środa, 29 stycznia 2014

- VI - Part II

   Sanguis był wilkołakiem. Bardzo złą i przebiegłą bestią, której nie można było lekceważyć. Krwiożerczą, niebezpieczną, nieokiełznaną... Musiała powtórzyć to sobie wiele razy, by choć odrobinę uwierzyć w swoje myśli. Tak mówił Silas, a jemu przecież ufała. Może nie tak, że powierzyłaby mu swoje życie, ale w pewien sposób mu ufała. Skąd więc to nagłe bicie serca? Ten kołek zamiast języka i lekkie drżenie ciała? Nigdy tak się nie czuła. Jeszcze raz omiotła go uważnym spojrzeniem, wstrzymując oddech. A było na co popatrzeć.
   Każdy jego przemyślany i zgrabny ruch ukazywał przepiękną grę mięśni. Jeansowe, ciemne spodnie opinały się na jego silnych nogach; ciemnoniebieska koszula na długi rękaw podkreślała szerokie ramiona i wąską talię. Miała wrażenie, że jeśli poruszyłby się zbyt gwałtownie, mięśnie na jego rękach, plecach i klatce piersiowej rozerwałyby delikatny materiał. Ciało miał idealne w każdym calu. Ale nie to przykuło tak na prawdę jej uwagę. To od jego twarzy nie potrafiła oderwać wzroku, przez co czuła się jak w potrzasku. Hipnotyczne, migdałowe, złote oczy uważnie śledziły każdy jej ruch, a jasnobrązowe włosy opadały swobodnie na ramiona, lekko zawijając się na końcach. Wydawało jej się, że gdy stanął w plamie słońca, przebijającego się przez szklany dach nad nimi, pojawiły się w nich także miedziane refleksy. A może był to jedynie wytwór jej wyobraźni. Usta Sanguisa były pełne, jak u prawdziwych książkowych amantów, o których zdarzało jej się wiele razy czytać w samotne, zimowe wieczory. Prosty nos i arystokratyczne rysy twarzy dopełniały dzieła.
   Bezwiednie uniosła dłoń, chcąc go dotknąć, ale w ostatniej chwili ocknęła się z transu. Szarpnęła ręką tak gwałtownie, iż wywołało to na jego twarzy uśmiech. Coś było nie tak. Nie znała się na żadnym z rodzajów magii; nie była na nią jakoś specjalnie wyczulona. Była prostym człowiekiem; zwykłą śmiertelniczką bez domieszki magii we krwi. O ile wiedziała nikt nigdy z jej rodziny nie parał się magią, nie miał z nią nic wspólnego. Była tak niemagiczna, że w tych okolicznościach to aż przerażało. A mimo to miała wrażenie, że coś było stanowczo nie tak. Albo z nim albo z nią. Potrząsnęła głową, chcąc odgonić od siebie zbędne myśli. Przecież nie przyjechała tu po to, by go podziwiać, prawda? Miała swój cel.
- Wybacz, - odezwał się w końcu Sanguis, wyciągając do niej przyjaźnie dłoń. - Robię to odruchowo.
- Co takiego?
   Dotknęła jego dłoni i niemalże jęknęła z rozkoszy. W tej samej chwili zrozumiała, co miał na myśli. Nie musiał robić tego jeszcze raz, by ją uświadomić. Wystarczyłoby, gdyby jej powiedział. Z trudem zabrała dłoń, ale jeszcze więcej wysiłku włożyła w to, by nie wytrzeć jej o legginsy. Nie dlatego, że jego dotyk był nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie : pragnęła, by nie przestawał jej dotykać. To była raczej kwestia odizolowania się od magii. Nawet jeśli była tak na prawdę nieszkodliwa. Chyba...
- Magia Alfy rządzi się swoimi prawami, - wytłumaczył mi miłym dla ucha głosem, który zawibrował wewnątrz mnie. - Zazwyczaj staram  się ją trzymać przy sobie, ale nie jest łatwo nad nią zapanować. Nawet komuś takiemu jak ja.
   Silas coś o tym wspominał. Pewnego wieczoru, gdy przeciągała się jedna z jego nocnych wizyt, Shelle zapytała o wilkołaki. Mniej więcej przedstawił jej sytuację w jakiej te stworzenia się znajdowały, jak reagowały na pewne rzeczy, ich etykietę. Nawet wspominał coś o mocy Alfy, ale chyba nie była najlepszym uczniem, bo akurat ten najważniejszy fragment wypadł jej z głowy. Nie odważyła mu się przerwać. Miała wrażenie, że był dumny z tego, kim jest. A raczej czym jest. A przecież ojciec Silasa poinformował ją, że nienawidzi swojego gatunku. To ją zastanowiło.
- Przepraszam, ale nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z wilkołakami, - wyjaśniła szybko, uciekając wzrokiem w bok. Jakiś cichy głosik w jej głowie podpowiadał, że nie powinna mu wcale patrzeć w oczy. Było to ciężkie do wykonania, ale nie niemożliwe. - Zupełnie nie wiem, jak powinnam się zachowywać.
   Zaśmiał się cicho, gardłowo. Obrzuciła go szybkim, oceniającym spojrzeniem i znów skupiła się na podłogowej mozaice.
- Po prostu bądź sobą. - Poklepał ją pocieszająco po ramieniu i wskazał drogę przez wielki hall. - A jeśli będziesz chciała, wprowadzę cię odrobinę w zasady, jakie rządzą wilkołakami. Tędy, proszę.
   Otworzył jej szklane drzwi i gestem zaprosił do środka. Spodziewała się biura, jakiegoś pomniejszego saloniku albo jakiegokolwiek miejsca, w którym mogliby spokojnie i na poważnie porozmawiać. Zamiast tego Sanguis zaprowadził ją do... dojo, jak sądziła. Maty zajmowały prawie cała powierzchnię dość sporego pomieszczenia. Pod ścianą stała najzwyczajniejsza w świecie drewniana ławka, żywcem wyjęta z pierwszej lepszej sali gimnastycznej. W lewym rogu sali wisiał potężny worek treningowy, a pod nim złożone w kupę rękawice. Po drugiej stronie, na podeście, znajdował się mały ring z dwoma małymi taboretami w rogach. Cicho zagwizdała, uważnie się rozglądając. Gdyby mogła, spędziłaby w tym miejscu cały dzień. Nim poznała Silasa dbała o kondycję, ale nie przykładała do tego większej wagi. Po prostu była sprawna, gibka i szybka. Dopiero Silas obudził w niej sportowego demona, za co była mu wdzięczna. Chociaż nadal nienawidziła go za zakaz spożywania alkoholu.
- Zrobimy sobie mały test sprawnościowy, - poinformował ją Sanguis, podwijając rękawy nienagannie wyglądającej koszuli. Wcale na nią nie patrzył. - Jeśli wygrasz, przyjmę cię. Jeśli nie...
