środa, 29 stycznia 2014

- VI - Part II

   Sanguis był wilkołakiem. Bardzo złą i przebiegłą bestią, której nie można było lekceważyć. Krwiożerczą, niebezpieczną, nieokiełznaną... Musiała powtórzyć to sobie wiele razy, by choć odrobinę uwierzyć w swoje myśli. Tak mówił Silas, a jemu przecież ufała. Może nie tak, że powierzyłaby mu swoje życie, ale w pewien sposób mu ufała. Skąd więc to nagłe bicie serca? Ten kołek zamiast języka i lekkie drżenie ciała? Nigdy tak się nie czuła. Jeszcze raz omiotła go uważnym spojrzeniem, wstrzymując oddech. A było na co popatrzeć.
   Każdy jego przemyślany i zgrabny ruch ukazywał przepiękną grę mięśni. Jeansowe, ciemne spodnie opinały się na jego silnych nogach; ciemnoniebieska koszula na długi rękaw podkreślała szerokie ramiona i wąską talię. Miała wrażenie, że jeśli poruszyłby się zbyt gwałtownie, mięśnie na jego rękach, plecach i klatce piersiowej rozerwałyby delikatny materiał. Ciało miał idealne w każdym calu. Ale nie to przykuło tak na prawdę jej uwagę. To od jego twarzy nie potrafiła oderwać wzroku, przez co czuła się jak w potrzasku. Hipnotyczne, migdałowe, złote oczy uważnie śledziły każdy jej ruch, a jasnobrązowe włosy opadały swobodnie na ramiona, lekko zawijając się na końcach. Wydawało jej się, że gdy stanął w plamie słońca, przebijającego się przez szklany dach nad nimi, pojawiły się w nich także miedziane refleksy. A może był to jedynie wytwór jej wyobraźni. Usta Sanguisa były pełne, jak u prawdziwych książkowych amantów, o których zdarzało jej się wiele razy czytać w samotne, zimowe wieczory. Prosty nos i arystokratyczne rysy twarzy dopełniały dzieła.
   Bezwiednie uniosła dłoń, chcąc go dotknąć, ale w ostatniej chwili ocknęła się z transu. Szarpnęła ręką tak gwałtownie, iż wywołało to na jego twarzy uśmiech. Coś było nie tak. Nie znała się na żadnym z rodzajów magii; nie była na nią jakoś specjalnie wyczulona. Była prostym człowiekiem; zwykłą śmiertelniczką bez domieszki magii we krwi. O ile wiedziała nikt nigdy z jej rodziny nie parał się magią, nie miał z nią nic wspólnego. Była tak niemagiczna, że w tych okolicznościach to aż przerażało. A mimo to miała wrażenie, że coś było stanowczo nie tak. Albo z nim albo z nią. Potrząsnęła głową, chcąc odgonić od siebie zbędne myśli. Przecież nie przyjechała tu po to, by go podziwiać, prawda? Miała swój cel.
- Wybacz, - odezwał się w końcu Sanguis, wyciągając do niej przyjaźnie dłoń. - Robię to odruchowo.
- Co takiego?
   Dotknęła jego dłoni i niemalże jęknęła z rozkoszy. W tej samej chwili zrozumiała, co miał na myśli. Nie musiał robić tego jeszcze raz, by ją uświadomić. Wystarczyłoby, gdyby jej powiedział. Z trudem zabrała dłoń, ale jeszcze więcej wysiłku włożyła w to, by nie wytrzeć jej o legginsy. Nie dlatego, że jego dotyk był nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie : pragnęła, by nie przestawał jej dotykać. To była raczej kwestia odizolowania się od magii. Nawet jeśli była tak na prawdę nieszkodliwa. Chyba...
- Magia Alfy rządzi się swoimi prawami, - wytłumaczył mi miłym dla ucha głosem, który zawibrował wewnątrz mnie. - Zazwyczaj staram  się ją trzymać przy sobie, ale nie jest łatwo nad nią zapanować. Nawet komuś takiemu jak ja.
   Silas coś o tym wspominał. Pewnego wieczoru, gdy przeciągała się jedna z jego nocnych wizyt, Shelle zapytała o wilkołaki. Mniej więcej przedstawił jej sytuację w jakiej te stworzenia się znajdowały, jak reagowały na pewne rzeczy, ich etykietę. Nawet wspominał coś o mocy Alfy, ale chyba nie była najlepszym uczniem, bo akurat ten najważniejszy fragment wypadł jej z głowy. Nie odważyła mu się przerwać. Miała wrażenie, że był dumny z tego, kim jest. A raczej czym jest. A przecież ojciec Silasa poinformował ją, że nienawidzi swojego gatunku. To ją zastanowiło.
- Przepraszam, ale nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z wilkołakami, - wyjaśniła szybko, uciekając wzrokiem w bok. Jakiś cichy głosik w jej głowie podpowiadał, że nie powinna mu wcale patrzeć w oczy. Było to ciężkie do wykonania, ale nie niemożliwe. - Zupełnie nie wiem, jak powinnam się zachowywać.
   Zaśmiał się cicho, gardłowo. Obrzuciła go szybkim, oceniającym spojrzeniem i znów skupiła się na podłogowej mozaice.
- Po prostu bądź sobą. - Poklepał ją pocieszająco po ramieniu i wskazał drogę przez wielki hall. - A jeśli będziesz chciała, wprowadzę cię odrobinę w zasady, jakie rządzą wilkołakami. Tędy, proszę.
   Otworzył jej szklane drzwi i gestem zaprosił do środka. Spodziewała się biura, jakiegoś pomniejszego saloniku albo jakiegokolwiek miejsca, w którym mogliby spokojnie i na poważnie porozmawiać. Zamiast tego Sanguis zaprowadził ją do... dojo, jak sądziła. Maty zajmowały prawie cała powierzchnię dość sporego pomieszczenia. Pod ścianą stała najzwyczajniejsza w świecie drewniana ławka, żywcem wyjęta z pierwszej lepszej sali gimnastycznej. W lewym rogu sali wisiał potężny worek treningowy, a pod nim złożone w kupę rękawice. Po drugiej stronie, na podeście, znajdował się mały ring z dwoma małymi taboretami w rogach. Cicho zagwizdała, uważnie się rozglądając. Gdyby mogła, spędziłaby w tym miejscu cały dzień. Nim poznała Silasa dbała o kondycję, ale nie przykładała do tego większej wagi. Po prostu była sprawna, gibka i szybka. Dopiero Silas obudził w niej sportowego demona, za co była mu wdzięczna. Chociaż nadal nienawidziła go za zakaz spożywania alkoholu.
- Zrobimy sobie mały test sprawnościowy, - poinformował ją Sanguis, podwijając rękawy nienagannie wyglądającej koszuli. Wcale na nią nie patrzył. - Jeśli wygrasz, przyjmę cię. Jeśli nie...
   Specjalnie nie dokończył zdania, przez co poczuła wiszącą w powietrzu groźbę. Jak na gentelmena przystało nie powiedziałby kobiecie w prost, że jest w stanie ją zabić, ale czuła to  w jego głosie;  w sposobie jakim na nią zerknął; we wzruszeniu jego ramion. To przypomniało jej jaki był niebezpieczny. Może i był niewiarygodnie przystojnym przeciwnikiem, ale nadal pozostawał po drugiej stronie barykady. A ona nie zamierzała do niego dołączyć.
