poniedziałek, 3 marca 2014

- VII -

   Obecność nekromanty była przytłaczająca. Czuła na twarzy jego oddech, zapach mokrej ziemi ją otulał, magia porażała jej neurony. Zaczerpnęła ustami powietrze i lekko się skrzywiła. Bolała ją klatka piersiowa, a rozerwane ramię pulsowało. Próbowała podnieść rękę, by odepchnąć od siebie Silasa. Coś było nie tak. Nie mogła sobie przypomnieć sobie, co takiego się wydarzyło. W tym momencie znała tylko ból.
   Zatrzepotała rzęsami, starając się ustabilizować wzrok. Znała twarz, która się nad nią pochylała i coś pospiesznie mówiła. Potrzebowała krótkiej chwili, by skupić na nim wzrok i jeszcze kolejnej, by zrozumieć słowa, które wylewały się z jego ust.
- Spójrz na mnie, Shelle, - rozkazał, przytrzymując z jednej strony jej twarz. - Wilkołaki cię tak urządziły? Nie, to niemożliwe. Co ci się stało?
   Przełknęła powoli ślinę i spróbowała się odezwać. Pierwszy dźwięk wyszedł trochę kaleczny, ale przynajmniej odnotowała, że mogła się komunikować w cywilizowany sposób. Obeszło się bez chrząkania i potrząsania głową.
- Zombie, - szepnęła, starając się dotknąć miejsca, w którym zatopiły się zęby potwora. Nie dosięgając, zaklęła cicho. - Zombie i jego pan.
   Silas pokręcił głową, ale się nie odezwał. Delikatnie podniósł ją z podłogi i wniósł do salonu. Kanapa delikatnie zapadła się pod jej ciężarem. Odgarnął jej z twarzy włosy i zostawił na krótką chwilę samą. Kiedy wrócił, przyniósł ze sobą miskę z wodą, zestaw pierwszej pomocy i mały, ciemny ręcznik. Przysiadł na skraju kanapy i z cichym westchnieniem spojrzał na poobijaną i zakrwawioną kobietę.
- Zostawiłem cię tylko na kilka godzin, - powiedział w końcu, obmywając jej ciało z krwi. - Albo kłopoty za tobą podążają, jak wierny pies, albo masz najmniej szczęścia na świecie.
- To talent, Silasie, - burknęła w odpowiedzi, zagryzając co chwila z bólu wargi. - Nie pochlebiaj sobie.
- Opowiesz mi w końcu, co się tak właściwie stało?
   Przymknęła na chwilę oczy. Musiała się skupić, by sobie przypomnieć. Wróciła do domu z wilkołakiem, który był najmniej gadatliwą istotą na świecie, weszła do domu i  miała wrażenie, że była obserwowana. A później ten zombie siedzący na stoliku w jej salonie. I mężczyzna, który czekał na nią na zewnątrz. Ale dlaczego własnie tam? Dlaczego po prostu nie wszedł do środka, by z nią porozmawiać albo się z nią zmierzyć. Może wtedy miałaby większe szanse podczas starcia. Jak mogła pokonać coś, co już nie żyło? Zombie nie było dobrym przeciwnikiem. Rozpadało się, poruszało się za wolno... To jej przypomniało, że ten truposz wcale nie poruszał się jak inne poczwary. Był piekielnie szybki. Przecież nie zauważyła, w którym momencie się do niej zbliżył, a nie odrywała od niego wzroku. Skupiła wzrok na Silasie. W jej oczach musiało pojawić się coś, co go zaniepokoiło, bo od razu zmarszczył brwi.
- Opowiedz mi o zombie, - poprosiła słabo, zaciskając dłoń na jego ręce. - Proszę.
   Westchnął i wrócił do obmywania jej ciała. Przez chwilę wcale się nie odzywał i miała wrażenie, że nie ma zamiaru zdradzać jej tajników swojej pracy, ale w końcu przemówił. Jego głos był cichy, ale mocny, jakby bał się, że ktoś może go usłyszeć i pokarać za to, że zdradza tajemnice zwykłemu śmiertelnikowi. A zarazem mocno akcentował każde słowo, dając jej tym samym do zrozumienia, jak bardzo ważna jest dla niego ta praca i, że nie warto zadzierać z żadnym nekromantą. No tak, tego właśnie się spodziewała.
- Przede wszystkim musisz zrozumieć, że jest różnica między zombie, które powstaje z grobu na prośbę nekromanty, a zombie, którego powołuje do życia magia voodoo. - Unikał jej spojrzenia, chociaż ona uważnie go obserwowała. Już na samym początku miała milion pytań, ale postanowiła mu nie przerywać. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej. - Moje zombie to bezmózgie istoty, które wykonują jedynie proste polecenia. Nie mówią, nie czują. Idą, robią swoje, z reguły zastraszają wroga lub go zabijają, i wracają do swoich grobów. Nie mają za dużo siły, rozpadają się i są trudne do utrzymania, ale robią wrażenie i wykonują polecenia. - Przestał wycierać jej twarz i w końcu spojrzał jej w oczy. - Natomiast to, co robi z zombie magia voodoo... - Pokręcił lekko głową, jakby chciał od siebie odgonić słowa, które miał zamiar wypowiedzieć. - To jest coś, czego nikt, prócz szamanów, nie zrozumie. Nie wiem, co to za rodzaj magii i w jaki sposób napędza te stwory, ale one są... są prawie jak ludzie. Myślą, czują, mówią, wykonują polecenia i można je czegoś nauczyć. I są silne. Zachowują się tak, jak ich właściciel. Upodabniają się do niego. - Wzruszył ramionami i w zamyśleniu odgarnął jej z twarzy pukiel zagubionych i posklejanych krwią włosów. - Nie chciej mieć wroga w kimś, kto potrafi stworzyć taką istotę. To tak, jakbyś podpisywała na siebie wyrok śmierci.