   Specjalnie nie dokończył zdania, przez co poczuła wiszącą w powietrzu groźbę. Jak na gentelmena przystało nie powiedziałby kobiecie w prost, że jest w stanie ją zabić, ale czuła to  w jego głosie;  w sposobie jakim na nią zerknął; we wzruszeniu jego ramion. To przypomniało jej jaki był niebezpieczny. Może i był niewiarygodnie przystojnym przeciwnikiem, ale nadal pozostawał po drugiej stronie barykady. A ona nie zamierzała do niego dołączyć.
   Potrząsnęła głową, odganiając od siebie ponure myśli, a włosy rozsypały jej się po ramionach i plecach. Test sprawnościowy? Przecież była sprawna. Nie widziała powodu, dla którego miałaby przeciążać swoje ciało testami w jego obecności. Chyba, że lubił patrzeć na pot, krew i zmęczenie drugiego człowieka. A w to jakoś nie wątpiła. Skoro potrafił dla zabawy strzelić w swojego ochroniarza to był zdolny do wszystkiego. Znów zganiła się za gonitwę myśli i potrząsnęła głową. Jeśli będzie tak odpływać co chwila to na pewno nie dożyje kolejnego dnia. Zerknęła na niego, skutecznie omijając okolice jego oczu. Sanguis rzucił w jej stronę sztylet. Kiedy poczuła jego ciężar w swojej dłoni od razu odetchnęła z ulgą. Co prawda jeden mały sztylecik nie był w stanie zrobić krzywdy wilkołakowi, i to tak potężnemu, ale czuła się o wiele lepiej z jakąkolwiek bronią.
- Chyba nie będzie to walka na śmierć i życie, prawda? - Zapytała z nerwowym uśmiechem, starając się, by jej głos zabrzmiał lekko, radośnie. Kiedy pokręcił głową, uniosła sztylet tak, by go widział, i pomachała nim. - Troszkę to niesprawiedliwe, nie sądzisz?
   Jego brwi powędrowały bardzo wysoko na czoło.
- Wolisz miecz? - Miała wrażenie, czy w jego głosie pojawiła się nutka zawodu?
- Nie. - Zaprzeczyła szybko. - Raczej chodziło mi o ciebie. Jesteś nieuzbrojony./
   Sanguis uśmiechnął się złowieszczo, ukazując górne zęby, i machnął prawą ręką, jakby strzepywał z niej niewidzialne krople wody. I wtedy dostrzegła, że  w wcale nie był nieuzbrojony. Natura uzbroiła go w potężne szpony, którymi zapewne rozrywał swoje ofiary. Lekko zakrzywione, długie i ostre. Była pewna, że bez problemy radziły sobie z ludzkim szkieletem. Wzdrygnęła się na ich widok, ale zmusiła  się do zadowolonego uśmiechu, wkraczając na matę.
- To zmienia postać rzeczy, - stwierdziła, całkowicie się rozluźniając. Robiła to setki razy. Da sobie radę.
   Mężczyzna wkroczył za nią na matę, strzelając głośno kośćmi karku. Z jego twarzy nie znikał uśmiech, choć mogła przysiąc, że stał się złośliwy. Odwzajemniła go, krążąc wokół niego.
- Do pierwszego draśnięcia, - wyjaśnił, robiąc krok w tył.
   Był przygotowany na atak. Czekał aż Shelle zacznie walkę. Jeśli dawał jej fory, bo była kobietą to popełnił najgorszy błąd w swoim życiu. Może nie była mistrzynią sztuk walki, ale potrafiła o siebie zadbać. A każdy, kto mógł to potwierdzić, leżał kilka metrów pod ziemią bądź jego prochy użyźniały glebę. Wzięła głęboki oddech, nie spuszczając z niego wzroku i lekko rozstawiła nogi. Musiała dać z siebie wszystko, by nie skończyć jako przekąska dla wilkołaków lub zombi. Na samą myśl o czerwonych ślepiach wyłażących z pod ziemi zrobiło jej się niedobrze. Silas może i był po jej stronie, ale dla dobra misji musiałby ją poświęcić. Nie miała żadnych wątpliwości, że gdyby musiał, zabiłby ją bez mrugnięcia okiem. To dodało jej sił. Sama musiała walczyć o przetrwanie. W końcu robiła to od bardzo dawna.
   Uważnie przyjrzała się szponom Sanguisa, oceniając swoje szanse. Musiała jedynie bronić się przed zadrapaniami i skorzystać z okazji, by go drasnąć. To przecież nie mogło być aż tak trudne, prawda? Sanguis był przerażająco szybki. W ostatniej chwili dostrzegła jego ruch, kiedy na nią natarł. Sprawnie odparowała cios, uchylając się przed szponami w ostatniej chwili. Najwidoczniej masa mięśni i dość spore gabaryty były zmyłką dla przeciwnika. Zdawała sobie sprawę z tego, że wilkołaki są szybkie, ale nie myślała, że aż tak. Ledwo udało jej się uniknąć jego szponów. To jej zaimponowało. Silas dobrze ją przygotował; upewnił się, że była w stanie się z nim zmierzyć. Zrobiła kolejny unik, a szpony Sanguisa przecięły powietrze tuż nad jej głową. Walka wcale nie sprzyjała rozmyślaniu. Musiała wziąć się w garść i skupić całą uwagę na przeciwniku. Nic tak nie produkuje w ciele człowieka adrenaliny, jak dobra i wyrównana walka. Chociaż, co do równowagi sił, mogła się mylić. Uchylając się przed jego ciosem, machnęła sztyletem. Nie napotkała żadnego oporu, co po prostu oznaczało, że Sanguis był bardzo uważny. Trzymał ją na dystans, a kiedy atakował, uważnie śledził ruch jej ręki. Po kilku minutach bezowocnej wymiany ciosów, Shelle dyszała ciężko, odgarniając włosy z twarzy. Mogła o tym pomyśleć wcześniej i je związać. Teraz nie miała już na to czasu. Przełknęła głucho ślinę, starając się zwilżyć suche gardło. Sanguis nie wyglądał na zmęczonego. Nie miał nawet zadyszki, a jego oddech nadal był równy. No cóż, wilkołaki męczą się w innym stopniu niż ludzie. Musiałaby go porządnie przegonić, a w tak małej sali nie miała na to żadnych szans. Uśmiechnęła się więc słodko i znów na niego natarła. Tym razem zwarli się w prawdziwej walce. Odparowała kilka ciosów wymierzonych prosto w jej głowę, uniknęła poważnego uderzenia w przeponę i rzuciła się na niego. Przeturlali się kilka razy po miękkich materacach, po czym Sanguis zawisł nad nią, przyszpilając ją do podłoża. Uśmiechnął się zadziornie, taksując ją uważnym spojrzeniem. Parsknęła cichym śmiechem, starając się poluzować uścisk, który krępował jej obie ręce nad głową. Nie miała jak uciec przed jego spojrzeniem. Świdrujące, żółte oczy wpijały się w jej ciemne tęczówki, hipnotyzując. Mimo tego, odwzajemniła uśmiech i oplotła go nogami w pasie. Wydawał się być zaskoczony, jednak ten wyraz szybko zniknął z jego  twarzy.
- Wygląda na to, że to koniec, - powiedział cicho, a jego oddech owiał jej twarz. Pachniał miętą i zimą.