   Potrząsnęła głową, odganiając od siebie ponure myśli, a włosy rozsypały jej się po ramionach i plecach. Test sprawnościowy? Przecież była sprawna. Nie widziała powodu, dla którego miałaby przeciążać swoje ciało testami w jego obecności. Chyba, że lubił patrzeć na pot, krew i zmęczenie drugiego człowieka. A w to jakoś nie wątpiła. Skoro potrafił dla zabawy strzelić w swojego ochroniarza to był zdolny do wszystkiego. Znów zganiła się za gonitwę myśli i potrząsnęła głową. Jeśli będzie tak odpływać co chwila to na pewno nie dożyje kolejnego dnia. Zerknęła na niego, skutecznie omijając okolice jego oczu. Sanguis rzucił w jej stronę sztylet. Kiedy poczuła jego ciężar w swojej dłoni od razu odetchnęła z ulgą. Co prawda jeden mały sztylecik nie był w stanie zrobić krzywdy wilkołakowi, i to tak potężnemu, ale czuła się o wiele lepiej z jakąkolwiek bronią.
- Chyba nie będzie to walka na śmierć i życie, prawda? - Zapytała z nerwowym uśmiechem, starając się, by jej głos zabrzmiał lekko, radośnie. Kiedy pokręcił głową, uniosła sztylet tak, by go widział, i pomachała nim. - Troszkę to niesprawiedliwe, nie sądzisz?
   Jego brwi powędrowały bardzo wysoko na czoło.
- Wolisz miecz? - Miała wrażenie, czy w jego głosie pojawiła się nutka zawodu?
- Nie. - Zaprzeczyła szybko. - Raczej chodziło mi o ciebie. Jesteś nieuzbrojony./
   Sanguis uśmiechnął się złowieszczo, ukazując górne zęby, i machnął prawą ręką, jakby strzepywał z niej niewidzialne krople wody. I wtedy dostrzegła, że  w wcale nie był nieuzbrojony. Natura uzbroiła go w potężne szpony, którymi zapewne rozrywał swoje ofiary. Lekko zakrzywione, długie i ostre. Była pewna, że bez problemy radziły sobie z ludzkim szkieletem. Wzdrygnęła się na ich widok, ale zmusiła  się do zadowolonego uśmiechu, wkraczając na matę.
- To zmienia postać rzeczy, - stwierdziła, całkowicie się rozluźniając. Robiła to setki razy. Da sobie radę.
   Mężczyzna wkroczył za nią na matę, strzelając głośno kośćmi karku. Z jego twarzy nie znikał uśmiech, choć mogła przysiąc, że stał się złośliwy. Odwzajemniła go, krążąc wokół niego.
- Do pierwszego draśnięcia, - wyjaśnił, robiąc krok w tył.
   Był przygotowany na atak. Czekał aż Shelle zacznie walkę. Jeśli dawał jej fory, bo była kobietą to popełnił najgorszy błąd w swoim życiu. Może nie była mistrzynią sztuk walki, ale potrafiła o siebie zadbać. A każdy, kto mógł to potwierdzić, leżał kilka metrów pod ziemią bądź jego prochy użyźniały glebę. Wzięła głęboki oddech, nie spuszczając z niego wzroku i lekko rozstawiła nogi. Musiała dać z siebie wszystko, by nie skończyć jako przekąska dla wilkołaków lub zombi. Na samą myśl o czerwonych ślepiach wyłażących z pod ziemi zrobiło jej się niedobrze. Silas może i był po jej stronie, ale dla dobra misji musiałby ją poświęcić. Nie miała żadnych wątpliwości, że gdyby musiał, zabiłby ją bez mrugnięcia okiem. To dodało jej sił. Sama musiała walczyć o przetrwanie. W końcu robiła to od bardzo dawna.
   Uważnie przyjrzała się szponom Sanguisa, oceniając swoje szanse. Musiała jedynie bronić się przed zadrapaniami i skorzystać z okazji, by go drasnąć. To przecież nie mogło być aż tak trudne, prawda? Sanguis był przerażająco szybki. W ostatniej chwili dostrzegła jego ruch, kiedy na nią natarł. Sprawnie odparowała cios, uchylając się przed szponami w ostatniej chwili. Najwidoczniej masa mięśni i dość spore gabaryty były zmyłką dla przeciwnika. Zdawała sobie sprawę z tego, że wilkołaki są szybkie, ale nie myślała, że aż tak. Ledwo udało jej się uniknąć jego szponów. To jej zaimponowało. Silas dobrze ją przygotował; upewnił się, że była w stanie się z nim zmierzyć. Zrobiła kolejny unik, a szpony Sanguisa przecięły powietrze tuż nad jej głową. Walka wcale nie sprzyjała rozmyślaniu. Musiała wziąć się w garść i skupić całą uwagę na przeciwniku. Nic tak nie produkuje w ciele człowieka adrenaliny, jak dobra i wyrównana walka. Chociaż, co do równowagi sił, mogła się mylić. Uchylając się przed jego ciosem, machnęła sztyletem. Nie napotkała żadnego oporu, co po prostu oznaczało, że Sanguis był bardzo uważny. Trzymał ją na dystans, a kiedy atakował, uważnie śledził ruch jej ręki. Po kilku minutach bezowocnej wymiany ciosów, Shelle dyszała ciężko, odgarniając włosy z twarzy. Mogła o tym pomyśleć wcześniej i je związać. Teraz nie miała już na to czasu. Przełknęła głucho ślinę, starając się zwilżyć suche gardło. Sanguis nie wyglądał na zmęczonego. Nie miał nawet zadyszki, a jego oddech nadal był równy. No cóż, wilkołaki męczą się w innym stopniu niż ludzie. Musiałaby go porządnie przegonić, a w tak małej sali nie miała na to żadnych szans. Uśmiechnęła się więc słodko i znów na niego natarła. Tym razem zwarli się w prawdziwej walce. Odparowała kilka ciosów wymierzonych prosto w jej głowę, uniknęła poważnego uderzenia w przeponę i rzuciła się na niego. Przeturlali się kilka razy po miękkich materacach, po czym Sanguis zawisł nad nią, przyszpilając ją do podłoża. Uśmiechnął się zadziornie, taksując ją uważnym spojrzeniem. Parsknęła cichym śmiechem, starając się poluzować uścisk, który krępował jej obie ręce nad głową. Nie miała jak uciec przed jego spojrzeniem. Świdrujące, żółte oczy wpijały się w jej ciemne tęczówki, hipnotyzując. Mimo tego, odwzajemniła uśmiech i oplotła go nogami w pasie. Wydawał się być zaskoczony, jednak ten wyraz szybko zniknął z jego  twarzy.
- Wygląda na to, że to koniec, - powiedział cicho, a jego oddech owiał jej twarz. Pachniał miętą i zimą.
- Owszem, - odparła, oblizując usta. - Przepraszam za koszulę.
   Tym razem szok, który odmalował się na jego  twarzy, pozostał tam o wiele dłużej. Powoli przeniósł spojrzenie z jej twarzy na swoje lekko krwawiące przedramię. Podczas upadku drasnęła go sztyletem, który teraz leżał na podłodze nad jej głową. Cudownie miękka koszula nadawała się do wyrzucenia, ale wątpiła, że Sanguis mógłby rozpaczać po jej stracie. Stać go było na tysiące takich koszul i była pewna, że jego szafa była ich pełna. Przeprosiła odruchowo, nie chcąc wpędzać się w jeszcze większe kłopoty. Sanguis powoli z niej zszedł i dumnie się wyprostował, po czym wyciągnął do niej dłoń. Chwyciła ją bez zastanowienia i dźwignęła się z maty.