   Chciała wzruszyć ramionami, ale ból powstrzymał ja od tego gestu. Westchnęła, przymykając na chwilę oczy.
- Jak to coś zabić? - Była zmęczona. Chciała, by wszyscy dali jej święty spokój. Wilkołaki, nekromanci, zombie i inne paskudnie potwory, które zapewne czaiły się na nią w ciemnościach.
   Silas zaśmiał się cicho, przyglądając się uważnie ranie na jej ramieniu.
- Jak każde inne zombie, - wyjaśnił. - Nie ważne, z którym masz odczynienia. Uśmiercasz osobę, która kieruję umarłymi i oni wracają do swych grobów. To najlepszy i jedyny sposób. Innego nie znam. - Otarł jej ramię i zagwizdał cicho. - To wygląda jakby dopadł cię na prawdę głodny i wściekły pies.
- Zombie, - poprawiła go odruchowo, wbijając wzrok w sufit. Bolało, kiedy przecierał ranę zwykłą wodą. Musiała się na czymś skupić, by nie krzyczeć. - Skoczyło na mnie, powaliło na ziemię i odgryzło mi kawał ciała. I nawet nie wiem, w którym momencie.
   Jego dłonie przestały się poruszać tylko na chwilę, po czym wrócił do oczyszczania ran, jednak na jego twarzy odmalowało się dziwne  uczucie. W końcu napotkał jej wzrok i mocniej zacisnął palce na zranionym ramieniu. Ból eksplodował w jej głowie. Miała wrażenie, że na chwilę zemdlała, bo zrobiło jej się ciemno przed oczami, jednak, gdy obraz znów nabrał ostrości, a światło żarówki boleśnie raniło jej tęczówki, wróciła świadomość wraz z solidną porcją przekleństw.
- Wybacz, - wypluł z siebie przeprosiny, uciskając w jeszcze kilku innych miejscach, które też były bolesne, jednak nie na tyle, by znów odleciała. - Muszę zdezynfekować ranę. I potrzebujesz szczepienia, więc konieczna będzie wizyta u lekarza albo w pobliskim szpitalu.
  Popatrzyła na niego, jak na idiotę.
- I co, twoim zdaniem, mam im powiedzieć? - Prychnęła, wywracając oczami. - Panie doktorze, potrzebuję szczepionki na tężec, bo jakiś popaprany zombie wlazł mi do domu i potraktował moje ramię jak kawał świeżego mięsa. O tak, na pewno mi uwierzy.
- Nie ironizuj, dobrze? - Warknął na mnie. - Coś wymyślę.
- Chcesz mi pomóc? - Wlepiła w niego poważne spojrzenie,a kiedy pokiwał niepewnie głową, prychnęła. - To znajdź tego kogoś, kto kieruje tym potworem i poślij go do piachu. - Kolejne ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. - Dostałam tę pracę. Sanguis mnie zatrudnił, chociaż w tych okolicznościach, chyba nie ma sensu bym do niego jutro jechała. Z tak poharataną rękę to mogę co najwyżej pogłaskać go po grzbiecie.
- Nie przejmuj się Sanguisem, wszystko załatwię. - Przytrzymał gazę na nadal krwawiącej ranie i owinął ją kilka razy bandażem. - Musimy jechać do szpitala. Natychmiast. Jeśli zapytają, powiesz, że dopadł cię jakiś bezpański pies.
   Nie zwracając uwagi na jej protesty, podniósł ją i przeniósł przez cały dom. Przy drzwiach zatrzymał się na chwilę i ściągnął z wieszaka jej wełniany sweter. Zarzucił jej go na plecy i wyniósł z domu. Chwile to trwało za nim udało mu się zapakować ją na tylne siedzenie jego samochodu. W końcu usiadł za kierownica i odpalił silnik.
***
   Szpital Huntsville był ogromny i przeszklony. Silas zaparkował niedaleko wejścia, obok postoju dla karetek. Chwilę to trwało za nim wyciągnął Shelle z auta i wziął ją na ręce. Całą drogę starała się go przekonać, że to wcale nie było jej potrzebne, jednak w końcu się poddała. Kłótnia z nim nie miała sensu. Kiedy się na coś uparł, nie było na niego siły. Pozwoliła  więc, by wniósł ją do oświetlonego i przestronnego hallu, gdzie było pełno ludzi. Pielęgniarki biegały z jednego miejsca na drugie, przekrzykiwały panujący wewnątrz hałas, zajmowały się rannymi ludźmi. Shelle wtuliła twarz w ramię nekromanty i jęknęła. Nienawidziła szpitali bardziej niż zombie. Wszędzie było pełno chorych ludzi; sale wypełniały się umierającymi, a ostry zapach lizolu sprawił, że rozbolała ją głowa. Chociaż do tego przyczynił się także hałas. Silas prowizorycznie opatrzył jej rany i zatamował krwawienie, ale potrzebowała odpoczynku, by zregenerować siły. Jeśli chciał ją zostawić w szpitalu, musiał przygotować się na to, że resztkami sił będzie stawiała opór. Nie zostanie tu dłużej niż to konieczne.
   Automatyczne drzwi zamknęły się za nimi, kiedy Silas doszedł do połowy korytarza. Jeden z czekających na swoją kolej mężczyzn, siedzący na plastykowych krzesłach pod ścianą, na ich widok zerwał się z miejsca i zaczął przywoływać pielęgniarkę. Shelle byłaby mu wdzięczna za natychmiastową pomoc, gdyby jego wrzaski nie spotęgowały bólu głowy.