- Owszem, - odparła, oblizując usta. - Przepraszam za koszulę.
   Tym razem szok, który odmalował się na jego  twarzy, pozostał tam o wiele dłużej. Powoli przeniósł spojrzenie z jej twarzy na swoje lekko krwawiące przedramię. Podczas upadku drasnęła go sztyletem, który teraz leżał na podłodze nad jej głową. Cudownie miękka koszula nadawała się do wyrzucenia, ale wątpiła, że Sanguis mógłby rozpaczać po jej stracie. Stać go było na tysiące takich koszul i była pewna, że jego szafa była ich pełna. Przeprosiła odruchowo, nie chcąc wpędzać się w jeszcze większe kłopoty. Sanguis powoli z niej zszedł i dumnie się wyprostował, po czym wyciągnął do niej dłoń. Chwyciła ją bez zastanowienia i dźwignęła się z maty.
- Wyrównana walka, chociaż sądzę, że się powstrzymywałeś. - Zauważyła, otrzepując ubranie z niewidzialnego kurzu.
   Posłał jej szeroki, powalający uśmiech. Musiała uciec w bok spojrzeniem i skupić się na ubraniu, by uspokoić kołaczące serce.
-Walka wyzwala we mnie dziką bestię, - powiedział, ostrożnie dobierając słowa. - Gdybym nie przypominał sobie co chwila, że jesteś kruchym człowiekiem, miałbym trupa w dojo. To wymaga samokontroli, więc tak, powstrzymywałem się.
   Odwzajemniła uśmiech, choć nadal lekko się trzęsła. Poklepała go po ramieniu z pocieszającą miną, chociaż czuła, że nie powinna, i ruszyła do wyjścia. Mężczyzna zaśmiał się głośno i poszedł za nią.
- Proponuję lunch. - Otworzył przed nią drzwi i zaczekał chwilę, aż znalazła się na korytarzu. - W ogrodzie.
***
   Nie sądziła, że była aż tak głodna. W końcu jadła śniadanie z Silasem, ale nie wcisnęła w siebie zbyt wielu kanapek ze względu na lodowatą gulę, która zalegała w jej żołądku. Teraz, gdy gula zniknęła, a ona nabrała pewności siebie, poczuła, że jej żołądek skręca się z głodu. A widok suto zastawionego ogrodowego stołu na tarasie tylko pogorszył jej stan. Oblizała usta,, przebiegając wzrokiem po stole. Z trudem powstrzymywała się przed rzuceniem się na te smakołyki. Zacisnęła mocniej dłonie w pięści, by ból oczyścił jej umysł. Pomogło, ale tylko na chwilę. Sanguis zdawał się zauważyć jej wzrok, gdyż tylko uśmiechnął się lekko, odsunął dla niej białe, drewniane krzesło i gestem zaprosił do stołu. Podeszła najwolniej jak umiała, powstrzymując się przed sprintem. Albo sparing z wilkołakiem tak na nią wpłynął, albo po porostu była głodna. Obstawiała to pierwsze. Zwykle przecież nie jadała śniadań, a tym  bardziej nigdy wcześniej nie słyszała o czymś takim, jak lunch. Silas, co prawda, jadał późne drugie śniadanie, jednak nazywał to całkiem inaczej. Ale w tym momencie, ze wzrokiem wbitym w stos kanapek z wędzonym łososiem, nie mogła sobie przypomnieć tej nazwy.
- Nie krępuj się, Shelle, - powiedział Sanguis, kiwając zachęcająco na stół. Zawahała się. Nie lubiła brzmienia swojego imienia. Zwykle, gdy ktoś zwracał się do niej w ten sposób, chciał ją zabić. Przełknęła głucho ślinę. - Walka wyczerpuje organizm. Nawet jeśli jest to tylko pokazówka. Jedz spokojnie. Zaliczyłaś test.
   Zupełnie jakby czytał jej w myślach. Przez krótką chwilę patrzyła na niego, lekko przekrzywiając głowę. Starała się wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Nic prócz szczerej radości i zachęty. Dziwny typ. Sięgnęła po pierwszą kanapkę, kiedy wilkołak wlewał jej do wysokiej szklanki soku pomarańczowego. Nadal jednak była ostrożna. Coś jej nie pasowało, ale nie mogła sobie przypomnieć, co. Silas przed czymś ją ostrzegał, jednak głód zwyciężył nad jej zdrowym rozsądkiem. Westchnęła z ulgą, kiedy pierwszy kęs rozpłynął jej się w ustach. Niebo. Nie była to jedna z tych zimnych, domowych kanapek, którą robi się na szybko, by zaspokoić głód. Pieczywo było delikatnie ciepłe, ale nadal miękkie, z chrupką, zarumienioną skórką. Ale prawdziwe masło, które rozpływało się po pieczywie i łosoś - niebo w gębie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że głośno westchnęła, na chwilę przymykając oczy. A miała przecież być czujna. Sanguis zaśmiał się cicho, upijając maleńki łyczek kawy z filiżanki. A raczej filiżaneczki, która była tak mała, jak porządny kieliszek do wódki. Kto pija kawę w tak śmiesznych naczyniach?
- Masz minę, jakbyś przez tydzień nie jadła i właśnie ktoś podrzucił ci pod nos homara, - skomentował jej zachowanie, z szerokim uśmiechem.
   Otworzyła oczy i wbiła w niego radosne spojrzenie.
- Można powiedzieć, że nie jadłam przez tydzień. - Wzruszyła ramionami, kiedy uniósł lekko brwi. - To ze stresu, - wyjaśniła szybko. - Oczywiście jadłam jakieś posiłki, ale tylko po to, by dostarczyć swojemu ciału potrzebnych kalorii i energii. Nie przykuwałam uwagi do tego, co jem i w jakich ilościach. Stres robi swoje.
   Pokręcił z niedowierzaniem głową. Jego twarz nagle się zmieniła. Stał się surowy, jak prawdziwy rodzic, kiedy pogroził jej palcem, jak rozwydrzonemu dziecku.
- To, co jesz ma ogromny wpływ na to, jak się czujesz i czym się stajesz. - Miała wrażenie, że między jego słowami pojawiło się ostrzegawcze powarkiwanie. - Złe dobieranie posiłków to nie tylko tłuszcz w miejscach, w których nie powinno go być, ale także wysoki cholesterol, zwężanie się żył, problemy z krążeniem i sercem. Jest masa chorób, które tylko czekają na to, by dopaść nieuważnego człowieka.
   Zatrzepotała z zaskoczenia rzęsami. Kto by pomyślał, że wielki i przerażający wilkołak jest specem od zdrowego żywienia? Potrząsnęła głową, gdy wyobraźnia podsunęła jej obrazek Sanguisa w białym fartuchu, pichcącego coś cudownie zdrowego w jej kuchni.
- Dewiza życiowa wilkołaków? - Zapytała, za nim zdążyła się ugryźć w język. Gdyby Silas był przy niej, na pewno kopnąłby ją pod stołem. - Przepraszam. - Zmitygowała się. - Czasem powiem coś, za nim pomyślę. Mój język zawsze wpędza mnie w poważne kłopoty.