- Wyrównana walka, chociaż sądzę, że się powstrzymywałeś. - Zauważyła, otrzepując ubranie z niewidzialnego kurzu.
   Posłał jej szeroki, powalający uśmiech. Musiała uciec w bok spojrzeniem i skupić się na ubraniu, by uspokoić kołaczące serce.
-Walka wyzwala we mnie dziką bestię, - powiedział, ostrożnie dobierając słowa. - Gdybym nie przypominał sobie co chwila, że jesteś kruchym człowiekiem, miałbym trupa w dojo. To wymaga samokontroli, więc tak, powstrzymywałem się.
   Odwzajemniła uśmiech, choć nadal lekko się trzęsła. Poklepała go po ramieniu z pocieszającą miną, chociaż czuła, że nie powinna, i ruszyła do wyjścia. Mężczyzna zaśmiał się głośno i poszedł za nią.
- Proponuję lunch. - Otworzył przed nią drzwi i zaczekał chwilę, aż znalazła się na korytarzu. - W ogrodzie.
***
   Nie sądziła, że była aż tak głodna. W końcu jadła śniadanie z Silasem, ale nie wcisnęła w siebie zbyt wielu kanapek ze względu na lodowatą gulę, która zalegała w jej żołądku. Teraz, gdy gula zniknęła, a ona nabrała pewności siebie, poczuła, że jej żołądek skręca się z głodu. A widok suto zastawionego ogrodowego stołu na tarasie tylko pogorszył jej stan. Oblizała usta,, przebiegając wzrokiem po stole. Z trudem powstrzymywała się przed rzuceniem się na te smakołyki. Zacisnęła mocniej dłonie w pięści, by ból oczyścił jej umysł. Pomogło, ale tylko na chwilę. Sanguis zdawał się zauważyć jej wzrok, gdyż tylko uśmiechnął się lekko, odsunął dla niej białe, drewniane krzesło i gestem zaprosił do stołu. Podeszła najwolniej jak umiała, powstrzymując się przed sprintem. Albo sparing z wilkołakiem tak na nią wpłynął, albo po porostu była głodna. Obstawiała to pierwsze. Zwykle przecież nie jadała śniadań, a tym  bardziej nigdy wcześniej nie słyszała o czymś takim, jak lunch. Silas, co prawda, jadał późne drugie śniadanie, jednak nazywał to całkiem inaczej. Ale w tym momencie, ze wzrokiem wbitym w stos kanapek z wędzonym łososiem, nie mogła sobie przypomnieć tej nazwy.
- Nie krępuj się, Shelle, - powiedział Sanguis, kiwając zachęcająco na stół. Zawahała się. Nie lubiła brzmienia swojego imienia. Zwykle, gdy ktoś zwracał się do niej w ten sposób, chciał ją zabić. Przełknęła głucho ślinę. - Walka wyczerpuje organizm. Nawet jeśli jest to tylko pokazówka. Jedz spokojnie. Zaliczyłaś test.
   Zupełnie jakby czytał jej w myślach. Przez krótką chwilę patrzyła na niego, lekko przekrzywiając głowę. Starała się wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Nic prócz szczerej radości i zachęty. Dziwny typ. Sięgnęła po pierwszą kanapkę, kiedy wilkołak wlewał jej do wysokiej szklanki soku pomarańczowego. Nadal jednak była ostrożna. Coś jej nie pasowało, ale nie mogła sobie przypomnieć, co. Silas przed czymś ją ostrzegał, jednak głód zwyciężył nad jej zdrowym rozsądkiem. Westchnęła z ulgą, kiedy pierwszy kęs rozpłynął jej się w ustach. Niebo. Nie była to jedna z tych zimnych, domowych kanapek, którą robi się na szybko, by zaspokoić głód. Pieczywo było delikatnie ciepłe, ale nadal miękkie, z chrupką, zarumienioną skórką. Ale prawdziwe masło, które rozpływało się po pieczywie i łosoś - niebo w gębie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że głośno westchnęła, na chwilę przymykając oczy. A miała przecież być czujna. Sanguis zaśmiał się cicho, upijając maleńki łyczek kawy z filiżanki. A raczej filiżaneczki, która była tak mała, jak porządny kieliszek do wódki. Kto pija kawę w tak śmiesznych naczyniach?
- Masz minę, jakbyś przez tydzień nie jadła i właśnie ktoś podrzucił ci pod nos homara, - skomentował jej zachowanie, z szerokim uśmiechem.
   Otworzyła oczy i wbiła w niego radosne spojrzenie.
- Można powiedzieć, że nie jadłam przez tydzień. - Wzruszyła ramionami, kiedy uniósł lekko brwi. - To ze stresu, - wyjaśniła szybko. - Oczywiście jadłam jakieś posiłki, ale tylko po to, by dostarczyć swojemu ciału potrzebnych kalorii i energii. Nie przykuwałam uwagi do tego, co jem i w jakich ilościach. Stres robi swoje.
   Pokręcił z niedowierzaniem głową. Jego twarz nagle się zmieniła. Stał się surowy, jak prawdziwy rodzic, kiedy pogroził jej palcem, jak rozwydrzonemu dziecku.
- To, co jesz ma ogromny wpływ na to, jak się czujesz i czym się stajesz. - Miała wrażenie, że między jego słowami pojawiło się ostrzegawcze powarkiwanie. - Złe dobieranie posiłków to nie tylko tłuszcz w miejscach, w których nie powinno go być, ale także wysoki cholesterol, zwężanie się żył, problemy z krążeniem i sercem. Jest masa chorób, które tylko czekają na to, by dopaść nieuważnego człowieka.
   Zatrzepotała z zaskoczenia rzęsami. Kto by pomyślał, że wielki i przerażający wilkołak jest specem od zdrowego żywienia? Potrząsnęła głową, gdy wyobraźnia podsunęła jej obrazek Sanguisa w białym fartuchu, pichcącego coś cudownie zdrowego w jej kuchni.
- Dewiza życiowa wilkołaków? - Zapytała, za nim zdążyła się ugryźć w język. Gdyby Silas był przy niej, na pewno kopnąłby ją pod stołem. - Przepraszam. - Zmitygowała się. - Czasem powiem coś, za nim pomyślę. Mój język zawsze wpędza mnie w poważne kłopoty.
- W to akurat nie wątpię. - Wilkołak uśmiechnął się na tyle szeroko, by ukazać swoje zęby. Ludzkie, białe i zaskakująco proste. Może spodziewała się wilczych kłów albo czegoś w tym rodzaju. - Radziłbym ci jednak nad nim zapanować. Z dobrego serca.
