poniedziałek, 22 grudnia 2014

- XVII -

   Jeszcze nigdy wcześniej nie widziała Llenada w takim stanie. Wyglądał tak, jakby jego organizm zaatakowała jakaś ludzka choroba, chociaż Shelly dobrze wiedziała, że żaden ze zwykłych wirusów nie ima się wilkołaczego ciała. Na zmarszczonym od trosk czole wystąpił mu pot; dłonie, które starały się usilnie coś napisać na pustej kartce papieru, cały czas drżały, a szaleństwo w jego oczach podpowiadało jej, że to nie był najlepszy czas na jakiekolwiek wizyty. Gdyby miała inne wyjście na pewno by z niego skorzystała.
   Przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, rozglądając się uważnie po gabinecie. W ciągu całej swojej pracy dla Llenada, chociaż była krótka, nie udało jej się zwiedzić choćby połowy jego ogromnego domu. Zazwyczaj spotykali się na podjeździe, by omówić jej zadania, lub w ogrodzie. Czasem zaglądała też do kuchni i dzięki Silasowi zwiedziła kilka mało znaczących pokoi, ale sam gabinet robił na niej wrażenie. Spodziewała się wielkiego pokoju, pełnego przepychu i bajerów, a zamiast tego jej oczy błądziły po regałach wypchanych po brzegi książkami. Pomieszczenie było małe i skromnie umeblowane. Prócz wysokich po sam sufit regałów znajdowało się tam jedynie dębowe, duże biurko, dwa krzesła dla gości i jedno obrotowe, które zajmował Sanguis. Na suficie wisiał kryształowy żyrandol, który nijak nie pasował do tego miejsca. Za to mała, pozłacana lampka stojąca na biurku o wiele bardziej. Żadnych obrazów, świec, dywanów. Taki mały, sekretny pokoik, w którym Sanguis chował się przed światem. I w którym w końcu mógł przestać udawać.
   Patrzenie na Alfę było bolesne. Z silnego i władczego mężczyzny stał się szaraczkiem, który nie radzi sobie z problemami. Kiedy odłożył długopis, który od kilku minut obracał między palcami, jego spojrzenie w końcu skupiło się na jej osobie. Rozbiegany, lekko zmącony czymś bliżej nieokreślonym wzrok przewędrował z jej ciała na twarz i zatrzymał się na jej oczach. W duchu się uspokajała. Jeden fałszywy ruch, jedna nieokiełznana myśl i cały plan legnie w gruzach. Przełknęła cicho ślinę, unosząc lekko brwi. Sanguis wskazał jej wolne krzesło, jednak nie ruszyła się z miejsca.
- Nie wyglądasz najlepiej, - zauważyła, robiąc dwa małe kroki w jego stronę. Nie chciała się za bardzo do niego zbliżać i dziękowała w duchu wszystkim bogom, że jeszcze dzieliło ich piękne biurko. - Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. - Odparł trochę za szybko, po czym zaklął siarczyście i przetarł spoconą twarz dłonią. - Badania nie idą tak, jak powinny.
   Wzruszyła ramionami.
- W tym nie mogę ci pomóc. Mogę dla ciebie zabijać, zastraszać i porywać ludzi, ale nie znam się na zadaniach laboratoryjnych.
   Pokiwał jedynie głową, wstając z miejsca. Zachwiał się i gdyby nie podparł się o blat biurka, zapewne runąłby jak długi na środek pokoju. Shelle przekręciła lekko głowę, przyglądając mu się jeszcze uważniej.
- Czy ty przypadkiem nie testujesz niczego na sobie?
- Nie twój interes! - Warknął, jednocześnie uderzając otwarta dłonią w stół.
   Odskoczyła, oddzielając się od niego jeszcze krzesłem. Cokolwiek się z nim działo, miało to cholernie zły wpływ na ich relacje.
- Przepraszam. - Powiedział po chwili, chowając twarz w dłoniach. Popatrzył na nią przez palce. - Ostatnio nie jestem sobą, a ty tym bardziej nie ułatwiasz mi panowania nad emocjami.
- Chyba nie rozumiem...
- Przestań. - Odepchnął się od biurka i chwiejnym krokiem zmniejszył dzielącą ich odległość. Jednak widząc jej pospieszne zerknięcie w stronę drzwi, zatrzymał się i przysiadł na jego blacie. - Nie powinnaś się mnie bać.
- Sądzisz? - Prychnęła, krzyżując ręce na piersi. - Z trudem nad sobą panujesz, a uwierz mi, nie chciałabym porastać futrem co jakiś czas. Tego nie było w naszej umowie.
- Chyba, że będziesz chciała ją renegocjować.
   Zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
   Sanguis westchnął ciężko i wcisnął drżące dłonie do kieszeni ciasnych spodni.
- Oboje wiemy, że oprócz pracy łączy nas o wiele więcej. - Mruknął, spoglądając na nią z pod kurtyny ciemnych rzęs. - Dałaś tego pokaz kilka dni temu, kiedy cię odwiedziłem.
- Zaatakowałeś mnie w moim własnym domu, Sanguisie.
- Uważasz to za atak? - Zaśmiał się lekko. - Pocałowałem cię, a ty odwzajemniłaś pocałunek. Nie wziąłem cię siłą.
- Wykorzystałeś magię Alfy. - Rzuciła oskarżycielsko, powstrzymując się przed pogrożeniem mu palcem. - To nie były moje własne odczucia. Zmusiłeś mnie do nich.
- Czyżby? - Uśmiechnął się szeroko. - Jedynie delikatnie cię popchnąłem. Moja magia wcale nad tobą nie zapanowała. Zrobiłem jeden maleńki krok, a ty wpadłaś w moje ramiona.
- Bzdura.
   Zawahała się. Wcale nie była pewna, czy rzeczywiście jego magia nie miała z tym nic wspólnego. Owszem, na początku ją wyczuła i to dość wyraźnie, ale później, kiedy już zatonęła w jego objęciach i namiętnie oddawała pocałunki, nigdzie jej nie było. Miał cholerną rację. Chciała by ją całował tak samo jak chciała wtedy do niego należeć. Pokręciła energicznie głową.
- Myślę, że przez tyle lat szukałem kogoś takiego jak ty. - Kontynuował, udając, że nie zauważa jej wahania i zdenerwowania. - Jak szczeniak wierzyłem, że gdzieś tam, w tym cholernie brudnym i niesprawiedliwym świecie jest dla mnie kobieta, która da mi to wszystko, o czym marzyłem.
- Żona się nie sprawdziła w tej roli?
- Była żona. - Poprawił ją. - Była idealną kochanką, opiekunką, a nawet rodzicielką, ale nigdy nie stałaby się moją życiową partnerką. Nigdy do końca nie zaakceptowała mojej wilczej natury.
- A skąd pomysł, że ja bym była do tego zdolna? - Nawet nie chciała o tym myśleć. - Nie podobają mi się wilcze prawa, nigdy też nie przeskakiwałabym z łózka do łózka by zadowolić twoją watahę. Nie mam też niczego, co mogłabym ci dać.
- Mogłabyś mi dać dziecko.
   To jedno zdanie ją zmroziło. Logika gdzieś wyparowała, zdrowy rozsądek zakopał się bardzo głęboko, przykrywając się strachem i gniewem. Jedynym przebłyskiem jej gasnącej inteligencji było zauważenie, że jego stan znacznie się poprawił. Przestał się trząść i pocić. Znów był silnym samcem Alfa. A to, co wygadywał, ścięło ją po prostu z nóg.
- Chyba cię źle zrozumiałam... - zaczęła, starając się nad sobą panować. Niewiele jej brakowało do wejścia w stan, w którym potrafiła jedynie mordować. Posłała kolejne szybkie spojrzenie w stronę drzwi. Za wszelką cenę musi się od niego uwolnić.