- W to akurat nie wątpię. - Wilkołak uśmiechnął się na tyle szeroko, by ukazać swoje zęby. Ludzkie, białe i zaskakująco proste. Może spodziewała się wilczych kłów albo czegoś w tym rodzaju. - Radziłbym ci jednak nad nim zapanować. Z dobrego serca.
   Pokiwała głową, z trudem powstrzymując się przed komentarzem, i sięgnęła po kolejną kanapkę. Rozmowa z nim była płynna i miła. Nie wiedziała, jakim cudem słońce zaczęło zachodzić tak szybko, ale kiedy w ogrodzie, podczas ich spaceru, pojawiła się kobieta w bikini, obleczona zwiewnym szlafroczkiem, Shelle wybudziła się z letargu. To był jeden z cudownych dni, spędzonych beztrosko w miłym towarzystwie. Gdyby nie to, że jej towarzysz był bardzo ważnym wilkołakiem mogłaby poczuć się jak na prawdziwej randce. Chociaż... Nie wiedziała jak wyglądały takowe randki. Nigdy na żadnej nie była, a mężczyzn nie przyjmowała w swoim domu. Wyjątkiem był Silas, ale jego traktowała bardziej jak nauczyciela, którego trzeba się bać i szanować, a nie uwodzić. Potrząsnęła głową, starając się odpędzić od siebie myśli. Obecność wilkołaka działała na nią w dziwny sposób. Może to było naturalne. W końcu Silas wspominał jej, że Alfa ma ukryte głęboko w sobie pokłady magii, której nikt z poza sfory nie zrozumie. I nie jest dokładnie określone, jak zachowują się ludzie w ich towarzystwie, gdy owa magia wymknie się z pod kontroli. Cofnęła się o krok i wpadła na olbrzymi krzew róży, który w obronie wystawił swoje kolce. Syknęła, kiedy kilka z nich wpiło się w jej pośladki, i zaczęła rozmasowywać zbolałe miejsce. Kobieta w szlafroku posłała jej pełne pożałowania spojrzenie i prychnęła pod nosem. Sanguis chwycił ją boleśnie za łokieć i obrócił w stronę wyjścia z krzaczastego labiryntu. Warknął na nią w języku, którego Shelle nigdy dotąd nie słyszała, a kobieta skłoniła się lekko, po czym wyrwała się z jego uścisku i niemalże odbiegła. Shelle przekrzywiła głowę, odprowadzając ją spojrzeniem. Cokolwiek to miało znaczyć, przestawało jej się tu podobać.
- Wyglądasz jak szczeniak, kiedy przekrzywiasz w ten sposób głowę, - zauważył, wciskając ręce do kieszeni spodni. - I to całkiem słodki.
   Chyba powinna odebrać to jako komplement, ale nigdy dotąd żaden facet jej nie komplementował. Zwykle nie mieli ku temu okazji, a tych, którym się udało, było stać jedynie na krótkie obraźliwe, ale za to mocne, epitety. Posłała mu lekki uśmiech, przestępując z nogi na nogę. Starała się nie drapać miejsc, w które wbiły się kolce.
- Myślę, że warunki twojej pracy omówimy na jutrzejszym spotkaniu ze sforą. - Wskazał jej drogę, którą wcześniej odeszła kobieta w szlafroku. Posłusznie ruszyła przed siebie. - Muszę cię teraz przeprosić. Obowiązki wzywają.
- Nie ma problemu. - Znów się uśmiechnęła. Nagle poczuła się bardzo zmęczona i zapragnęła znaleźć się we własnym domu. - Gdzie jest Silas?
   Sanguis spojrzał na nią zaskoczony. Nie umknęło jej uwadze, że jego szczęka lekko się zacisnęła, co nie mogło być dobrym znakiem.
- Przyjechałam z nim, - wyjaśniła szybko. - Obawiam się, że bez jego pomocy nie mam jak wrócić do domu.
Odprężył się znacznie i potarł twarz.
- On ma do wykonania pewne zadanie. Któryś z moich chłopców cię odwiezie.
   Ciekawość pragnęła zostać zaspokojona i wręcz żądała, by dowiedziała się czegoś na temat tajemniczego zadania nekromanty, jednak rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna o nic pytać. Pokiwała tylko głową i pozwoliła się wyprowadzić z ogrodowego labiryntu. Chwilę zajęło im wyjście na kamienny taras, a kiedy już się na nim znaleźli, słońce schowało się za horyzont. Odczuła na sobie pierwszy powiew chłodnego wiatru, przez co się wzdrygnęła .Temperatura była niestabilna. Za dnia, kiedy słońce wisiało wysoko na niebie, było strasznie duszno i gorąco, jednak, gdy tylko zachodziło, robiło się na tyle chłodno, że kurtka wydawała się niezbędna, by nie zmarznąć. Cieszyła się, że miała ją ze sobą. Sanguis przywołał do siebie jednego ze swoich ludzi i pospiesznie wytłumaczył mu dokąd miał jechać. Pożegnała się z Alfą i szybkim krokiem ruszyła na parking. Jej  kierowca był prawdziwym przystojniakiem, gdyby nie fakt, że wcale się nie odzywał. Przedstawił się jako Ben i wsiadł do auta. To były jego jedyne słowa. Całą drogę odbyli w ciszy, która była tak krępująca, że Shelle miała ochotę wyskoczyć z auta w trakcie jazdy. Czuła się niekomfortowo w jego towarzystwie. Jego jasnoniebieskie, przenikliwe oczy utkwione były w drodze, a silne dłonie cały czas mocno zaciskały się na kierownicy. Ani razu na nią nie spojrzał, chociaż miała dziwne wrażenie, że była obserwowana. Wilkołaki to dziwne stworzenia.
   Kiedy zatrzymali się pod jej domem, szybko wyskoczyła z auta i zatrzasnęła za sobą drzwi. Odetchnęła czystym i leśnym powietrzem, a kiedy odwróciła się, by podziękować za pomoc, auto już wykręcało i po chwili zniknęło jej z oczu. Westchnęła ciężko, wpatrując się w tumany kurzu, które powoli opadały na ziemię.
- Tak, mi też miło było cię poznać, wilczku, - burknęła po nosem i weszła na ganek.
   Przez chwilę stała na nim, rozglądając się dookoła. Rezydencja Sanguisa zrobiła na niej piorunujące wrażenie, ale nic tak nie koiło jej skołatanego serca, jak otaczający ją las i zapach jeziora, które znajdowało się kilkanaście metrów za jej domem. Mimo wszystko nie zamieniłaby swojego domu na rezydencję wilkołaka. Uśmiechnęła się do siebie i chwyciła za klamkę. Drzwi nie stawiły oporu, co ją zaniepokoiło. Nie mogła sobie przypomnieć, czy w ogóle je zamykała. Silas wciąż na nią wrzeszczał i ją poganiał. Mogła zapomnieć o zamknięciu drzwi, chociaż nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało. Mimo wszystko, musiała być ostrożna.