- Potrzebujemy tu natychmiastowej pomocy! - Ryknął na całe gardło, starając się uwolnić Silasa z jej objęć.
- Jest kolejka! - Wtrąciła jakaś tęga kobieta, zrywając się na równe nogi. - Każdy z nas potrzebuje pomocy.
- Umierasz, cholerna babo? - Rzucił jej tak ostre spojrzenie, że cofnęła się o kilka kroków i gwałtownie pokręciła głową. - Więc zajmij swoje przeklęte miejsce i przestań jęczeć.
   Miała ochotę się roześmiać, oglądając tę scenę z pod przymkniętych powiek. Kościste i chłodne ramiona Silasa zniknęły i zatonęła w ciepłych i miękkich objęciach obcego mężczyzny. Pachniał końmi, co zapewne drażniłoby każdego innego człowieka. Dla niej taki zapach miało właśnie bezpieczeństwo. A przynajmniej z tym kojarzyły jej się konie. Delikatnie zacisnęła dłoń na jego karku, starając się podtrzymać głowę, by móc na niego spojrzeć. Nie mogła odnaleźć wzrokiem jego twarzy. Wciąż wszytko było niewyraźne, rozmazane, a jej głowa co chwila opadała ze zmęczenia i utraty krwi. Chciała coś powiedzieć, ale znów ktoś wziął ją na ręce. Chwilę później wylądowała na twardym, szpitalnym łóżku na kółkach. Wpatrywała się w migające na suficie światła, zaciskając dłoń na czymś chłodnym. Na początku myślała, że to metalowa barierka, ale kiedy chłodne palce owinęły się wokół jej dłoni, uśmiechnęła się lekko. Silas może i był zimnym draniem, ale miał też serce. Dostrzegła to kilkanaście godzin temu, kiedy zabierał Eirę na zakupy i cieszył się jak dziecko, kiedy mógł prowadzić sportowe auto. Mimo wszystko był człowiekiem. Bardziej ludzkim niż chciał to okazać.
- Na Boga, co jej się stało? - Zapytał lekarz, który pojawił się znikąd.
   Przewieźli ją do jednoosobowej sali, wyłożonej po sam sufit białymi kaflami. Było jej zimno, dygotała na całym ciele. Próbowała skupić na czymś wzrok, ale nadal wszystko jej się rozmazywało. Gdzieś kapała woda; najwyraźniej ktoś nie zakręcił kranu. Metalowe narzędzia trzaskały o chirurgiczny stolik. Była na sali operacyjnej? Jej stan nie był aż tak poważny. Miała kilka siniaków, rozerwany bark, może pogruchotaną rękę. Co najwyżej straciła za dużo krwi, dlatego nie widziała wyraźnie ani nie miała siły się ruszać. Ale za to czuła. Czuła lodowate palce Silasa, zaciskające się na jej nadgarstku oraz ciepłe kobiece dłonie, przytrzymujące ją z drugiej strony. Ból promieniował od barku. Powoli zajmował całe ramię i część pleców. Do tego huczało jej w głowie.
- Nie mam pojęcia. - Odezwał się Silas, odgarniając jej z twarzy pozlepiane krwią włosy. - Znalazłem ją na tarasie, cała we krwi. Ona mieszka w lesie. Prawdopodobnie to jakiś dziki zwierzak.
- Niedźwiedzie nie atakują bez powodu i nie zbliżają się do ludzi. Wilk nie zostawiłby krwawiącego ciała.
- Może to po prostu jakiś bezpański pies? - Podchwycił mężczyzna z hallu. Dziwiło ją, że jeszcze nie wyproszono go z sali. - Wszędzie ich pełno, w schroniskach nie ma miejsc. Niektórzy ludzie dokarmiają przybłędy, a później dochodzi do takich tragedii.
   Mężczyzna w białym fartuchu pochylił się nad nią i zaświecił jej latarką prosto w oczy.  Przymknęła powieki odwracając głowę. Zrobiło jej się niedobrze.
- Źrenice w porządku, ale trzeba będzie zrobić prześwietlenie całego ciała. - Oświadczył ciepłym głosem. - Przy upadku mogła uszkodzić głowę. Oczyścimy ranę, podamy antybiotyki, założymy kilka szwów. Dla pewności zatrzymamy ją na obserwacji na dobę. Pan jest kimś z rodziny?
- Jej narzeczonym. -Na dźwięk słów nekromanty chciała się roześmiać. Gdyby nie potęgujący ból i mdłości, zapewne właśnie tak by zareagowała. - Nie ma bliższej rodziny. Jej rodzice nie żyją od lat, jest całkiem sama.
- Rozumiem. Podamy jej teraz znieczulenie i przewieziemy na zabiegową. Poinformuję pana, kiedy skończymy.
   Kobieta w jasnoróżowym stroju pochyliła się nad nią ze strzykawką. Może, gdyby miała siłę, zaprotestowałaby. Chwilę później ból całkowicie zniknął i poczuła senność. Z trudem powstrzymywała powieki przed opadnięciem, ale bez skutku. Przegrała walkę nie tylko z zombie, ale także z lekarzami. Tak wiele porażek jednego dnia jeszcze nie przeżyła. Jednak kiedy cały ból i świat zniknęły, odetchnęła z ulgą.