- Sądzę, że wszystko dobrze zrozumiałaś, nie jesteś głupia. - Sanguis odepchnął się od biurka i pewnym krokiem przemierzył dzielącą ich odległość. Shelle nawet nie ruszyła się z miejsca, uważnie obserwując każdy jego ruch. Coś w jego zachowaniu jej nie pasowało, a oznaczało to, że powinna jak najszybciej opuścić jego ziemię.
   Dłoń Llenada powoli dotknęła jej twarzy, przez co przymknęła powieki. Owszem, jego aura była zniewalająca, a on sam, jako mężczyzna, cholernie pociągający. Był chodzącym marzeniem każdej kobiety. I musiała to przyznać przed samą sobą : Silas miał rację. Jeśli raz podda się Alfie, co zrobiła w swoim domu, wpadnie w jego sidła. Pułapka, jaką na nią zastawił, jak najbardziej działała.
   Przestała myśleć, kiedy jego gorące usta musnęły delikatną skórę jej szyi. Dreszcz pożądania przetoczył się po jej ciele, wyciskając z jej ust cichy jęk. Podświadomość podpowiadała jej, by uciekała, ale ciało nie chciało jej słuchać. Poddawała się jego dotykowi, oddając pocałunki, którymi ją obsypywał. Cholernie ciężko jej było wyrwać się z jego ramion. Kiedy odskoczyła, przez jej ciało przetoczyła się masa niezależnych uczuć. Łapczywie łapała oddech, starając się nie patrzeć w jego oczy.
- To nieprofesjonalne...- wyjąkała, doprowadzając się do porządku. Llenad roześmiał się tak sztucznie, że musiała na niego spojrzeć.
   Erotyczna aura zupełnie zniknęła, a amant, jaki jeszcze przed chwilą był, rozpłynął się w jednej sekundzie. Stał przed nią zupełnie obcy i dziki mężczyzna, z którym nigdy nie chciałaby się spotkać w ciemnym zaułku. Cofnęła się o krok, starając się zwiększyć między nimi dystans. W sposobie, w jaki na nią patrzył, w jego postawie i ruchach było coś niepokojącego. Przełknęła cicho ślinę, starając się zapanować nad własnym ciałem i strachem. Jednak kiedy Llenad wziął oddech i się uśmiechnął, wiedziała, że to koniec. Cokolwiek dla niej zaplanował, nie uda jej się wyjść z tego bez szwanku.
- Sprowadziłeś mnie tu w jakimś celu czy chciałeś po prostu mi udowodnić, że na ciebie lecę? - Zapytała po chwili. Nie spieszył się z odpowiedzią.- Posłuchaj, Llenad. To, co sobie uroiłeś, nigdy się nie spełni. Nie jestem żadną pisaną ci kobietą. Tym bardziej nie podejmę się urodzenia ci dziecka. Nie nadaję się ani na matkę ani na twoją życiową partnerkę, więc sobie po prostu daruj te gadki.
- Dlaczego? - W jego oczach błyszczał gniew, chociaż starał się utrzymywać względny spokój.
- Na przykład dlatego, że nie akceptuję twojej wilczej natury. - Powiedziała to takim tonem, jakby to była najnormalniejsza i najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Jestem zwykłym człowiekiem i nie potrafiłabym spędzić reszty swojego życia u boku...
   Zawahała się. Nie powinna go irytować, zwłaszcza, że w każdej chwili mógł przemienić się na jej oczach i ją zaatakować. Mimo tego, że pierwszą potyczkę z nim wygrała, wątpiła by w takich okolicznościach jej się to udało po raz kolejny. Sanguis jednak nie odpuszczał.
- Dokończ. - Naciskał, zdając sobie sprawę, co chciała powiedzieć.
- Wilkołaka.
   Warknął, odrzucając na bok dzielące ich krzesło, które roztrzaskało się o ścianę. Shelle odruchowo wyszarpała zza paska broń, którą szybko odbezpieczyła i wycelowała w jego klatkę piersiową. To sprawiło, że zatrzymał się w pół kroku i zmrużył gniewnie oczy.
- Nie to chciałaś powiedzieć.
- Nie, nie to. - Przyznała, nie spuszczając go z oczu. - Nie prowokuj mnie, Sanguisie. Jestem po twojej stronie, pracuję dla ciebie i wywiązuję się ze swoich obowiązków. Zmuszanie mnie do czegokolwiek sprawi, że z radością pociągnę za spust.
- Ołów zrobi tylko kilka dziur, które zaraz zaleczę.
- Ale srebro wywoła o wiele większe spustoszenie w twoim ciele. - Odrzuciła z twarzy włosy. - Nie chcę tego robić. Po prostu pozwól mi odejść, a zapomnimy o całej sprawie.
   Zaśmiał się, odrzucając głowę w tył, co wywołało na jej ciele ciarki. Zapewne tak śmieli się seryjni mordercy, kiedy mówiono im, że to ich koniec. Wzdrygnęła się, zaciskając dłonie mocniej na kolbie pistoletu. Kiedy znów na nią spojrzał, miała wrażenie, że zagląda także w jej duszę.
- Mam również zapomnieć o tym, że knułaś za moimi plecami? - Zamarła. - Wyglądasz na zaskoczoną, Shelle, a nie powinnaś. Pogrywanie z wilkołakami nikomu nigdy nie wyszło na dobre. Może by ci się to udało, gdybyś owijała sobie wokół palca zwykłego wilkołaka, ale nie mnie, Shelle. Nie Alfę.
- Nie do końca wiem o czym mówisz... - Ręka jej zadrżała.
   Doskoczył do niej w mgnieniu oka i wytrącił jej broń z ręki. Nie przypuszczała, że był tak piekielnie szybki. Jej głowa huknęła o ścianę, przez co na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością, ale nie trwało to za długo. Kiedy wzrok jej powrócił, nadal stała przy ścianie, a jego silna dłoń zaciskała się na jej gardle. Z trudem łapała powietrze. Wiedziała, że się powstrzymywał. Gdyby zacisnął palce mocniej, skręciłby jej kark. Mimowolnie próbowała rozewrzeć jego dłoń. Bezskutecznie.
- Podaj mi imię wampira, który za tym wszystkim stoi. - Syknął przez zaciśnięte zęby, patrząc jej prosto w oczy. - Natychmiast!
- Silas...- wyszeptała, starając się nabrać powietrza. - Za tym stoi Silas.
- Tak się składa, kochanie, że to właśnie Silas poinformował mnie, że spotykasz się z jakimś wampirem, więc przestań kłamać.
   Kiedy zauważył, że jej twarz zrobiła się czerwona, zwolnił uścisk, ale nie zabrał dłoni. Jej ramiona opadły, kiedy nabierała powietrza, a oczy na chwilę zniknęły za powiekami. W końcu na niego spojrzała.
- Wynajął mnie ojciec Silasa. - Powiedziała ochryple, starając się pozbyć suchości w ustach. - Miałam zniszczyć wyniki twoich badań.
   Jego oczy zrobiły się wielkie niczym spodki, ale trwało to zaledwie kilka sekund. Musiał wyczuć, że mówiła prawdę, bo w końcu ją puścił i cofnąl się o krok. Shelle osunęła się po ścianie na podłogę, rozmasowując pulsującą bólem szyję. Odzyskała oddech, ale wiedziała, że tak łatwo nie odzyska wolności. Jeśli w tym momencie nikt jej nie uratuje, będzie skazana na łaskę Alfy, a wątpiła w to, by ktokolwiek zechciał im teraz przeszkodzić. Z bólem pomyślała o Noctisie. Właśnie ich współpraca zaczęła owocować, a ona zaprzepaści to wszystko z powodu Silasa. Szlag by trafił tego nekromantę!
- Kim on jest?! - Wrzasnął Sanguis, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Jeszcze chwila i jego ciało eksploduje i przed nią stanie potężny wilkołak, który nie będzie widział w niej nikogo innego niż wroga.