   Weszła do środka, robiąc spory hałas. Specjalnie potknęła się o próg w drzwiach i zaklęła siarczyście. Później wpadła na mała bambusową szafeczkę, która stała niedaleko drzwi i służyła przede wszystkim do rzucania na nią kluczy i przechowywania rękawiczek oraz pasty do butów. Zwykła korytarzowa szafka, nic więcej. Nawołując Silasa weszła do kuchni i rzuciła na blat kuchennej szafki swoją skórzaną kurtkę. Metalowe zamki przy kieszeniach zazgrzytały o blat, przez co lekko się skrzywiła. Lustrowała ukradkowo wnętrze korytarza i ciemnego salonu. Nic się nie poruszyło, brak jakiegokolwiek dźwięku czy oddechu. Zupełnie, jakby była sama w domu, a wiedziała, że nie jest. Nie miała, co prawda, żadnych nadprzyrodzonych zdolności, ale jej zmysły były lepsze niż u każdego innego normalnego człowieka. Kiedy jest się zabójcą, polega się na słuchu i węchu tak samo jak na wzroku. Wyłapywała z powietrza zapachy, których nikt inny nie czuł; słyszała dźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha. Lata treningu i praktyki zrobiły swoje. I zawsze ufała swojemu instynktowi, który w tej chwili wyczuwał zagrożenie. Wzięła głęboki oddech, który nie powiedział jej nic, co mogłoby jej się przydać. Jednego była pewna : Silasa nie było w domu. Skąd to wiedziała? Potrafiła go wyczuć. Nie tylko zapach mokrej ziemi, jak po ulewnym deszczu, który wokół siebie roztaczał, ale także cząstkę jego mocy. Gdzieś na krawędzi jej świadomości zawsze pojawiała się delikatna wstęga magii, którą miał w sobie. Subtelny, delikatny dotyk, tak kojący i irytujący zarazem. Zupełnie jakby jedwabna wstęga muskała jej umysł i otaczała swoim zapachem. W tym momencie nie czuła niczego takiego. Za to w powietrzu zdawała się dostrzec drobinki kurzu, które same nie unosiłyby się w powietrzu. Ktoś, lub coś, musiało wprawić je w ruch. Zrobiła krok do przodu, mrużąc lekko oczy, jakby to mogło pomóc jej przebić się przez ciemność, która była... dziwna. W jej salonie zawsze panował mrok, dbała o to, bo słoneczne światło z reguły ją denerwowało. Ale nigdy nie była tak gęsta, że można było ją ciąć nożem, i nieprzenikniona. Przechodząc powoli przez korytarz, nuciła pod nosem jedną z głupich, radiowych piosenek. Przystanęła na chwilę przy długiej szafce na buty i sięgnęła do pierwszej małej szufladki po nóż. Którego tam nie było. Zaniepokojona ruszyła do salonu, po drodze zahaczając o kinkiet z ozdobnym, beżowym kloszem, w którym zawsze chowała kilka mniejszych noży, przeznaczonych do rzucania. Jej dłoń natrafiła na pustkę i kolejne kłęby kurzu. Zanotowała w umyśle, że powinna gruntownie posprzątać swój dom, za nim te kocie kłęby zapanują nad całym jej dobytkiem. Wzdrygnęła się, kiedy mały pajączek przebiegł jej po palcach i szybko cofnęła dłoń. Nim dotarła do rozsuwanych drzwi salonu, sprawdziła jeszcze trzy inne skrytki na broń, ale tam również niczego nie znalazła. Niepokój zniknął i został zastąpiony przez strach. Nawet Silas nie wiedział, gdzie dokładnie chowała noże i broń palną. A jeśli wiedział, nigdy nie zdradzał chęci pozbycia się ich z domu.
   Drzwi od salonu były przymknięte. Kolejny zły znak. Nigdy ich nie zamykała. Nawet wtedy, gdy Silas zajmował kanapę, jako miejsce spoczynku. Równie dobrze mogło ich nie być. Była pewna, że ktoś włamał się do jej domu i zastawił na nią pułapkę. Miała tego dość. Już drugi raz ktoś bezczelnie naruszył jej prywatność. Zazgrzytała zębami i chwyciła za wgłębienie w drzwiach, które służyło za klamkę. Gwałtownym szarpnięciem odsunęła drzwi, aż trzasnęły o futrynę, chowając się w ściance. Zapach rozkładających się ciał niemal powalił ją na kolana. Cofnęła się o krok, zakrywając dłonią nos i usta. Słodkawy, przyprawiający o mdłości swąd uderzył w jej nozdrza mimo zasłony. Z głębi pokoju łypnęły na nią krwistoczerwone, wielkie oczy. Strach ją sparaliżował. Zombie. Potwory, których zmartwychwstań nie rozumiała, które nie kierowały się żadnymi zasadami, nie miały słabych punktów i były przerażające. Cofnęła się o krok, a kiedy to uczyniła, zombie zrobiło krok do przodu. Póki się nie ruszała, potwór także się nie ruszał. Zadrżała ze strachu, rozglądając się czymś, czym mogłaby się bronić. Jej wzrok padł na metalowym kiju bejsbolowym, którego Silas często używał, kiedy chciał w spokoju o czymś pomyśleć. Wychodził wtedy na zewnątrz i uderzał w podrzucane kamienie, jakby to oczyszczało jego myśli. Szybkim ruchem wskoczyła do salonu i chwyciła kij obiema rękami. Kiedy odwróciła się do zombie, niemalże padła ze strachu. Stało tuż przed nią, na wyciągnięcie dłoni, roztaczając wokół siebie smród zgniłego ciała i śmierci. Przełknęła głucho ślinę i wzięła porządny zamach, jednak kij nie zderzył się z celem. Zombie w ostatniej chwili odskoczył, co wprawiło ją w osłupienie. Nie żeby dość często miała do czynienia z umarlakami, ale jedno wiedziała na pewno : nie poruszyły się tak szybko. W ogóle nie były dobrymi wojownikami. Były powolne, rozpadające się i hałaśliwe, ale za to przerażały wyglądem, zwalały z nóg zapachem i kłapały szczękami jak wygłodzone psy. potrafiły wyrządzić krzywdę, ale można je było szybko spacyfikować. Choćby strącając im z karków głowy albo odcinając ręce.
   Zombie w salonie był zupełnie inny. Cuchnął, o tak, rozpadał się i był przerażający, ale poruszał się diabelnie szybko i potrafił walczyć. A kiedy przekrzywił głowę, a jego spojrzenie omiotło całe jej ciało, przestała mieć nadzieję, że był kolejnym bezmózgim tworem jakiegoś zwariowanego nekromanty, który chciał napędzić jej strachu. Problem polegał na tym, że znała tylko jednego szalonego nekromantę, który aktualnie zajęty był jakimś ściśle tajnym zadaniem wilkołaka. Zaklęła w duchu, modląc się o to, by Silas zdecydował się przyjechać do niej, za nim wróci do domu odpocząć.