   Pokiwała głową, z trudem powstrzymując się przed komentarzem, i sięgnęła po kolejną kanapkę. Rozmowa z nim była płynna i miła. Nie wiedziała, jakim cudem słońce zaczęło zachodzić tak szybko, ale kiedy w ogrodzie, podczas ich spaceru, pojawiła się kobieta w bikini, obleczona zwiewnym szlafroczkiem, Shelle wybudziła się z letargu. To był jeden z cudownych dni, spędzonych beztrosko w miłym towarzystwie. Gdyby nie to, że jej towarzysz był bardzo ważnym wilkołakiem mogłaby poczuć się jak na prawdziwej randce. Chociaż... Nie wiedziała jak wyglądały takowe randki. Nigdy na żadnej nie była, a mężczyzn nie przyjmowała w swoim domu. Wyjątkiem był Silas, ale jego traktowała bardziej jak nauczyciela, którego trzeba się bać i szanować, a nie uwodzić. Potrząsnęła głową, starając się odpędzić od siebie myśli. Obecność wilkołaka działała na nią w dziwny sposób. Może to było naturalne. W końcu Silas wspominał jej, że Alfa ma ukryte głęboko w sobie pokłady magii, której nikt z poza sfory nie zrozumie. I nie jest dokładnie określone, jak zachowują się ludzie w ich towarzystwie, gdy owa magia wymknie się z pod kontroli. Cofnęła się o krok i wpadła na olbrzymi krzew róży, który w obronie wystawił swoje kolce. Syknęła, kiedy kilka z nich wpiło się w jej pośladki, i zaczęła rozmasowywać zbolałe miejsce. Kobieta w szlafroku posłała jej pełne pożałowania spojrzenie i prychnęła pod nosem. Sanguis chwycił ją boleśnie za łokieć i obrócił w stronę wyjścia z krzaczastego labiryntu. Warknął na nią w języku, którego Shelle nigdy dotąd nie słyszała, a kobieta skłoniła się lekko, po czym wyrwała się z jego uścisku i niemalże odbiegła. Shelle przekrzywiła głowę, odprowadzając ją spojrzeniem. Cokolwiek to miało znaczyć, przestawało jej się tu podobać.
- Wyglądasz jak szczeniak, kiedy przekrzywiasz w ten sposób głowę, - zauważył, wciskając ręce do kieszeni spodni. - I to całkiem słodki.
   Chyba powinna odebrać to jako komplement, ale nigdy dotąd żaden facet jej nie komplementował. Zwykle nie mieli ku temu okazji, a tych, którym się udało, było stać jedynie na krótkie obraźliwe, ale za to mocne, epitety. Posłała mu lekki uśmiech, przestępując z nogi na nogę. Starała się nie drapać miejsc, w które wbiły się kolce.
- Myślę, że warunki twojej pracy omówimy na jutrzejszym spotkaniu ze sforą. - Wskazał jej drogę, którą wcześniej odeszła kobieta w szlafroku. Posłusznie ruszyła przed siebie. - Muszę cię teraz przeprosić. Obowiązki wzywają.
- Nie ma problemu. - Znów się uśmiechnęła. Nagle poczuła się bardzo zmęczona i zapragnęła znaleźć się we własnym domu. - Gdzie jest Silas?
   Sanguis spojrzał na nią zaskoczony. Nie umknęło jej uwadze, że jego szczęka lekko się zacisnęła, co nie mogło być dobrym znakiem.
- Przyjechałam z nim, - wyjaśniła szybko. - Obawiam się, że bez jego pomocy nie mam jak wrócić do domu.
Odprężył się znacznie i potarł twarz.
- On ma do wykonania pewne zadanie. Któryś z moich chłopców cię odwiezie.
   Ciekawość pragnęła zostać zaspokojona i wręcz żądała, by dowiedziała się czegoś na temat tajemniczego zadania nekromanty, jednak rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna o nic pytać. Pokiwała tylko głową i pozwoliła się wyprowadzić z ogrodowego labiryntu. Chwilę zajęło im wyjście na kamienny taras, a kiedy już się na nim znaleźli, słońce schowało się za horyzont. Odczuła na sobie pierwszy powiew chłodnego wiatru, przez co się wzdrygnęła .Temperatura była niestabilna. Za dnia, kiedy słońce wisiało wysoko na niebie, było strasznie duszno i gorąco, jednak, gdy tylko zachodziło, robiło się na tyle chłodno, że kurtka wydawała się niezbędna, by nie zmarznąć. Cieszyła się, że miała ją ze sobą. Sanguis przywołał do siebie jednego ze swoich ludzi i pospiesznie wytłumaczył mu dokąd miał jechać. Pożegnała się z Alfą i szybkim krokiem ruszyła na parking. Jej  kierowca był prawdziwym przystojniakiem, gdyby nie fakt, że wcale się nie odzywał. Przedstawił się jako Ben i wsiadł do auta. To były jego jedyne słowa. Całą drogę odbyli w ciszy, która była tak krępująca, że Shelle miała ochotę wyskoczyć z auta w trakcie jazdy. Czuła się niekomfortowo w jego towarzystwie. Jego jasnoniebieskie, przenikliwe oczy utkwione były w drodze, a silne dłonie cały czas mocno zaciskały się na kierownicy. Ani razu na nią nie spojrzał, chociaż miała dziwne wrażenie, że była obserwowana. Wilkołaki to dziwne stworzenia.
   Kiedy zatrzymali się pod jej domem, szybko wyskoczyła z auta i zatrzasnęła za sobą drzwi. Odetchnęła czystym i leśnym powietrzem, a kiedy odwróciła się, by podziękować za pomoc, auto już wykręcało i po chwili zniknęło jej z oczu. Westchnęła ciężko, wpatrując się w tumany kurzu, które powoli opadały na ziemię.
- Tak, mi też miło było cię poznać, wilczku, - burknęła po nosem i weszła na ganek.
   Przez chwilę stała na nim, rozglądając się dookoła. Rezydencja Sanguisa zrobiła na niej piorunujące wrażenie, ale nic tak nie koiło jej skołatanego serca, jak otaczający ją las i zapach jeziora, które znajdowało się kilkanaście metrów za jej domem. Mimo wszystko nie zamieniłaby swojego domu na rezydencję wilkołaka. Uśmiechnęła się do siebie i chwyciła za klamkę. Drzwi nie stawiły oporu, co ją zaniepokoiło. Nie mogła sobie przypomnieć, czy w ogóle je zamykała. Silas wciąż na nią wrzeszczał i ją poganiał. Mogła zapomnieć o zamknięciu drzwi, chociaż nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało. Mimo wszystko, musiała być ostrożna.
   Weszła do środka, robiąc spory hałas. Specjalnie potknęła się o próg w drzwiach i zaklęła siarczyście. Później wpadła na mała bambusową szafeczkę, która stała niedaleko drzwi i służyła przede wszystkim do rzucania na nią kluczy i przechowywania rękawiczek oraz pasty do butów. Zwykła korytarzowa szafka, nic więcej. Nawołując Silasa weszła do kuchni i rzuciła na blat kuchennej szafki swoją skórzaną kurtkę. Metalowe zamki przy kieszeniach zazgrzytały o blat, przez co lekko się skrzywiła. Lustrowała ukradkowo wnętrze korytarza i ciemnego salonu. Nic się nie poruszyło, brak jakiegokolwiek dźwięku czy oddechu. Zupełnie, jakby była sama w domu, a wiedziała, że nie jest. Nie miała, co prawda, żadnych nadprzyrodzonych zdolności, ale jej zmysły były lepsze niż u każdego innego normalnego człowieka. Kiedy jest się zabójcą, polega się na słuchu i węchu tak samo jak na wzroku. Wyłapywała z powietrza zapachy, których nikt inny nie czuł; słyszała dźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha. Lata treningu i praktyki zrobiły swoje. I zawsze ufała swojemu instynktowi, który w tej chwili wyczuwał zagrożenie. Wzięła głęboki oddech, który nie powiedział jej nic, co mogłoby jej się przydać. Jednego była pewna : Silasa nie było w domu. Skąd to wiedziała? Potrafiła go wyczuć. Nie tylko zapach mokrej ziemi, jak po ulewnym deszczu, który wokół siebie roztaczał, ale także cząstkę jego mocy. Gdzieś na krawędzi jej świadomości zawsze pojawiała się delikatna wstęga magii, którą miał w sobie. Subtelny, delikatny dotyk, tak kojący i irytujący zarazem. Zupełnie jakby jedwabna wstęga muskała jej umysł i otaczała swoim zapachem. W tym momencie nie czuła niczego takiego. Za to w powietrzu zdawała się dostrzec drobinki kurzu, które same nie unosiłyby się w powietrzu. Ktoś, lub coś, musiało wprawić je w ruch. Zrobiła krok do przodu, mrużąc lekko oczy, jakby to mogło pomóc jej przebić się przez ciemność, która była... dziwna. W jej salonie zawsze panował mrok, dbała o to, bo słoneczne światło z reguły ją denerwowało. Ale nigdy nie była tak gęsta, że można było ją ciąć nożem, i nieprzenikniona. Przechodząc powoli przez korytarz, nuciła pod nosem jedną z głupich, radiowych piosenek. Przystanęła na chwilę przy długiej szafce na buty i sięgnęła do pierwszej małej szufladki po nóż. Którego tam nie było. Zaniepokojona ruszyła do salonu, po drodze zahaczając o kinkiet z ozdobnym, beżowym kloszem, w którym zawsze chowała kilka mniejszych noży, przeznaczonych do rzucania. Jej dłoń natrafiła na pustkę i kolejne kłęby kurzu. Zanotowała w umyśle, że powinna gruntownie posprzątać swój dom, za nim te kocie kłęby zapanują nad całym jej dobytkiem. Wzdrygnęła się, kiedy mały pajączek przebiegł jej po palcach i szybko cofnęła dłoń. Nim dotarła do rozsuwanych drzwi salonu, sprawdziła jeszcze trzy inne skrytki na broń, ale tam również niczego nie znalazła. Niepokój zniknął i został zastąpiony przez strach. Nawet Silas nie wiedział, gdzie dokładnie chowała noże i broń palną. A jeśli wiedział, nigdy nie zdradzał chęci pozbycia się ich z domu.