- To Alfa jakiegoś małego stada. Jeździ na wózku inwalidzkim. - Wyrzucała z siebie informacje z prędkością światła. - Silas miał mnie przeszkolić i wprowadzić we wszystko.
- Pytam o wampira, Shelle. - Jego głos wydawał się spokojniejszy. - Nie wciskaj mi kitów.
- Wyczuwasz kłamstwo. - Oświadczyła, nagle nabierając pewności. Powoli podniosła się z podłogi i stanęła przed nim. - Wiesz dobrze, że nie zmyślam.
- Przestań! - Chwycił ją mocno za ramiona i przyciągnął do siebie. - Kim jest ten wampir?!
   Nie mogła pojąć dlaczego tak bardzo go interesował Noctis dopóki nie spojrzała mu prosto w oczy. To, co w nich zobaczyła wstrząsnęło nią do głębi. Uczucia zaburzyły jego zdolność oceny sytuacji, i kiedy opowiadała mu o spisku Silasa, on martwił się wampirem, który się wokół niej kręcił. Był po prostu zazdrosny i bał się, że odejdzie, że stanie się nieumarłą. Miała ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz. Zmusiła się jedynie do cierpkiego uśmiechu.
- Julian. - Powiedziała w końcu, modląc się, by po tym wszystkim pozwolił jej odejść. - Widziałam się z nim...
- Spałaś z nim? - Ból w jego oczach był przytłaczający. Wolała kiedy się na nią wściekał i był o krok od przemiany. Zaklęła w myślach.
- Nie. To czysto platoniczna znajomość i...
- Milcz. - Rozkazał, a jego dłoń boleśnie zacisnęła się na jej karku. - Zniszczyłabyś lata moich badań. Byłaś bardzo blisko. Ale zaraz naprawisz ten błąd.
   Szarpnęła się raz, później drugi, ale jego uścisk nie zelżał. Pociągnął ją w stronę drzwi mimo tego, że starała się stawiać opór. Równie dobrze mogła chcieć przesunąć ścianę. Wywlekł ją na wąski korytarz, a kiedy chwyciła sie futryny, pięść huknęła o jej głowę, pozbawiając ją przytomności.

***

 Obudziło ją pikanie maszyn. Irytujące dźwięki wdzierały się do jej czaszki, przyprawiając ją nie tylko o nieznośny ból głowy, ale także o mdłości. Zwalczyła je, zaciskając powieki tak mocno, że ujrzała pod nimi gwiazdki. Przez chwilę leżała w bezruchu, oddychając powoli i myśląc. Nie miała pojęcia gdzie się znajdowała, chociaż podejrzewała, że w laboratorium Sanguisa, ani ile czasu minęło odkąd została ogłuszona. Zastanawiała się natomiast ile czasu zajmie Noctisowi domyślenie się, że grozi jej niebezpieczeństwo i uratowanie. O ile w ogóle zechce jej pomóc.
   Powoli rozchyliła powieki i obrzuciła pomieszczenie szybkim spojrzeniem. Nic, co mogłoby ją zaskoczyć. Białe ściany wyłożone do połowy kafelkami, wielkie lampy rzucające ostre, jasne światło. Pikające maszyny, stoliki z narzędziami, zlew z bieżącą wodą i zielonkawy parawan oddzielający ją od reszty pokoju. Spróbowała się podnieść i zaklęła. Ktoś przezornie przypiął ją pasami do łóżka. Zrezygnowana opadła z powrotem na poduszki i wbiła bezradny wzrok w sufit. Nie miała na sobie własnych ubrań, więc nie miała także noży, które zawsze przyczepiała do ud i ramion. Nie miała żadnej broni i nadziei, że jakoś z tego wyjdzie. Poddała się, chociaż jej niezależna kobieca część wręcz wrzeszczała, by zerwała okowy i ruszyła do walki.
- Nie spodziewałem się po tobie takiej bierności, Shelle. - Usłyszała Silasa, a chwilę później zamknęły się za nim drzwi. - Gdzie się podział twój duch walki?
- Został w gabinecie Sanguisa. - Burknęła w odpowiedzi, nawet na niego nie patrząc. - Daruj sobie i wyjdź. Nie obchodzi mnie co masz mi do powiedzenia.
   Usłyszała szuranie krzesła, a później jego sylwetka zamajaczyła na krawędzi jej pola widzenia. Chłodna dłoń opadła na jej zaciśniętą pięść.
- Są sytuacje, w których musimy wybrać mniejsze zło, by stało się coś na prawdę dobrego. - Powiedział cicho, jakby chciał się wytłumaczyć. - Chciałem być tego częścią.
- Dlatego zdradziłeś własnego ojca i oddałeś mnie w ręce tego potwora?
   Usłyszała ostrzegawczy warkot z drugiego końca pokoju, co zmusiło ją do spojrzenia Silasowi w oczy. Uśmiechał się. Zupełnie jakby wiedział od niej o wiele więcej, jakby znał jakąś tajemnicę, która jej dotyczy. Miała tego dość.
- Mój ojciec pracuje dla Sanguisa, Shelle. - Wyjaśnił, chociaż zdążyła to już dojrzeć w jego oczach. - Nie ma żadnych badań nad zniszczeniem rasy wilkołaków.
- W takim razie po co to wszystko? - Zacisnęła dłoń na jego palcach.
- Jeszcze nie rozumiesz? - Zaśmiał się cicho i zabrał dłonie, by nie móc jej więcej dotykać. - Sanguis jest bardzo bliski odkrycia zagadki rodzenia wilkołaków przez zwykłe kobiety. Nie wszystkim się to udaje, Shelle. Część kobiet w ogóle nie jest w stanie donosić ciąży, część rodzi zwykłe, ludzkie dzieci, inne umierają przy porodzie, a dzieci okazują się być hybrydami. Ale ty... - Wzruszył ramionami i wziął głęboki oddech, - Ty masz największe szanse na urodzenie wilkołaka. I mamy zamiar to sprawdzić.
-Słucham?!
   Szarpnęła z całej siły rękoma starając się dosięgnąć Silasa, który gwałtownie zeskoczył z krzesła i znalazł się pod ścianą. Więzy nie ustąpiły. Skórzane paski mocniej wpiły się w jej ciało, przez co syknęła.
- Ty sukinsynu! - Wrzasnęła, wyciągając ręce w jego stronę. - Zdechniesz tu, jak oni wszyscy! Dopilnuję tego!
   Krzyczała jeszcze przez chwilę, rzucając w jego kierunku najwymyślniejsze obelgi, jakie tylko przyszły jej do głowy. Silas przez kilka sekund nie spuszczał z niej oczu, po czym warknął coś do swojego ochroniarza i wyszedł z pokoju. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Shelle opadła zrezygnowana na łóżko i przymknęła oczy. Miała ochotę zapłakać nad swoim losem. Nigdy nie zdecydowałaby się na dziecko ze względu na swój tryb życia, a kochała swoją pracę i nie chciała z niej zrezygnować. A jeśli kiedykolwiek by do tego doszło, chciałaby urodzić normalne i całkiem zdrowe dziecko, a nie wyhodowanego w laboratorium wilkołaka. To wszystko zdawało się być tak nierealne. Jak do tego doszło,że w ogóle się tu znalazła? Gdzie popełniła błąd?
- Bierność wypali twoją duszę. - Usłyszała nagle, przez co zamarła w bezruchu. - Wojownicy nie mogą się poddawać, bo to źle wpływa na ich umysł.
   Podniosła się z łóżka na tyle, na ile pozwoliły jej skórzane pasy, ale nadal nie mogła zobaczyć osoby, która dzieliła z nią salę. Nasłuchiwała więc i czekała.
- Ciężko być wojownikiem nie posiadając żadnej broni i wolnych rąk, - sarknęła, wbijając wzrok w sufit.
-Ale nim jesteś bez względu na wszystko inne. - Mężczyzna zaśmiał się cicho. - Taką drogę obrałaś wiele lat temu.