- Iśśśśść... - Zombie wydał z siebie dziwny dźwięk. Potrzebowała kilku sekund, by zrozumieć jego słowa. - Ty iśśśśść za moi.
   Shelle zamrugała. Moi? To miało być imię czy francuskie słowo? Przynajmniej stawiała na to, że był to francuski język. Z jego niekształtną i niezdolną do mówienia gębą równie dobrze mógłby to być niemiecki albo irlandzki. Cholera, kogo chciała oszukać. Zombie nie mówią. Więc czym to było?
- Iść gdzie? - Zapytała, rozstawiając szeroko nogi. Za nic w świecie nie poszłaby z tym czymś, co ślini się na jej widok i to nie dlatego, że jest atrakcyjną kobietą, tylko z powodu jej świeżych i nadal żywych organów i serca, które wciąż pompowało krew. W tym momencie dwa razy szybciej niż powinno.
- Iśśśść za moi...
Ani ona ani zombie nie ruszyli się z miejsca. Przez chwilę nawet o tym pomyślała. Pójdzie za tym czymś, czymkolwiek to było, i znajdzie się gdzie? Na cmentarzu, otoczona setką takich stworów? Jeśli miała zginąć, wolała zginąć w domu, a nie na obcej ziemi.
- Pierdol się! - Syknęła, zaciskając dłonie mocniej na kiju. - Nigdzie z tobą nie idę.
   Zombie wrzasnął, co zmusiło ją do wypuszczenia kija z rąk i zasłonięcia uszu. Dźwięk był tak wysoki i przeraźliwy, że wszystko w niej zadrżało. Nie spuszczała z niego wzroku, ale to nic nie pomogło. Nim mrugnęła powieką, zombie skoczyło ku niej. Rąbnęła o ścianę i osunęła się po niej na podłogę. Przez chwilę walczyła, starając się odepchnąć od siebie cuchnącą mordę stwora, ale wyczuwała jego przewagę. Był dużo silniejszy i zwinniejszy niż jej się wydawało . Próbowała go z siebie zrzucić, wierzgała nogami, wyginała swoje ciało w łuk i waliła na oślep pięściami, ale to nie działało. Zęby umarlaka zatopiły się w jej ramieniu. Wrzasnęła przeraźliwie, szarpiąc to coś za pozostałości włosów, które przykleiły się do jej ręki i oderwały się od jego lepkiej i gnijącej głowy. Zombie szarpał głowę na prawo i lewo niczym wściekły pies, rozrywając jej ramię i bark. Krew zalewała podłogę i ją całą, działając na niego jak płachta na byka. Jego ostre paznokcie rozorały jej policzek, kiedy próbował przytrzymać jej głowę, a później sięgnęły szyi, dekoltu i lewej piersi. Wrzeszczała, walcząc resztkami sił. W głowie zaczynało jej się kręcić, przed oczami widziała dziwne mroczki. Zamrugała, chcąc pozbyć się dziwnego obrazu. Ciemny kształt zamajaczył w otwartych drzwiach balkonowych. Nie przypominała sobie, by je otwierała, chociaż w tej chwili nie było to takie ważne. Ktoś stał na zewnątrz, opierając się rękami o futrynę i zaglądając do środka. Chciała go zawołać, ale brakowało jej sił. Ręce opadły jej na podłogę z głośnym hukiem. Ból eksplodował w dłoni, kiedy zombie stanęło na jej dłoni, łamiąc palce. Jak przez mgłę widziała twarz stwora, który ciągnął ją w stronę balkonu. Umazaną w jej krwi, z grymasem, który najprawdopodobniej miał być uśmiechem. Chwyciła haust świeżego powietrza, kiedy górna połowa jej ciała znalazła się  za progiem. Wpatrywała się w ciemne niebo, na którym powoli pojawiały się pierwsze gwiazdy. Ktoś przysłonił jej widok. Nie widziała twarzy, nie rozpoznawała zapachu, ale widziała ogniki. Były podobne do ogników, które pojawiały się w oczach Silasa, kiedy przyzywał zmarłych, ale kolor się nie zgadzał. Ogniki Silasa były zawsze zielone. Była to soczysta zieleń, jak trawa, która po raz pierwszy rośnie po zimie. Ogniki, które na nią patrzyły były czerwone z domieszką żółtego i pomarańczowego. Jak ogień, ale były zimne. Bił od nich chłód tak przejmujący, że owinęłaby się własnymi ramionami, gdyby tylko mogła się ruszyć. Zombie gdzieś obok zachichotało. Przeraźliwy dźwięk. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie uformowało się w nich żadne słowo.
- Trochę pokory wcale by cię nie zabiło, - usłyszała głos, który najprawdopodobniej dochodził od postaci, która się nad nią pochylała. Miała ludzki kształt, ale nie dałaby sobie uciąć ręki. - I sprawiłoby, że nasze spotkanie byłoby o wiele przyjemniejsze. Zawsze wszystko tak komplikujesz?
   Próbowała odpowiedzieć, ale usta nawet się nie poruszyły. Zamknęła na chwilę oczy.
- Przedyskutujemy to później. - Coś przeleciało nad nią i plasnęło o panele w salonie. - Zostawiam wiadomość. Wrócę za kilka dni, kiedy będziesz gotowa na spotkanie, Muszelko.
   Dotknął opuszkami palców jej rany i zniknął. Dosłownie pochłonęła go ciemność, jakby się w nią wtopił i już go nie było, tak samo jak jego stwora. A może po prostu sobie poszedł, czego jej oczy nie były w stanie zarejestrować z braku krwi. Nie była pewna. Leżała na w pół na tarasie i na w pół w salonie, spoglądając w gwiazdy i haustami łapiąc powietrze. Czekała, chociaż nie wiedziała na co. Na śmierć? A może na ratunek? Czas mijał bardzo powoli, a z każdą sekundą stawała się coraz słabsza. W końcu jej uszu dobiegł warkot samochodu należącego do Silasa. Słyszała jak wykrzykiwał jej imię, ale nie miała siły, by się odezwać. Znajdzie ją. W końcu wejdzie do salonu i jej pomoże. Ale nie doczekała się tego. Na chwilę, dosłownie na kilka sekund, zamknęła oczy. I wtedy otoczyła ją całkowita ciemność.
__________________________________
I jest. Po długiej przerwie powróciłam z kolejnym rozdziałem. Za zwłokę przepraszam i obiecuję się poprawić ^^ Cieszy mnie każdy komentarz, chociaż troszkę smuci ich mała ilość. Konstruktywna krytyka zawsze mile widziana. Zawsze napędza i motywuje do poprawiania błędów. Ale póki są jacyś czytelnicy - nie zamierzam rezygnować. Czasem żałuję, że nie potrafię się narzucać. Skakałabym wtedy po różnych blogach i wciskała wszędzie znany text : "Hej! Fajny blog. Wpadnij do mnie na..." :) Opowiadanie piszę na bieżąco. Zawsze pojawi się coś nowego. Może nawet pomyślę o zmianie szablonu? ;) Pozdrawiam ^^