***
   Obudził ją ból głowy. Potężny i przytłaczający. W ustach całkiem jej zaschło. Zupełnie jakby miała kaca po dobrej, samotnej libacji. Ostatnie, co pamiętała to szpital. Powoli otworzyła oczy i rozejrzała się wokół. Białe ściany, biały sufit, biała podłoga. Tak, to na pewno był szpital. A przecież prosiła Silasa by jej w nim nie zostawiał. A przynajmniej tak jej się wydawało. Sięgnęła ręką do twarzy i przetarła oczy. Druga jej ręka spoczywała na temblaku, owinięta bandażami niczym kończyna egipskiej mumii. Odnotowała, że ręka prawie wcale nie bolała, a przynajmniej nie tak bardzo, jak głowa.
   Drzwi od jej jednoosobowego pokoju rozsunęły się powoli i do środka wszedł Silas. Wyglądał tragicznie. Miał bladą twarz, która kontrastowała z ciemnymi, jak noc, oczami i cieniami pod nimi. Zmarszczki zmartwienia na jego czole znacznie się pogłębiły, kiedy na nią patrzył. Wciąż miał na sobie ubranie, w którym widziała go ostatnio. Było ubabrane błotem i pozlepiane ziemią. Wyczuwała ostry zapach potu, jakby od dłuższego czasu wcale się nie kąpał. To było do niego nie podobne. Czasem potrafił brać prysznic kilka razy dziennie z byle powodu.
- Nie wyglądasz najlepiej, - stwierdziła cicho, osuwając się na poduszkach. - Pokłóciłeś się z wodą?
   Uśmiechnął się lekko i zamknął za sobą drzwi. W ręku trzymał butelkę zimnej, mineralnej wody. Powoli podszedł do jej łóżka i usiadł na stojącym obok krześle.
- Nie miałem czasu na prysznic. - Odparł zmęczonym głosem. - Zajmowałem się umierającą kobietą.
- Przeżyła?
- Najwyraźniej tak, skoro wkurza mnie od chwili, gdy tylko otworzyła oczy. - Podał jej butelkę. - Pomyślałem, że będziesz spragniona.
   Z wdzięcznością przyjęła od niego wodę i szybko wychyliła połowę. Ból zelżał, ale nadal pragnęła znieczulenia.
- Muszę zadzwonić do Sanguisa. Żeby nie pomyślał, że zdezerterowałam.
- Zająłem się tym. - Nekromanta przymknął na chwilę oczy, odchylając głowę w tył. Musiał być bardzo zmęczony, skoro niemalże zasypiał na siedząco.
- Dlaczego nie wróciłeś do domu? - Zapytała, uważnie mu się przyglądając. - Skoro zajęli się mną lekarze, mogłeś się wyspać i, co najważniejsze, wykąpać.
   Uśmiechnął się lekko.
- Nie wybaczyłabyś mi, gdybym zostawił cię tu samą. - Wyprostował się i przetarł rękami twarz. - Poza tym, chciałem być pewien, że nic ci nie będzie.
- I nie jest. Możesz spokojnie zająć się sobą. Nalegam.
   Pokiwał głową i wstał z krzesła. Widocznie musiał być wykończony, skoro poddał się bez walki. Normalnie by się z nią kłócił, aż dałaby sobie spokój z przekonywaniem go do odejścia. Powłóczył nogami w kierunku wyjścia, nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem. Zawahał się, otwierając drzwi.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, skorzystam z twojej łazienki. I sypialni.
- Salonu, - poprawiła go, posyłając groźne spojrzenie. - Nie waż się nawet zaglądać do mojego pokoju, rozumiesz?
   Machnął tylko ręką.
- Jasne, jak chcesz.
- I posprzątaj ten bałagan w naszym miłosnym gniazdku.
   To go zatrzymało. Odwrócił się bardzo powoli, z zaskoczonym wyrazem twarzy.
- Słyszałaś?
- Głośno i wyraźnie, kochanie. - Parsknęła śmiechem, na widok jego miny, ale szybko przestała, kiedy ból zaatakował. Położyła dłoń na oczach i głośno westchnęła. - Idź już. Jestem zmęczona.
- Zadzwoń, kiedy cię wypiszą. Przyjadę po ciebie.
   Wyszedł, za nim zdążyła odpowiedzieć. Z uśmiechem na ustach wpatrywała się w sufit. Silas był zimnym draniem, profesjonalistą i pracoholikiem, a do tego perfekcyjnie wykonywał swoją pracę. Ale posiadał ludzkie uczucia, które kiedyś mogły wpędzić go w poważne tarapaty. Powinien przywieźć ją do szpitala i zostawić, a nie czuwać przy jej łóżku. Sanguis mógł coś podejrzewać, a nie chciała zostać zdemaskowana. Przynajmniej nie na samym początku. Ale musiała zacząć działać, a było to niemożliwe, dopóki znajdowała się w szpitalu. Równie dobrze mogła odpoczywać w domu; z kablówką, lepszymi posiłkami i świętym spokojem. Wcisnęła guzik przywołujący pielęgniarki i usiadła. Zakręciło jej się w głowie, ale nie na tyle mocno, by ją powstrzymać. Dadzą jej coś na ból, spakuje swoje rzeczy i opuści to cuchnące lizolem miejsce.
   Młoda pielęgniarka, w łososiowym stroju, niemalże wbiegła do jej pokoju. Odetchnęła z ulgą widząc Shelle ze spuszczonymi nogami. Próbowała wstać, ale bała się, że straci przytomność, jeśli zrobi to za szybko.
- Nie powinna pani jeszcze wstawać, - zauważyła, podając jej swoje ramię. Przeczyła sama sobie. - Lekarz prowadzący nie będzie zadowolony, kiedy się o tym dowie.
