnie obserwowała nadjeżdżający, duży samochód, za którym unosiły się tumany kurzu. Ogarnęło ją dziwne przeczucie, że nie nadjeżdżał żaden zagubiony kierowca ani kolejny kupiec na jej dom, a ostatnimi czasy takich widywała coraz częściej. Pożałowała, że nie sprawiła sobie obronnego psa. Auto zatrzymało się tuż przed jej gankiem, a po chwili jej oczom ukazał się wysoki, barczysty kierowca, ze śmieszną czapeczką na głowie, która całkowicie nie pasowała do jego wyglądu. Zdziwiona uniosła lewą brew,delikatnie się uśmiechając. Mężczyzna w mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach pasażera, które energicznym ruchem otworzył, lekko się skłaniając. To zmusiło kobietę do ruszenia się z miejsca. Otrzepała z kurzu spodnie i wcisnęła dłonie do tylich kieszeni, uważnie obserwując. Po chwili z samochodu wysiadł kolejny mężczyzna, jednak ten zrobił na niej ogromne wrażenie. Patrzenie na niego niemalże bolało; było w nim coś nienaturalnego. Poruszał się z gracją, której dotąd nie widziała u nikogo; jakby czarował każdym swoim gestem. Nie był za wysoki, zresztą jak prawie każdy Azjata, jego oczy były ciemne i duże, ukryte za prostokątnymi okularami, a resztki czarnych włosów zaczesał na bok. Garnitur, który miał na sobie, na pewno był szyty na miarę i to z najlepszego materiału. Była niemalże pewna, że gdyby dotknęła tej tkaniny, oszalałaby na jej punkcie. Wszystko w niej krzyczało, by się do niego nie zbliżała i odprawiła go jak najszybciej. Wcale nie podobały jej się te odwiedziny, chociaż nie znała jeszcze ich celu. Zrobiła powoli kilka kroków w jego stronę, dając mu tym samym czas na oddalenie się. On także ruszył ku niej, oczarowując ją szerokim uśmiechem.
- Panna Monroe? - Zapytał, chociaż dobrze wiedział z kim miał do czynienia. - Ciężko panią znaleźć w tej głuszy. Ale muszę przyznać, że to na prawdę piękne miejsce.
- Dom nie jest na sprzedaż. - Odparowała, modląc się w duchu, żeby właśnie w tej sprawie ją odwiedził. Kimkolwiek był. - Powtarzałam to już setki razy, ale widocznie powinnam przy drodze umieścić znak ostrzegawczy.
Mężczyzna parsknął śmiechem i wyciągnął do niej rękę, którą po chwili namysłu ośmieliła się uścisnąć. Gdy go tylko dotknęła, wiedziała, że wpadła w poważne kłopoty. Moc prześliznęła się po jej ręce ku głowie, osiadając na karku. Mimowolnie się wzdrygnęła. W tej chwili była pewna tylko jednego : nie był człowiekiem.
- Zapewniam, że nie przyjechałem w tej sprawie. - Ciągnął, wypuszczając jej dłoń i obdarzając ją kolejnym niesamowitym uśmiechem. - Chciałbym panią wynająć.
Wcale jej nie zaskoczył. Spodziewała się tego zwłaszcza, że nie wyglądał na zwykłego kupca. Ktoś taki jak on bez problemu mógł wykupić najpiękniejszą ziemię w tym stanie i postawić sobie na niej pałac. Jej dom zapewne nie robił na nim większego wrażenia.
- Aktualnie jestem w stanie spoczynku. - Intuicja podpowiadała jej, że powinna pozbyć się go jak najszybciej, a mimo tego była go ciekawa. Zaklęła w duchu. Ciekawość o pierwszy stopień do piekła, a ona coraz częściej obierała tę drogę. - Ale mogę polecić kilka osób z tej branży. Są bardzo skuteczni i nie tak drodzy.
Jakby go w ogóle obchodziło to, ile wyda pieniędzy - przemknęło jej przez myśl.
- Sprawa jest delikatna, więc wolałbym, by to pani ze mną porozmawiała.
W jego oczach było coś, co nie dawało jej spokoju. Miała wrażenie, że co jakiś czas uaktywnia się w nich płynne srebro, a jego skóra dosłownie iskrzyła. Zaklęła po raz kolejny, gdy zaczęła łączyć ze sobą fakty. Twarz mężczyzny rozjaśnił piękny, szeroki uśmiech, który wywołał na jej ciele dreszcze.
- Moi rosyjscy przyjaciele bardzo panią chwalili, - ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na jej minę. - Wcale bym się nie zdziwił, gdyby postawili posąg na pani cześć. Musiała im się pani nieźle przysłużyć.
Parsknęła śmiechem.
- Nieźle to chyba za mało powiedziane. Wykonałam kawał dobrej roboty, ale tym się właśnie zajmuję, więc nie rozumiem ich zachowania.
- Uwolniła ich pani, a żadne pieniądze nie są w stanie wyrazić, ile dla takich ludzi jest warta wolność. - Mężczyzna wzruszył ramionami na widok jej zaskoczonej miny. - Wiem to i owo, jeśli chciałaby pani wiedzieć. Jednak to, co zrobiła pani dla nich jest niczym w porównaniu z tym, o co przyszedłem panią prosić.
W tej chwili skończyły się wszelkie przyjemności. Mężczyzna minął ją bez słowa i wszedł na ganek, gdzie zajął jej ulubiony i jedyny bujany fotel. Cierpliwie czekał, aż do niego podejdzie, a kiedy znalazła się w zasięgu ręki, podał jej szarą kopertę. Opanowując drżenie dłoni, powoli wyciągnęła z niej kilka zdjęć. Obejrzała je pobieżnie, nie rozpoznając żadnej z osób. Jej szósty zmysł wykrzykiwał ostrzeżenia. Spojrzała na niego pytająco.