17 komentarzy:

  1. Czy ja tu widzę kolejnego sexy nekromantę? Hell yeah! >D
    W tym rozdziale prawie nie było Silasa. Znaczy się nie było, ale został wspomniany. I chociaż moje serce krwawi z rozpaczy to cieszę się, że tak się stało. Teraz mamy nie tylko stosunki między Shelle i przystojnym nekromantą, ale także między Shell i przystojnym wilkołakiem. Gdzieś ci wcisnęło cudzysłów w połowie zdania, ale już nie pamiętam gdzie ^^'
    No, i... jak można skończyć w takim momencie? T^T
    Weny życzę~!

    OdpowiedzUsuń
  2. Musiałam po raz kolejny przeczytać Twój komentarz w spokoju, bo jakoś nie ogarniałam xD
    Noooo.... powiedzmy, że to nowy "nekromanta" xD Niech tak zostanie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nekromanta? Ale mnie zaciekawiłaś xD

      Usuń
    2. Może te zaciekawienie sprawi, że przeczytasz kolejny rozdział ;)

      Usuń
  3. Powyższy komentarz o "sexy nekromancie" zachęcił mnie do dalszego czytania xD.
    Nie, a tak na poważnie, to wpadłam poinformować, że żyję, że było mi ciężko i że jak było ciężko, to czytałam właśnie twoje opowiadanie. Raz jeszcze od samiutkiego początku. I przyznam, czytało mi się nad wyraz dobrze.
    Tylko ostatni odcinek na mnie czeka, jak widzę. Napiszę więcej, jak przeczytam.
    Pozdrufffki iks de daszek daszek,


    ...że tak sobie pozwolę zażartować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Iks de daszek daszek" - rozwaliło mnie to, serio :D Na początku siedziałam i wizualizowałam sobie ten "daszek daszek", bo jakoś nie mogłam go ogarnąć - ale to może przez to, że jestem chora i ledwo kontaktuje xD Zapraszam do czytania, postaram się jak najszybciej dokończyć nowy rozdział :D Jak tylko mój umysł odpocznie po choróbsku, bo teraz ciężko mi się literki składa -,-"

      Usuń
    2. No, dobra. Ja już po lekturze. Cieszę się, że mogłam poprawić humor.
      Zanim o treści, to weź w ogóle powiedz, jak to jest możliwe, że tak mało jest tych komentarzy, hmm? To opowiadanie jest za dobre (sic!), żeby czytały je dwie czy trzy osoby. Moja propozycja jest taka, żebyś powpisywała się na jakieś toplisty, czy do blogowych katalogów (albo chociaż jednego, np. tutaj - mi generuje całkiem przyzwoitą ilość wejść) Bo jeśli chodzi o "słitaśny blogasek, wpadnij do mnie" - to raczej nie działa.
      I lepiej potraktuj te rady poważnie, bo jak nie :D... Nie wybaczę ci, jak to rzucisz.

      No, ekhm. A teraz do rzeczy. Wszystko jest och i ach i w sumie o treści mogę powiedzieć niewiele, bo lubię narzekać, a tu niestety (xD) nie ma na co narzekać.
      Ale, ale: interpunkcja, kurde. Dłuższa notka i już nie pilnuje znaczków, no (swoją drogą, jak dla mnie, to nawet odrobinę przydługa). Czasem to mam wrażenie, że stawiasz te przecinki, a one ci uciekają w jakieś inne miejsca. Nie zrozum mnie źle. Sama pewnie widzę tylko to, co sama umiem, ale za speca w interpunkcji się nie uważam, więc nie będę wymieniać przykladów, tylko dam kolejną dobrą (a jakże!) radę: słownik interpunkcyjny do poduchy czytać - dycha, a ilość błędów będzie nieporównywalnie mniejsza. "Vess, żartujesz sobie?" Ależ skąd, sama czasem czytam słowniki. Wiesz, dużo bohaterów, mało akcji...

      Znowu mi esej wyszedł.
      Swoją drogą, nie mogę się jakoś za swój rozdział wziąć. No po prostu tak mi się nie chce, że łojezu :D.

      Usuń
    3. Wrzucam ci link do tamtego katalogu oddzielnie, jakbyś była zainteresowana, bo coś się źle zalinkowało: http://rejestr-blogow.blogspot.com/
      A jak nie, no to trudno. Jakoś przeboleję.
      Do miłego :).

      Usuń
    4. Przeklęta interpunkcja xD Staram się tego pilnować, ale czasami po prostu zapominam. Wybacz - poprawię się na pewno. I obiecuję, że słownik do poduchy poczytam :)

      Za Twoją radą zarejestrowałam się tam, gdzie polecałaś ;D Wzięłam się w końcu w garść, znalazłam chwilę czasu (późnym wieczorem oczywiście xD) i jest! Może mnie tam doczepią gdzieś :P A jak znajdę jeszcze chwilkę to poskaczę po innych blogach tego typu i się zapiszę. Masz rację, innej opcji nie ma, a wciskanie ludziom na chama adresu bloga to głupi pomysł. Poza tym, zawsze uważałam to za zbyt chamskie zachowanie. :P
      Pe.eS. Napisz w końcu rozdział!! Weź się za robotę, no! :D

      Usuń
    5. Hahaha! Dobra wiadomość: rozdział już jest, ale, wiadomo, musi swoje odleżeć :). No i bety, mam nadzieję, będą miały dla mnie po godzince czasu jutro lub pojutrze.
      W sobotę wyjeżdżam, więc do owego dnia rano z pewnością będzie.
      I, szczerze, jestem w szoku, do czego mnie czytelnicy zmusili O.o. Zresztą, sama zobaczysz.

      Usuń
    6. Już nie mogę się doczekać W końcu coś nowego! Ostatnio zaniedbałam nawet czytanie książek xD Zrobiła mi się cholernie długa lista pozycji do przeczytania i tak tylko na nią patrzę. I to z daleka xD Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Z reguły pochłaniam książki łącznie z okładką, a teraz... Szkoda gadać. Mam nadzieję, że Twój rozdział zdążę na spokojnie przeczytać, bo tak się składa, że prawdopodobnie wyjeżdżam z córcią w niedziele na zachodnio-pomorskie :D Tydzień odpoczynku od roli "kury domowej" xD Czasem życie jest takie piękne xDD

      Usuń
    7. Tadadadam! Jest rozdział! Bój się!
      Hahaha :D
      Zapraszam.

      Usuń
  4. Hej. Fajny blog, zapra...

    Nie, tak naprawdę to żartuję.

    Witam imienniczkę.
    Kilka razy narzekałaś, że nie wrzucasz notek tak często jakbyś chciała. Ja Cię podziwiam i tak często to robisz. Masz małe dziecko, które jest pewnie ciekawe świata i musisz mieć oczy naokoło głowy.I mnóstwo innych obowiązków (skąd ja to znam?).
    Masz dobry styl, opowiadanie wciąga. Wyłapałam dosłownie kilka powtórzeń ( a kto tego nie robi?). Robisz jednak trochę błędów, ale łatwych do opanowania.
    1. Zanim pisze się razem, bo osobno oznacza , że musisz za nim pójść, np. za dzieckiem.
    2. Piszesz "- Tak, mi też miło było cię poznać, wilczku, - burknęła po nosem i weszła na ganek." Ten przecinek jest niepotrzebny.
    No to tyle.

    Wiesz co najbardziej mnie rozwaliło? Tak, że spadłam z kanapy ze śmiechu? Kurwobiegi po kolana. Jazda bez trzymanki.
    Pozdrawiam i czekam na nn. Z utęsknieniem .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za tak motywujący komentarz :D Tak, przecinki to moja zmora. Ostatnio Vessna to wyłapała. Obiecałam, że do poduchy poczytam słownik - i tak też zrobię ;) Już trochę się w niego zagłębiłam, ale czekam na większy przypływ wolnego czasu ;)

      Zawsze miło jest gościć imienniczki ;) A jeśli to jest Twoje prawdziwe nazwisko to jesteś moją ulubienicą ^^ Notka już się pisze - jestem na jej końcu ;) Więc jakoś niedługo powinna się pojawić :)

      Usuń
    2. Hej.
      Imię to skrót od Adrianny, ale i tak wszyscy krzyczą za mną Ada. Nazwisko też jest prawdziwe, będę je nosić do końca życia.

      Usuń
  5. W takim razie, dwie Adrianny się spotkały ;) Moja przyjaciółka nosi takie nazwisko, a aktualnie mieszka w Anglii i rzadko się widujemy :P No i brzmi jak ten polski film ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. A panienka to o mnie nie zapomniała przypadkiem? :D Tak chcieliście ten rozdział, a teraz czytać nie ma komu...

    Tak tylko się nudzę. Pewnie zajęta jesteś, także już nie gadam.
    Buziaki :D

    OdpowiedzUsuń