- Chcę jak najszybciej opuścić szpital, - odparła Shelle, siląc się na ciepły i spokojny głos. - Muszę wracać do domu.
- Pani chłopak zapewniał nas, że się wszystkim zajmie. Nie powinna się pani o to martwić.
   Wywróciła oczami.
- On jest nieporadny. Spali dom, jeśli w porę nie przypomni sobie, że zostawił włączone żelazko albo gotuje się woda. - Wzruszyła ramionami, ignorując ból. - Potrzebuje mnie bardziej, niż mu się wydaje. Czasem mam wrażenie, że opiekuję się dzieckiem, a nie dorosłym mężczyzną.
   To wywołało uśmiech na ładnej twarzy pielęgniarki. Zachichotała, odłączając kroplówkę.
- Mężczyźni są jak dzieci. - Przytaknęła. - Ale przydają się w kryzysowych sytuacjach, o czym miała się pani okazję przekonać. On uratował pani życie. Powinna mu pani podziękować.
- Zrobię to, jak tylko wrócę do domu.
   Kobieta westchnęła i usadziła Shelle na krześle. Podparła się pod boki i przez chwilę na nią patrzyła, niczym matka besztająca swoje dziecko. Pokręciła głową.
- Nie da pani za wygraną, prawda? - Shelle posłała jej zadowolony uśmiech. - Dobrze, pójdę po lekarza. Ale wypisuje się pani na własne życzenie.
- Dziękuję.
   Godzinę później, Shelle była gotowa do drogi. Miała na sobie za duży dres, który wcale do niej nie należał. Szpital posiadał ubrania na "specjalną okazję". Zwykle były to rzeczy ludzi, którzy w pośpiechu opuszczali szpital lub tych zapominalskich. Nigdy ich nie odsyłano. Zbierano je, prano i przetrzymywano w składziku z innymi ubraniami po to, by przypadkowi pacjenci mieli co na siebie włożyć, gdy opuszczali szpital. Większość osób nie korzystała z tych zasobów. Zawsze mieli swoje ubrania, przygotowane na tę okazję, ale zdarzały się wyjątki.
   Za duży, szary dres sprawiał, że Shelle wcale nie czuła się wyjątkowo. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy przemierzała wolnym krokiem długi korytarz. Oczywiście lekarz uświadomił ją, że ból będzie jej towarzyszył jeszcze przez długi czas, ale dostała od niego w prezencie zapas środków przeciwbólowych, których nie zamierzała przyjmować. Po wypełnieniu odpowiednich papierów, wysłuchaniu nudnej przemowy i ciepłym pożegnaniu przez pielęgniarkę, w końcu mogła wrócić do domu. Przemierzając parking przez chwilę pożałowała, że nie zadzwoniła po Silasa. Nie chciała być jego dłużniczką, ale musiała przyznać przed samą sobą, że potrzebowała jego pomocy. Nienawidziła być od kogoś zależna. Udało jej się złapać taksówkę i namówić kierowcę, by zaczekał chwilę przed domem. Nie miała przy sobie żadnych pieniędzy. Powoli wygramoliła się z auta i ruszyła w stronę domu. Wyglądał tak, jak wcześniej. Najwidoczniej Silas nie zdążył zdewastować dorobku jej życia, za co w myślach dziękowała wszystkim znanym jej bogom. Ufała mu na tyle, by powierzyć mu swoje życie, ale nie zostawiłaby mu pod opiekę nawet swojego psa. Gdyby go w ogóle miała. Zaczęła się zastanawiać nad zakupieniem jakiegoś. Może przynajmniej uprzedzałby ujadaniem o obecności obcego. Albo chowałby się od razu pod łóżko. Kiedy znalazła się w kuchni, odetchnęła głęboko. W końcu poczuła się bezpieczna. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Teraz to rozumiała. Wyciągnęła z szuflady lniany woreczek i wyjęła z niego zwitek banknotów. Zawsze chowała gdzieś pieniądze. Tak samo jak broń. Przydawały się w najmniej oczekiwanym momencie. Wróciła na werandę, ale nie zamierzała iść dalej. Chciała jak najszybciej wziąć prysznic i wyciągnąć się we własnym łóżku. Kierowca taksówki bez słowa przyjął od niej sowitą zapłatę i odjechał, nim zdążyła zamknąć za sobą drzwi. Pozostało jej jedynie odnaleźć Silasa i mu podziękować. Albo się na nim wyżyć. Wolała tę drugą opcję, ale wiedziała, że powinna wybrać pierwszą. Więc zebrała się w sobie i powoli ruszyła do salonu. Zatrzymała się przed zasuniętymi drzwiami, a jej ręka zawisła w powietrzu. Serce momentalnie zaczęło tłuc jej się w piersi. Nigdy nie zamykała tych drzwi, a kiedy ostatnio zastała je zasunięte, czekała na nią w środku niemiła niespodzianka. Przez chwilę walczyła ze sobą, próbowała złapać oddech. W końcu szarpnięciem rozsunęła drzwi i zamknęła oczy. Czekała. Przez chwilę stała bez ruchu i po prostu czekała na atak. Kiedy nie nadszedł, powoli rozchyliła powieki.