   Drzwi od salonu były przymknięte. Kolejny zły znak. Nigdy ich nie zamykała. Nawet wtedy, gdy Silas zajmował kanapę, jako miejsce spoczynku. Równie dobrze mogło ich nie być. Była pewna, że ktoś włamał się do jej domu i zastawił na nią pułapkę. Miała tego dość. Już drugi raz ktoś bezczelnie naruszył jej prywatność. Zazgrzytała zębami i chwyciła za wgłębienie w drzwiach, które służyło za klamkę. Gwałtownym szarpnięciem odsunęła drzwi, aż trzasnęły o futrynę, chowając się w ściance. Zapach rozkładających się ciał niemal powalił ją na kolana. Cofnęła się o krok, zakrywając dłonią nos i usta. Słodkawy, przyprawiający o mdłości swąd uderzył w jej nozdrza mimo zasłony. Z głębi pokoju łypnęły na nią krwistoczerwone, wielkie oczy. Strach ją sparaliżował. Zombie. Potwory, których zmartwychwstań nie rozumiała, które nie kierowały się żadnymi zasadami, nie miały słabych punktów i były przerażające. Cofnęła się o krok, a kiedy to uczyniła, zombie zrobiło krok do przodu. Póki się nie ruszała, potwór także się nie ruszał. Zadrżała ze strachu, rozglądając się czymś, czym mogłaby się bronić. Jej wzrok padł na metalowym kiju bejsbolowym, którego Silas często używał, kiedy chciał w spokoju o czymś pomyśleć. Wychodził wtedy na zewnątrz i uderzał w podrzucane kamienie, jakby to oczyszczało jego myśli. Szybkim ruchem wskoczyła do salonu i chwyciła kij obiema rękami. Kiedy odwróciła się do zombie, niemalże padła ze strachu. Stało tuż przed nią, na wyciągnięcie dłoni, roztaczając wokół siebie smród zgniłego ciała i śmierci. Przełknęła głucho ślinę i wzięła porządny zamach, jednak kij nie zderzył się z celem. Zombie w ostatniej chwili odskoczył, co wprawiło ją w osłupienie. Nie żeby dość często miała do czynienia z umarlakami, ale jedno wiedziała na pewno : nie poruszyły się tak szybko. W ogóle nie były dobrymi wojownikami. Były powolne, rozpadające się i hałaśliwe, ale za to przerażały wyglądem, zwalały z nóg zapachem i kłapały szczękami jak wygłodzone psy. potrafiły wyrządzić krzywdę, ale można je było szybko spacyfikować. Choćby strącając im z karków głowy albo odcinając ręce.
   Zombie w salonie był zupełnie inny. Cuchnął, o tak, rozpadał się i był przerażający, ale poruszał się diabelnie szybko i potrafił walczyć. A kiedy przekrzywił głowę, a jego spojrzenie omiotło całe jej ciało, przestała mieć nadzieję, że był kolejnym bezmózgim tworem jakiegoś zwariowanego nekromanty, który chciał napędzić jej strachu. Problem polegał na tym, że znała tylko jednego szalonego nekromantę, który aktualnie zajęty był jakimś ściśle tajnym zadaniem wilkołaka. Zaklęła w duchu, modląc się o to, by Silas zdecydował się przyjechać do niej, za nim wróci do domu odpocząć.
- Iśśśśść... - Zombie wydał z siebie dziwny dźwięk. Potrzebowała kilku sekund, by zrozumieć jego słowa. - Ty iśśśśść za moi.
   Shelle zamrugała. Moi? To miało być imię czy francuskie słowo? Przynajmniej stawiała na to, że był to francuski język. Z jego niekształtną i niezdolną do mówienia gębą równie dobrze mógłby to być niemiecki albo irlandzki. Cholera, kogo chciała oszukać. Zombie nie mówią. Więc czym to było?
- Iść gdzie? - Zapytała, rozstawiając szeroko nogi. Za nic w świecie nie poszłaby z tym czymś, co ślini się na jej widok i to nie dlatego, że jest atrakcyjną kobietą, tylko z powodu jej świeżych i nadal żywych organów i serca, które wciąż pompowało krew. W tym momencie dwa razy szybciej niż powinno.
- Iśśśść za moi...
Ani ona ani zombie nie ruszyli się z miejsca. Przez chwilę nawet o tym pomyślała. Pójdzie za tym czymś, czymkolwiek to było, i znajdzie się gdzie? Na cmentarzu, otoczona setką takich stworów? Jeśli miała zginąć, wolała zginąć w domu, a nie na obcej ziemi.
- Pierdol się! - Syknęła, zaciskając dłonie mocniej na kiju. - Nigdzie z tobą nie idę.