- Może gdybym wiedziała, że któregoś dnia wyląduję w laboratorium zwariowanego wilkołaka, by rodzić mu dzieci, poważnie bym się nad tą decyzją zastanowiła.
- Wcale nie. - Był pewny siebie, co w tej sytuacji ją strasznie denerwowało. - Po prostu byś się lepiej zabezpieczyła.
- Gówno o mnie wiesz, a jednak masz rację. - Uśmiechnęła się lekko. - To nie zmienia jednak faktu, że nie jestem w stanie się stąd wydostać. Ale świetnie ci idzie łechtanie mojego ego, więc nie przestawaj.
- Słyszałem o tobie wiele niewiarygodnych historii, - kontynuował melodyjnym, choć słabym głosem. - Więc jestem zaskoczony taką szybką rezygnacją. Wstawaj i walcz.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jestem skutecznie unieruchomiona. - Warknęła, rzucając mordercze spojrzenie w stronę parawanu. - Co najwyżej mogłabym wstać z tym łóżkiem na plecach, ale wątpię, że zmieściłabym się z nim w drzwiach. Skoro jesteś taki mądry to może sam tu przyjdziesz i pomożesz mi się uporać z tymi pasami?
   Nastała chwila ciszy, po czym jej rozmówca westchnął ciężko.
- Przypuszczam, że moje ciało nie poradziłoby sobie z pokonaniem takiego dystansu po kilku latach spędzonych w tym łóżku. Przykro mi.
- Mnie także, Aminosie.
   Wesoły śmiech wyrwał się z jego gardła i przez chwilę miała wrażenie, że znajdują się w zupełnie innym miejscu i prowadzą najzwyczajniejszą w świecie rozmowę o pogodzie. Tak, jak to się robi z przyjacielem. Pożałowała, że tak na prawdę nie miała żadnych przyjaciół, którzy teraz planowaliby jej odbicie. A przynajmniej nie pozwoliliby na to, by skończyła jako inkubator.
- Wiedziałem, że jesteś bystra.
- Gdybym była stanęłabym po innej stronie w tej walce. - Westchnęła ciężko. - Przykro mi z powodu twojego losu, Aminosie. I również dlatego, że zabiłam twojego przyjaciela.
- Zginęło wielu moich przyjaciół przez tych kilka lat. Pogodziłem się z tym.
   Pokiwała głową, choć wiedziała, że tego nie widzi.
- Więc co teraz? Czekamy aż nafaszerują nas podejrzanymi lekami i będziemy ze sobą rozmawiać przez durny parawan przez następne dziewięć miesięcy?
   Aminos parsknął śmiechem. Widziała jak z trudem mocuje się z parawanem, który za nic w świecie nie chciał się zwinąć. Po krótkiej walce z nim, mężczyzna opadł z powrotem na poduszki i zaklął.
- Szczyt beznadziei. Pokonał mnie szpitalny parawan.
   Sposób, w jaki to powiedział, przyprawił Shelle o atak śmiechu. Po chwili wahania mężczyzna do niej dołączył. Zabawę przerwało im otwarcie drzwi. Shelle natychmiast wbiła wzrok w sufit, za to Aminos zaklął siarczyście. Nie wróżyło to niczego dobrego. Chwilę później przy jej łóżku pojawił się bardzo znajomy mężczyzna, poruszający się na wózku. Na jego widok wywróciła oczami i prychnęła pod nosem, napinając pasy.
- Nie radzę ci mnie dotykać, - ostrzegła, rzucając mu piorunujące spojrzenie. - W przeciwnym razie zginiesz gorszą śmiercią niż zaplanowałam.
- Panno Monroe, zauważyła pani, że znajduje się w pilnie strzeżonej celi, przypięta skórzanymi pasami do łóżka, które jest przytwierdzone do podłogi? - Zakpił, podciągając jej rękaw. - Tylko cud jest w stanie wydobyć panią z pod ziemi. A na takowy bym nie liczył.
- Cuda się zdarzają. - Warknęła. - Zaczniesz się modlić o mały cud dla siebie, kiedy po ciebie przyjdę.
   Uśmiechnął się do niej pocieszająco, jakby chciał jej tym samym powiedzieć, że już nigdy nie ujrzy światła dziennego i na zawsze będzie skazana na ich towarzystwo. Ta perspektywa wcale jej się nie podobała, tym bardziej, że wśród jej towarzyszy znajdowało się coraz to więcej głów do odstrzelenia. Potrzebowała maleńkiego cudu, by się uwolnić i kolejnego, by cało wyjść z tego piekła. Po raz ostatni spojrzała swojemu byłemu zleceniodawcy w twarz i lekko się uśmiechnęła. Gdyby nadarzyła się okazja, wbiłaby mu skalpel między oczy i dla pewności kilka razy przekopała jego ciało. Pocieszał ją fakt, że nadal poruszał się na wózku, co oznaczało, że jednak posiadał jakiś słaby punkt. Przełknęła ślinę, kiedy pomyślała o swoim. Silas dobrze wiedział, jak panicznie bała się zombie, a jeśli był po stronie Sanguisa, nie mogła liczyć na to, że podczas ucieczki, jego marionetki nie będą jej ścigać. To stawiało jej odwagę w nieco gorszym świetle.
- Powiedz mi coś, Aminosie. - Odezwała się Shelle, kiedy drzwi w końcu się zamknęły i znów zostali sami. - Dlaczego twój brat to takie bydlę bez sumienia?
   Po chwili ciszy nastąpił warkot, który wydobywał się z głębi jego gardła, po czym Aminos zakaszlał, a jego aparatura zaczęła pikać nieco szybciej.
- Ej, wszystko z tobą w porządku? - Próbowała się wychylić, jednak pasy skutecznie ją unieruchamiały. - Aminosie?
-Wszystko gra, - odparł po chwili. - Tylko proszę, mimo wszystko, staraj się nie rzucać takich epitetów w stronę Sanguisa.
   Pokręciła z niedowierzaniem głową, wlepiając wzrok w parawan.
- Po tym, co ci zrobił nadal go bronisz? Nie wierzę.
- Jest moim bratem. Wy, ludzie, nigdy tego nie zrozumiecie. Więzy łączące wilkołaków są zupełnie inne. Dlatego nam o wiele ciężej jest pozbawić członków naszej rodziny życia, czy im się przeciwstawić. Tak robią renegaci, a nikt nie chce nim zostać.
- Pieprzenie. - Prychnęła. - Kiedy rodzina wbija ci nóż w plecy i posyła na śmierć, nie jest twoją rodziną tylko oprawcą. I nie zasługuje ani na twoją miłość ani na litość. Tego nauczyło mnie życie.
- Według Sanguisa nie masz rodziny. - Była pewna, że wzruszył ramionami, chociaż go nie widziała.- Więc dlaczego w ogóle o tym mówisz?
- Jeśli wyjdziemy stąd żywi, obiecuję, że opowiem ci moją barwną historię. - Przekręciła delikatnie dłoń czując, jak powoli wysuwa się z pod pasa. Jednak pocenie się miało swoje dobre strony, a nieustające wiercenie się w łóżku poprawiło jej sytuację. - Ale teraz powiedz mi, jak można stąd wyjść? I nie pytam o pokój, bo są tylko jedne drzwi.
- Jeszcze kilka lat temu powiedziałbym ci, żebyś po prostu poszła do końca korytarzem, ale teraz nie jestem nawet w stanie powiedzieć ci, gdzie dokładnie jesteśmy. - Aminos westchnął ciężko. - Przenoszono mnie wiele razy, czasami byłem nieprzytomny. Sanguis rozbudował laboratorium i podejrzewam, że ciągnie się niemal pod całą jego posesją.
- Masz na myśli dom czy ziemię?
- Ziemię. Zawsze był rozrzutny i jeśli coś robił to na ogromną skalę.