   Drzwi tarasowe były otwarte. Do środka wpadało ciepłe, świeże powietrze, wymiatając z pomieszczenia niewyczuwalne resztki zgniłego odoru. Z podłogi zniknęły plamy krwi, wszystko wróciło na swoje miejsce. Silas bardzo się postarał, by nic nie przypominało jej o tamtych wydarzeniach, a sam nekromanta spokojnie spał na skórzanej, czarnej kanapie. Wyciągnął się na niej niczym kot. Poduszka od dłuższego czasu spoczywała na podłodze, tak samo jak bordowy koc, którym zwykła go przykrywać. Leżał jedynie w czarnych, opinających jego muskularne nogi bokserkach. Skóra, która w gruncie rzeczy powinna mieć lekko  żółtawy odcień była kredowo biała. Dzięki temu, ciemne niczym noc włosy, odcinały się na jego twarzy, a kurtyna ciemnych rzęs rzucała lekki cień na jego policzki. Shelle wzięła cichy, głęboki oddech. Patrzyła na niego wiele razy, czasem dłużej niż powinna, ale nigdy nie wywarł na niej takiego wrażenia. Jakby nagle zrozumiała, że był przystojnym facetem, który spał spokojnie w jej salonie. Serce nadal tłukło jej się w piersi, ale już nie ze strachu. Powoli podeszła do kanapy, wyciągając przed siebie dłoń. Wcale nie chciała go budzić. Wolała na niego patrzeć i cieszyć się każdym jego oddechem. Pokręciła głową, odrzucając od siebie wszystkie myśli. Nie powinna go tak postrzegać. Pracowali razem, pomagali sobie i nic więcej. Niepotrzebnie się nakręcała. Zmarszczyła lekko brwi i szarpnęła go za ramię. W ułamku sekundy zerwał się z kanapy i przycisnął ją do ściany. Jęknęła, uderzając w nią głową. Chwilę to trwało za nim Silas zorientował się, co się działo. Pokręcił głową, zabierając ręce z jej ciała i cofnął się o krok.
- Co ci strzeliło do głowy, by budzić mnie w ten sposób? - Warknął, przecierając twarz. - Mogłem cię zabić.
- Chciałeś mnie oślepić swoim nagim ciałem? - Prychnęła w odwecie, zagryzając wargi. - Widzę, że się zadomowiłeś.
   Przez chwilę na jego twarzy odmalowało się zawstydzenie, ale trwało to tylko kilka sekund. Kiedy mrugnęła wrócił stary, dobry Silas. Skrzyżował ręce na piersi, lustrując ją oceniającym spojrzeniem. Poczuła się nieswojo w za dużym, szarym dresie, z ręką na temblaku i splątanymi włosami. Nagle zapragnęła wyglądać ładnie, by mu dorównać. On nawet w zwykłych bokserkach prezentował się zaskakująco dobrze. Był jak grecki bóg, chodzący po ziemi. Jej ziemi. Momentalnie otrząsnęła się z zamyślenia i westchnęła teatralnie.
- Przepraszam, - powiedziała zmęczonym głosem, pocierając dłonią oczy. - Jestem zmęczona, a przez to nieostrożna. Może powinnam narobić w kuchni hałasu za nim wtargnęłam w twoją strefę osobistą.
   Uśmiechnął się lekko.
- Weź prysznic i się prześpij. Wieczorem pojedziemy do Sanguisa. - Machnął od niechcenia ręką. - To dziwne, ale bardzo się o ciebie martwi. Próbował ustawić straże wokół twojego domu. Nie chcę wiedzieć, co z nim robiłaś, że tak mu zależy na twoim życiu.
- Nie stosowałam się do twoich wskazówek, - odcięła się szybko. Poczucie winy zniknęło. - Byłam sobą, nie trzymałam języka za zębami, co najwidoczniej mu zaimponowało. - Ruszyła w stronę drzwi. - Nie rozumiem dlaczego obchodzicie się z nim jak z jajkiem. Jakby był jakimś królem.
- Kiedy dotrze do twojego małego móżdżku, że to "jajko" ma wielkie kły i ostre pazury, zrozumiesz. - Nie czekając na jej wyjście, położył się z powrotem na kanapę i okrył kocem. - Irytowanie wilkołaka to jedna z najgłupszych rzeczy, jaką możesz zrobić. I ostatnia w twoim życiu.
   Zatrzymała się na korytarzu z ręką na drzwiach i popatrzyła na niego rozbawiona.
- Mama mówiła mi, że nie powinno się zadzierać z nieludźmi, - poinformowała go. - Zapomniała tylko dodać, że nekromantę powinno się zamykać w piwnicy, by w końcu przestał kłapać dziobem. - Widząc jego niezadowoloną minę, parsknęła śmiechem. - A tak w gwoli ścisłości, moja mama żyje. Nie jesteś moją jedyną rodziną.
   Zasunęła drzwi za nim zdążył odpowiedzieć.
***
Dopiero, kiedy zaczęło się ściemniać, Silas zapukał do drzwi jej sypialni. Wcale nie miała ochoty wstawać z łózka, a tym bardziej jechać do Sanguisa. Do tej pory nie wiedziała na czym miała polegać jej praca dla niego. Od zabijania i napędzania strachu wrogom miał Silasa. Zresztą nawet, gdyby go nie posiadał, miał na zawołanie całą watahę wilków, które bez słowa rozszarpałyby gardło każdemu, kto by mu się naraził. Leżąc w  ciemnościach w ciepłym łóżku, próbowała rozgryźć tę zagadkę. Nie należała do pięknych kobiet, więc nie mógł wciskać jej w suknie i wystawiać na pokaz na czas spotkań z interesantami. Poza tym, musiał mieć jakąś kobietę, skoro w jego domu kręciła się najzwyczajniejsza w świecie nastolatka. Była w stanie obstawiać nawet, że posiadał swój własny harem. Sanguis należał do diablo przystojnych mężczyzn. Nie grzeszył też inteligencją, a co najważniejsze dla wielu kobiet, był na wysokiej pozycji, kierował własnym biznesem i spał na pieniądzach. Więc, co ona w tym wszystkim znaczyła?