   Zombie wrzasnął, co zmusiło ją do wypuszczenia kija z rąk i zasłonięcia uszu. Dźwięk był tak wysoki i przeraźliwy, że wszystko w niej zadrżało. Nie spuszczała z niego wzroku, ale to nic nie pomogło. Nim mrugnęła powieką, zombie skoczyło ku niej. Rąbnęła o ścianę i osunęła się po niej na podłogę. Przez chwilę walczyła, starając się odepchnąć od siebie cuchnącą mordę stwora, ale wyczuwała jego przewagę. Był dużo silniejszy i zwinniejszy niż jej się wydawało . Próbowała go z siebie zrzucić, wierzgała nogami, wyginała swoje ciało w łuk i waliła na oślep pięściami, ale to nie działało. Zęby umarlaka zatopiły się w jej ramieniu. Wrzasnęła przeraźliwie, szarpiąc to coś za pozostałości włosów, które przykleiły się do jej ręki i oderwały się od jego lepkiej i gnijącej głowy. Zombie szarpał głowę na prawo i lewo niczym wściekły pies, rozrywając jej ramię i bark. Krew zalewała podłogę i ją całą, działając na niego jak płachta na byka. Jego ostre paznokcie rozorały jej policzek, kiedy próbował przytrzymać jej głowę, a później sięgnęły szyi, dekoltu i lewej piersi. Wrzeszczała, walcząc resztkami sił. W głowie zaczynało jej się kręcić, przed oczami widziała dziwne mroczki. Zamrugała, chcąc pozbyć się dziwnego obrazu. Ciemny kształt zamajaczył w otwartych drzwiach balkonowych. Nie przypominała sobie, by je otwierała, chociaż w tej chwili nie było to takie ważne. Ktoś stał na zewnątrz, opierając się rękami o futrynę i zaglądając do środka. Chciała go zawołać, ale brakowało jej sił. Ręce opadły jej na podłogę z głośnym hukiem. Ból eksplodował w dłoni, kiedy zombie stanęło na jej dłoni, łamiąc palce. Jak przez mgłę widziała twarz stwora, który ciągnął ją w stronę balkonu. Umazaną w jej krwi, z grymasem, który najprawdopodobniej miał być uśmiechem. Chwyciła haust świeżego powietrza, kiedy górna połowa jej ciała znalazła się  za progiem. Wpatrywała się w ciemne niebo, na którym powoli pojawiały się pierwsze gwiazdy. Ktoś przysłonił jej widok. Nie widziała twarzy, nie rozpoznawała zapachu, ale widziała ogniki. Były podobne do ogników, które pojawiały się w oczach Silasa, kiedy przyzywał zmarłych, ale kolor się nie zgadzał. Ogniki Silasa były zawsze zielone. Była to soczysta zieleń, jak trawa, która po raz pierwszy rośnie po zimie. Ogniki, które na nią patrzyły były czerwone z domieszką żółtego i pomarańczowego. Jak ogień, ale były zimne. Bił od nich chłód tak przejmujący, że owinęłaby się własnymi ramionami, gdyby tylko mogła się ruszyć. Zombie gdzieś obok zachichotało. Przeraźliwy dźwięk. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie uformowało się w nich żadne słowo.
- Trochę pokory wcale by cię nie zabiło, - usłyszała głos, który najprawdopodobniej dochodził od postaci, która się nad nią pochylała. Miała ludzki kształt, ale nie dałaby sobie uciąć ręki. - I sprawiłoby, że nasze spotkanie byłoby o wiele przyjemniejsze. Zawsze wszystko tak komplikujesz?
   Próbowała odpowiedzieć, ale usta nawet się nie poruszyły. Zamknęła na chwilę oczy.
- Przedyskutujemy to później. - Coś przeleciało nad nią i plasnęło o panele w salonie. - Zostawiam wiadomość. Wrócę za kilka dni, kiedy będziesz gotowa na spotkanie, Muszelko.
   Dotknął opuszkami palców jej rany i zniknął. Dosłownie pochłonęła go ciemność, jakby się w nią wtopił i już go nie było, tak samo jak jego stwora. A może po prostu sobie poszedł, czego jej oczy nie były w stanie zarejestrować z braku krwi. Nie była pewna. Leżała na w pół na tarasie i na w pół w salonie, spoglądając w gwiazdy i haustami łapiąc powietrze. Czekała, chociaż nie wiedziała na co. Na śmierć? A może na ratunek? Czas mijał bardzo powoli, a z każdą sekundą stawała się coraz słabsza. W końcu jej uszu dobiegł warkot samochodu należącego do Silasa. Słyszała jak wykrzykiwał jej imię, ale nie miała siły, by się odezwać. Znajdzie ją. W końcu wejdzie do salonu i jej pomoże. Ale nie doczekała się tego. Na chwilę, dosłownie na kilka sekund, zamknęła oczy. I wtedy otoczyła ją całkowita ciemność.
__________________________________
I jest. Po długiej przerwie powróciłam z kolejnym rozdziałem. Za zwłokę przepraszam i obiecuję się poprawić ^^ Cieszy mnie każdy komentarz, chociaż troszkę smuci ich mała ilość. Konstruktywna krytyka zawsze mile widziana. Zawsze napędza i motywuje do poprawiania błędów. Ale póki są jacyś czytelnicy - nie zamierzam rezygnować. Czasem żałuję, że nie potrafię się narzucać. Skakałabym wtedy po różnych blogach i wciskała wszędzie znany text : "Hej! Fajny blog. Wpadnij do mnie na..." :) Opowiadanie piszę na bieżąco. Zawsze pojawi się coś nowego. Może nawet pomyślę o zmianie szablonu? ;) Pozdrawiam ^^

środa, 1 stycznia 2014

- VI - Part I

- Wow... Nie wiem, czego się spodziewałam, ale... Wow!
- Bardzo wyczerpująca i elokwentna wypowiedź. - Silas spojrzał na nią jak na dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent pod choinkę i nie może przestać się cieszyć.
- Widziałeś to? - Wskazała na budynek stojący niedaleko wjazdowej bramy. - Myślałam, że mój dom to taka mała rezydencja, ale to?!
   Roześmiał się. Po raz pierwszy w jej towarzystwie się roześmiał. Nie było to wymuszone czy udawane. Czysty i szczery śmiech, który za wibrował gdzieś wewnątrz jej ciała. Nie mogła na niego nie spojrzeć. Miała wrażenie, że widzi go po raz pierwszy w życiu. Odmienionego, promiennego, a co najważniejsze - uśmiechniętego. Jakby nie był tym Silasem, którego znała. Również się roześmiała.
- No co? - Zapytała, ocierając łzy z kącików oczu. Do diabła z makijażem!
- Widziałem "to". - Nie spuszczał z niej oczu, w których tańczyły rozbawione i zielonkawe ogniki. - Ale muszę cię zmartwić, bo "to" jest tylko budynkiem mieszkalnym dla ochrony. Rezydencja Sanguisa stoi głębiej. Za tym domkiem, ogrodem i małym laskiem.
   Wytrzeszczyła na niego oczy i lekko rozchyliła usta ze zdziwienia. Przez chwilę mrugała jak wariatka, starając się zrozumieć jego słowa.
- Żartujesz sobie ze mnie, - stwierdziła w końcu, krzyżując ręce na piersi.
- Nie śmiałbym. - Znowu się roześmiał na widok jej miny.
   Gdyby nie to, że za kilka chwil miało się ważyć jej życie, pomyślałaby, że to jedna z przyjemniejszych chwil, w których ona i tajemniczy nekromanta są przyjaciółmi i miło spędzają czas. Przez dłuższą chwilę po prostu się na niego gapiła, napawając się jego promiennym i szczerym uśmiechem. Jednak miłe chwile mijają za szybko. Albo ktoś pojawia się nieproszony.
    Pukanie w szybę od strony pasażera sprawiło, że podskoczyła na siedzeniu. Przez chwilę udało jej się zapomnieć, gdzie się znajdują i w jakim celu tu przyjechali. Jednak sroga i poorana bliznami twarz ochroniarza, szybko sprowadziła ją na ziemię. Silas przestał się uśmiechać i znów był tym zimnym i mrocznym nekromantą. Westchnęła ciężko, kiedy opuszczał szybę po jej stronie.
- Cześć, Brutalu. Wpuścisz nas?
   Jeśli Silas się denerwował to genialnie to ukrywał. Był opanowany i profesjonalny.
- Kto to? - Zapytał Brutal, łypiąc na Shelle złowrogo.
- Shelle Monroe. - Przedstawiła się, za nim Silas zdołał ją skarcić spojrzeniem. - Sanguis mnie oczekuje.
   Ochroniarz ukazał rząd ostrych zębów, powarkując. W jego oczach dostrzegła odrobinę płynnego srebra, ale kiedy zamrugała, obraz zniknął.
- Daruj jej, jest nowa. - Wtrącił szybko Silas, zaciskając palce na dłoni Shelle tak mocno, iż cicho syknęła z bólu. Jednak ani na chwilę nie oderwała wzroku od ochroniarza. - Na prawdę byliśmy na dzisiaj umówieni. Zadzwoń do domu i sprawdź.
   Brutal warknął niczym wkurzony pies i kłapnął szczęką. Bardziej przypominało to wilczy odruch niż ludzki. Kobietą wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. Odruchowo oddaliła się lekko od drzwi, jakby mogło ją to uchronić przed Brutalem.
- Wysiadaj. - Ochroniarz szarpnął klamką i po chwili świat stanął dla niej otworem. Zawahała się, jednak widząc naglące spojrzenie Silasa, wysiadła z auta. Brutal popchnął ją na auto i kopniakiem rozłożył jej nogi. Zaparła się rękami o dach samochodu i zacisnęła mocno zęby. Raz w życiu była tak brutalnie przeszukiwana i nie skończyło się to dobrze dla agenta federalnego, który skorzystał z okazji, by ją obłapiać. Musiała się powstrzymać przed grzmotnięciem Brutala w twarz. Jego wielkie i szorstkie dłonie sprawnie i dokładnie ją przeszukały. Jednego mogła być pewna : ten... hmm... człowiek nie miał żadnych seksualnych intencji. Sprawdził dokładnie jej rękawy, nogawki, buty, pas, a nawet plecy, a kiedy nic nie znalazł, jego mina stała się bardziej wściekła. Chyba miał nadzieję, że będzie miała przy sobie jakąś broń, dzięki czemu miałby podstawy do tego, by rozszarpać jej gardło. Głucho przełknęła ślinę.
- Zawiadomię pana, że przyjechaliście, - warknął na odchodne i po chwili zniknął.
   Shelle przez krótką chwilę stała przy samochodzie, dochodząc do siebie. Nie znała żadnych wilkołaków, ale jeśli każdy zachowywał się jak ten tutaj to nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Silas zastukał w szybę, tym samym wyrywając ją z zamyślenia. Bez słowa wsiadła do auta i odruchowo zapięła pas. Musiała się uspokoić, skoro za chwilę miała stanąć przed Panem I Władcą całej watahy, a świdrujące spojrzenia Silasa wcale jej  nie pomagały. Odetchnęła kilka razy głęboko, obiecując sobie, że jeśli przeżyje to spotkanie i wróci do domu, otworzy najdroższego francuskiego szampana, jakiego posiada, i wypije go jednym haustem. A później zacznie świetnie się bawić, by wymazać z pamięci ten nieprzyjemny dzień. Wolała mordować niż przebywać w towarzystwie wilkołaków.
   Auto powoli minęło wielką, czarną, żelazną bramę i wskoczyło na brukowaną drogę. I chociaż wcześniej jej serca rwało się, by dokładnie obejrzeć każdy zakątek tego przedziwnego, ale pięknego miejsca, w tym momencie pragnęła znaleźć się bardzo daleko. Najlepiej we własnym domu. Odgoniła od siebie ponure myśli i wyjrzała przez okno. Przez dłuższy czas krajobraz był ten sam : po obu stronach brukowanej drogi ciągnęły się zielone pola, otoczone owocowymi drzewkami. Większość stanowiły wiśnie, ale dostrzegła także jabłonie, śliwy i grusze. To miejsce musiało być przepiękne na wiosnę, kiedy wszystko zaczynało kwitnąć. Pomyślała nawet, że Sanguis zrobił w ogrodzie swoją małą Japonię - Kraj Kwitnącej Wiśni, i parsknęła śmiechem. Kiedy po dziesięciu minutach minęli gęsto rosnące drzewa, ich oczom ukazał się przepiękny ogród z tysiącem różnych kwiatów, otoczony niskim żywopłotem. Między rabatami pojawiały się alejki; dróżki wyłożone z jasnego kamienia, który odcinał się na tle soczyście zielonej trawy. Przed okazałym ogrodem znajdował się parking, na którym stało kilka sportowych aut, terenowy jeep i błyszczący w słońcu sedan. Jej serce zabiło mocniej na tak piękny widok. I chociaż nie posiadała prawa jazdy, zapragnęła wsiąść za kółko jednego ze sportowych wozów i odjechać najdalej jak się tylko dało. Zaparkowali między granatową, sportową Mazdą, a czarnym jeepem. Silas wyskoczył z auta bez słowa i wcisnął na nos okulary przeciwsłoneczne. Poklepał pospiesznie dach swojego samochodu, dając jej tym samym do zrozumienia, że wycieczka dobiegła końca. Westchnęła ciężko i wysiadła. Stanęła obok Silasa, przed wejściem do ogrodu zrobionym z metalowych pałąków, wygiętych w łuk i oplecionych winoroślami, i otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. Nie zareagowała nawet, kiedy chłodna dłoń nekromanty zatrzymała się na jej plecach.
- To jest właśnie rezydencja. -  Powiedział jej do ucha, a kąciki jego ust drgnęły. - Przyznaj, że twój dom przy tym to marna chałupka w brzydkim i brudnym lesie.
   Pokiwała głową.
- Mój dom to nie dom, - stwierdziła cicho. - To ruina na bagnach.
   Kochała swój dom. Sama go zaprojektowała i urządziła. Dopilnowała, by robotnicy zrobili wszystko jak należy i cieszyła się, kiedy ktoś pojawiał się na jej podjeździe i nie mógł oderwać oczu od drewnianej chaty. Ludzie jej zazdrościli, chcieli od niej odkupić dom, a ona z dumą posyłała ich do wszystkich diabłów. Patrząc na rezydencję Sanguisa, duma gdzieś wyparowała, a zastąpiła ją zazdrość i chęć posiadania takiej samej. Nawet jeśli miałaby za nią zabić. Potrzebowała chwili, by zdusić w sobie to pragnienie i móc chłodno spojrzeć na wszystko. Chłód jednak nie nadszedł. Pożądała tego widoku, jak niczego innego na świecie.
   Silas ruszył przed siebie, jedną z alejek, i machnął do niej ponaglająco. Zmusiła się, by zrobić kilka pierwszych kroków. Później uczepiła się jego pleców i pozwoliła, by ją prowadził. Jak owieczkę na rzeź. Minęli kilka rzędów kolorowych kwiatów, płaczące wierzby, oczko wodne, które bardziej przypominało ogromny basen, aż w końcu stanęli przed schodami, prowadzącymi do rezydencji. Tak wielkiego domu mieszkalnego jeszcze nie widziała. Z beżowymi ścianami, pogańskimi ornamentami i fasadami. Gdyby posiadał strzeliste wieżyczki, byłaby w stanie nazwać to zamkiem. Sanguis musiał po prostu spać na pieniądzach. Zatrzymali się na tarasie, gdzie na leżaku, pod ogromnym parasolem, wylegiwała się młoda dziewczyna. Łypnęła na nich chłodno, ale gdy tylko dojrzała Silasa, jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech. Zielone oczy zabłyszczały w słońcu, a jasnobrązowe włosy rozwiał delikatny powiew wiatru. Miała delikatne rysy twarzy i zaledwie naście lat. Jeśli była dziewczyną Sanguisa to musiała przyznać, że facet miał świetny gust, chociaż zabierał się za bardzo młode dziewczyny. Wątpiła, że była pełnoletnia.
- Silas! - Zawołała, zrywając się z leżaka.
   Białe bikini genialnie prezentowało się na jej idealnym i opalonym ciele. Wyglądała jak modelka z pierwszych stron gazet. Zazdrość zapłonęła w ciele Shelle gorącym płomieniem. Chociaż nigdy nie narzekała na swoje ciało, brakowało jej bardzo wiele, by wyglądać jak ona. Dziewczyna w mgnieniu oka znalazła się przy nich i ucałowała oba policzki nekromanty. Shelle odwróciła na chwilę spojrzenie, łapiąc się na tym, że mimo ich dość dobrych kontaktów, ona go tak nie witała. I pewnie nigdy tego nie zrobi.
- Eiro, - nekromanta delikatnie pogładził ją po ramionach, przez co dziewczyna zadrżała. - Cudownie wyglądasz. Dawno nie widziałem cię tak promiennej.
- To dzięki tobie. - Posłała mu ciepły uśmiech. - Ojciec jest tak zajęty, że przestał zawracać sobie głowę moją osobą. To ona?
   Shelle drgnęła. Ojciec? Jasna cholera, co tu się w ogóle działo? Silas pokiwał głową.
- Eiro, pozwól, że przedstawię ci Shelle Monroe. Shelle, - tu posłał jej ostre spojrzenie, - to Eira, córka naszego pana.
   Nie wypowiedział imienia wilkołaka, co uznała za zły znak. Mimo wszystko lekko się uśmiechnęła i ścisnęła na powitanie drobną dłoń dziewczyny. Córka... A ona podejrzewała Sanguisa o romans z nieletnią. Powinna jak najszybciej wziąć się w garść i skupić się na swoim zadaniu.
- Bardzo mi miło, - powiedziała, opanowując drżenie rąk.
- Mi bardziej. - Eira odrzuciła na plecy włosy, posyłając jej radosny uśmiech. - Dzięki tobie będę miała odrobinę więcej prywatności, a co za tym idzie, odzyskam upragnioną wolność.
- Cieszę się, że mogłam jakoś pomóc. - Nie do końca wiedziała, co małolata miała na myśli, ale nie chciała się w to bardziej zagłębiać.
  Eira klasnęła w dłonie, odskakując na bok.
-Wow, świetne buty! - Zawołała, lustrując Shelle uważnym spojrzeniem. - Gdzie je kupiłaś? Ostatnio przewertowałam wszystkie sklepy w poszukiwaniu czegoś w tym stylu, ale oczywiście nic odpowiedniego nie znalazłam.
   Shelle posłała Silasowi wymowne spojrzenie z pod uniesionych brwi. Przynajmniej ktoś docenił jej gust nawet, jeśli była to nastolatka.
- Na Starym Targu jest małe stoisko Hopkinsa. Ma genialne rzeczy i to całkiem tanie.
- Jadę tam! - Nim się obejrzeli, Eira była już w połowie drogi do drzwi.
   Zniknęła, znów pozostawiając ich samych, co Shelle postanowiła wykorzystać. Skrzyżowała ręce na piersi i wbiła świdrujący wzrok w nekromantę.
- Mogłeś mnie uprzedzić, że będzie tu młoda dziewczyna, którą za jakiś czas mam pozbawić ojca, - syknęła, tupiąc ciężkim butem. - Co jeszcze przede mną ukryłeś?
- Dowiesz się w swoim czasie. Skup się.
I tyle z rozmowy. Czasem zachowanie Silasa doprowadzało ją do wściekłości. Odpowiadał półsłówkami albo wcale, był zimny i zdystansowany. Jakby odrobina empatii mogła go zabić. Prychnęła i skupiła się na swoich paznokciach. Nie wiedziała na co czekają, ale skoro on nie ruszał się z miejsca, ona także nie zamierzała. Po chwili Eira wyskoczyła zza wielkich, szklanych drzwi już kompletnie ubrana. Miała na sobie podobny strój, co Shelle, tyle, że ona prezentowała się w nim o niebo lepiej. Kolejna iskra zazdrości wstrząsnęła kobietą. Cholera, powinna jak najszybciej wziąć się w garść, inaczej emocje wezmą w niej górę i może coś pójść nie tak. Odetchnęła głęboko, starając się oczyścić umysł.
- Shelle, tata zaprasza cię na rozmowę, - oznajmiła dziewczyna, wciskając na nos przeciwsłoneczne okulary. - A my pojedziemy na targ.- Zamachała im przed nosami kluczykami od auta. - Weźmiemy kabriolet.
   Chociaż bardzo starał się to ukryć, oczy Silasa rozbłysły z podniecenia. Zanotowała tę chwilę w pamięci. Kochał sportowe samochody bardziej niż swoją pracę, co oznaczało, że  mimo wszystko wcale nie był pracoholikiem. I czasem pozwalał sobie na odrobinę luzy. Zapewne zwykle tylko przy córce swojego szefa.
   Silas bez słowa podał dziewczynie ramię i razem odeszli, pozostawiając Shelle samą. No tak, mogła się tego po nim spodziewać. Żadnego słowa wsparcia ani wyjaśnienia. Nic, co mogłoby dodać jej otuchy. Tak, jakby przestała być jego problemem. Wzięła się w garść. Cokolwiek miało się stać, nie może dać się wyprowadzić z równowagi. Przecież Silas nie mógł jej cały czas pilnować i prowadzić za rękę. Była dorosła, odpowiadała za siebie i za swoje czyny. Da sobie radę. Na pewno.
   Przełknęła więc zalegającą w jej gardle lodowatą gulę, odrzuciła na plecy rude włosy i zrobiła pierwszy krok w stronę drzwi. Nie będzie tak źle. Jest silna i twarda. Jest perfekcjonistką i kobietą sukcesu. W najgorszym wypadku zostanie po niej mokra plama na jasnej ścianie w domu wilkołaka. Nic wielkiego. Przestąpiła próg i znalazła się w holu, który wywarł na niej ogromne wrażenie. Na szczytach marmurowych kolumn znajdowały się wyrzeźbione pyski wilków, spiralne schody ciągnęły się w górę na trzy piętra, a kiedy podniosła głowę, dostrzegła szklany sufit. Podłoga wyłożona była szklanymi kaflami, które układały się w piękną mozaikę przedstawiającą jakiś rytuał. Musiało minąć sporo czasu za nim dotarło do niej, co tak na prawdę przedstawiała. Z sykiem wciągnęła powietrze, nie mogąc oderwać oczu od mozaikowej krwawej rzezi. Składanie ofiar na ołtarzach i tańczący ludzie-wilki? Czegoś takiego jeszcze nie widziała.
- Piękne, prawda? - Rozległ się za nią głęboki, męski głos. Odwróciła się gwałtownie i zamarła. - Sam ją układałem.

___________________________________________________
Dzielenie na party nie było zamierzona, aczkolwiek notka wyszłaby za długa. Musiałam ją przepołowić. Po prostu uważam, że zbyt długie notki ciężko się czyta. Osobiście nie przepadam za czytaniem rozdziałów na blogach, które ciągnął się w nieskończoność. Zawsze nerwowo sprawdzam, ile mi jeszcze zostało do końca przez co nie za bardzo skupiam się na lekturze. Ale spokojnie, robię to samo także z książkami, zwłaszcza, że ostatnio więcej ich czytam w formie ebooków. 
   Mamy Nowy Rok, więc spełnienia marzeń - chociaż te wszystkie życzenia to o kant tyłka rozbić :P I powodzenia!