- Ten złotooki facet to pani cel. Nazywa się Sanguis Arian Llenad i, jak pani pewnie zdążyła już zauważyć, jest wilkołakiem. A dokładnie rzecz ujmując, jest przywódcą stada Skotadi. Bardzo potężny i wpływowy, a co najważniejsze, szalenie niebezpieczny. Od kilku lat moi szpiedzy donoszą mi o jego poczynaniach. Do tej pory nie miałem z nim większych kłopotów. Owszem, nie żyjemy w zgodzie, wręcz jesteśmy zapalczywymi wrogami, jednakże bez powodów nie wchodziliśmy sobie w drogę. Do teraz. - Cofnęła się o krok, porażona intensywnością srebra w jego oczach. Nagle przestała widzieć jedynie połysk, który i tak uważała za wytwór swojej wyobraźni, a ujrzała ich hipnotyczną płynność. Wstrząsnęły nią dreszcze. - Jeden z moich ludzi, który u niego pracuje już kilka lat, poinformował mnie o straszliwych w skutkach czynach, jakich Sanguis ma zamiar się dopuścić. Mianowicie chodzi o serum, które ma sprawić, że każdy wilkołak stanie się na powrót człowiekiem.
- To chyba dobrze, prawda? - Skrzyżowała ręce na piersi, nie nadążając za jego tokiem rozumowania. - Jeśli na świecie są niezadowolone ze swojej klątwy wilkołaki, a założę się, że znalazłaby się ich całkiem pokaźna grupa, to czemu odmawiać im tej przyjemności? Nie co dzień ludzie mają możliwość zmieniać swoje życie. To krok do przodu.
Mężczyzna pokręcił głową.
-Pani niczego nie rozumie, panno Monroe. Tu nie chodzi o garstkę osób, które za wszelką cenę chcą pozbyć się klątwy wilka. Tu chodzi o masowe wymordowanie gatunku. - Wziął głęboki oddech, nie spuszczając z niej wzroku. - Sanguis od szczeniaka nienawidził swojej pozycji w stadzie i tego, czym był. Za wszelką cenę szukał sposobu, by stać się normalnym człowiekiem. Teraz podobno go znalazł i wcale nie chce zadbać tylko o siebie, co w tym przypadku byłoby wskazane. On chce raz na zawsze pozbyć się wilkołactwa. Chce unicestwić klątwę, rozumiesz? Nie liczy się z tym, że na świecie nadal są wilkołaki oddane swoim wierzeniom, kultowi i swojej krwi.
- Mówiąc prostym językiem, on po prostu chce, by na całym świecie nie było ani jednego wilkołaka, tak? - Kiedy pokiwał głową, kobieta zaklęła siarczyście. - To jakiś obłęd! - Zaprotestowała. - Przecież zaburzyłoby o nasz cały ekosystem. Wampiry czułyby się bezkarne, ginęliby niewinni ludzie.
-Dlatego tu jestem. Nie chcę dopuścić do tego, by świat odwrócił się do góry nogami. Osobiście nie mam zamiaru pozbywać się z własnego życia wilczej cząstki. Przyzwyczaiłem się do tego i umiem sobie z tym świetnie radzić. I jest wiele takich osób jak ja, więc dlaczego mam pozwolić na to, by ktoś taki jak Sanguis zniszczył twór Matki Natury? Shelle, tu nie chodzi o moje ambicje i chore ego. Tu chodzi o losy mojego gatunku. Nie mogę pozwolić na to, by zginą.
   Rozumiała go, nawet chciała mu pomóc, ale coś jej mówiło, że nie byłoby to zwykłe zlecenie. To miało jakieś głębsze podłoże, po którym wcale nie chciała stąpać. Po raz kolejny spojrzała na zdjęcia, ale tym razem uważnie im się przyjrzała. Na każdej fotografii znajdował się Sanguis w różnym towarzystwie. Ale wszędzie widoczne były jego oczy, jakby mimo wszystko cały czas bacznie obserwował świat. Ich złoty odcień przeplatał się z orzechowym kolorem, a jasnobrązowe włosy rozwiewał wiatr. I chociaż wcale nie wyglądał na złego człowieka, jego postawa i wyraz twarzy wręcz krzyczały, że nie warto z nim zadzierać. Wzdrygnęła się na samą myśl, że mogłaby znaleźć się w zasięgu jego rąk.
- Inwigilacja? - Zapytała, modląc się, by jej zleceniodawca zaprzeczył. Nawet nie wiedziała kiedy przyjęła jego zlecenie.
-Gorzej, moja droga. - Coś niebezpiecznego błysnęło w jego oczach. - Chcę byś stała się jego prawą ręką, osobą najbardziej zaufaną. Dzień, w którym będzie miał gotowe serum będzie ostatnim dniem twojej pracy. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz.
Po tych słowach wstał z bujanego fotela, na którym ukradkiem pozostawił kolejną, grubą, szarą kopertę, po czym z gracją zeskoczył z kilku stopni i ruszył w stronę samochodu. Shelle odprowadzała go wzrokiem, ganiąc się za przyjęcie zlecenia. Miała sobie zrobić wakacje, na które przecież zasłużyła, a nie biegać po mieście za kolejnym psychopatą z kompleksem Boga. Nim mężczyzna wsiadł do samochodu, odwrócił się jeszcze w jej stronę i lekko uśmiechnął.
- Z racji tego, iż nie chciałbym posłać pani na pewną śmierć, panno Monroe, przyślę pani do współpracy jednego z moich ludzi, który pracuje dla Sanguisa od trzech lat. Proszę potraktować go łagodniej niż mnie.
- Pracuję sama! - Krzyknęła, kiedy zatrzaskiwał drzwi. Szyba po chwili zjechała w dół.
-Nie tym razem.
Odjechał, pozostawiając za sobą tumany kurzu, od którego zaniosła się kaszlem. Patrzyła za nim, dopóki nie zniknął jej z oczu, po czym przeniosła wzrok na trzymane w dłoniach fotografie. Przejrzała je po raz kolejny, coraz bardziej ubolewając nad swoją głupotą. W końcu oparła czoło o drewnianą belkę i wypuściła zdjęcia z ręki.
-Kurwa, w co ja się znowu wpakowałam?


_________________________________________

Pierwszy rozdział gotowy. W końcu. Mam nadzieję, że nie jest aż tak koszmarny i wzbudzi w kimś jakieś pozytywne emocje :)
Nadal staram się o ładniejszy wygląd bloga ^^ Nie jest to łatwe, ale jestem pełna nadziei, że w końcu się uda. Trzymajcie za to kciuki! No i za mnie, bym wzięła się za pisanie kolejnego rozdziału :)
Pozdrawiam.

sobota, 17 sierpnia 2013

- Wieczorek Zapoznawczy -

W gwoli ścisłości, blogi prowadziłam już nie raz. Wszystkie z opowiadaniami, tymi krótszymi i dłuższymi, o różnej tematyce. Były opowiadania potterowskie jak i całkowicie wymyślane przeze mnie - świat, postaci, fabuła. Tak i teraz po raz kolejny brnę w opowiadanie typu urban fantasy, a przynajmniej tak mi się wydaję. W wolnym czasie, którego teraz tak na prawdę mam niewiele, po między sprzątaniem, gotowaniem i opieką nad 2-miesięczną córeczką, będę pisała i umieszczała notki - mam nadzieję, że dość regularnie. Ot, mój mały sposób na relaks.

Patrzę na zegarek i śmieję z samej siebie, bo już pierwszą notkę piszę około godziny i w dodatku jedną, lewą ręką... Zapowiada się szałowo ^^ Wygląd bloga zmieni się niebawem - a przynajmniej głośno i wyraźnie się o to modlę do pewnych szabloniarek. Na grafice nie znam się zupełnie, więc blog wygląda jak wygląda (biednie i smutno), ale może w ciągu kilku tygodni poprawi się jego wizualność.

Blog polecam osobom, które lubią odrobinę romansu w stylu fantasy, zakrapianego brutalnością, krwią i śmiercią. Uprzedzam, że czasem można będzie natknąć się na krztę wulgaryzmu, ale w znośnych porcjach. Pierwsza notka już powoli się pisze - mimo strajkującego laptopa i Nieśpiącej Królewny :)


Więc do zobaczenia niedługo! :)