   Natręt nie znikał. Próbowała zagłuszyć pukanie, chowając głowę pod poduszkę. Ręka znów zaczęła boleśnie pulsować, co przypomniało jej o nie wykupieniu recepty danej przez lekarza. Wracając do domu stwierdziła, że obejdzie się bez leków przeciwbólowych.  Teraz nie była tego taka pewna. Syknęła cicho, kiedy próbowała przewrócić się na drugi bok, zapominając o zranionej ręce. Cholera, wszystko było nie tak.
- Obiecałem nie wchodzić do twojej sypialni, ale jeśli za chwilę mi nie otworzysz, wyłamię drzwi. - Zagroził Silas.
- Pieprz się, - odparła w poduszę, nie wierząc, że był w stanie ją usłyszeć.
   Nie czuła zmęczenia. Po prostu nie miała ochoty wychodzić ze swojego bezpiecznego domu. Chciała zostać w łóżku i pomyśleć. Albo najzwyczajniej w świecie poleniuchować. Silas miał jednak inne zdanie na ten temat. Kiedy drzwi groźnie zatrzeszczały, odrzuciła kołdrę i poczłapała w ich kierunku. Szarpnęła nimi gwałtownie i posłała mężczyźnie niezadowolone spojrzenie.
- Były otwarte, głupku, - warknęła, wracając do łóżka.
- Nieważne. Ubieraj się. Za chwilę wyjeżdżamy.
   Spojrzała na niego i głęboko odetchnęła. Mogła mu się przeciwstawić i zadzwonić do Sanguisa, ale nie zmieniałoby to faktu, że Silas tak czy inaczej, by pojechał. Zostałaby w domu całkiem sama. Znikąd pomocy, gdyby Władca Marionetek, jak w myślach nazywała swojego oprawcę, zechciał złożyć jej wizytę. O ile dobrze pamiętała obiecał jej kolejne spotkanie. Jeśli miało do niego kiedykolwiek dojść, wolałaby mieć Silasa pod ręką. To jej o czymś przypomniało. Cała zesztywniała, a jej twarz zrobiła się kredowo biała. Wielkimi, przestraszonymi oczami spojrzała na Silasa, który wyglądał na zaniepokojonego.
- Kiedy sprzątałeś salon, nie znalazłeś czasem pożółkłej koperty? - Zapytała z nadzieją, że jej się to tylko przyśniło.
   Na jej nieszczęście nekromanta pokiwał głową.
- Włożyłem ją do szuflady w komodzie, - odparł, uważnie jej się przyglądając. - To coś ważnego? Na kopercie widnieje twoje imię, więc jej nie otwierałem.
- To wiadomość, - wyszeptała, bojąc się brzmienia własnego głosu. Kiedy stała się taka bojaźliwa? - Od tego gościa, który mnie tak urządził.
   Ledwo skończyła zdanie, a Silas już biegł  do salonu. Usłyszała trzask zasuwanej szuflady i chwilę później znów stał w drzwiach jej sypialni. W dłoni trzymał kopertę. Pożółkłą, wyglądającą na bardzo starą. Ostrożnie wzięła ją do ręki i przyjrzała się napisowi. Piękne, czarne litery składały się w jej imię. Wcale nie chciała jej otwierać, ale liczyła się z tym, że prędzej czy później ten człowiek ją odwiedzi. I nawet gdyby pilnowała jej cała wataha wilkołaków, dostałby ją w swoje ręce. Przemogła się i powoli ją otworzyła. W środku znajdował się najprzyjemniejszy w dotyku papier, a na nim tylko kilka słów : "Sanguis Llenad musi zginąć. Nie dopuść do wcielenia jego planów w życie. N." To było najpiękniejsze "N", jakie kiedykolwiek w życiu widziała. Wpatrywała się w kartkę nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Spodziewała się gróźb, może nawet daty swojej śmierci, gdyby jej się nie powiodło. Odwróciła kartkę na drugą stronę i sparaliżował ją strach. To jedno zdanie sprawiło, że zapragnęła znaleźć się daleko stąd. "Twoja matka to na prawdę urocza i gościnna kobieta". Brakowało tylko wesołej minki na końcu zdania. Władca Marionetek, kimkolwiek był, w subtelny sposób dał jej do zrozumienia, że na szali jego wielkiego planu postawione jest życie jej matki. Tak z reguły działała mafia, ale nigdy nie słyszała, by w okolicy jej miasteczka istniała. Zacisnęła mocno zęby i zgniotła kartkę. Tego było już za wiele.
- Sukinsyn, - warknęła, zrywając się z łóżka.
   W mgnieniu oka wciągnęła na siebie czarne spodnie i wyciągnięty sweter w tym samym kolorze. Włosy związała w niedbały kok na czubku głowy. Nie przejmowała się makijażem. W tamtej chwili pragnęła tylko znaleźć się w rezydencji wilkołaka, strzelić mu prosto w głowę i położyć kres całemu szaleństwu. Jej zleceniodawca będzie musiał darować sobie wszelkie wyniki badań Sanguisa, których tak pragnie. Życie jej matki było o wiele cenniejsze niż kilka kartek papieru i próbek. Wilkołaki - niech ich wszystkich piekło pochłonie.
- Co ty wyprawiasz? - Odezwał się nagle Silas, przypominając jej o swoim istnieniu. Spojrzała na niego, zakładając podramienną kaburę.