- Jasne. - Ręka wyskoczyła z pasów i natychmiast zabrała się za uwalnianie drugiej. Zamarła jednak na chwilę i opadła z powrotem na poduszki. - Jest tu monitoring albo jakiś podsłuch?
  Przez chwilę milczał, jakby nasłuchiwał, ale w końcu się odezwał.
- Nie. Tylko czujniki ruchu w drzwiach. Nieautoryzowane ich otworzenie włączy alarm.
   Wróciła do rozwiązywania pasów, klnąc pod nosem. Z uwolnieniem się jednak nie będzie miała większych problemów, ale opuszczenie tej sali będzie nie lada wyzwaniem.
- Drzwi z zewnątrz otwierane są dzięki magnetycznej karcie? - Zapytała, siadając na łóżku i odpinając pasy przy stopach.
- Chyba tak. Ale na korytarzu jest pełno kamer. Widziałem je, kiedy mnie tu przewozili.
- W takim razie potrzebuje kogoś, kto je wszystkie wyłączy.
   Wyskoczyła z łózka i chwyciła się małej szafki, by nie upaść. Cokolwiek jej podali, zaburzało to odrobinę jej równowagę. Wzięła kilka głębokich oddechów, po czym szarpnęla parawan. To, co zobaczyła, niemalże zwaliło ją z nóg. Aminos, albo raczej to, co zostało z tego człowieka, przypominał wyschnięty, ale dobrze zachowany szkielet. Jak na faceta, który mierzył prawie dwa metry, był tak chudy, że bez problemu była w stanie uczyć się anatomii na jego ciele. Wystawały mu wszystkie kości, twarz całkowicie się zapadła i przypominała bardziej trupią czaszkę niż ludzką głowę. Nic więc dziwnego, że nie miał siły wstać. Te chude nogi, które zapewne w przeszłości doprowadziły nie jedną kobietę do szaleństwa, nie były w stanie unieść jego ciała, nawet, jeśli ważył niecałe czterdzieści kilogramów. Włosy,będące niegdyś jego chlubą, przypominały raczej mocno zużytą miotłę. Sterczały w różne strony wilgotne od potu. Nadal jednak zachowały swoją naturalną barwę jasnego blondu, jakby brud i kurz nie mogły się ich pochwycić. Z wychudzonej czaszki spoglądały na nią piękne, duże, miodowe oczy, przez które przelewała się cala gama uczuć. Śniada cera straciła swój naturalny blask.
- Co oni z tobą zrobili? - Jęknęła, przeklinając w duchu Sanguisa i jego wiernych popleczników. - Takich rzeczy nie robi się nawet najgorszemu wrogowi.
   Nie zwracając uwagi na jego protesty, zabrała się za odpinanie aparatury. W końcu udało mu się pochwycić jej drżące dłonie i zmusić do spojrzenia w oczy.
- Jeśli to zrobisz, poinformujesz ich o swojej wolności. - Powiedział cicho, lekko się uśmiechając. - I tak nie jesteś w stanie mi pomóc. Skorzystaj z okazji i jak najszybciej się stąd wynoś.
- Coś wymyślę i po ciebie wrócę. - Pogładziła go delikatnie po zapadniętym policzku, po czym ruszyła  w stronę drzwi.
   Dyskretnie wyjrzała przez małe okienko na korytarz, po czym zaklęła i przywarła do ściany. Szybki rzut okiem na stolik z medycznym sprzętem poinformował ją, że nie miała za  wielkiego wyboru broni. Chwyciła więc za skalpel i przygotowała się na najgorsze. Drzwi powoli się uchyliły i do środka wszedł jeden z patrolujących korytarz wilkołaków. Prychnął na widok Aminosa, jednak za nim ruszył w stronę jej łózka, Shelle przytrzymała stopą drzwi, po czym wbiła mu skalpel w oko. Mężczyzna bezszelestnie osunął się na podłogę, zalewając białe kafelki krwią. To pobudziło ją do działania. Instynktownie wyrwała mu zza paska broń oraz nóż. Przytrzymując drwi, powoli wyjrzała na korytarz, który zdawał się być pusty. Nie wróżyło to niczego dobrego, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Jej ofiara już powinna wracać na swoje miejsce, a jego nieobecność się przedłużała. Prędzej czy później odkryją, w którym miejscu zaginął, a jej już dawno nie powinno tam być.
Wzięła głęboki, oczyszczający oddech. Musiała zapanować nad emocjami. Musiała być skupiona i uważna, by nie skończyć z powrotem w tej przeklętej sali. Co gorsza leki, które podał jej ojciec Silasa, chyba zaczynały powoli działać. Coraz ciężej było jej się skupić, a podłoga lekko się chwiała. W chwili, w której postanowiła wybiec na korytarz, zgasły wszystkie światła. Przez chwilę stała sparaliżowana strachem, starając się dostrzec coś w ciemnościach.
- To twoja szansa. - Usłyszała słaby głos Aminosa. - Ostatnio coraz częściej się zdarza, że wysiada prąd. Uciekaj, bo zaraz tu będą.
   Nie trzeba było jej tego kilka razy powtarzać. Zacisnęła dłoń mocniej na nożu i puściła się biegiem. Korytarz był wąski, dlatego biegła przy samej ścianie, starając się wyczuć, kiedy któraś z jego odnóg skręcała. Kilka razy udało jej się wpaść na przeciwległą ścianę, ale dość szybko się pozbierała i biegła dalej. Ciemność ją przytłaczała. Czasami miała wrażenie, że się w niej topi, ale wtedy pojawiały się świecące na ścianach znaki ewakuacyjne, i jej nadzieja powracała. Mimo tego wydawało jej się, że biegnie w nieskończoność, a brak pościgu martwił ją coraz bardziej. A kiedy dostrzegła w oddali drzwi, a raczej wiszący nad nimi znak, przyspieszyła i zderzyła się z czyimś umięśnionym i twardym ciałem.
   Zamachnęła się, przecinając nożem powietrze. Ktoś trzasnął ją na odlew w twarz, i kiedy zakręciło jej się w głowie wykorzystał okazję, by zamknąć ja w niedźwiedzim uścisku. Mogła się tego przecież spodziewać. Nawet Sanguis nie był na tyle głupi by zostawić drzwi bez ochrony. Zwłaszcza, kiedy wysiada elektryczność. Szarpnęła się i wtedy to poczuła. Zapach wilgotnej gleby i cytrusów. Po tym pierwszym mogła spodziewać się jedynie Silasa, jednak to na cytrusach skupiła się najbardziej. I za nim mężczyzna skręcił jej kark, wyszeptała tylko jedno słowo:
- Noctis...

_______________________
Wesołych Świąt, kochani! I Szczęśliwego  Nowego Roku ;) Taki skromny prezent dla tych, którzy kiedyś tu zaglądali i dla zbłąkanych duszyczek, które może kiedyś tu trafią :D  
Wytrzymajcie jeszcze troszkę :D I błagajcie o śnieg :P
See yaaaa! 
*dzyn dzyn dzyn*
xD

niedziela, 7 grudnia 2014

- XVI -

- Nie mam zielonego pojęcia na co patrzę, ale wygląda mi to na plany Hadesu. - Zrezygnowana Shelly zapadła się bardziej w fotelu, odsuwając od siebie ogromne, zapisane arkusze papieru.
   Noctis wszedł do salonu z kubkiem parującej i świeżo zaparzonej kawy, lekko się uśmiechając. Rzuciła mu ostre spojrzenie, ignorując swój przyspieszony rytm serca. W satynowej, czarnej koszuli, idealnie przylegającej do jego umięśnionego ciała, wyglądał niczym demoniczny kochanek rodem z romantycznej powieści. Jego ametystowe oczy błyszczały z podniecenia. Jeszcze tego samego wieczoru złożył jej niezapowiedzianą wizytę, ciesząc się jak dziecko, z rulonami planów pod pachą. Do tej pory nie mogła zrozumieć, dlaczego był taki podekscytowany.
- Hadesu? - Zapytał zaskoczony, siadając na podłodze i wlepiając wzrok w dokumenty.
- Według Greków Świat Umarłych. - Machnęła od niechcenia ręką. - Nie mogę uwierzyć, że mając tyle lat na karku nie znasz podstaw, których uczą się dzieci w szkołach.
- Chodzi ci o mity greckie? - W końcu na nią spojrzał. - Kraina zmarłych, Styks, Charon, Cerber i te sprawy?
-Czasami mam wrażenie, że robisz ze mnie idiotkę tylko po to, by poprawić sobie nastrój. - Pożaliła się, robiąc kwaśną minę. - Nienawidzę tego.
- To twoja wina, bo nie umiesz się dokładnie wyrażać. - Wzruszył ramionami, widząc jej oskarżycielską minę. - Skup się, Muszelko. Musimy ustalić plan działania.
- Na podstawie tego? - Wskazała na papiery zalegające na jej szklanym stoliku do kawy. - Studiowałam religioznawstwo a nie architekturę.
   Noctis ponownie się roześmiał i rozłożył przed nią plan. Zwijającą się kartkę przycisnął po obu stronach książkami, które trzymała pod fotelem. Zaczerwieniła się lekko spoglądając na nie. Czasami w chłodne wieczory lubiła zatracać się w historiach opisujących wielkie miłości i namiętne romanse. Traktowała to jako odskocznia od brutalne rzeczywistości, ale wolała się z nikim nie dzielić swoim małym sekretem. Najwidoczniej przed Noctisem nie można było niczego ukryć. Wampir zignorował jej zażenowanie i postukał chudym, długim palcem w papier.
- To plan posiadłości Llenada, - oznajmił poważnym tonem. - Jest tu wszystko, prócz laboratorium, oczywiście.
- Co niewiele nam pomaga.
- Ale, - tu spojrzał jej prosto w oczy, - na planie są zaznaczone miejsca, w których znajdują się wejścia.
- Wejścia do czego? - Zmarszczyła brwi, pochylając się nad stołem.
- No właśnie. - Znów szeroko się uśmiechnął. Entuzjazm niemalże się z niego wylewał, co doprowadzało ją do szału. - Nie ma żadnych innych planów czy map odnośnie tego miejsca. Żadnych zapisów czy notatek, że kiedykolwiek powstało tam laboratorium. Ale wejścia są oznaczone, co świadczy o tym, że Llenad nie do końca zadbał o bezpieczeństwo swojego projektu. Takie małe niedopatrzenie, które działa na naszą korzyść.
   Shelle upiła łyk kawy i odstawiła kubek na podłogę.
- Dla mnie wygląda to na zasadzkę. - stwierdziła po chwili, krzyżując ręce na piersi. - Ktoś taki jak Sanguis nie popełnia błędów. Jest perfekcjonistą.
 Noctis wzruszył ramionami.
- Najwidoczniej nawet najlepszym zdarzają się wpadki. - Postukał palcem w jeden z zaznaczonych na planie punktów. - Nie posiadamy żadnych zdjęć satelitarnych jego posesji, co znacznie ułatwiło by nasze zadanie, ale możemy sprawdzić jak w rzeczywistości wyglądają te wejścia.
- Niby jak?
- Pospaceruj. - Posłał jej szeroki, zadowolony uśmiech, który nie wróżył niczego dobrego. - Pojedziesz do Sanguisa i przejdziesz się po jego ogrodzie. Sprawdzisz wszystkie te miejsca.
- Ile ich jest? - Wychyliła się, by spojrzeć na plan posiadłości Llenada, ale niczego z niego nie potrafiła odczytać. Prychnęła poirytowana. Równie dobrze mogła przyglądać się haiku napisanym w oryginalnym japońskim języku.
- Cztery. - Zaśmiał się cicho. - Na prawdę niczego tu nie widzisz? - Kiedy pokiwała głową, starając się na niego nie patrzeć, uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nie masz przestrzennej wyobraźni.
- Mówienie rzeczy oczywistych nie zrobi z ciebie inteligenta. Nawet jeśli używasz trudnych słów. - Odgryzła się. - Poza tym nie będę chodziła po jego ziemi z mapą w ręku. To tak, jakbym przykleiła sobie na plecy tarczę strzelniczą.
- To weź kogoś ze sobą.
   Uniosła brwi, lekko się uśmiechając.
- Sugerujesz mi randkę czy towarzystwo Silasa?
   Przez jego twarz przemknął cień, a oczy znacznie się zwęziły. Opadł na fotel, nie spuszczając z niej oczu. Czasami, kiedy zachowywał się w ten sposób, po prostu ją przerażał. Na kilka chwil tracił swoje człowieczeństwo i spoglądał na nią ktoś obcy. To sprawiało, że jej puls przyspieszał, a instynkt nakazywał jej sięgać po broń. Za nim jednak o tym pomyślała, Noctis na powrót stał się wampirem, którego znała.
- To z kim się umawiasz jest twoją sprawą, ale dla swojego własnego dobra, unikaj sytuacji, w której pozostaniesz sam na sam z nekromantą. Nie ufam mu.
- Mówisz tak, jakbyś ufał komukolwiek innemu. - Uśmiechnęła się, starając się rozładować sytuację. Zawsze, kiedy rozmowa schodziła na Silasa, Noctis robił się drażliwy.
- Ufam tobie. Powinnaś to docenić.
- I doceniam. - Wzruszyła ramionami. - Na swój sposób. Chociaż zastanawiam się dlaczego tak mało o tobie wiem.
- Powiedziałem ci kim byłem, choć to mało istotne.
   Pokręciła głową.
- Mam na myśli wampiry. - Ona także opadła na fotel, lekko wychylając się w jego stronę. - Nie powiedziałeś mi nic o swoim gatunku. Boisz się, że nagle zacznę na was polować i wykorzystam tę wiedzę przeciwko wam?
- Dlaczego cię to tak interesuje? - Zmrużył groźnie oczy.
- Zaczęłam pracę dla Sanguisa niewiele wiedząc o wilkołakach. To jak stąpanie po kruchym lodzie, dlatego Llenad wprowadził mnie w swój świat. Pracuję z tobą i nie wiem niczego. Jeśli kiedykolwiek natknę się na innego wampira, zgubi mnie ta niewiedza. Może macie jakąś etykietę, którą trzeba się kierować? Cokolwiek, co uchroni mnie od rychłej śmierci?
   Przez dłuższą chwilę milczał, nie odrywając od niej wzroku. Czuła jego obecność na krawędziach swojego umysłu, jakby starał się wybadać jej zamiary. Najwidoczniej nie znalazł niczego podejrzanego, bo w końcu westchnął i potarł twarz, jakby był zmęczony.
- Jest pewna etykieta, ale stosuje się ją tylko podczas spotkań z wyższej klasy wampirami. - Mówił powoli, jakby ważył informacje, które przekazywał.- Jesteśmy drapieżnikami, każdy wampir bez względu na miejsce, jakie zajmuje w społeczeństwie, dlatego kontakt wzrokowy jest bardzo ważny. Trzeba jednak wiedzieć, kiedy go unikać, a kiedy nie.
- Skąd mam wiedzieć, który wampir jest szefem, a który posłańcem?
   Prychnął, urażony.
- Od setek lat działamy na tych samych zasadach. Ludzie przez pewien czas robili dokładnie to samo, ale teraz granica między plebsem a arystokracją jest niewidoczna.
- Chcesz mi powiedzieć, że o zajmowanej pozycji decyduje strój?
- Nie. To pozycja decyduje o stroju. Najprościej będzie, jeśli będziesz zwracała uwagę na szatę. Na jej wykonanie, materiał, dodatki. Pośredni wampir najniższej klasy będzie się nosił zwyczajnie, jak każdy napotkany człowiek.
- Jak ty?
   Warknął nieludzko, przypominając jej po raz kolejny, z kim miała do czynienia. Posłała mu przepraszające spojrzenie, unosząc ręce w poddańczym geście.
- Hej, nie zabijaj posłańca. - Zmusiła się do lekkiego uśmiechu. - Ja tylko staram się was zrozumieć.
- Kiepsko ci idzie. - Burknął. - Wykonanie, materiał, dodatki. Zapamiętaj to.
- Tak dla przykładu, stoją przede mną dwa wampiry. Ich koszule mają ten sam kolor, to samo wykonanie i żadnych dodatków. Ale jedna koszula jest z satyny, a druga z... powiedzmy, bawełny. Nie znam się na modzie.
- Na twoje szczęście, wampiry wyższego szczebla noszą stonowane kolory.Zwykle czerń, ale zdarza się grafit, brąz, granat. Nie spotkasz Mistrza w różowej koszuli i niebieskich spodniach. - Wzruszył ramionami. - To bardzo prosty system.
- Rozumiem. Staję przed takim, i co?
- Po pierwsze, nie patrzysz mu w oczy. Pierwsze spojrzenie, podczas powitania, jest dopuszczalne, oznacza szacunek. Drugie oznacza śmierć.
- Jesteście przerażający.
- Jesteśmy mordercami, - poprawił ją, a jego głos stał się lodowaty. Jeszcze nigdy nie rozmawiał z nią w ten sposób. - Mamy ładne buźki, ponętne ciała i coś, co przyciąga do nas ludzi i ogłupia ich instynkty. Znamy swoją wartość, swoje miejsce w przyrodzie i nikt nam tego nie odbierze. Zwłaszcza ludzie.
- Serio, Noctis, przerażasz mnie. - Skrzywiła się, nie odrywając od niego wzroku. Miała wrażenie, że z miłego wampira nagle stał się maszyną do zabijania, z którą nie chciała przebywać w jednym pomieszczeniu.
  Wychylił się w jej stronę, a jego ametystowe oczy zapłonęły.
- Chcę żebyś właśnie tak się czuła kiedy spotkasz jednego z moich. - Oświadczył cicho. - Wiem, że jesteś silna i twarda, ale zgrywanie chojraka przed wampirami jest idiotycznym pomysłem. Zwłaszcza, że są szybsi, silniejsi i mają mordercze zapędy. - Opadł z powrotem na oparcie fotela i odchylił głowę. Jego wzrok spoczął na białym suficie. - Nie chciałbym byś stała się przekąską dla któregoś z nas.
   Milczała przez dłuższą chwilę. Musiała pozbierać myśli. Z Noctisem wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane. Kiedy wydawało jej się, że są sobie równi i mogą współpracować bez przeszkód, miały miejsce właśnie takie sytuacje. Potrafił zwodzić i manipulować, więc musiała pilnować się przez cały czas.
- Jeśli mnie tego wszystkiego nauczysz, przeżyję. - Powiedziała ostrożnie, przygryzając lekko wargę. Czuła się niepewnie, a nie zdarzało jej się to zbyt często. - A co z podrzędnymi wampirami?
- Dominuj.
- Słucham?
   Oderwał wzrok od sufitu, choć zrobił to niechętnie, i znów na nią spojrzał. Jego oczy były puste, jak u lalki, przez co przeszły ją dreszcze. Nienawidziła kiedy to robił.
- Dominacja odgrywa dużą rolę w społeczeństwie wampirów jak i wilkołaków. Jeśli pokażesz, że jesteś silniejsza, dadzą ci spokój. Chyba, że trafisz na twardego sukinsyna, który nie spocznie dopóki nie ulegniesz i nie przyznasz przy świadkach, że jest silniejszy.
- Po moim trupie. - Posłała mu uśmiech, ale rysy jego twarzy stężały, więc zrezygnowała.
   Machnął w jej stronę ręką.
- Właśnie o tym mówię. Nie masz pojęcia kiedy się wycofać. Czasami mam wrażenie, że ty po prostu chcesz umrzeć, dlatego tak się narażasz.
   Niemalże zakrztusiła się własną śliną. Oczy natychmiast zaszły jej łzami, kiedy próbowała złapać oddech. Dopiero po kilku sekundach jej się to udało. Wstała z fotela i zaczęła krążyć po pokoju.
- Nie wiedziałam, że jesteś psychologiem. - Warknęła. - Skąd tak debilny pomysł?
   Wzruszył ramionami.
- Pogrywasz ze śmiercią. Przyjmujesz zlecenia, z którymi nie jesteś w stanie sobie poradzić i liczysz na to, że "jakoś" ci się uda. - On również wstał. Podszedł do balkonowych drzwi i wyjrzał na zewnątrz. - Przebywasz z wampirem w jednym pomieszczeniu, w domu postawionym w głuszy. Nie masz rodziny, przyjaciół, znajomych. - Zerknął na nią przez ramię. - Równie dobrze mógłbym cię tu zabić i nikt by się niczego nie domyślił. Odnaleźliby cię po latach, a z twojego ciała zostałby tylko szkielet. Mógłbym też się tobą pożywić i zostawić cię konającą na podłodze. Albo po prostu zmienić. I nie jesteś w stanie nic z tym zrobić. - Westchnął ciężko, opierając się plecami o drzwi. - Nie zależy ci na życiu. A twoja broń nie jest w stanie mi nic zrobić, więc ją po prostu odłóż.
   Drgnęła, spoglądając na swoje ręce. Nie była pewna, w którym momencie po nią sięgnęła ani skąd ją wzięła. Dłonie jej drżały tak jak całe ciało. Chciała wszystkiemu zaprzeczyć, ale słowa utknęły jej w gardle. Po części miał rację, ale nie zamierzała mu o tym mówić. Patrzyła mu w oczy zastanawiając się, czy miałaby jakiekolwiek szanse w starciu z nim. Ołów nie działał na wampiry. Robił dziury w ich ciałach i je spowalniał, ale nie zabijał. Chyba, że dostałaby się do ciężkiej amunicji i władowała w jego klatkę piersiową kilka kul, które rozerwałyby mu serce. Tego nikt nie jest w stanie przeżyć.
- Nie panikuj, - powiedział po chwili, odpychając się od szyby. - Nie po to pomagam ci pozbyć się tego kundla, by zabić cię w najmniej odpowiednim momencie.
- Ale masz zamiar to zrobić.
   To nie było pytanie tylko stwierdzenie, jakby przeczuwała odpowiedź. Noctis westchnął ciężko, pocierając zmęczoną twarz. Zrobił kilka kroków w jej stronę. Shelle odruchowo uniosła i odbezpieczyła broń. To go powstrzymało.
- Powinienem, Muszelko. - Jego szept był delikatny, jakby próbował wpłynąć do jej umysłu. Z trudem powstrzymała westchnienie. - Powinienem po wszystkim po prostu cię zabić.
- Dlaczego więc obiecywałeś mi schronienie?
- Widzisz w jak tragiczny sposób z tematu o tajnym laboratorium Llenada przewędrowaliśmy do śmierci? - Zrobił kolejny krok, rozkładając ręce. - To utwierdza mnie w przekonaniu, że przebywanie z tobą nigdy mnie nie znudzi.
   Prychnęła poirytowana, a palec zatrzymał się na spuście. Za nim jednak zdążyła wydać ostrzegawczy strzał Noctis się na nią rzucił. Spodziewała się tego, chociaż była pewna, że powali ją na ziemię i ogłuszy. Albo zabije. Zamiast tego wampir po prostu wytrącił jej z ręki broń, która prześliznęła się po panelach i zniknęła pod fotelem, po czym otoczył ją ramionami i unieruchomił. Czuła na karku jego chłodny oddech, jego zapach drażnił jej nozdrza. Szarpnęła głową, chcąc trafić go w twarz, jednak w ostatniej sekundzie zrobił unik. Mocniej ją do siebie przycisnął.
- Daj spokój, Muszelko, - wyszeptał jej do ucha, kołysząc się na boki. - Nie chcę cię skrzywdzić. Tym bardziej nie zamierzam cię zabić. Ani teraz ani później. Chociaż powinienem. Bóg mi świadkiem, że powinienem cię zabić.
- Bluźnisz, - syknęła, wciąż starając mu się wyrwać. - Sam mówiłeś, że jesteście mordercami, bez względu na wszystko, a teraz wciskasz mi jakiś kit...
   Obrócił ją gwałtownie i stanęli twarzą w twarz. Ramiona przestały ją oplatać, za to ręce zacisnęły się na jej przedramionach. Patrzył jej prosto w oczy, a centymetry, które ich dzieliły, zaczęły zanikać. Ametystowe oczy Noctisa niemalże płonęły, wypalając w jej duszy ślad. Coś, czego nigdy nie zapomni i czego nigdy się nie pozbędzie.
- Jestem mordercą i drapieżnikiem, - powiedział cichutko, a jego usta ledwie się poruszały, - ale nadal posiadam ludzkie uczucia. Nie u wszystkich wampirów zanikają. A ty sprawiasz, że one wszystkie we mnie odżywają. - Powoli zdjął ręce z jej ramion. - Jesteś jak moje sumienie. Nie mógłbym się ciebie pozbyć.
   Cała złość z niej wyparowała. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestała odczuwać strach. Próbowała coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Stała więc i na niego patrzyła, po raz pierwszy widząc w nim mężczyznę, a nie bezdusznego wampira. Przyglądała się tym arystokratycznym rysom twarzy, prostemu nosowi i oczom, tak ciemnym i dużym, że można było w nich zatonąć. Wszystkie jego mięśnie były napięte, jakby szykował się do ataku. Delikatnie poruszały się pod skórą, która miała najpiękniejszy odcień jaki widziała. I ten zapach, który potrafił doprowadzić ją do szaleństwa. Otaczał ją, wdzierał się do jej ciała, ogłupiał. W jednej krótkiej chwili Noctis przestał być tylko wspólnikiem i wampirem. Czuła, że był kimś więcej.
   Za nim zdążyła pomyśleć nad tym, co robi, jej dłonie zacisnęły się na kołnierzu jego nienagannie wyglądającej koszuli i przyciągnęły go do niej. Wpiła się w jego usta zapominając o całym świecie. Miał rację, igrała ze śmiercią, a on był tego najlepszym przykładem. Z każdą sekundą ich pocałunek się pogłębiał, stawał się bardziej namiętny. Ręce Noctisa zacisnęły się na jej udach i uniosły ją tak, że bez problemu mogła otoczyć go nogami w pasie. Przytrzymywał ją, stojąc nieruchomo na środku pokoju, i oddawał jej pocałunki z jeszcze większą pasją. Wplotła dłonie w jego włosy, burząc je i niszcząc ich idealne ułożenie, coraz mocniej do niego przywierając. Część jej mózgu odpowiedzialna za racjonalne myślenie po prostu się wyłączyła po kolejnej nieudanej próbie powstrzymania jej ciała przed tym, co chciała uczynić. A jej ciało płonęło, domagając się natychmiastowego zbliżenia.
   Shelle oderwała się od jego ust, biorąc głęboki oddech. Zaczynało jej się kręcić w głowie, a przed oczami migały jej kolorowe plamki. Niespodziewanie Noctis także zaczerpnął tchu. Jego oczy błyszczały tak nienaturalnie, iż nie mogła przestać w nie patrzeć. Hipnotyzowały ją, przyciągały. Chciała coś powiedzieć, ale kiedy tylko otworzyła usta, wampir ponowił atak. Poczuła jak jego kły delikatnie ocierają się o jej wargę, zmuszając do oddania pocałunku. Z przyjemności zamknęła na chwilę oczy, a kiedy znów je otworzyła, ujrzała ściany swojej sypialni. Noctis delikatnie położył ją na łóżku, nie przerywając pocałunku, po czym jego usta zsunęły się na jej szyję. Jęknęła, wyginając ciało w łuk. Jego dłonie błądziły po jej ciele, delikatnie ściągając z niej koszulkę. Po kilku sekundach leżała pod nim w samych spodniach, oplatając go nogami w pasie. Drżącymi dłońmi zaczęła rozpinać guziki jego satynowej koszuli, a kiedy nie mogła sobie z nimi poradzić, po prostu ją rozerwała. Wampir zaśmiał się cicho i powrócił do obsypywania jej pocałunkami. Powoli wyznaczał płonącą ścieżkę wzdłuż jej klatki piersiowej, zatrzymując się na dłużej przy sutkach. To sprawiło, że Shelle przestała nad sobą panować. Przyciągnęła go z powrotem do siebie, szarpiąc się ze srebrną klamrą paska. Nie pamiętała, kiedy kogoś tak bardzo pragnęła.
   Nagle Noctis zamarł, wpatrzony w jakiś punkt za oknem. Jego twarz stężała, a oczy stały się szkliste, nieobecne. Przestała go dotykać i odchyliła głowę, by zobaczyć,co  na niego tak podziałało. Za oknem jednak niczego nie było. To ją przeraziło. Znów spojrzała na jego ściągniętą twarz.
- Noctis?
   Drgnął na dźwięk swojego imienia, a jego oczy wróciły do normalnego stanu.
- Muszę iść.
   Zerwał się z łóżka tak szybko, że nie była w stanie go powstrzymać. W ułamku sekundy rozpłynął się w ciemnościach pozostawiając ją samą. Przez chwilę wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą się znajdował, po czym zaklęła siarczyści i usiadła na łóżku. Serce waliło jej w piersi, policzki i usta płonęły żywym ogniem. Czuła się jak idiotka. Półnaga idiotka pozostawiona w ciemnym pokoju. Ze złości walnęła pięścią w materac. Po seksownym wampirze pozostała jej jedynie rozerwana koszula i guziki, które walały się po całym pokoju. Sięgnęła po swoją koszulkę, kiedy zadzwonił telefon. Zazgrzytała zębami.
- Monroe, - powiedziała ostro do słuchawki, wciągając koszulkę przez głowę.
- Musisz natychmiast przyjechać. - Usłyszała zdenerwowany głos Silasa. - Z Sanguisem dzieje się coś dziwnego.
"Niech szlag jasny trafi samców" - pomyślała, wyskakując z łóżka.

___________________________________________
Tak, zła i niedobra ja. Ten rozdział pisałam tak długo, że sama na siebie jestem wściekła -,-" Przez ostatnie dwa dni wciąż go poprawiałam, a dzisiaj go wstawiam, chociaż nie do końca jestem z niego zadowolona. Niestety wiem, że nic więcej nie mogłam z nim zrobić. Co najwyżej skasować i zacząć od nowa xD
   Te ostatnie rozdziały są na szczęście już napisane. Wystarczy je tylko poprawić, by nadawały się do czytania i wstawić. Myślę, że za tydzień pojawi się kolejny rozdział. Może to troszkę za szybko, ale potraktujcie to jako wynagrodzenie za ostatnie miesiące zaniedbywania Was :) 
   Pe.eS. Zdarzyło Wam się kiedyś obudzić z przeświadczeniem, że natychmiast musicie coś napisać, a w Waszej głowie w jakiś magiczny sposób pojawia się cały scenariusz opowiadania albo chociaż sytuacja, którą warto opisać? No cóż... Jakiś tydzień temu miałam takie "nawiedzenie" i od tamtej pory po głowie wciąż mi chodzi napisanie czegoś zupełnie innego. Oprócz tego, że wciąż myślę o kontynuowaniu historii Shelle, gdzieś tam w najczarniejszych zakamarkach mojego umysłu biega niezadowolony Loki (tak, wiem xD) i wręcz domaga się własnej historii. Na chwilę obecną jest jedynie moim zamysłem i cichym pragnieniem, ale kto wie? Może się na niego skuszę :)
Pozdrawiam i trzymajcie się cieplutko, bo...
" Winter is comming!"