- Kończę to, w co dałam się wplątać twojemu tatusiowi, - warknęła, siłując się z szelkami. Temblak krępował jej ruchy, przez co nie mogła ich zapiąć. - Pojadę do Sanguisa i wpakuję mu w głowę cały magazynek srebrnych kul.
   Doskoczył do niej, nim zdążyła mrugnąć, i chwycił ją mocno za nadgarstki. Popatrzyła mu ze złością w oczy. Wiedziała, że nie miała co liczyć na jego pomoc.
- Zniszczysz wszystko, na co pracowałem przez kilka ostatnich lat. - Wysyczał jej prosto w twarz. - Opanuj się.
- Nie. On ma moją mamę.
-Sanguis?
- Nekromanta, idioto. - Odepchnęła go najsilniej jak umiała. - Czy kim on tam jest. Ma moją mamę. Nie pozwolę na to, by stała jej się krzywda z powodu jakiegoś popieprzonego wilkołaka i jego brudnych interesów.
- Przestań.
   To jedno słowo wystarczyło, by przestała się opierać i siłować z szelkami. W jego głosie było nie tylko ostrzeżenie, ale także magia. Silna i dominująca. Czuła jak ją przytłacza i nie mogła sobie z nią poradzić. Nagle miała wrażenie, że w sypialni zrobiło się strasznie zimno i zabrakło jej powietrza. Zakręciło jej się w głowie i musiała oprzeć się plecami o ścianę, by nie upaść. Przestraszona spojrzała na Silasa. Cokolwiek robił, nie dawał po sobie tego poznać. Ale dostrzegła tą tajemniczą zieleń, która płonęła w jego oczach, kiedy korzystał z magii ziemi. Wzdrygnęła się, starając się odsunąć od niego jak najdalej. Kiedy znajdował się w takim stanie, przerażał ją najbardziej na świecie. Ludzie zawsze boją się tego, czego nie rozumieją. Potrafiłaby walczyć z  wilkołakiem, bo wiedziała do czego był zdolny. Znała jego siłę i fizyczność. Mogła się bronić. Ale jak miała się bronić przed czymś, czego nie rozumiała?
   Twarz Silasa złagodniała, a ogniki w jego oczach przygasły, kiedy wyciągnął w jej stronę rękę. Skuliła się w sobie i próbowała przeniknąć ścianę. Nie chciała, by jej dotknął. Na pewno nie wtedy, kiedy w jego ciele huczała magia. Jego ręka zawisła nad jej ramieniem, ale na nim nie spoczęła.
- Boisz się mnie. - To było najprostsze w życiu stwierdzenie, które zaskoczyło go bardziej niż ją. - Dlaczego?
- Nie dotykaj mnie, - powiedziała ostro, choć zadrżał jej głos. - Nie dotykaj mnie, proszę.
   Miała wrażenie, że za chwilę się rozpłacze. Ręka pulsowała jej boleśnie, a chłód magii, która powoli opadała na jej ramię, tylko nasilał to odczucie. Więc błagała, bojąc się go dotknąć. Bojąc się choćby poruszyć.
- Shelle, - tym razem jego głos zabrzmiał bardzo miękko. - Przecież wiesz, że nie zrobię ci krzywdy. Skąd ta panika w twoich oczach?
   Nie wiedziała. Gdzieś na granicy jej podświadomości pływało wspomnienie, które tak bardzo starała się wyprzeć ze swojej pamięci. Teraz zbliżało się do niej i prosiło, by do niego powróciła. Pokręciła głową, odpychając od siebie wszystkie myśli. Nie. Już nigdy w życiu do tego nie dopuści. Nie chciała znów tego przeżywać. Chłodna dłoń Silasa otoczyła jej policzek, wyrywając jej z ust ciche westchnienie. I poczuła go w głowie. Chłodny powiew wiatru, oczyszczający jej umysł. Działał tak kojąco. Jakby weszła do oceanu i pozwalała mu obmywać swoje zmęczone życiem ciało. Bała się spojrzeć mu w oczy. Zacisnęła je najmocniej jak umiała i czekała. Ściana okazała się być najlepszą podporą dla jej ciała. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, serce tłukło się jak szalone w piersi; miała problem z wzięciem kolejnego oddechu. Dusiła się. Magia ziemi ją przytłaczała. Miała wrażenie, że została zakopana żywcem i nie mogła się spod niej wydostać. Panika narastała. Wrzasnęła, kiedy Silas przebił się przez jej ostatnią mentalną barierę i brutalną siłą wdarł się do jej umysłu.

______________________________________
Rozdział nie jest zbyt długi i może sprawiać wrażenie nie do końca dopracowanego. I pewnie tak jest. Ale w związku z goniącymi mnie terminami - umieszczam go teraz. Dzisiejsza data jest dla mnie specjalnie ważna - dziś są moje urodziny :3 Jestem strasznie stara - a przynajmniej taka się czuję :P Kolejny rozdział mam nadzieję, że pojawi się w połowie miesiąca. Jestem w trakcie pisania, a to ciężka praca :P Zwłaszcza, że ma być kluczowy ^^ Dziękuję za dodawanie otuchy i utwierdzanie mnie w przekonaniu, że moja twórczość jest jednak coś warta :D To dla mnie wiele znaczy.

1 komentarz:

  1. W takim razie wszystkiego naj, naj, naj. Rzeczywiście staro poczujesz się kiedy Twoje dziecko skończy osiemnaście lat ( mnie czeka to w tym roku i to podwójnie).
    Też nie cierpię szpitali, wcale się nie dziwię, że chciało z niego zwiac. Poza tym temu rozdziałowi nic nie można zarzucić.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń